Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obóz pracy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obóz pracy. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 22 października 2023

"Byłem antysemitą, ale nie bandytą"

Henryk Małkiewicz - tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata w 1986 roku

Pomagałem Żydom. Byłem antysemitą, ale nie bandytą.
 
Oczywiście, że ich znałem przed wojną. Jak mógłbym ich nie znać. Kudłowicze byli z Ostrowca, mieszkali chyba na ul. Młyńskiej [na ul. Siennieńskiej]. Natomiast Alterzy – w Rynku. Kudłowicze byli kupcami i mieli z moim ojcem stosunki handlowe. Kudłowicz, gdy kupował zboże, przemielał je u mojego ojca w młynie w Stokach Starych [gm., Ćmielów, powiat ostrowiecki]. Młyn w nie był nasz, był w długoletniej dzierżawie z Drucki-Lubeckimi. Więc żadna przyjaźń to nie była, po prostu znajomość. Wtedy nie było takich antagonizmów między Żydem a Polakiem. Współżycie było dość miłe. Owszem polskie organizacje – Obóz Narodowo Radykalny – były antysemickie. Ja do niego należałem. Dziwna rzecz: antysemita uratował. Ale to jest w moim charakterze. Byłem antysemitą, tak mnie wychowali. Byłem nawet w Narodowych Siłach Zbrojnych. Byłem typowym polskim faszystą. Myślałem, że Polacy są najważniejsi. Ale zaznaczam: i moja matka i mój ojciec tak myśleli, ale to nie znaczyło, że byliśmy Żydom wrogami. Nie należeliśmy do takich, którzy by im szkodzili. Raczej była współpraca. Do wojny miałem dwóch kolegów, Altermana i Wajnworcla. Jednego rodzice mieli sklep na Kościelnej z aparatami fotograficznymi a drugiego - knajpę na rynku. Ale była też różnica narodowościowa, wyznaniowa. Było ich cztery miliony w Polsce, dziesięć procent ludności. Ale to nie znaczy, że byliśmy wrogami. Byliśmy różni. Ja zarzucam Żydom to, że byli szowinistami. Oni naprawdę wierzyli, że bóg ich wybrał. Oni wierzyli w to święcie. Byli inni. Mieli prawie sześć tysięcy lat, a więc byli inteligentniejsi, i pomimo, że byli w obcych społeczeństwach, umieli się dostosować, uzyskać dużo wpływów. A więc nie było bardzo za co ich lubić. Ale nie znaczy, że trzeba im szkodzić. A najlepszy dowód jest taki, że ryzykowałem dla nich życie. Nie byłem Żydem i traktowałem ich jako słabszych. Krótko mówiąc – byłem antysemitą, ale nie bandytą. Wystarczyło nie chodzić i nie kupować u nich. Po co ich zabijać? Sami by się wynieśli, jakby nie mieli geszeftu. A oprócz tego od tysiąc trzysta któregoś tam roku byli współobywatelami i nie byli gorsi od nas. Byli gorsi ze względu na mniemanie o nas ale oni byli lepsi. Powiem panu taką historię. Jeden z Żydów, którzy handlowali zbożem, poszedł do dziedzica kupować coś i zachował się nieodpowiednio. A ten dziedzic mu na to: „Polaki że są głupie to rozumiem, ale że Żyd jest głupi, to coś nie tak.”

Ukrywałem ich dokładnie półtora roku. Pod koniec, kiedy likwidowali te getta miejscowe i część jechała do Treblinki czy Oświęcimia, [żeby być] na popiół zamienione, a część tych którzy mieli kontakty mogli się przechować. W Stokach mieszkała moja rodzina a ukrywałem ich na Rudzie Kościelnej. Byli to: Henia Kudłowicz, jej brat, Szlama Kudłowicz oraz Jochewet – po polsku Jadwiga – Alter i jej brat Naftali. Czworo.

W gminie, gdzie się ukrywaliśmy miałem prestiż wśród mieszkańców, więc jak przyszedłem do kogoś to mnie przyjmowali razem z nimi. Przecież nie przechowywałem ich u siebie, tylko u znajomych. Oczywiście miałem bardzo ładny pistolet maszynowy z zrzutów amerykańskich, UD 40 coś tam, dwadzieścia cztery strzały i bardzo celne. Jednak nie był mi potrzebny, bo nikt z Polaków się ze mną nie konfliktował. Wszystko to było ukryte i nie było takie jawne. 

Warunki nie były bardzo piękne. To znaczy chowaliśmy się na strychach, w stodołach. Ostatecznie na Krzemionkach mieliśmy bunkier – piwnicę z zamaskowanym wejściem. I tam oni czworo i ja piąty jako wódz. Cały czas z nimi mieszkałem. Jakże mogłem bez opieki ich zostawić, przecież zaraz by ich sprzedali. Bo byli tacy, co sprzedawali. Stałem się bezbrodym Żydem. Wówczas to były kapitalne warunki. Stodoła w lato nie była takim złym pomieszczeniem. W zimie schodziliśmy niżej. To już było w innych miejscach, gdzie były te ziemianki. Pierwsza kryjówka była u wdowy Cholewińskiej. U niej kwaterowali Niemcy. My byliśmy na strychu a oni na dole. Było niebezpiecznie i musieliśmy się stamtąd wynieść. Mało tego, Henia przez pewien czas gotowała Niemcom obiady. I bardzo im smakowało. Zresztą Niemiec nie poznawał kto jest Żydem. Polak z miejsca widział Żyda. Oni nie bardzo znali się na tym. Więc jak Niemcy przyszli i chcieli obiad, to im ugotowała a oni byli z usług Żydówki bardzo zadowoleni.

Oni bardzo dobrze mówili po polsku. Jochweta tylko kaleczyła. Henia miała średnie wykształcenie i po polsku bardzo pięknie rozmawiała. Mało to, ona była bardzo inteligentna, tylko że była brzydka. To jej wada. Ale ją bardzo lubiłem. To był dobry człowiek. Podobna była do mojej siostry. Wszystkim by się podzieliła. Nie jak typowa Żydówka. Alter to typowa Żydówka. Ona się uważała za najlepszą. Była zamożna i piękna. Żeby tak o sobie mniemać miała możliwości i podstawy. Alterówna była bogata. Miała dom w rynku, dziś jest tam bank (ten stary budynek od Kunowa w rynku).  Jej rodzina miała chyba manufakturę i była zamożna jak na ostrowieckie warunki. Mało tego, Alterówna pochodziła z arystokratycznego, chasydzkiego rodu. Całe pokolenia jej przodkowie byli rabinami. Mieli po prostu starożytny rodowód, wyższej klasy kapłańskiej. Piękna była. Uratowałem ją. 

Robiłem to, bo to są ludzie… Jak można? Ci Niemcy są straszni. Piękne stworzenia, te Żydówki, jak można to zabijać, dlatego tylko, że jest Żydówką? To jest coś okrutnego i niemożliwego... Temu Hitlerowi powinni jaja obciąć, powinni go trzymać w klatce. Żydów nie dało się lubić, bo byli inni. Byli inteligentniejsi. Ja ich psyche znam, bo byłem z nimi po bratersku. Mnie się nie krępowali. Mówili dlaczego nas nie lubią. Dlatego, że byliśmy w ich oczach gorsi. 

W 1939 roku miałem szesnaście lat, Kudłowiczówna była o trzy lata starsza. Alterówna miała tyle lat co ja. Alterówna była bardzo piękna, jako kobieta. Kobiece kształty, biodra wydatne. Nogi długie jakby kolumny. Wysoka metr siedemdziesiąt sześć, osiem. O pięknej cerze, o pięknych falujących, gęstych włosach. Zęby miała tylko troszkę zepsute. Tak, to mogła być miss Europy!

Dlaczego jej się nie oświadczyłem? Nie było potrzeby. Gdyby nawet ona mnie bardzo kochała (podobno jak wyjeżdżała to jej poduszka była od łez mokra), to ona była typową Żydówką, szowinistką. Mimo, że uważała mnie za coś nadzwyczajnego, to byłem dla niej gojem. Nie wiem czy pan rozumie. Goj – Nie Żyd. Obcy. A ona z tej rodziny chasydzkiej, tak w tym zatopiona, że mimo, że mnie kochała, to za mnie nie wyszła. Może gdybym ją zmusił do tego. Ja też jej nic nie proponowałem. Lubiłem ją, bardzo mi się podobała, ale o tym nie było mowy. Różnice były, po mojej stronie i po jej stronie. Zdarzały się małżeństwa polsko-żydowskie, ale nie z taką jak ona. Ona była arystokracją duchową. Oni byli przywódcami duchowymi. Ich pradziad był jakimś tam cadykiem. Wyjechała do Izraela. Dostała tam choroby skórnej. I ponieważ bez mojej zgody wyjechała, to powiedziała: „Jahwe ukarał mnie za Henia”. Jechała do swojego kraju, dostali wolność, to jak mogłem powiedzieć „nie jedź”? Ani nie miałem takiej możliwości, ani takiej władzy. Choć myślałem, że ja tam też zawitam. Pojechałem ale już za późno… Zmarła na chorobę skórną. W 92 roku byłem w Izraelu. Dopiero wtedy były możliwości.

[W 1943 roku, gdy naziści zlikwidowali getta], reszta Żydów w barakach była skoszarowana i pracowała. Tam życie było dla nich w miarę bezpieczne. W Częstocicach był taki obóz. Ale co jakiś czas robione były czystki. Żydzi mieli swój wywiad, płacili Niemcom i wiedzieli kiedy będzie wywózka i wtedy uchodzili. Potem znów wracali i pracowali. Moi też tam wracali, jeśli były takie możliwości na kilka miesięcy. Gdy były selekcje, to uciekali i znów ich przyjmowałem. Tak było bezpieczniej. Mieli gorsze żarcie ale nie zabili ich. Normalnie pracowali für Reich

Na Rudzie Kościelnej była gorzelnia i siedziba hrabiny Marii Sobańskiej, a właściwie księżniczki Drucki-Lubeckiej. Bardzo piękna kobieta. Wszyscyśmy się w niej kochali. W Łysowodach mieszkała jej siostra, nazywał się Czartoryska z domu Lubecka, Izabela Czartoryska. Najpierw wyszła za hrabiego Platera, potem za Sobańskiego szwoleżera, który był jej narzeczonym jeszcze za panieństwa, ale wyszła za Platera. Ale potem jak Plater zniknął, Sobańszczyka złapała. Obie były córkami starego Drucki-Lubeckiego. Miały dwóch braci: Bogdan był posiadaczem na Małachowie (pałac był ładny ale majątek malutki), Ksawery był w Bałtowie. U niego ukrywała się młoda Żydówka. Muszkiesówna. Była u nich jako jedna z córek, normalnie nie ukrywała się. Ksawery Drucki-Lubecki był u Żydów zadłużony po uszy, oprócz tego to był dobry człowiek. Podziwiałem go, raz dlatego, że miał filmowa urodę - był podobny do przedwojennego aktora Roberta Tylera. Jak to mogło się stać, że książę przechował córkę zwykłego rzemieślnika? Czy to jest możliwe, że nie wiedział, że jest Żydówką? Wiedzieli! Tylko księciu było wolno, książę miał za żonę Oppenheimównę, baronównę niemiecką, mieli wpływy. Ci ludzie to pierwsza klasa polskiego społeczeństwa, najwyższa. Książę! Panie, wie pan co to książę?! Jest król, a następny jest Drucki-Lubecki. Mieli 16 folwarków, czyli prawie cały powiat, 20 tysięcy hektarów samych lasów. I nie byli najbogatsi. Bo byli Lubomirscy, Sapiehowie. Ja ich bardzo lubię. Sam chciałem być przynajmniej księciem. Bo ja się urodziłem 6 stycznia, więc jestem królem. Jego żona to była paskudna, ruda Niemka, ale miała dobre serce. Ja wtedy byłem szczeniakiem, nie miałem z nimi kontaktów. Z księciem owszem miałem kontakt. On w AK, ja też w AK, więc mieliśmy takie służbowe stosunki. Książę, Polak miałby nie być w AK? Oczywiście nie chodził na jakieś zbiórki. 

Niebezpieczne momenty? Na Krzemionkach spotkałem dezerterów niemieckich. Spotkałem ich w chałupie, w której byliśmy zainstalowani. Wracałem wtedy z miasta i zacząłem rozmawiać myśląc, że są prawdziwymi uciekinierami. Umorusani, biedni, wyglądali na takich co uciekli z Wermachtu. No więc dałem im chleb. I tak mi się odwdzięczyli, choć przyniosłem im dwa bochenki chleba. Dziś analizuję, że albo byli specjalnie wysłani, żeby zbadać teren, albo byli dezerterami ale nie widzieli dalszej możliwości funkcjonowania, Polacy nie bardzo chcieli im pomagać, więc wrócili do swoich jednostek narażając się na to, co z nimi będzie. I oni powiedzieli, że tu przechowuje się partyznaten fiirer - tak mnie nazywali. Dlaczego uznali mnie za partyzanta? W ogóle nie byłem w partyzantce, choć byłem w AK. Może tak wyglądałem. Miałem długie buty, bryczesy skrojona na modę niemiecką, marynarkę z szarym kołnierzem. Wyglądałem na ss-mana. Ja byłem takim Klossem trochę. Broni ze sobą nie miałem. Nie było po co się narażać. Wracałem jako cywil. Po jakimś czasie, pewnego dnia o świcie Niemcy otoczyli ten dom i szukali partyzanta. Gospodynię posadzili i pytali gdzie jest ten partyznaten fiirer. Ona zaprowadziła ich do stodoły, mieliśmy tam gniazdo w snopkach i pokazała, że już nas nie ma. My byliśmy tam pod ziemią. Słyszałem buty niemieckie na deklu, którym się wchodziło do kryjówki. Czekałem tylko, że pojawi się światełko i usłyszę: „Raus!” Wtedy nie myśli pan już o niczym. Widziałem tylko siebie już leżącego tam na górze. Wtedy wyrwało mi się: „No to koniec...” I pomyślałem o swojej matce. Że nie będzie jej miło, gdy mnie tu znajdzie nagiego zastrzelonego. Tak to jest, że jak się umiera, to się wraca do tej kobiety, która cię urodziła. Ale dali spokój i odeszli. Nie wiem kto mnie uratował. Czy Chrystus mnie czy Jahwe ich a ja przy nich się uchowałem. To był cud. Uważam, że to nie było normalne. Przecież przyszli po mnie. No jak mogli nie znaleźć jak chodzili po tym deklu. Może spryt tej kobiety to sprawił, bo zarzuciła kilka snopków na nasza kryjówkę. Jeszcze dziś mam trochę dreszczyków. 

