Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kudłowicz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kudłowicz. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 22 października 2023

"Byłem antysemitą, ale nie bandytą"

Henryk Małkiewicz - tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata w 1986 roku

Pomagałem Żydom. Byłem antysemitą, ale nie bandytą.
 
Oczywiście, że ich znałem przed wojną. Jak mógłbym ich nie znać. Kudłowicze byli z Ostrowca, mieszkali chyba na ul. Młyńskiej [na ul. Siennieńskiej]. Natomiast Alterzy – w Rynku. Kudłowicze byli kupcami i mieli z moim ojcem stosunki handlowe. Kudłowicz, gdy kupował zboże, przemielał je u mojego ojca w młynie w Stokach Starych [gm., Ćmielów, powiat ostrowiecki]. Młyn w nie był nasz, był w długoletniej dzierżawie z Drucki-Lubeckimi. Więc żadna przyjaźń to nie była, po prostu znajomość. Wtedy nie było takich antagonizmów między Żydem a Polakiem. Współżycie było dość miłe. Owszem polskie organizacje – Obóz Narodowo Radykalny – były antysemickie. Ja do niego należałem. Dziwna rzecz: antysemita uratował. Ale to jest w moim charakterze. Byłem antysemitą, tak mnie wychowali. Byłem nawet w Narodowych Siłach Zbrojnych. Byłem typowym polskim faszystą. Myślałem, że Polacy są najważniejsi. Ale zaznaczam: i moja matka i mój ojciec tak myśleli, ale to nie znaczyło, że byliśmy Żydom wrogami. Nie należeliśmy do takich, którzy by im szkodzili. Raczej była współpraca. Do wojny miałem dwóch kolegów, Altermana i Wajnworcla. Jednego rodzice mieli sklep na Kościelnej z aparatami fotograficznymi a drugiego - knajpę na rynku. Ale była też różnica narodowościowa, wyznaniowa. Było ich cztery miliony w Polsce, dziesięć procent ludności. Ale to nie znaczy, że byliśmy wrogami. Byliśmy różni. Ja zarzucam Żydom to, że byli szowinistami. Oni naprawdę wierzyli, że bóg ich wybrał. Oni wierzyli w to święcie. Byli inni. Mieli prawie sześć tysięcy lat, a więc byli inteligentniejsi, i pomimo, że byli w obcych społeczeństwach, umieli się dostosować, uzyskać dużo wpływów. A więc nie było bardzo za co ich lubić. Ale nie znaczy, że trzeba im szkodzić. A najlepszy dowód jest taki, że ryzykowałem dla nich życie. Nie byłem Żydem i traktowałem ich jako słabszych. Krótko mówiąc – byłem antysemitą, ale nie bandytą. Wystarczyło nie chodzić i nie kupować u nich. Po co ich zabijać? Sami by się wynieśli, jakby nie mieli geszeftu. A oprócz tego od tysiąc trzysta któregoś tam roku byli współobywatelami i nie byli gorsi od nas. Byli gorsi ze względu na mniemanie o nas ale oni byli lepsi. Powiem panu taką historię. Jeden z Żydów, którzy handlowali zbożem, poszedł do dziedzica kupować coś i zachował się nieodpowiednio. A ten dziedzic mu na to: „Polaki że są głupie to rozumiem, ale że Żyd jest głupi, to coś nie tak.”

Ukrywałem ich dokładnie półtora roku. Pod koniec, kiedy likwidowali te getta miejscowe i część jechała do Treblinki czy Oświęcimia, [żeby być] na popiół zamienione, a część tych którzy mieli kontakty mogli się przechować. W Stokach mieszkała moja rodzina a ukrywałem ich na Rudzie Kościelnej. Byli to: Henia Kudłowicz, jej brat, Szlama Kudłowicz oraz Jochewet – po polsku Jadwiga – Alter i jej brat Naftali. Czworo.