Pieniądze? To mnie nie interesowało. Jochewet była zamożna, ona to finansowała. Wtedy taka dwudziestka twarda [amerykański dolar] – złoty pieniądz - miała dużą wartość. Za taką dwudziestkę można było całą rodzinę dobrze utrzymać przez miesiąc. Nie wiem ile tego miała, przecież nie pytałem. Miała rublówki i dolarówki. Co miesiąc sprzedało się – ja to musiałem robić – i były pieniądze na ich wyżywienie. One jakby same się finansowały. Moje wyżywienie nie zawsze było w tym, bo nie zawsze byłem z nimi. Ale jak już był obiad, to dlaczego nie miałbym zjeść. Dolarówki sprzedawałem najczęściej u cinkciarzy u zegarmistrza Leona Szypulińskiego. Pieniądz jak jest złoty ma wartość zawsze i wszędzie. Bez tego nie miałbym takiej możliwości. Miałem dwadzieścia lat, nie pracowałem, wprawdzie byłem agronomem, ale takim sztucznym. Tylko miałem ten papierek dzięki księciu Druckiemu-Lubeckiemu, który mnie ze swoim listem do starosty do Opatowa wysłał i tam się formalnie zrobiłem niemieckim pracownikiem. „Ich arbeite fiir grose Deutchland” – mówiłem, gdy mnie żandarm legitymował. Kiedyś z obozu prowadziłem tego Naftalego, na ulicy Żeromskiego, na górze po lewej jest willa Radwanów, po drugiej stronie stał żandarm za płotem: „Komm hier”. Idę i od razu wyjmuję to beieinschainigung, i zakrzyczałem że jestem gminnym agronomem. Przeczytał, w porządku, a ten drugi? Także agronom. Puścił nas. Jakoś miałem szczęście. 

Rachelę (Ruchlę) nie bardzo pamiętam, wiem tylko że była taka. Szlamka to był jej starszy brat. Fawel jeszcze starszy. Szlamka był nieożeniony, nie miał dzieci, był kawalerem. I dlatego był zły na mnie, bo ja mu Jochwetę podbierałem. Ożenił się dopiero w Izraelu. Tam miał dzieciaki. On pojechał dalej do Południowej Ameryki, do Brazylii, ponieważ tam miał starszych braci. Pisał do mnie kartki z Rio. Paskudny charakter trochę ale był Żydem, wolno mu było goja nie lubić, ale był pełen szacunku, bezsprzecznie. Ale był typowym Żydem: mimo że był brzydszy, mniejszy i rudy, myślał, że jest lepszy ode mnie, bo jest Żydem. Może tak nie myślał, ale go o takie myślenie posądzam.
Ostatnie miesiące ukrywaliśmy się u rolnika na Maksymilianowie, Dunal Jan się nazywał, średniozamożny. Tam mieliśmy najlepiej, bo chłop bogaty, więc obiady mieliśmy bardzo dobre. Oczywiście trzeba było mu płacić. Ale finansowała to tymi rublami ta śliczna Jochewet. I wszyscy byli zadowoleni. A najbardziej ja. Bo była piękna ta Jochewet… Ale uciekła do Izraela. Byliśmy tam do 17 stycznia 1945 roku. To był ostatni etap. 

Teraz tak opowiadam, ale to nie było tak pięknie i przyjemnie. Ale miałem dwadzieścia lat, więc wierzyłem, że mi się wszystko uda. W ogóle nie myślałem o niebezpieczeństwie i dlatego chyba jestem i rozmawiam z panem. Wierzyłem w swoją gwiazdę. Mało tego, myślałem, że jak jestem urodzony 6 stycznia to będę królem. Nawet żydowskim. 

Z moich opowieści – jeśli potrafiłbym opowiadać – powstałaby książka. Jak pewna Żydówka poszła do pisarki żydowskiej, i mówi: Słuchaj no Salcia, ja ci opowiem moje życie, a ty napisz taki wielki „buch”.

Wysłuchał i spisał Wojtek Mazan
16 czerwca 2016

niedziela, 27 listopada 2022

Ja łebków nie dawałem

 


Jakub Szymczak
„Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym”
Wołowiec 2022


s. 192-194

                 O co dokładnie zostali oskarżeni [bracia Zajfmanowie – Abram i Lejbusz]? W „Jornal Israelita” z 16 stycznia 1947 roku napisano: „Uznajemy braci Abrama i Lejbusza Zajfmanów jako odpowiedzialnych za bestialskie traktowanie i przywłaszczenie majątków swoich ofiar dla własnej korzyści.

                Że Abram i Lejbusz Zajfman są odpowiedzialni za wytępienie wielkiej części ludności żydowskiej w mieście Ostrowcu, włącznie z ludnością żydowską, która została zapędzona do tegoż miasta z innych obszarów.

                Że ciąży także odpowiedzialność na braciach Abramie i Lejbuszu Zajfmanach, że w wigilię opuszczenia miasta Ostrowiec przez barbarzyńskie hordy Hitlera, szef gestapo tegoż okręgu doniósł im następująco:

                Jutro opuścimy miasto, musimy wysłać resztę więźniów do krematoriów i wagony do tego celu są już przygotowane.

                Abram i Lejbusz Zajfman przyjęli tę diabelską misję i ją wykonali z największą dokładnością i zimną krwią, nie pozostawiając nikogo z ludności żydowskiej w mieście, a sami jako jedyni w ten sposób ocaleli”.

                W gazecie wydrukowano też nazwiska ofiar Zajfmanów, które świadczyły przeciwko nim, między innymi rodzeństwa Joska i Motla Frydmanów.

                Nieprawdą jest, że Zajfmanowie przetrwali jako jedyni Żydzi w Ostrowcu. Z pewnością wielu Żydów się ukryło. Wojnę przeżył na przykład Komendant tutejszego OD [Jüdischer Ordnungsdienst, dosł. Żydowska Służba Porządkowa] Moszek Puczyc. Według Moszka Rapaporta, ostrowieckiego Żyda, którego świadectwo odnalazł i umieścił w swojej książce „W lepszym towarzystwie” dziennikarz Aleksander Rowiński, Puczyc po wojnie wyjechał do okupowanych Niemiec i został „prezydentem” obozu dla przesiedleńców w Monachium. W maju 1945 roku do miasta wróciło prawie dwustu członków społeczności żydowskiej.

                Abram Zajfman rzeczywiście kierował likwidacją ostrowieckich Żydów. W mieście żyło ich mniej więcej dziesięć tysięcy, stanowili oni około czterdzieści procent populacji miasta. Podczas okupacji liczba ta się zwiększyła – do Ostrowca zwieziono między innymi tysiąc Żydów z Wiednia. Łącznie w niewielkim getcie znalazło się ponad piętnaście tysięcy osób. Większość z nich w październiku 1942 roku wywieziono do Treblinki. Ale nie wszystkich – w kwietniu 1943 roku wywieziono kolejne osoby, w mieście zaś powstał obóz pracy. Pozostawiono około dwóch tysięcy Żydów i stłoczono ich w kilkunastu barakach. Nieco ponad rok później, gdy Niemcy postanowili pozbyć się poprzedniego komendanta obozu, na to stanowisko awansował Abram Zajfman. Nie potrzebowano go na długo, ale zgodnie z relacją z brazylijskiego procesu miał do wykonania ostatnie zadanie – likwidację obozu i zapełnienie wagonów wiozących Żydów na śmierć. 3 sierpnia 1944 roku do Auschwitz przyjechał ostatni transport z Ostrowca. Było w nim co najmniej trzysta sześć kobiet. Te z nich, które uznano za niezdolne do pracy, skierowano prosto do komory gazowej. Skończyła się krótka kariera Abrama Zajfmana jako komendanta obozu w Ostrowcu.

                Oskarżyciele przeceniają jego możliwości i przejaskrawiają wyrządzone przez niego zło. Z brazylijskiego śledztwa wynika, jakoby Zajfman sam był odpowiedzialny za wymordowanie wszystkich ostrowieckich Żydów. Tymczasem uratowało się kilkuset z nich. Poza tym oskarżyciele źle ocenili sytuację w sierpniu 1944 roku. Armia Czerwona mościła się wówczas na linii Wisły, zaledwie czterdzieści kilometrów od Ostrowca. Niemieckie wojska i służby traciły kontrolę na sytuacją. Wobec tego pojedynczy żydowski komendant nie mógł z premedytacją wymordować lub pomóc w wymordowaniu wszystkich Żydów pozostałych w mieście. Według jednej z relacji chaos sprawił, że z obozu uciekło wówczas około dwustu osób. Abram Zajfman zapisał się na ciemnych kartach historii ostrowieckich Żydów, ale z pewnością nie było uosobieniem zła ani ludobójcą.

[…]

s. 198-199

W latach pięćdziesiątych […] Boymfeld [ówczewsny przewodniczący związku ostrowieckich Żydów w Rio] wspomina siedmiu świadków przestępstw Zajfmanów:

Jojsefa Wajnberga, który zaświadczył, że Zajfmanowie okradli go ze wszystkiego, co posiadał w obozie.

Szlojme Horowica, który powiedział, że Zajfmanowie są winni śmierci wielu Żydów, w tym Awrama Rotsztajna, Jehiela Wajnberga, żony Arona Frydlanda i córki Jankiela Warszawskiego.

Szmula Korwasera, który wykupił się u Zajfmanów od śmierci za sześć złotych monet.

Eliezara Nisenbojma, który uważał, że Zajfmanowie byli najgorszymi policjantami w getcie.

Motla Rozenblata, który mówił, że Lejbusz Zajfman go torturował.

Ryszli Szafir, która oskarżyła Abrama o śmierć Efroima Szafira i Bera Blumenfelda.

Szlojme Cwajgmana, który dodał, że Abram Zajfman napisał donos do gestapo na Szafira i Blumenfelda mających ukrywać innych Żydów.

[…]

[…] Żona Lejbusza [Zajfmana] prosiła Żydowski Instytut Historyczny o zaświadczenie, że jej mąż w Polsce „nie dopuścił się żadnego czynu hańbiącego”. Odpowiedź z pewnością ją rozczarowała:

„Nasz Instytut nie może wystawić zaświadczenia o tym, jakoby Lejbusz Zajfman nigdy nie dopuścił się w Polsce żadnego czynu hańbiącego, ponieważ Lejbusz Zajfman był policjantem w getcie w Ostrowcu i jako funkcjonariusz policji odznaczał się złą wolą, brutalnością i szantażem i należał do najbardziej zdemoralizowanego i szkodliwego elementu policji gettowej. To samo dotyczy osoby jego brata, Abrahama. […]” – tłumaczył w piśmie Bernard Ber Mark, dyrektor ŻIH-u.

środa, 7 lipca 2021

Pesa Balter

 Ocalona Paula Lebovics: Przeżyj, stając się niewidzialną 

„Jeśli on może pracować, ja też mogę pracować” – powiedziała sobie 9-letnia Paula Lebovics — wtedy Pesa Balter — po tym, jak jej starszy brat, 14-letni Josef, opuścił mały, zaszczurzony pokój, który służył jako jeden z ich liczne kryjówki w nieczynnej cegielni przez wiele tygodni, odkąd getto w Ostrowcu zostało zlikwidowane 10 czerwca 1943 roku. Ale gdy tylko Paula wyszła późnym popołudniem na zewnątrz, ukraiński strażnik złapał ją, związał ręce za plecami i wymanewrował ją w kierunku bramy wyjściowej fabryki, gdzie grupa więźniarek zbierała się przed powrotem do pobliskiego obozu pracy w Ostrowcu.

Paula stała tam przerażona, gdy ukraiński strażnik podszedł do dowodzącego SS. Nagle spomiędzy więźniów dostrzegła ją jej matka Pearl Balter i wciągnęła w gromadę kobiet. Ale oficer SS zauważył jej zaginięcie i zaczął bić kobiety, aż dotarł do Pauli. Szarpnął ją za ramię i cisnął gwałtownie o ścianę fabryki. Upadła na ziemię, tracąc przytomność. Kiedy się obudziła, kobiet już nie było. Pozostał tylko oficer SS.

Paula urodziła się 25 września 1933 roku w Ostrowcu, jako córka Pearl Leah i Izraela Baltera, najmłodszego z sześciorga rodzeństwa. Mieszkali w jednym z małych domów, które zamożny dziadek Pauli, Akiva Rosset, zbudował dla swojej rodziny na dziedzińcu za jego kamienicą. Cała rodzina pracowała dla dziadka, człowieka religijnego, który był właścicielem firm leśnych, monopolowych i skórzanych.

Paula cieszyła się idyllicznym dzieciństwem, bawiąc się z kuzynami na dziedzińcu i świętując wypełnione śpiewem kolacje szabatowe w mieszkaniu dziadków.

Życie zmieniło się jednak 7 września 1939 roku, kiedy Niemcy zajęli Ostrowiec. Kilka tygodni później Paula zobaczyła swojego pierwszego niemieckiego żołnierza, gdy wraz z ojcem próbowali wsiąść do pociągu do Warszawy, aby zresetować jej niedawno złamaną rękę. Żołnierz natychmiast je usunął.

Pod koniec 1940 r. rodzina została zmuszona do przeniesienia się do otwartego getta. Tam Paula i cała jej rodzina mieszkała w jednym pokoju, z wyjątkiem jej brata Yonatona, który uciekł do Wilna. Wiosną 1941 r. getto zostało ogrodzone.

W nocy 10 października 1942 r. Herschel, najstarszy brat Pauli, dowiedziawszy się, że akcja jest zaplanowana na następny dzień, zaprowadził 44 członków rodziny i przyjaciół do dołu, który wraz z wujem wykopali pod szopą w pobliskim składzie drewna . Gdy akcja się rozpoczęła, Paula zajrzała przez mały otwór i była świadkiem, jak Niemcy maszerują Żydów na rynek, tłuką ich kolbami karabinów i wyrywają dzieci z ramion matek.

Trzeciego dnia Herschel pozwolił odejść dwóm starszym siostrom Pauli, 18-letniej Chai i 16-letniej Chanie, przekonane, że ich karty pracy będą je chronić. Ale oni wraz z 11 tysiącami Żydów zostali zamordowani w Treblince.

Druga akcja miała miejsce 16 stycznia 1943 roku. Kiedy Paula wyszła z kryjówki, którą Herschel znalazł dla niej, jej matki i brata Josefa, zobaczyła łaty zakrwawionego śniegu. Dowiedziała się również, że zabrano jej babcię i wielu krewnych.

Jednak w czerwcu następnego roku, kiedy zaplanowano likwidację getta w Ostrowcu i przeniesienie pozostałych Żydów do obozu pracy w Ostrowcu, Herschel nie mógł już dłużej chronić Pauli i Josefa. „Sami musicie przetrwać” – powiedział im.

Paula poszła za Josefem do cegielni, gdzie ukryli się m.in. w wąskim otworze w murze, niedziałającym piecu i małym pomieszczeniu pełnym szczurów.

Kiedy Paula obudziła się po uderzeniu w ścianę, oficer SS zmusił ją do wstania, żądając, aby ujawniła, gdzie ukrywają się inni. – Nie wiem – odpowiedziała Paula, płacząc i pewna niefortunnego wyniku. „Jeśli nikogo nie znajdziesz”, zapytała, „czy mogę zobaczyć moją matkę i ojca po raz ostatni?”

Oficer poprowadził Paulę przez cegielnię, nie znajdując nikogo i wrócił do muru. Wycelował w nią rewolwer. "Obróć się. Stań twarzą do ściany – zażądał. Ale Paula odmówiła. – Obiecałeś, że zabierzesz mnie do matki i ojca – upierała się.

Właśnie wtedy wpadł pijany niemiecki oficer, śmiejąc się głośno. „Zamierzasz zmarnować kulę?” on zapytał. – Ona i tak umrze. Oficer SS opuścił rewolwer, trzęsąc się gwałtownie ze złości. – Idź – krzyknął do Pauli.

Wybiegła przez bramę i ruszyła drogą do obozu pracy, gdzie zastała ojca siedzącego z grupą mężczyzn. Usiadła obok niego płacząc.

Paula następnie dołączyła do matki w baraku dla kobiet. W ciągu dnia zbierała metalowe szczątki, czyściła i ładowała cegły, a wiosną 1944 r. pracowała w pobliskim niezamieszkałym obozie Młodzieży Hitlera, odchwaszczając boisko do piłki nożnej i przesuwając betonowy walec po kortach tenisowych.

Bycie dzieckiem w obozie było niebezpieczne, więc Paula nauczyła się stawać niewidzialna.

Na początku sierpnia 1944 r. obóz został zlikwidowany, a więźniów, ponad 1400 mężczyzn i 300 kobiet, w tym Paulę, jej rodziców i braci Herschela i Josefa, wywieziono bydlęcymi wagonami do Auschwitz. „Warunki, których nie możesz sobie wyobrazić w swoim życiu” – powiedziała Paula.

Przybywając 4 sierpnia, więźniowie zostali podzieleni na szeregi mężczyzn i kobiet. Paula i inne kobiety zostały wytatuowane, ogolone i pozostawione nago na zewnątrz przez 24 godziny. Następnie zostali obmyci i ubrani. Paula otrzymała białą bluzkę z długim rękawem, nic poza tym, a jej matkę halkę.

Przeprowadzono ich do bloku 16 w Birkenau, w obozie B, gdzie większość czasu spędzili na apelu – apelu.

Pewnego dnia blokowy usłyszał śpiew Pauli. Zaprosiła ją, aby zaśpiewała dla niej prywatnie, a także dla żeńskiej szefowej obozu B. Na tę okazję Paulę zabrano do magazynu, gdzie wśród gór ubrań znalazła sukienkę, bieliznę, pończochy, buty i płaszcz dla siebie i Pearl.

Ale zaledwie kilka dni później Paula oddała nowe ubranie, kiedy wraz z innymi dziewczętami została przeniesiona do baraku dziecięcego w bloku 1, gdzie spotkały pielęgniarki w białych mundurach i piętrowych łóżkach z białą pościelą. Zamiast apelu uczono ich pieśni i tańców w ramach przygotowań do wizyty Czerwonego Krzyża we wrześniu 1944. Dzieci jednak nigdy nie występowały.

Pielęgniarka wlała krople do oczu Pauli. Nie mogła ich otworzyć przez wiele tygodni bez uprzedniego oderwania warstwy lepkiej pozostałości.

Dzieci zostały przeniesione do Bloku 7 w E Camp, gdzie dr Josef Mengele odwiedzał prawie codziennie, zawsze usuwając niektóre dzieci. Paula pozostała niewidzialna. „Nie wiem, jak to zrobiłam” – powiedziała.

Gdy alianci zbliżyli się, większość więźniów zebrała się i wymaszerowała. Niedługo potem sami Niemcy wyjechali. Paula znalazła kawałek spleśniałego chleba, który podtrzymywał ją w tym czasie.

27 stycznia 1945 r., kiedy wojska rosyjskie wyzwalały Auschwitz, żołnierz podniósł Paulę, kołysząc ją w ramionach, ze łzami spływającymi mu po twarzy. W końcu poczuła, że ​​ktoś oprócz rodziców się o nią troszczy. „Nigdy tego nie zapomnę, dopóki żyję” – powiedziała.

Kilka dni później połączyła się z matką. Jej ojciec został zamordowany wkrótce po przybyciu.

Po pewnym czasie Paula i Pearl udały się do Ostrowca, gdzie w przestronnym mieszkaniu na drugim piętrze zastały dozorcę kamienicy dziadka Pauli. – Masz na myśli, że wciąż żyjesz? przywitała się z Paulą i Pearl. – Nie zabili cię? Dała im pokój.

Na początku 1946 roku Paula i Pearl wraz z Herschelem i Josefem, którzy również przeżyli, przenieśli się do obozu dla przesiedleńców Foehrenwald niedaleko Monachium. Tam Paula w końcu poszła do szkoły, opuszczając kilka klas.

Wiosną 1947 roku Josef wyjechał do Palestyny, gdzie mieszkał Yonaton, po uzyskaniu wizy od japońskiego dyplomaty Chiune Sugihary. Herschel wyjechał do Melbourne w 1950 roku.

Paula i Pearl wyemigrowały do ​​Detroit w marcu 1952 roku. Po uczęszczaniu na zajęcia z amerykanizacji Paula pracowała w Narodowym Banku Detroit, pomagając księgowym.

Pearl zmarła na raka w 1957 roku, zaledwie trzy tygodnie przed tym, jak Paula poślubiła Michaela Lebovicsa, również ocalałego, 25 czerwca. „To był szczęśliwy i smutny ślub” – powiedziała. W marcu 1958 przenieśli się do Los Angeles, gdzie w lipcu następnego roku urodziła się ich córka Linda Pearl, a syn Dan w sierpniu 1960 roku.

Paula pracowała z Michaelem w L+R Jewelry Manufacturing, firmie, którą założył w centrum Los Angeles. Po śmierci Michaela w 1996 roku Paula zaczęła działać w Fundacji Shoah. „Stali się moją rodziną. Dali mi głos – powiedziała. A w tym roku przypada dziewiąty wyjazd Pauli z Marszu Żywych, towarzyszący delegacji z Los Angeles.

„Cisza nie wchodzi w grę” – powiedziała Paula. „To jest moje motto”. 

Źródło: https://jewishjournal.com/culture/survivor/183041/survivor-paula-lebovics-staying-alive-by-making-herself-invisible/

niedziela, 29 listopada 2020

1944 październik

Niemieckie zdjęcie lotnicze Ostrowca Św., październik 1944 r.
 

Rynek i stare miasto

ulica Sienkiewicza i nad nią kirkut

Obóz pracy przymusowej dla Żydów przy Zakładach Ostrowieckich

Źródło: Zdjęcia lotnicze, Ostrowiec Świętokrzyski - 1944 rok, stare zdjęcia (fotopolska.eu)

czwartek, 16 sierpnia 2018

Zeznanie Lei Sieradzkiej

Lea Sieradzki zd. Erlich
urodzona 15.11.1910, Ostrowiec
Zeznanie dn. 16.10.1966, Tel Awiw

Na prośbę prokuratury przy sądzie w Hamburgu listem z dnia 8.8.1966r. Nr 147 34/65 zeznaje w dniu dzisiejszym pani Sieradzki Lea na okoliczność zbrodni hitlerowskich w Ostrowcu Kieleckim.
Urodziłam się w Ostrowcu i mieszkałam tam nieprzerwanie do 23.3.1943r. to jest do likwidacji getta. W dniu likwidacji getta ukryłam się wraz z moją dziewięcioletnią córką imieniem Gołda [?] w bunkrze na strychu przy ulicy Iłżeckiej 49. W schowku tym byłam jeszcze z 25 ludźmi kobiety z dziećmi i jeden mężczyzna. Po tygodniu wyszliśmy ze schowka i ukryliśmy w budynku cegielni na strychu przy jakiej ulicy dokładnie nie pamiętam, zdaje mi się, że była to ulica Kilińskiego. Następnego dnia zostaliśmy złapani przez gestapo i Schupo i ci zaprowadzili nas na posterunek Polskiej policji gdzie zostaliśmy osadzeni w więzieniu przez kilka godzin. Było t początkiem kwietnia 1943 r. Pamiętam, że było to w piątkowy dzień. Wieczorem tego dnia, godziny nie pamiętam, w każdym razie było jeszcze jasno, wyprowadzono nas z więzienia, to jest całą grupę 27 ludzi, ustawiono dwójkami i pod eskortą gestapowców oraz schupowców wyprowadzono nas na cmentarz żydowski. Kiedy przyprowadzono nas około bramy cmentarza, rozkazano nam stanąć a eskortujący niemcy ustawili się przed nami półkolem, to znaczy oni stali twarzą do nas. Widziałam jak wszyscy wyciągnęli pistolety i zaczęli do nas strzelać. Ja zostałam przez kogoś potrącona i upadłam na ziemię. Kiedy upadłam, nie byłam jeszcze raniona. Leżąc zostałam przestrzelona koło ucha po lewej stronie i wskazujący palec przy lewej ręce. Jak już wszyscy leżeli zastrzeleni niemcy odeszli a grupa robotników żydowskich, która czekała już aby nas pochować, zabrali się do pracy. Ja byłam raniona, podniosłam głowę i robotnicy żydowscy to zauważyli, więc powiedzieli mi, że o ile mogę żebym uciekała. Jakoś udało mi się zbiec i przedostałam się do obozu pracy w Ostrowcu przy „Herman Goring Werke”, gdzie od innych więźniów otrzymałam pomoc.
Pamiętam, że w akcji zastrzelenia nas na cmentarzu było trzech gestapowców i trzech Schupowców.
Pamiętam i znałam tylko z nich dwóch a to:
1) Leutnant Schwarz Komendant Schupo. Rysopis: średniego wzrostu, tęgi, koloru włosów nie znam, wieku nie mogę określić.
2) Holzer funkcjonariusz Schupo. Rysopis: niski, szczupły, koloru włosów nie znam, lat nie potrafię określić.
Innych nazwisk nie znałam. Możliwe, że ci robotnicy żydowscy, którzy byli przy tym, znają ich. Wiem, że jeden z nich żyje w Niemczech i nazywa się Jakubowicz. Ten Jakubowicz podał mi flaszkę wody kiedy uciekałam z cmentarza.
W obozie ostrowieckim byłam do likwidacji tego obozu w sierpniu 1944 r. Następnie wysłana zostałam do Oświęcimia, gdzie wytatuowano mi na lewej ręce A 16878. 1 stycznia 1945 r. wysłano mnie do Bergen Belsen oswobodzona 15.4.1945 przez wojsko angielskie.
Pytanie. Jakich funkcjonariuszy niemieckich, którzy działali w czasie okupacji w Ostrowcu pani zna oprócz tych których pani już wymieniła? I co pani wie o ich działalności? Czy była pani naocznym świadkiem jakich morderstw?
Odpowiedź. Naocznym świadkiem nie była, dużo słyszałam ale faktów dzisiaj sobie nie przypominam. Chcę zaznaczyć, że po tym wszystkim co ja przeszłam nie jestem w stanie wspominać na nowo moje przejścia. W tej chwili sobie przypominam, że widziałam dokładnie jak Holzer strzelał do mnie w czasie kiedy leżałam na ziemi. Koło mnie leżała zastrzelona moja córka. Nazwiska funkcjonariuszy niemieckich nie pamiętam.
Jestem gotowa niniejsze zeznanie złożyć przed właściwym sądem niemieckim.
Zakończono, odczytano, podpisano.
Sieradzki Lea



Żródło: Jad Waszem, dzięki uprzejmości Kamila Stelmasika

środa, 19 października 2016

Ocalały prowadzone na rzeź

27 stycznia na całym świecie obchodzony jest Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu. Tego dnia w 1945 wyzwolony został obóz Auschwitz-Birkenau. Ikonicznym obrazem tego momentu jest zdjęcie okazujące grupę dzieci za obozowymi drutami. Wśród nich są trzy dziewczynki pochodzące z Ostrowca. Kim są i jaka jest historia ich ocalenia?