W gminie, gdzie się ukrywaliśmy miałem prestiż wśród mieszkańców, więc jak przyszedłem do kogoś to mnie przyjmowali razem z nimi. Przecież nie przechowywałem ich u siebie, tylko u znajomych. Oczywiście miałem bardzo ładny pistolet maszynowy z zrzutów amerykańskich, UD 40 coś tam, dwadzieścia cztery strzały i bardzo celne. Jednak nie był mi potrzebny, bo nikt z Polaków się ze mną nie konfliktował. Wszystko to było ukryte i nie było takie jawne. 

Warunki nie były bardzo piękne. To znaczy chowaliśmy się na strychach, w stodołach. Ostatecznie na Krzemionkach mieliśmy bunkier – piwnicę z zamaskowanym wejściem. I tam oni czworo i ja piąty jako wódz. Cały czas z nimi mieszkałem. Jakże mogłem bez opieki ich zostawić, przecież zaraz by ich sprzedali. Bo byli tacy, co sprzedawali. Stałem się bezbrodym Żydem. Wówczas to były kapitalne warunki. Stodoła w lato nie była takim złym pomieszczeniem. W zimie schodziliśmy niżej. To już było w innych miejscach, gdzie były te ziemianki. Pierwsza kryjówka była u wdowy Cholewińskiej. U niej kwaterowali Niemcy. My byliśmy na strychu a oni na dole. Było niebezpiecznie i musieliśmy się stamtąd wynieść. Mało tego, Henia przez pewien czas gotowała Niemcom obiady. I bardzo im smakowało. Zresztą Niemiec nie poznawał kto jest Żydem. Polak z miejsca widział Żyda. Oni nie bardzo znali się na tym. Więc jak Niemcy przyszli i chcieli obiad, to im ugotowała a oni byli z usług Żydówki bardzo zadowoleni.

Oni bardzo dobrze mówili po polsku. Jochweta tylko kaleczyła. Henia miała średnie wykształcenie i po polsku bardzo pięknie rozmawiała. Mało to, ona była bardzo inteligentna, tylko że była brzydka. To jej wada. Ale ją bardzo lubiłem. To był dobry człowiek. Podobna była do mojej siostry. Wszystkim by się podzieliła. Nie jak typowa Żydówka. Alter to typowa Żydówka. Ona się uważała za najlepszą. Była zamożna i piękna. Żeby tak o sobie mniemać miała możliwości i podstawy. Alterówna była bogata. Miała dom w rynku, dziś jest tam bank (ten stary budynek od Kunowa w rynku).  Jej rodzina miała chyba manufakturę i była zamożna jak na ostrowieckie warunki. Mało tego, Alterówna pochodziła z arystokratycznego, chasydzkiego rodu. Całe pokolenia jej przodkowie byli rabinami. Mieli po prostu starożytny rodowód, wyższej klasy kapłańskiej. Piękna była. Uratowałem ją. 

Robiłem to, bo to są ludzie… Jak można? Ci Niemcy są straszni. Piękne stworzenia, te Żydówki, jak można to zabijać, dlatego tylko, że jest Żydówką? To jest coś okrutnego i niemożliwego... Temu Hitlerowi powinni jaja obciąć, powinni go trzymać w klatce. Żydów nie dało się lubić, bo byli inni. Byli inteligentniejsi. Ja ich psyche znam, bo byłem z nimi po bratersku. Mnie się nie krępowali. Mówili dlaczego nas nie lubią. Dlatego, że byliśmy w ich oczach gorsi. 

W 1939 roku miałem szesnaście lat, Kudłowiczówna była o trzy lata starsza. Alterówna miała tyle lat co ja. Alterówna była bardzo piękna, jako kobieta. Kobiece kształty, biodra wydatne. Nogi długie jakby kolumny. Wysoka metr siedemdziesiąt sześć, osiem. O pięknej cerze, o pięknych falujących, gęstych włosach. Zęby miała tylko troszkę zepsute. Tak, to mogła być miss Europy!