Na słynnym zdjęciu z wyzwolenia obozu w Auschwitz znalazły się trzy ostrowczanki: Miriam Friedman (druga od lewej), Pesa Balter (trzecia od lewej) i Rutka Muszkies (częściowo widoczna nad Pesą).

Auschwitz-Birkenau to nazwa zespołu niemieckich nazistowskich obozów koncentracyjnych i obozu zagłady na terenie Oświęcimia i pobliskich miejscowości. W latach 1940-1945 było to główne miejsce masowej eksterminacji około 1,1 miliona Żydów z całej Europy, a także 140–150 tysięcy Polaków, około 23 tysięcy Romów, około 12 tysięcy jeńców radzieckich oraz ofiar innych narodowości. Auschwitz-Birkenau stał się symbolem Holocaustu, czyli ludobójstwa około 6 milionów europejskich Żydów oraz milionów innych prześladowanych grup dokonanego w czasie II wojny światowej przez III Rzeszę i wspierane w różnym stopniu przez uzależnione od niej państwa sojusznicze.

71 lat temu Armia Czerwona - konkretnie 100 Lwowska Dywizja Piechoty, którą dowodził generał major Fiodor Krasawin - wyzwoliła Auschwitz-Birkenau. Wyzwolonych zostało wówczas niewiele ponad kilkaset osób, których Niemcy po prostu nie zdążyli zabić. Było wśród nich także wiele dzieci. By ukazać światu bezmiar niemieckich zbrodni Rosjanie fotografowali i filmowali obóz po wyzwoleniu. Wtedy to radziecki fotograf Aleksander Woroncow wykonał słynne zdjęcie grupie dzieci ubranych w pasiaki i stojących za drutami. Wśród nich są trzy ostrowczanki, Żydówki: Miriam Friedman, Pesa Balter i Ruta Muszkies. Wówczas straumatyzowane nieludzkimi doświadczeniami i wyniszczone chorobami i głodem nastoletnie dziewczynki. Dziś są starszymi paniami, z nowymi nazwiskami po mężach (kolejno: Miriam Ziegler, Paula Lebovics, Ruth Webber), które nie mogą zapomnieć i nie chcą by inny zapomnieli, czym był Holocaust. Długo po wojnie udzieliły obszernych wywiadów m.in. dla Visual History Archive. Niestety ich historie nie znane były w ich rodzinnym mieście praktycznie do dziś. Fakt, że wywiady udzielone były w języku angielskim, nie był jedynym tego powodem. W książkach, artykułach dotyczących wojny systematycznie pomijano historie Żydów, mimo że byli obywatelami Polski, sąsiadami Polaków od pokoleń i w równej mierze twórcami Ostrowca. Na szczęście się to zmienia dzięki ludziom, którzy bez kompleksów narodowościowych chcą poznać przeszłość.

Dziewczynki ze zdjęcia dzieliły podobny do siebie los, praktycznie jedyny gwarantujący przeżycie żydowskich dzieci w czasie okupacji. Gdy wojna wybuchła, miały po kilka lat i były oczkiem w głowie swoich rodzin. Pochodzący z Ostrowca Friedmanowie mieszkali w Radomiu, gdzie prowadzili kilka sklepów odzieżowych. Duża rodzina Balterów także do wojny żyła dostatnio, a to głównie dzięki zaradności dziadka Kiwy Roseta posiadającego kamienicę czynszową przy Alei 3 Maja. Muszkiesowie przez całe lata 30. prowadzili w Ostrowcu najlepszy zakład fotograficzny o nazwie „Rembrandt”, w którym chętnie fotografowali się Polacy i dlatego do dziś zachowały się wizerunki przedwojennych ostrowczan. Gdy zamknięto getto, a w nim całą ludność żydowską Ostrowca, dziewczynki nie odczuły jeszcze w pełni koszmaru wojny, choć już wtedy zdarzało się, że widywały leżące na ulicy ciała zabitych. Najgorsze miało nadejść... Dorośli to przeczuwali, domyślali się, że dojdzie do „wysiedlenia”, co tak naprawdę miało oznaczać śmierć. Każdy ratował się jak mógł. Rutkę rodzice przezornie chwilę przed likwidacją getta umieścili nielegalnie w obozie pracy w Bodzechowie. Miriam ukrywała się na strychach różnych domów w Ostrowcu. Cudem uniknęła śmierci, gdy pewnego razu na strych weszła policja i zastrzeliła innych ukrywających się tam Żydów. Natomiast Pesa Balter wraz z rodziną ukrywała się w bunkrze pod kurnikiem, który wykopał jej brat. Po latach wspominała: „Gdy wywózka się skończyła i wyszłam z kryjówki, to śnieg leżał na ziemi i pamiętam, że śnieg był cały różowy i czerwony, bo tyle krwi było na nim. Tyle morderstw było. Wszędzie, gdzie spojrzałam, śnieg był cały czerwony. To jest to, co pamiętam z tej wywózki. I już nie było mojej babci. I mojej cioci z synem, i jej męża.” Wtedy przestał istnieć żydowski Ostrowiec, zagazowany w Treblince. Ostatecznie wszystkie trzy dziewczynki trafiły do obozu pracy przymusowej dla Żydów przy ostrowieckiej hucie, o co zadbali członkowie ich rodzin. Paradoksalne ale prawdziwe jest to, że w tym czasie, czyli w 1943, najbezpieczniejszym miejscem dla Żydów były mordercze obozy pracy. Po tzw. aryjskiej stronie możliwość przeżycia równała się niemal zeru. W obozie też musiały się ukrywać, gdyż jako nieproduktywne dzieci były nielegalne. W żadnym wypadku nie było to miejsce bezpieczne. Ruth Webber przywołuje traumatyczną scenę, jakiej była świadkiem. Pojmanych uciekinierów z obozu rozstrzelano w grobach wykopanych przez nich samych. Jeden został źle postrzelony, Niemcy kazali go pogrzebać żywcem. „Wciąż słyszę ich krzyki” - mówi w wywiadzie Webber i wybucha płaczem.

Po likwidacji obozu pracy w Ostrowcu w lipcu 1944 roku wszystkie trzy dziewczynki w dużym transporcie trafiły do Auschwitz-Birkenau. W tej fabryce śmierci przeżyły prawie siedem miesięcy. Paula Lebovics po latach wspominała: „Podczas tego okresu piece pracowały dzień i noc. To znaczy przez cały mój pobyt pracowały dzień i noc, ale w tym okresie w ogóle już nie były wyłączane. Nigdy ich nie wyłączano. Niebo było czerwone. Dzień i noc. Nie było różnicy, czy jest dzień, czy noc. Niebo było jak w płomieniach. To było nie do uwierzenia. Pamiętam patrzenie w górę i wyobrażanie sobie, że ciała przepływają w powietrzu, w tych czerwonych chmurach. Pamiętam, jak sobie to wyobrażałam. W tych czerwonych chmurach. Smród był taki, że nie można było się od niego uwolnić. Wgryzał się w ciało, w ubrania. nie dało się go pozbyć. Po chwili przestawało się go czuć, ale on był bardzo intensywny, prawie można było go dotknąć. Czułeś się tak, jakby ktoś wylał na ciebie klej. Tak, wtedy piece pracowały dzień i noc.” Nie sposób w krótkim artykule przywołać dłuższych fragmentów wspomnień ocalonych, dlatego zainteresowanych tematem odsyłam do „bloga w budowie” gdzie w ostatnim wpisie Monika Pastuszko podała linki do wspomnień Miriam, Pauli i Ruth, część także przetłumaczyła (blogwbudowie.blogspot.com).

Po wojnie dziewczynki tułały się po domach dziecka, dopóki ich nie odnalazł ktoś z rodziny i sprowadził do Ostrowca. Z kilkunastu tysięcy Żydów ostrowieckich wojnę przeżyło niespełna dwieście osób. Ich miejsce w handlu i rzemiośle zajęli Polacy, niechętnie patrzący na powracających ocalałych. Po zbrojnych napadach, których dokonywały nacjonalistyczne ugrupowania na Żydach (w jednym z takich napadów ranny został Leo Szpilman, o którym ostatnio jest głośno w Ostrowcu) ocaleni zrozumieli, że to już nie jest ich miasto. Niemal wszyscy wyjechali. Najczęstszym kierunkiem była Kanada. Tam musieli zaczynać życie od nowa. Dziś Miriam, Paula i Ruth są babciami otoczonymi gromadą wnuków. Wbrew zbrodniczym planom Hitlera i jego wyznawców życie pokonało machinę śmierci. Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu ustanowiony przez ONZ 11 lat temu ma nam o tym przypominać.

Wojtek Mazan
"Fakty Ostrowieckie"
25 stycznia 2016 r.

poniedziałek, 3 października 2016

Rodzina Muszkiesów

Rodzina Muszkiesów, 1938. / The Muszkies family, 1938.
Od lewej / From left: Wiktor Muszkies, Chana-Hinda Muszkies z d. Tchórz, Małka, Chaja, Rutka, Szmul.
Fot. Szmul Muszkies

Szmul Muszkies, syn Abrama Moszka i Chany Hindy z Tchórzów poślubił Małkę Angienicką, córkę Szymela i Chawy Bruchy, w 1929 roku w Ostrowcu. W 1931 roku rodzi im się pierwsza córka – Chaja a cztery lata później druga - Ruta. Z najbliższej rodziny tylko Małka i jej dwoje dzieci przeżyły Holocaust. Ich rodzice - w tym widoczna na zdjęciu matka Szmula, i większość rodzeństwa, zostali zamordowani w Treblince. Ponadto dziewiętnaścioro innych członków dalszej rodziny także zginęło w Holokauście - w tym Wiktor, syn brata Szmula. Sam Szmul na kilka tygodni przed końcem wojny został zamordowany w Gusen, podobozie Mauthausen. Małka wraz z Rutką przeszły przez obóz w Auschwitz. O dramatycznych doświadczeniach tego czasu opowiedziała Ruth Webber (Rutka Muszkies) w 1992 roku w długiej relacji dla United States Holocaust Memorial Museum. Trafiając do KL Auschwitz miała 9 lat, więc jej istnienie jako dziecka było nielegalne. Żeby przeżyć szukała schronienia w stosach trupów, których Niemcy nie zdążyli jeszcze spalić. Zapamiętała, że nie czuła głodu z dwóch powodów. Po pierwsze krematoria wydzielały słodki zapach, od którego traciło się apetyt, po drugie matka dzieliła się z nią swoimi porcjami żywności. 27 stycznia 1945 roku Rutka została wyzwolona wraz z innymi więźniami przez Armię Czerwoną. Z sowieckiego filmu dokumentującego wyzwolenie obozu w Auschwitz pochodzi kadr ukazujący grupkę dzieci za drutami kolczastymi. Wśród nich stoi cudem ocalała Rutka Muszkies. Po wojnie wraz matką i siostrą wyemigrowała do Kanady. Wyszła za Mordechaja Wygodę także emigranta z Polski, który wówczas nazywał się już Mark Webber. Ma troje dzieci i pięcioro wnuków. Mieszka w West Bloomfield w stanie Michigan (USA). 

Szmul Muszkies, the son of Abram Moszek and Chana Hinda neeTchórz, married Małka Angienicka, the daughter of Szymel and Chawa Brucha in 1929, in Ostrowiec. In 1931, their first daughter Chaja was born, and four years later - their second daughter Ruta. From the immediate family, only Małka and her two children survived the Holocaust. Their parents - including Szmul's mother, also present in the photo - and most siblings were murdered at Treblinka. Nineteen other members of their more distant family (including Wiktor, the son of Szmul's brother) also perished in the Holocaust. Just a few weeks before the end of the war Szmul himself was murdered at Gusen, a sub-camp of Mauthausen. Małka and Rutka survived Auschwitz. Ruth Webber (Rutka Muszkies) reminisced on those dramatic experiences in her extensive 1992 interview for the United States Holocaust Memorial Museum. When she found herself in KL Auschwitz she was 9; her existence as a child was illegal. In order to survive, she sought refuge among piles of corpses that the Germans prepared for burning. She remembered that she did not feel hungry for two reasons. Firstly, the crematoria generated a sweet smell that made one lose appetite, and secondly, her mother shared scarce food with her. On 27 January 1945, Rutka was liberated by the Red Army, together with other prisoners. There is a fragment of a Soviet footage documenting the liberation of the Auschwitz camp, showing a group of children behind a barbed wire fence. Rutka Muszkies - a miracle survivor - is standing among those children. After the war she emigrated to Canada with her mother and sister. She married Mordechaj Wygoda, also an emigrant from Poland, who had changed his name to Mark Webber by that time. She has three children and five grandchildren. She lives in West Bloomfield, Michigan (US). 


Małka Muszkies, lata 30. / 1930s. Fot. Szmul Muszkies

Małka Hudesa Muszkies z d. Angienicka (1910-2003) urodziła się w Ostrowcu. W 1929 roku wyszła za Szmula Muszkiesa, z którym do wybuchu wojny prowadziła zakład fotograficzny „Rembrandt” [patrz wstęp]. Mieli dwie córki: Chaję i Rutkę. Po likwidacji ostrowieckiego getta, w październiku 1942 roku, Małka wraz z mężem i młodszą córką Rutką przeszły przez szereg obozów pracy: Bodzechów, Sandomierz, Starachowice, Ostrowiec, gdzie pozostali aż do czerwca 1944. Ostatecznie wszyscy troje trafili do KL Auschwitz. Pod koniec wojny Małka została rozdzielona z bliskimi i wysłana do filii obozu koncentracyjnego Gross-Rosen – Gabersdorf. Po wyzwoleniu obozu wróciła do Ostrowca Św. i odnalazła ocalałą starszą córkę Chaję. Po załatwieniu pilnych spraw, w tym sprzedaży rodzinnego domu za bezcen, wyjechały do Krakowa, gdyż tam wśród dzieci wyzwolonych w Auschwitz odnaleziono jej drugą córkę. Następnie, wszystkie trzy uciekły z Polski przez zieloną granicę i osiadły na dwa lata w Monachium. Małka chciała emigrować do Izraela. Jednak z uwagi na chorobę płuc Ruty izraelskie władze odmówiły wstępu. Wówczas Małka skontaktowała się z Leo Barkinem, dalekim krewnym z Kanady, który przekonał ją, by przeniosły się do Toronto, co też uczyniły w 1948 roku. Małka Muszkies właśnie tam przeżyła resztę swojego życia.

Małka Hudesa Muszkies nee Angienicka (1910-2003) was born in Ostrowiec. In 1929 she married Szmul Muszkies, a professional photographer with whom she ran the "Rembrandt" photography studio until the outbreak of war [see: foreword]. They had two daughters: Chaja and Rutka. After the liquidation of the Ostrowiec ghetto in October 1942, Małka with her husband and the younger daughter, Rutka, went through a number of labour camps: Bodzechów, Sandomierz, Starachowice, and Ostrowiec, where they stayed until June 1944. Eventually all three were taken to KL Auschwitz. At the end of the war Małka was separated from her loved ones, being sent to Gabersdorf, a subcamp of the Gross-Rosen concentration camp. After liberation she returned to Ostrowiec Św. where she was reunited with her elder daughter, Chaja. Having settled the most urgent affairs, including the sale of her family home for next to nothing, they travelled to Krakow, where the other daughter was found among children liberated from Auschwitz. Next, crossing the green border they fled from Poland to Munich, where they settled for two years. Małka wanted to emigrate to Israel. However, due to Rita's lung disease Israeli authorities refused them entry. Małka contacted Leo Barkin, a distant relative from Canada, who encouraged her to move to Toronto, which they did in 1948. This is where Małka Muszkies spent the rest of her days.

Chaja Muszkies, 1932, fot. Szmul Muszkies

Chaja Muszkies przyszła na świat we wrześniu 1931 roku w domu dziadków Angienickich w Ostrowcu przy ul. Iłżeckiej 16, jako pierwsze dziecko Małki i Szmula. Chaja od najmłodszych lat wykazywała uzdolnienia muzyczne, dlatego rodzice zakupili dla niej pianino i sprowadzali nauczycieli. Pierwszym był ostrowiecki muzyk Lustik, który okazał się złym nauczycielem, bo bił po rękach, gdy popełniała błędy. Aż do wybuchu wojny Chaja pobierała nauki u profesora Michałowskiego w Warszawie. Owo pianino było ostatnią rzeczą skonfiskowaną Muszkiesom w getcie, gdyż Chaja czasem grała na nim dla Niemców. Gdy nieuchronnie zbliżała się likwidacja getta, Szmul Muszkies zorganizował dla córki ukrycie po aryjskiej stronie. Poza bezpieczeństwem ważne było dla niego to, żeby córka nie przestawała nauki gry na pianinie, gdyż bardzo wierzył w jej talent. Chaja – przy pomocy hrabiego Górskiego - umieszczona została w pałacu księcia Ksawerego Druckiego-Lubeckiego w Bałtowie. Jego żoną była niemiecka hrabina Jadwiga von Oppersdorff. Wychowywała ona Chaję jako chrześcijańską sierotę wraz ze swoimi czterema córkami, księżnymi. Chaja przetrwała tam niemal całą wojnę. Po ucieczce z Polski rodziny Drucko-Lubeckich pod koniec 1944 roku, Chają opiekowali się pianista Leon Zenkteler i Wesołowska. Następnie wraz z matką i młodszą siostrą, które cudem ocalały w niemieckich obozach, wyemigrowała do Kanady w 1948 roku. Nie zrobiła kariery jako pianistka, gdyż żeby związać koniec z końcem musiała ciężko pracować jako nauczycielka muzyki. Przybrała imię Helen i wyszła za mąż za Irvinga Muellera. Mieszka w Toronto.

Chaja Muszkies was born in September 1931 in the house of the Agienicki grandparents in Ostrowiec, at Iłżecka Street no. 16, as the first child of Małka and Szmul. As Chaja showed musical talent from an early age, her parents bought her a piano and hired teachers. The first one was an Ostrów-based musician Lustik who turned to be a bad educator - he used to hit the girl's hands when she made mistakes. Later Chaja was taught by Professor Michałowski in Warsaw, until the outbreak of war. The piano was the last item confiscated from the Muszkies family in the ghetto, because sometimes Chaja used to play for Germans. With the ghetto liquidation inevitably approaching, Szmul Muszkies arranged a hideout for his daughter on the Aryan side. In addition to ensuring safety, he thought it important for his daughter to continue the piano lessons, as he strongly believed in her talent. Supported by a count named Górski, Chaja was placed in a palace of prince Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki in Bałtów. The count's wife, German countess Jadwiga von Oppersdorff, raised Chaja as a Christian orphan together with her four daughters, duchesses. This is where Chaja stayed almost until the end of the war. After the Drucki-Lubecki family fled Poland in late 1944, Chaja was looked after by pianist Leon Zenkteler and a woman named Wesołowska. In 1948, she emigrated to Canada with her mother and younger sister, who both miraculously survived the German concentration camps. She did not make a career as a pianist, because she had to work hard as a music teacher to make ends meet. She took the name Helen and married Irving Mueller. She lives in Toronto today.


Zdjęcia i opisy pochodzą z książki Wojtka Mazana 
"Szmul Muszkies – fotograf profesjonalny",
której premiera odbędzie się 29 października 2016 r.

Więcej informacji na stronie Stowarzyszenie Nie z tej Bajki

poniedziałek, 28 września 2015

"Dobry" Zwierzyna


„Księga Wspomnień... pięć lat później”
95 lat Gimnazjum i Liceum im. Joachima Chreptowicza
w Ostrowcu Św.
praca zbiorowa
Ostrowiec Św., 2008.

Andrzej Nowak „Opowieści Witolda Zapałowskiego”

[…]
str. 337
Tragiczna historia dyrektora Zwierzyny

            Jedna historia jest szczególnie ciekawa. W Zakładach Ostrowieckich dyrektorem administracyjnym był Niemiec z Czech o nazwisku Zwierzyna. Pilnował tego wszystkiego, a potem go oskarżono i pan Witold go bronił. - To był człowiek wysokiej kultury, zawsze elegancko ubrany, nosił białe rękawiczki i był bardzo przychylnie nastawiony do Polaków. - Jak Niemcy powiedzieli, by dał listę pracowników, bo są potrzebne nazwiska, to on odpowiedział, że przez nieostrożność papier spalił się od cygara – opowiadał Witold Zapałowski. - A tak naprawdę to on wcześniej tę listę spalił. Jak widział, że akowiec rozbroił strażnika, zabrał mu karabin i przez płot przechodził, to on pomagał przejść przez płot i podał jeszcze karabin.
            Akowcy, partyzanci z lasu, jak się zaczęło robić zimno, przychodzili do huty i on ich zatrudniał. Gdy wojna się skończyła, dyrektor Zwierzyna pojechał do Niemiec. W tamtym rejonie poszedł do miasta, do okulisty, bo drzazga wpadła mu w oko i tam spotkali go ostrowieccy Żydzi, którzy narobili awantury, że to jest gestapowiec, który szkody robił, wrzucał ludzi do pieca. Władze amerykańskie aresztowały Zwierzynę i przywiozły do Bytomia, a potem do więzienia w Sandomierzu. Naturalnie nasze władze prokuratorskie oskarżyły go, że on jako dyrektor huty wrzucał ludzi do pieca. A to było tak, że w pewnym momencie gestapo z Radomia przyjechało do huty, gdzie znajdował się obóz żydowski. Gestapo zrobiło zbiórkę Żydów, wszystkim kazali oddać kosztowności. I potem oskarżono Zwierzynę, że to on kazał wrzucić dwóch Żydów do pieca martenowskiego, bo nie oddali kosztowności, upuścili i chcieli zakopać w ziemi.
            Witold Zapałowski dostał polecenie od prezesa Sądu Wojewódzkiego, by bronił Zwierzynę. Mecenas przejął akta, zeznania Żydów, które nie budziły wątpliwości. Proces przeniesiono z sądu do Zakładowego Domu Kultury. Był rok 50. Gdy szedł na rozprawę, przed domem stały setki robotników. Wołali do niego: - Panie mecenasie, bronić Zwierzyny, on jest niewinny.
            Mecenas zapisał kilka nazwisk osób, które mogłyby zeznawać przed sądem, co też się stało. Proces kończył się drugiego dnia o godzinie piętnastej. Sądził stary sędzia Sawicki, który powiedział do dwóch ławników, by napisali uniewinnienie, a on w tym czasie pójdzie na obiad, bo jest zmęczony. O piątej sąd miał ogłosić wyrok. Jednak nie ogłosił o tej godzinie, nie ogłosił o szóstej, dopiero o dwudziestej drugiej. Robotnicy czekali na wyrok, władze sprowadziły większe oddziały UB ze Starachowic, bo bali się jakichkolwiek rozruchów, a Żydom kazano wyjechać z Ostrowca. Wyrok był taki, że Zwierzynę skazuje się na karę śmierci. Nie było od niego odwołania, trzeba było pisać o łaskę.
            Witold Zapałowski napisał takie podanie i robotnicy zebrali 3 tys. podpisów. Ubowcy prowadzili nawet śledztwo, kto zebrał tyle podpisów. Sąd odrzucił jednak podanie i wyrok został wykonany w Radomiu.
            Po kilku miesiącach od wyroku przyszedł do pana Witolda jeden z ławników, Radkiewicz i powiedział, jak się wszystko stało. Nie mogło być wyroku uniewinniającego, były naciski, by Zwierzyna został skazany. Sędzia i ławnicy ulegli tym naciskom. Pan Witold chciał potem wznowić ten proces, by sprostować wyrok. Nie było jednak żadnych akt sprawy, bo je zniszczono.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Lokalizacja obozu pracy

Zdjęcie współczesne fot. Wojtek Mazan, 2015 / zdjęcie archiwalne fot. NN, 1943 lub 1944

Na czerwono zaznaczony został w przybliżeniu teren, na którym w latach 1943-44 funkcjonował obóz pracy dla Żydów

poniedziałek, 11 maja 2015

Werkschutz

Werkschutz (straż fabryczna) Zakładów Ostrowieckich, fot. nieznany, 1943 r.
Z martyrologią ostrowieckich Żydów związany jest obóz przy Zakładach Ostrowieckich (Herman Goring Werke) założony 1 kwietnia 1943 r. Wśród ludności Ostrowca Św. popularnie zwany był „Juden Lager”.
Porządku na terenie huty i obozu pilnowało 68 wartowników Komendantem Werkschutzów był początkowo hitlerowiec Rhode, a następnie były kapitan armii austriackiej [Raimund] Josef Zwierzyna, sporo do powiedzenia miał też Goldicz. Strażnikami byli Ukraińcy, dowodzili nimi podoficerowie Habura i Filip.
(„Rejon Ostrowca Świętokrzyskiego w okresie II wojny światowej”, Ostrowiec Św. 1999, str. 81.)