Dlaczego jej się nie oświadczyłem? Nie było potrzeby. Gdyby nawet ona mnie bardzo kochała (podobno jak wyjeżdżała to jej poduszka była od łez mokra), to ona była typową Żydówką, szowinistką. Mimo, że uważała mnie za coś nadzwyczajnego, to byłem dla niej gojem. Nie wiem czy pan rozumie. Goj – Nie Żyd. Obcy. A ona z tej rodziny chasydzkiej, tak w tym zatopiona, że mimo, że mnie kochała, to za mnie nie wyszła. Może gdybym ją zmusił do tego. Ja też jej nic nie proponowałem. Lubiłem ją, bardzo mi się podobała, ale o tym nie było mowy. Różnice były, po mojej stronie i po jej stronie. Zdarzały się małżeństwa polsko-żydowskie, ale nie z taką jak ona. Ona była arystokracją duchową. Oni byli przywódcami duchowymi. Ich pradziad był jakimś tam cadykiem. Wyjechała do Izraela. Dostała tam choroby skórnej. I ponieważ bez mojej zgody wyjechała, to powiedziała: „Jahwe ukarał mnie za Henia”. Jechała do swojego kraju, dostali wolność, to jak mogłem powiedzieć „nie jedź”? Ani nie miałem takiej możliwości, ani takiej władzy. Choć myślałem, że ja tam też zawitam. Pojechałem ale już za późno… Zmarła na chorobę skórną. W 92 roku byłem w Izraelu. Dopiero wtedy były możliwości.

[W 1943 roku, gdy naziści zlikwidowali getta], reszta Żydów w barakach była skoszarowana i pracowała. Tam życie było dla nich w miarę bezpieczne. W Częstocicach był taki obóz. Ale co jakiś czas robione były czystki. Żydzi mieli swój wywiad, płacili Niemcom i wiedzieli kiedy będzie wywózka i wtedy uchodzili. Potem znów wracali i pracowali. Moi też tam wracali, jeśli były takie możliwości na kilka miesięcy. Gdy były selekcje, to uciekali i znów ich przyjmowałem. Tak było bezpieczniej. Mieli gorsze żarcie ale nie zabili ich. Normalnie pracowali für Reich

Na Rudzie Kościelnej była gorzelnia i siedziba hrabiny Marii Sobańskiej, a właściwie księżniczki Drucki-Lubeckiej. Bardzo piękna kobieta. Wszyscyśmy się w niej kochali. W Łysowodach mieszkała jej siostra, nazywał się Czartoryska z domu Lubecka, Izabela Czartoryska. Najpierw wyszła za hrabiego Platera, potem za Sobańskiego szwoleżera, który był jej narzeczonym jeszcze za panieństwa, ale wyszła za Platera. Ale potem jak Plater zniknął, Sobańszczyka złapała. Obie były córkami starego Drucki-Lubeckiego. Miały dwóch braci: Bogdan był posiadaczem na Małachowie (pałac był ładny ale majątek malutki), Ksawery był w Bałtowie. U niego ukrywała się młoda Żydówka. Muszkiesówna. Była u nich jako jedna z córek, normalnie nie ukrywała się. Ksawery Drucki-Lubecki był u Żydów zadłużony po uszy, oprócz tego to był dobry człowiek. Podziwiałem go, raz dlatego, że miał filmowa urodę - był podobny do przedwojennego aktora Roberta Tylera. Jak to mogło się stać, że książę przechował córkę zwykłego rzemieślnika? Czy to jest możliwe, że nie wiedział, że jest Żydówką? Wiedzieli! Tylko księciu było wolno, książę miał za żonę Oppenheimównę, baronównę niemiecką, mieli wpływy. Ci ludzie to pierwsza klasa polskiego społeczeństwa, najwyższa. Książę! Panie, wie pan co to książę?! Jest król, a następny jest Drucki-Lubecki. Mieli 16 folwarków, czyli prawie cały powiat, 20 tysięcy hektarów samych lasów. I nie byli najbogatsi. Bo byli Lubomirscy, Sapiehowie. Ja ich bardzo lubię. Sam chciałem być przynajmniej księciem. Bo ja się urodziłem 6 stycznia, więc jestem królem. Jego żona to była paskudna, ruda Niemka, ale miała dobre serce. Ja wtedy byłem szczeniakiem, nie miałem z nimi kontaktów. Z księciem owszem miałem kontakt. On w AK, ja też w AK, więc mieliśmy takie służbowe stosunki. Książę, Polak miałby nie być w AK? Oczywiście nie chodził na jakieś zbiórki. 