W centrum kapitan Raimund Zwierzyna, kierownik straży fabrycznej i komendant obozu pracy dla Żydów, zbrodniarz wojenny





Źródło zdjęcia: zbiory Miejskiego Centrum Kultury w Ostrowcu Św.

czwartek, 23 kwietnia 2015

Obóz pracy w Bodzechowie


"Gmina Bodzechów. Wczoraj i dzień"
pod red. W. R. Brociek
Ostrowiec Św. 2012

           BODZECHÓW OBÓZ PRACY DLA ŻYDÓW 1 X 1942 r. utworzono obóz pracy dla żydów [sic!] w Bodzechowie. Mieścił się w barakach na terenie cementowni w budowie „Portland Cement” (budowę rozpoczęto w 1939 r.). W obozie przebywali Żydzi z Ostrowca Św. (z rodzinami) i Wiednia, przeciętnie 200 osób; ogółem przez obóz przeszło ok. 500 osób. Więźniowie pracowali przy elektryfikacji okolicy prowadzonej przez austriacką firmę „Elin” z Wiednia zajmującą się budową linii elektrycznych wysokiego napięcia (ze Starachowic do Tarnowa). Kierownikiem budowy był Friedrich Vidmer podlegający dyrektorowi Hansowi Streckerowi w Skarżysku Kamiennej. Komendantem obozu był Hans Olenschleiger (niektóre źródła jako komendanta wymieniają Hansa Widmera), służbę obozową stanowili m.in. Strecker, Kinderman, Delschleger i Resing.
           Służbę porządkową w obozie pełnili Żydzi. Kierownikiem służby porządkowej był Abram Guterman i 15 wartowników, którzy po likwidacji obozu w Bodzechowie zostali wywiezieni do obozu w Starachowicach. Teren był ogrodzony i strzeżony. Z obozu podejmowano często ucieczki. Warunki obozowe były trudne i ciężkie, baraki były nieogrzane, panował powszechny głód, tylko niektórym udało się coś kupić od miejscowej ludności.
            W obozie pracowali też jako wartownicy Polacy, dochodzący do pracy ze swoich domów , m.in. Jan Śmiech (zam. Goździelin), Stefan Targowski, Stefan Borek.
            W obozie zginęło kilkadziesiąt osób, które zostały rozstrzelane w czasie kontroli obozu przez ostrowieckie gestapo poszukujące złota – ciała zakopano przy torze PKP do cementowni w budowie. Gestapowcy zabrali z obozu ok. 20 dzieci i rozstrzelali na terenie kirkutu w Ostrowcu Św. Przy likwidacji obozu 16 II 1943 r. pozostałych przy życiu żydów przewieziono do obozu pracy w Starachowicach przy Zakładach Starachowickich.
            Żydzi, którzy uciekli z obozu ukrywali się m.in. na terenie lasu koło gajówki Sowia Góra – gajowy Stefan Borek w Sowiej Górze. Żydzi ukrywali się także w stodole u Jana Połetka; pewnej nocy żandarmeria otoczyła zabudowania i podpaliła stodołę, żydzi spalili się, pozostały tylko szkielety.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Ruth Webber


Ruth Webber (ur. 1935, Ostrowiec Św.) przywołuje swoje wspomnienia o inwazji Niemców na Polskę w 1939 roku; pobyt z rodzicami w obozie pracy w Bodzechowie; przeniesienie się z matką do getta w Ostrowcu Świętokrzyskim; następnie ucieczkę z getta i powrót do obozu pracy w Bodzechowie; pobyt w obozie koncentracyjnym w Austrowiec [sic!] (Ostrowiec); następnie w obozie koncentracyjnym w Starachowicach; dalej wspomina transport do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu; przybycie do Auschwitz i rejestrację; okres choroby na odrę; wspomina krematoria w Auschwitz i swoją świadomość o tym, co działo się tam z więźniami; o tym jak to było być dzieckiem pośród przeważnie dorosłych w Oświęcimiu; jej przeniesienie do "bloku dziecięcego", po tym jak jej matka przeniesiona została do innego obozu; wspomina o szczególnej ochronie i opiece jaką otrzymała od swojej matki w Auschwitz; o tym dlaczego swoją matkę uważa za bohaterkę; i jej myśli na temat ludzkości w świetle swoich doświadczeniach Holocaustu.

piątek, 17 kwietnia 2015

Obóz pracy na tle Ostrowca


Obóz pracy dla Żydów (widok od strony Częstocic w kierunku północno-wschodnim), 1943 lub 1944, autor nieznany

Źródło: Redakcja Gazety Ostrowieckiej

sobota, 11 kwietnia 2015

Kargul vel Kierbel


"W lepszym towarzystwie"
Aleksander Rowiński
Warszawa 1975

Str. 11-14
           Tymczasem prokuratorka kładzie na sędziowski stół fotokopię metryki Abrahama Icka Kierbela i protest rodziny Mariana Kargula o przywłaszczenie nazwiska, poparty decyzją Generalnej Prokuratory o uchylenie w trybie nadzoru decyzji Wojewódzkiej Rady Narodowej w Kielcach z roku 1948, przyznającej Kierbelowi nazwisko Kargul.
[…]
           Zielona Góra, dnia 29 kwietnia 1968 r.
           Sąd Powiatowy dla m. st. Warszawy
           Warszawa

           W związku z informacjami zamieszczonymi w prasie krajowej i regionalnej oraz w radio i telewizji o toczącym się przed powołanym sądem procesie karnym przeciwko Marianowi Kargulowi vel Abrahamowi Kierbelowi o różne przestępstwa natury kryminalnej jako najbliższa rodzina (brat i siostry) śp. ppor. rez. inż. Mariana Kargula […] Zakładamy kategoryczny sprzeciw przeciwko sądzeniu oskarżonego pod nazwiskiem Mariana Kargula vel Abrahama Kierbela, a wnosimy: ażeby Sąd w toku procesu ustalił rzeczywiste imię i nazwisko oskarżonego, pod rzeczywistym nazwiskiem prowadził proces karny i zawyrokował sprawę.

Uzasadnienie
  1. Śp. Ppor. rez. inż. Marian Kargul, syn Klemensa i Barbary z d. Grobkowska, urodzony w 1912 r. w Ostrowcu Świętokrzyskim, nie mógł mieć nic wspólnego z przestępstwami Abrahama Kierbela, ponieważ jako dowódca kompanii poległ na Polu Chwały w dn. 24 września 1939 r. w obronie Warszawy na forcie Dąbrowskiego. Jego imię i nazwisko wyryte jest na pomniku wzniesionym w Warszawie ku czci studentów wyższych uczelni warszawskich poległych w obronie Ojczyzny w latach 1939-1945. […]
  2. Oskarżony pod przybranym nazwiskiem Mariana Kargula, Abraham Kierbel znany jest nam osobiście od dzieciństwa z tego względu, że mieszkaliśmy z nim po sąsiedzku pod jednym dachem w kamienicy stanowiącej własność oskarżonego. Razem z oskarżonym uczęszczaliśmy do szkoły podstawowej w Ostrowcu. Oskarżony odwiedzał często nasze mieszkanie i znał dokładnie nasze stosunki rodzinne.
  3. Po śmierci naszego brata inż. Mariana Kargula oskarżony w dalszym ciągu odwiedzał dom naszych rodziców Klemensa i Barbary Kargulów (myśmy wówczas mieszkali oddzielnie), a szczególnie gdy zostały doręczone naszym rodzicom dokumenty po śp. poległym bracie, a to: dyplom inżynierski, wojskowa książeczka stanu służy oficerskiej, metryka śmierci i inne mniej ważne papiery stanowiące pamiątkę rodzinną. Oskarżony oglądał te dokumenty, widział naocznie, skąd je nasza matka wyjmowała i gdzie je przechowywała. Zaznaczamy, że nasi rodzice obydwoje byli stuprocentowymi analfabetami, nie uczęszczali do żadnych szkół, nie umieli ani czytać, ani pisać, wobec czego nie mieli żadnego rozeznania w przechowywanych dokumentach po poległym synu i naszym bracie. W okresie okupacji hitlerowskiej w niewyjaśniony sposób zginęły z mieszkania rodziców: dyplom inżynierski brata Mariana Kargula oraz wojskowa książeczka stanu służby oficerskiej, w której uwidocznione były wszystkie dane personalne dotyczące jego osoby. Zapytani rodzice o to, co się z tymi dokumentami stało, odpowiedzieli, że przeglądał je oskarżony Abraham Kierbel i miał położyć w skrytce. Zachodzi więc prawdopodobieństwo, że oskarżony samowolnie przywłaszczył sobie te dokumenty i po zmianie zdjęć fotograficznych posługiwał się nimi jako Marian Kargul...
    […]
          Podpisy strony powodowej
          1. Adam Kargul
          2. Wanda Garska
          3. Władysława Koralewicz

Str. 356 - 367
          Mam jeszcze trzy dni w Republice Federalnej. Jadę do Hamburga, posmakować trochę miasta i portu, przede mną cały dzień podróży pociągiem. Wiozę dokument, z niepokojem konstatuję, że czytam go obsesyjnie, wciąż na nowo. Ukazał się drukiem, gdy Kargul vel Kierbel został już oczyszczony z zarzutu współpracy z hitlerowcami – najpierw w Czechosłowacji, później w Polsce. Patrzę przez okno ekspresu na przemieniający się krajobraz i wracam do zdań tchnących żarliwością autentyku, ciosanych w materii języka prosto, nie piórem lecz siekierą. Dokument ten stanie do bezwzględnej konfrontacji z tym, który będzie mnie oczekiwał na poczcie dworcowej w Berlinie.
          Co wyniknie, gdy wpadną na siebie dwie aż tak skrajne relacje – pochwała Kierbela z roku 1971 – między tysiącem stron wspomnień – i totalne oskarżenie go z roku 1949, wyłożone w książce „Ostrowiec”, wydanej przez Związek Żydów Uchodźców w Argentynie, napisanej przez Szymona Lermana.

          … Mój mózg nie możne tego przemyśleć, a serce nie może tego wszystkiego wytrzymać... co mnie opowiadał mój pozostały jedyny brat i jego syn Sera z mojej licznej rodziny w Polsce...
          … Tej nocy naziści niemieccy rozpuścili się jak dzikie hordy i psy, dokonując napadów na żydowskie sklepy.
          … W niedzielę natychmiast się utworzył „Judenrat” u Grochulskiego w domu, pod przewodnictwem Joska Rozenmana, syna Henocha, który zaraz rozpoczął funkcjonować. Po pierwsze, z ich pracy jest to, że uchwalili kontrybucję, którą musieliśmy natychmiast zapłacić. Ja zaraz zapłaciłem tę sumę, jaką przede mną stawiano, około czterech tysięcy złotych, co było dość dużo...
          … W tym czasie było zaraz zarządzenie, że kto ma sklep, musi go trzymać otwarty. Mój sklep otworzyli moje dzieci. Ja zaś sam znajdowałem się w domu i jeszcze się bałem pokazać na ulicy. Dlatego że Żydom z brodami nie było wolno oficjalnie pokazywać się na ulicy. Jeśli Niemcy spotkali na ulicy Żyda z brodą, to bagnetem mu ją obcinali, a przy tym dostał tyle bicia aż do śmierci...
          … W dn. 1 VII 1942 r. wyszło nowe zarządzenie, że Żydzi nie mogą zamieszkiwać na terenie całego miasta, a jedynie w pewnej części miasta, ściśle określone „w getto”. To „getto”natychmiast zostało utworzone od rynku, a po części ul. Iłżecka i Kunowska, aż do żydowskiego cmentarza, i to było „gettem”. To wszystko, co było dla obsiedlenia piętnastu tysięcy Żydów, którzy się wówczas znaleźli w samym Ostrowcu. Na tych samych ulicach były takie domy, które po części się zawalały. Nie zdołano wydać tego zarządzenia, wprawdzie „getto” nie było jeszcze stworzone, to Niemcy wprowadzili już granice ulic i w razie spotkania jakiegoś Żyda poza tymi granicami zastrzelili, takie wypadki były. Żydowskimi zabitymi poza „gettem” ich zachowaniem i przewiezieniem na cmentarz zwłok zajmowała się żydowska policja. Już wówczas w policji żydowskiej było około czterdziestu żydowskich policjantów. Ci Żydzi, którzy pracowali poza „gettem”, byli odprowadzani do pracy przez tychże żydowskich policjantów. Były wypadki, że zachodziły takie rzeczy, że żydowska policja bez udziału Niemców chodziła po żydowskich domach wyłapując i rekwirując Żydów, którzy chcieli oprócz tego zabierać meble i inne rzeczy żydowskie, sprzeciwów ku temu nie było, wszystko dla Niemców.
           … Postanowiłem uzyskać dla żony i dzieci Arbeitkarte w Bodzechowie, w tym celu ja wszedłem w porozumienie z Abramem Kierbelem i jemu zapłaciłem za wpuszczenie do tejże placówki i uzyskanie Arbeitskarty dla mojej żony i dwojga dzieci. On (Kierbel) przyrzekł mi, że na pewno to uzyska, to, że moja żona i dzieci będą mogli pracować w Bodzechowskiej fabryce. On stale mi przyrzekał. Oświadczył, że przyrzeczenie i zezwolenie to mi przyniesie 10 VIII 1942 r.
           … To było w jedną sobotę, zauważyliśmy, że żydowska policja wyprowadza swoje żony do Bodzechowa, wówczas zrozumieliśmy, że sytuacja się pogarsza. Tego samego dnia o piątej godzinie słyszeliśmy, że SS-mani są w Judenracie, który mieścił się w domu Hejnego. Prezesem Judenratu w tym okresie był wówczas Rubinstein. SS-owcy tam żądali od Judenratu kilka kilogramów złota, jeżeli tego Żydzi nie dadzą, to się stanie najgorsze, że oni zastrzelą Żydów. W tym momencie SS-owcy na podwórzu Judenratu wystrzelili kilka razy na wiwat, aby tym zastraszyć. W tym czasie Judenrat natychmiast wysłał do miasta żydowską policję, aby co zwołali wszystkich bogatych Żydów...
          … My już wiedzieliśmy, że to jest wysiedlenie, aby tym samym zrobić Ostrowiec bez Żydów, następnie zostały przeprowadzone rewizje domowe, przy rewizjach brali też udział żydowscy policjanci. Żyda znalezionego w domu ukrytego natychmiast zastrzelano. Ja, moja żona i dzieci tak leżeliśmy ukryci w tej małej, ciemnej izdebce, z powodu ciasnoty jedno na drugim. Ja słyszałem w tym czasie, jak przychodzą do mojego mieszkania i szukają. Każde niedobre posunięcie mogło kosztować życie. W poniedziałek wieczorem wyszedłem z ukrycia...
           … Myślałem wówczas, może ja otrzymam tam przyrzeczoną mi Arbeitskarte przez Kierbela w Bodzechowie. Przychodząc do placu bożnicy i tam spotkałem stojących grupkę Żydów, którzy się znaleźli jeszcze tam od niedzieli. Między nimi znajduje się też mój szwagier Jechil Kiesenberg, który opowiadał mi, że ci Żydzi, którzy posiadają karty poprzednie, muszą one też być jeszcze raz podpisane i to też musi kosztować świeże pieniądze u żydowskiej policji...
           … W piątek rano wyciągali z szeregu dwóch młodych robotników i natychmiast na miejscu ich zastrzelili. Na skutek tego obecni tam Żydzi wyłożyli wszystko, co posiadali, kilka milionów w złotych, dolary, złoto i wszystkie osobiste rzeczy w postaci ubrań, odzieży itp. Pozostawiono tylko Żydom, co mieli na sobie...
           … W dniu 1 VIII 1944 r. ukazało się zarządzenie, aby zrobić selekcję. Wybrano słabych ludzi z fabryki i z cegielni około sześćdziesiąt osób, których wysłano do Firtle [Firlej] obok Radomia. Te same samochody, które ich odwiozły, przywiozły z powrotem ich ubrania. W dwa tygodnie później przybyło kilka SS-manów do lagru, zabrali stamtąd komendanta lagru Efroima Szaela oraz komendanta żydowskiej policji Bera Blumelfelda, po 3 dniach ich zastrzelono. Komendantem obozu został Abram Zajfman, a komendantem żydowskiej policji Moszek Puczyc. Od tego czasu zrobiło się źle, znów od czasu do czasu zaczęto dokonywać rewizji u robotników żydowskich, szukano, czy czasami nie przynieśli więcej kawałek chleba. To trwało do 1944 roku...
           … później nas wszystkich załadowano w wagony i odesłano do Oświęcimia. Między innymi z nami razem był Szpigiel, Moszek, Eksztajn, Hamułajp, Bamsztajn. W Oświęcimiu widzieliśmy już piece gazowe...

            Opowiada Moszek Rapaport.
            Jak Niemcy zajęli Ostrowiec, natychmiast zaczęli łapać Żydów do różnych robót, jak do czyszczenia ulic, ładowania i wyładowywania wagonów na stacji, robotników tych żydowskich zaczęto łapać, każdego, kto podchodził pod rękę, dlatego też najbardziej odczuwali to ci Żydzi, którzy rekrutowali się z biedoty, między innymi jak tragarze, furmani, handlujący na rynku, jednym słowem, ci wszyscy, którzy potrzebowali zarobić na chleb w mieście, na ulicy. W wyniku tego był taki rezultat, że jedni i ci sami Żydzi zostali łapani do pracy...
            … W pierwszym okresie otrzymał koncesje na aprowizację (dział zaopatrzenia ludności żydowskiej) Abram Icek Kierbel, który słynął za utrzymującego kooperatywę. Z tą aprowizacją robił on szwindel, nie przydzielając ją biednym masom, sprzedawał ją na czarnym rynku. Wówczas prezesem Judenratu został Icek Rubinstein, były prezes syjonistycznej organizacji, pochodził on z Sandomierza, posiadał w Ostrowcu drukarnię, razem z nim momentalnie zaczął współpracować jego najlepszy kolega Dawid Diament.
            … Rubinstein przedtem był bardzo biednym, korzystał z pomocy syjonistycznej organizacji. Jak prędko został prezesem Judenratu, natychmiast zajął sobie pałac po Leriensteinie, a jego żona już na nikogo nie chce patrzeć...
            … Jest rzeczą interesującą, jak Moszek Puczyc dosięgał swoją karierę jako komendant żydowskiej policji w Ostrowcu. On był najkrwawszym żydowskim komendantem policji, jakiego posiadali Żydzi Ostrowca. Jak Niemcy wydali zarządzenie, że wszyscy Żydzi muszą oddać swoje futra i kto się nie podporządkuje pod powyższe zarządzenie do oznaczonego terminu, zostanie natychmiast zastrzelony. Wówczas Moszek Puczyc zameldował się ochotniczo, aby on przeprowadził powyższą akcję. Akcję tę przeprowadził w stu procentach. Po tej akcji prezes Rubinstein za wynagrodzenie Puczyca mianował go komendantem żydowskiej policji...
              … W lagrze Puczyc zrobił się takim mordercą, że nawet nie zezwalał nikomu do lagru przeszwarcować kilka chlebów, robił rewizje, jeśli znalazł, to zarekwirował dla siebie i policji. Nie zezwalał ugotować parę kartofli po kryjomu. Razu pewnego Puczyc i Abram Zajfman zrobili listę 30 osób zdrowych, a przeważnie takich, do których mieli złość, i wysłali ich autem pod Radom, gdzie zostali zastrzeleni. Policjant Moszek Zynger ich odwoził i przywoził ich ubranie po zastrzeleniu.
Niektórzy żydowscy policjanci wyprawiali orgie i szantażowali Żydów w ten sposób, że Puczyc był bogiem lagru i getta, aresztował on Żyda „husyda”, który miał ładną córkę, nie chciał zwolnić tego Żyda, dopóki ta córka nie przyszła prosić i dała przy tym większą ilość pieniędzy, który ją pod przymusem pozostawił na całą noc, gdzie miał z nią stosunek.
             Co gorzej, że po tych wszystkich barbarzyńskich wyczynach ich dzikości, żyją na wolności bracia Zajfman w Brazylii oraz morderca Moszek Puczyc, po wojnie był „Prezydentem Lagru” żydowskiego w Monachium (NRF).
           … Między kolaboracjonistami znajdują się tacy Żydzi:
  1. Moszek Puczyc – komendant żydowskiej policji i zdrajca Żydów ostrowieckich;
  2. Bracia Łajcyn i Abram Zajfman – którzy byli gorsi swoim postępowaniem jak Niemcy;
  3. Syjonista, znawca kilku języków Moszek Goldsztajn – który bił bezlitośnie Żydów mężczyzn, kobiety i dzieci z największym sadyzmem;
  4. Największy sadysta policjant żydowski syjonista Michel Klajner (znajduje się w Łodzi, który bezlitośnie bił Żydów i szantażował Żydów);
  5. Lejbus i Szmul Sztajnbaum, którzy szykanowali Żydów, szpicle SS, wyciągali Żydów ukrywających się przed Niemcami;
  6. Sztyl Blumensztok (syn Srula) „vorarbeiter” na cegielni Jegera wydał w ręce Gestapo dwóch braci komunistów Bitajno, którzy zostali zastrzeleni.
          Oprócz wspomnianych znajdowali się tacy szantażyści jak Kierbel i inni. Kierbel jest starym wyspecjalizowanym szantażystą. Utrzymywał kontakty i był macherem żydowskim w SS, przed wojną był lumpem.
          W okresie okupacji zrobił on strasznie duży majątek na ludzkiej krzywdzie. Po wojnie grał rolę dobrego brata dzieląc wśród ocalałych Żydów jałmużnę...

           … Opowiada Marek Lerman, że dał on Kierbelowi pieniądze, żeby zrobił arbajtkartę dla jego żony, aby tym samym uratował ją od wysiedlenia. Kierbel nie dał mu ani karty ani pieniędzy, a faszysta myślał jedynie, jak szantażować Żydów, w końcu był taki cel Kierbela, czy ratować bezbronnych ludzi, czy robić pieniądze na czarnej brudnej robocie, współpracując z Niemcami. Ilu szczęśliwych było wśród nich, którzy mieli to szczęście nie zginąć w komorach gazowych tylko od kuli. A wszyscy pozostali? Gdzie się podziały ich kości? My nie wiemy, gdzie się one znajdują, mogiły naszych krewnych, do dnia dzisiejszego nie wiemy i nigdy nie dowiemy się już o tym. Dlatego, że nasi krewni i znajomi nie zostali pogrzebani według ludzkich praw. Wrzuceni zostali do wielkich dołów masowo i nie wiemy, gdzie oni są... Może mogą nam o tym „coś” opowiedzieć dwaj żyjący świadkowie, Abram i Lejbus Zajfman? Lub może potarfią nam coś powiedzieć w „sprawie” „Ostrowca-Bodzechowa” „honorowi obrońcy” Zajfmanów-Kierbela, tutejsi znani działacze społeczni K. Hermac i Aron Bergman...
             … Żydzi z Ostrowca i okolicy nie chcą od was zwrotu brylantów, które wyście przywieźli do Brazylii, nie chcemy tych wszystkich kosztowności – któreście u nich wymusili w obozie. My nawet nie chcemy zwrotu obrączek, które wy, zbóje, ściągnęliście z martwych rąk, podczas gdy ludzie walali się po ulicach Ostrowca. Niech wasi krewni tu, w Brazylii, w Rio de Janerio, radują się tymi cennymi kosztownościami, które przeszły z pokolenia na pokolenie naszych krewnych i u każdego z nich uświęciły się jak relikwie po to, by trafiły do „właściwych rąk”. W te ręce dzikich bandytów Abrama i Lejbusa Zajfmanów i ręce tego A. Kierbela. My nie chcemy od was zwrotu zrabowanych kosztowności. Ale my chcemy wiedzieć od was, Abram i Lejbus Zajfman: powiedzcie nam, jakie modlitwy, jakie słowa nasi krewni wypowiedzieli, wywestchnęli, wypłakali w swoich ostatnich minutach życia? I was prosimy, by nam je przekazać. Powiedzcie nam, złoczyńcy Lejbus i Abram Zajfman, opowiedzcie nam, „waszym” ziomkom, to, co oni przeszli siedem dróg piekła – póki zostali wrzuceni do miejsca wiecznego odpoczynku (kto wie, czy dają im odpoczywać). Odpowiedzcie, złoczyńcy bracia Zajfman, o waszych wyczynach i bohaterstwie, w jaki sposób wy wspólnie z A. Kierbelem narażali wasze i waszych sióstr dusze i ciała... Opowiedzcie nam o wesołych dniach, a raczej nocach, które spędzano w mieszkaniach waszych sióstr, Ruchli i Kajły, dla fetowania i oddawania honorów nazistom... obozu ostrowieckiego, za ich świętą robotę? Brzmi jeszcze w moim mózgu, w uszach moich rozdzierający serce płacz i lamenty tej wielkiej masy moich krewnych i przyjaciół, podczas gdy wy, Zajfmany i Kierbele, pomagali wysiedleniu ich do Oświęcimia, Treblinki, Majdanka. Bezsenne noce są świadkami naszych ogromnych ofiar, które my tam pozostawili. Jest bardzo ciężko uspokoić się, że Żydzi, żydowscy mordercy, przyłożyli swoje ręce do tej barbarzyńskiej roboty. Grzmią jeszcze w naszych uszach ostatnie krzyki z komór gazowych. Kiedy gazy truły ich płuca i paliły serca, to ostatkiem swoich sił posyłały swój nakaz (testament): „nie zapominajcie przestępstw, jakie ludzkość dokonał przeciwko nam”. A tym bardziej nasi krewni i ziomkowie, nie zapominajcie żydowskich złoczyńców, tych Kierbelów i Zajfmanów. Nie zapominajcie również ich przyjaciół i ich obrońców, którzy są nie mniej niebezpieczni jak sami mordercy...
             … Obecnie, po zbrodniach Hitlera, kiedy straciliśmy jedną trzecią narodu, w taki barbarzyński sposób przy pomocy naszych własnych zdrajców, złoczyńców Zajfmanów-Kierbel, którzy na zimno, spokojnie przypatrywali się temu, co przed ich oczyma działo się, oni, ci bandyci, zabawiając się w naszym mieście wspólnie z hitlerowskimi bestiami na różnych festynach, nie słuchali wtedy próśb i płaczu, naszych najdroższych, ich my nigdy nie zapomnimy, bo nie możemy zapomnieć, ponieważ taki był ostatni nakaz dwudziestu tysięcy Żydów ostrowieckiego i bodzechowskiego obozu, ostatnie słowa ofiar z Ostrowca, które oni przesłali do nas przed śmiercią męczeńską, były następujące: Ostrowieccy ziomkowie: gdzie by nie przebywali, nie zapomnijcie okropności, których dokonali w stosunku do nas Zajfmanowie, Kierbele i inni... Nie zapomnijcie gwałtów, jakie oni dokonali nad nami. Zamęczonych przez nich, nie zapomnijcie o nich, złoczyńcach, Abram i Lejbus Zajfman, nie dajcie im spokoju obok siebie, wyplujcie ich. Niech już więcej w przyszłości nie powtórzy się taka ruina i hańba...

             Czytam ten przerażający dokument, wyraziście oddający dramatyczne dni okupacji, wierne zwierciadło losu Żydów. Wlał on krwawą treść w nazwy Ostrowiec, Bodzechów, Sandomierz, w imiona z upływem lat coraz słabiej kojarzące się z prześladowaniami i grozą – coraz głębiej zapada się w niepamięć tragedia poznawana za pomocą druku.
               Trudno, bardzo trudno wywołać w sobie przypuszczenie, że te niczym testamenty pisane opowiadania świadków podyktowane zostały czymś więcej aniżeli potrzebą szczerych zwierzeń – czy jest prawdopodobne, że może być inaczej, że w grę mógłby wchodzić jakiś donos, brudny interes, opłacone fałszywe oskarżenie?
              Z wielkim niepokojem myślałem o konfrontacji dokumentów. Jeżeli tamten dokument, który ma czekać na mnie w Berlinie, jest pochwałą Kierbela, to jak nazwiemy ten, który mam? Jak określić ludzi, którzy go stworzyli?!
             W jakiej rozterce będę, gdy z drugiego końca świata, z Tel-Awiwu do Monachium i z Monachium do Berlina, w cztery dni nie dotrze przyobiecana książka? Sprowadzana ryzykownym – jak mi się wydawało – systemem połączeń.
             Pierwsze kroki z pociągu kieruję na pocztę. W umówionym miejscu, przekazują mi dużą, szarą kopertę. Otwieram ją pospiesznie. Zawiera kilka kartek:
             Oświadczenie Ireny Prażak alias Idesy Zylberdrut, z podpisem poświadczonym przez prezydenta miasta Fryburga. Treść składa się z kilka zdań po niemiecku. Przebiegam je oczami: Irena Prażakova poznała pana Mariana Kargula w 1943 r. w Polsce. Pomógł jej w ucieczce na Słowację i dalej do Budapesztu. Gdy w 1944 roku Niemcy wkroczyli do Budapesztu, razem z jej siostrą a swoją żoną przetransportował ją do Bańskiej Bystrzycy i tutaj stworzył polską jednostkę przy wolnej Armii Czechosłowackiej. Walczył w niej do końca wojny. Uzyskał – pisze pani Prażakova – wysokie odznaczenia i znany jest jej dobrze jako zawsze chętnie pomagający ludziom.
            To tyle.
            Drugi dokument jest aktem notarialnym, opatrzonym licznymi pieczęciami.

            Działo się dnia dwudziestego drugiego miesiąca listopada roku 1971 przede mną, urzędującym notariuszem, Jakubem Poznańskim, mającym kancelarię swoją w Tel-Awiwie, przy ulicy Shderoth Rotschild 135.
  1. Leben Chawa z domu Adler, zamieszkała w Tel-Awiwie, przy ul. Pinskier 67, legitymizująca się dowodem tożsamości Państwa Israel nr 984576;
  2. Miszpati Zwi, którego uprzednie imię i nazwisko brzmiało Miedziogórski Hersz, zamieszkały w Bnei Brak, ul. Hebron 6, legitymujący się dowodem tożsamości Państwa Israel nr 0278511;
  3. Prymel Chaim, zamieszkały w Tel-Awiwie, ul. Rabi Friedman 53, legitymujący się dowodem tożsamości Państwa Israel nr 177916;
  4. Felgenbaum Batia, zamieszkała w Ramat Ganie, ul. Modiin 81, legitymująca się dowodem tożsamości Państwa Israel nr 137060;
  5. Gutholz Meir, zamieszkały w Kiriath Motzkin, ul. Hagana 15, legitymujący się dowodem tożsamości Państwa Israel nr194212;
    Stawiający, uprzedzeni przez urzędującego notariusza o obowiązku mówienia prawdy i odpowiedzialności karnej według prawa izraelskiego i polskiego za złożenie fałszywych zeznań, oświadczyli pod przysięgą, co następuje:
    1. Nie jesteśmy spokrewnieni ani spowinowaceni z Abramem Kierbelem, którego obecne nazwisko brzmi Marian Kargul i który zamieszkuje na terenie Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.
    2. W czasie drugiej wojny światowej, w okresie między początkiem 1942 a miesiącem marcem roku 1943, znajdowaliśmy się razem z wieloma innymi w obozie pracy w Bodzechowie obok Ostrowca Kieleckiego.
    3. W wymienionym obozie pracy był nadzorcą p. Marian Kargul, wspomniany w paragrafie nr 1 niniejszego aktu.
    4. Przy spełnianiu swoich funkcji w obozie Marian Kargul zapisał się złotymi zgłoskami w historii ponurych dni najazdu hordy hitlerowskiej. On był tym, który niejeden raz uratował nasze życie i to z narażeniem własnego. W każdym wypadku, o którym się dowiedział jako nadzorca w obozie, że grozi nam wysiedlenie albo likwidacja obozu, co było prawie równoznaczne z wysyłką na śmierć, zawiadamiał nas o tym potajemnie i organizował w porę ucieczkę.
    5. Nigdy nie zapomnimy, my niżej podpisani oraz reszta, wielu innych pracujących w powyższym obozie, szlachetnego charakteru Mariana Kargula, zawsze gotowego do poświęceń dla pracujących w obozie.
    6. Jedno zdarzenie, które spośród wielu innych podobnych szczególnie utkwiło nam w pamięci, to fakt, kiedy w początku 1943 roku SS niemieckie miało zlikwidować nasz obóz, co było równoznaczne z wysyłką na stracenie. Marian Kargul zdążył nas uprzedzić i zorganizować naszą ucieczkę. Jasnym jest, że gdyby władze niemieckie o tej jego akcji się dowiedziały, zostałby rozstrzelany na miejscu.
    7. Marian Kargul jest człowiekiem nieskazitelnego charakteru i dobroci, gotów zawsze i w każdej ciężkiej chwili pomóc bliźniemu, i to nigdy dla własnej korzyści; człowiek, który nikomu niczego złego nie zrobił, lecz zawsze ratował innych.
          Akt powyższy został stawiającym odczytany, stawiający oświadczyli, że jest dla nich w pełni zrozumiały, w dowód czego potwierdzili jego treść pod przysięgą, własnoręcznym podpisem.
Tel-Awiw, 22 listopada 1971 roku.

          Trzecim dokumentem jest fotokopia strony tytułowej książki pt.: „Ostrowiec – a Monument on the ruins of annihilated Jewish community (Published by the Society of Ostrovtser Jews in Israel with the cooperation od the Ostrovtser Societies in New York and Toronto)”
          Do strony tytułowej dołączona jest kartka, stanowiąca fragment tekstu pisany w języku hebrajskim.
Do odjazdu warszawskiego pociągu mam całe pół dnia. Telefonuję do Monachium. Zgłasza się pani Maryla Bornstein.
         - Nie przesłaliśmy pany całej książki – tłumaczy się – ponieważ o ojcu jest tam wspomniane tylko w jednym miejscu. Ten fragment pan ma.
         W Warszawie tłumacz Żydowskiego Instytutu Historycznego dokonuje przekładu przywiezionej przeze mnie stroniczki hebrajskiego tekstu, gdzie mowa jest o Kierbelu.

         … Wyszło zarządzenie szefa niemieckiego Arbeitsamtu Kredela, ograniczające zatrudnienie Żydów powyżej 35 lat w fabryce blach w Ostrowcu. Znaczenie tego zarządzenia dla ludzi starszych, powyżej 35 lat, było jasne i wywołało niepokój. Na szczęście zorganizowano nowy warsztat pracy przez wiedeńską firmę „Elin”, produkującą elektryczne przedmioty w Bodzechowie – 5 kilometrów od Ostrowca. Firma ta otrzymała zgodę na zatrudnienie 200 Żydów. Jako kierownik grupy żydowskich robotników mianowany został Abram Icek Kierbel. Prawie wszyscy zatrudnieni w tej fabryce mieli powyżej 35 lat...

           -  I tyle.
          Tylko tyle.
          W tysiącstronicowej księdze o tragedii okupacyjnej Żydów ostrowieckich dla Abrama Icka Kierbela, który z tysiąca Żydów, ocalonych z dwunastotysięcznej czy piętnastotysięcznej żydowskiej społeczności Ostrowca, uratował sześciuset – jak sam podaje – lub dwustu – jak podają jego kuzyni – tylko jedno zdanie? Jedno zdanie?
          Co by ten fakt mógł znaczyć? Że albo ocaleni Żydzi nie chcą już rozdrapywać ran przeszłości wiążącej się z Kierbelem, albo postanowili na zawsze wymazać to nazwisko ze swojej pamięci – jeśli je wspomnieli w książce raz, to dla potrzeb historycznej dokumentacji.
Jedna stroniczka o Kierbelu może też oznaczać, że pani Maryla Bornstein nie mogła mi przekazać innych stron. Bo jeżeli wyłożona tam została prawda odmienna od tej, którą potwierdzało pięciu świadków...
          „Wszystkie koszta zostaną pokryte” - dźwięczy mi w uszach zdanie z rozmowy telefonicznej Maryli Bornstein – Monachium, Szmulek – Tel-Awiw. Czy również w ten sposób przygotowywani byli świadkowie Kierbela w roku 1948, gdy stawili się w Pradze i później w Sandomierzu?
Powraca w pamięci zdanie, jakie wyczytałem na jednej z kart protokołu ówczesnego śledztwa: „Kierbel przybył z Rio do Ostrowca i jednał sobie ludzi podarkami”.
Nabrało znaczenia wspomnienie, którego onegdaj wysłuchałem w fabryce Rapaporta – o tym, jak Kargul przyjechał po wojnie do Ostrowca i biednych częstował dolarami.
Ile za dolary potrafi zrobić bieda!
          Z powodu dolarów szli na śmierć niektórzy ostrowieccy Żydzi i z powodu dolarów byli przed nią ocaleni.
          Ratowali się, jak tylko potrafili i mogli, wszyscy podobnie. Niektórzy inaczej, jak Kierbel.

Str. 407-408
            Za kogo uważał się on sam? Różnie.
            W różnych zeznaniach różnie.
            W ostatnim, obszernym życiorysie, który złożył przesłuchiwany 12 stycznia 1967 roku, podawał:

            Urodziłem się 28 września 1909 r. w Ostrowcu Świętokrzyskim w rodzinie chłopskiej. Ojciec mój, Fajwel Kierbel, posiadał gospodarstwo rolne o powierzchni około 12 ha ziemi w miejscowości Staw Denkowski, mieszczący się obecnie w granicach miasta Ostrowiec. Matka moja, Hendla z d. Traub, pracowała również w gospodarstwie razem z ojcem. Z rodzeństwa posiadałem młodszą siostrę Cecylię, która w roku 1938 wyszła za mąż za Piotra Jabłońskiego, pochodzącego z okolic Sandomierza. W roku 1946 ja ich zabrałem do Brazylii i obecnie mieszkają w Rio de Janeiro, ul. Passandu 31, dzielnica Flamingo. Do szkoły podstawowej nie uczęszczałem. Naukę rozpocząłem we wstępnej klasie gimnazjum w szkole męskiej przy ul. Polnej w Ostrowcu. Szkoła mieściła się w dawniejszych koszarach rosyjskich. Była to polska szkoła, nie pamiętam, jaki miała numer i czy była pod czyimś imieniem. Gimnazjum ukończyłem, a ściślej sześć klas gimnazjum ukończyłem w roku 1922 lub 1923. Dawało mi to, mówiąc w potocznym języku, małą maturę. Po ukończeniu szóstej klasy zostałem usunięty ze szkoły za udział w bójce...

               Wówczas przeniosłem się do Warszawy, gdzie zamieszkałem prywatnie u Pinkwasa Kleimana przy ulicy Dzikiej 24, numeru mieszkania nie pamiętam. Chodziłem w tym czasie do wieczorowej szkoły elektrotechnicznej im. Wawelberga przy ul. Stawki. Nauka w tej szkole trwała około 3 lat. Po ukończeniu szkoły otrzymałem dyplom elektryka wysokich napięć. Dyplom otrzymałem w 1925 albo 1926 i wróciłem do Ostrowca, gdzie pracowałem w firmie „Instalator” jako starszy monter. Właścicielem firmy był Natan Kuperman. W firmie tej pracowałem przez kilka lat. Byłem wówczas sekretarzem Poalej Syjon-Lewica – Żydowska Partia Pracy. W latach 1931-33 odbywałem służbę wojskową do przysięgi w 24 pułku artylerii lekkiej w Jarosławiu, a od przysięgo w 2 pułku czołgów w Żurawicach. Z wojska wyszedłem w stopniu kaprala i zamieszkałem w Ostrowcu. Przed pójściem do wojska w roku 1930 zawarłem związek małżeński z Sabiną Niskier, mieszkanką Ożarowa, powiat Opatów. Żona zamieszkała razem ze mną w Ostrowcu przy ówczesnej al. 3 Maja 15. Po powrocie z wojska byłem kierowcą w straży pożarnej, a następnie jeździłem autobusem prywatnej firmy na trasie Ostrowiec-Warszawa. W Ostrowcu pracowałem do wybuchu wojny. Posiadałem czworo dzieci, w tym dwóch synów i dwie córki.