Niebezpieczne momenty? Na Krzemionkach spotkałem dezerterów niemieckich. Spotkałem ich w chałupie, w której byliśmy zainstalowani. Wracałem wtedy z miasta i zacząłem rozmawiać myśląc, że są prawdziwymi uciekinierami. Umorusani, biedni, wyglądali na takich co uciekli z Wermachtu. No więc dałem im chleb. I tak mi się odwdzięczyli, choć przyniosłem im dwa bochenki chleba. Dziś analizuję, że albo byli specjalnie wysłani, żeby zbadać teren, albo byli dezerterami ale nie widzieli dalszej możliwości funkcjonowania, Polacy nie bardzo chcieli im pomagać, więc wrócili do swoich jednostek narażając się na to, co z nimi będzie. I oni powiedzieli, że tu przechowuje się partyznaten fiirer - tak mnie nazywali. Dlaczego uznali mnie za partyzanta? W ogóle nie byłem w partyzantce, choć byłem w AK. Może tak wyglądałem. Miałem długie buty, bryczesy skrojona na modę niemiecką, marynarkę z szarym kołnierzem. Wyglądałem na ss-mana. Ja byłem takim Klossem trochę. Broni ze sobą nie miałem. Nie było po co się narażać. Wracałem jako cywil. Po jakimś czasie, pewnego dnia o świcie Niemcy otoczyli ten dom i szukali partyzanta. Gospodynię posadzili i pytali gdzie jest ten partyznaten fiirer. Ona zaprowadziła ich do stodoły, mieliśmy tam gniazdo w snopkach i pokazała, że już nas nie ma. My byliśmy tam pod ziemią. Słyszałem buty niemieckie na deklu, którym się wchodziło do kryjówki. Czekałem tylko, że pojawi się światełko i usłyszę: „Raus!” Wtedy nie myśli pan już o niczym. Widziałem tylko siebie już leżącego tam na górze. Wtedy wyrwało mi się: „No to koniec...” I pomyślałem o swojej matce. Że nie będzie jej miło, gdy mnie tu znajdzie nagiego zastrzelonego. Tak to jest, że jak się umiera, to się wraca do tej kobiety, która cię urodziła. Ale dali spokój i odeszli. Nie wiem kto mnie uratował. Czy Chrystus mnie czy Jahwe ich a ja przy nich się uchowałem. To był cud. Uważam, że to nie było normalne. Przecież przyszli po mnie. No jak mogli nie znaleźć jak chodzili po tym deklu. Może spryt tej kobiety to sprawił, bo zarzuciła kilka snopków na nasza kryjówkę. Jeszcze dziś mam trochę dreszczyków. 

Pieniądze? To mnie nie interesowało. Jochewet była zamożna, ona to finansowała. Wtedy taka dwudziestka twarda [amerykański dolar] – złoty pieniądz - miała dużą wartość. Za taką dwudziestkę można było całą rodzinę dobrze utrzymać przez miesiąc. Nie wiem ile tego miała, przecież nie pytałem. Miała rublówki i dolarówki. Co miesiąc sprzedało się – ja to musiałem robić – i były pieniądze na ich wyżywienie. One jakby same się finansowały. Moje wyżywienie nie zawsze było w tym, bo nie zawsze byłem z nimi. Ale jak już był obiad, to dlaczego nie miałbym zjeść. Dolarówki sprzedawałem najczęściej u cinkciarzy u zegarmistrza Leona Szypulińskiego. Pieniądz jak jest złoty ma wartość zawsze i wszędzie. Bez tego nie miałbym takiej możliwości. Miałem dwadzieścia lat, nie pracowałem, wprawdzie byłem agronomem, ale takim sztucznym. Tylko miałem ten papierek dzięki księciu Druckiemu-Lubeckiemu, który mnie ze swoim listem do starosty do Opatowa wysłał i tam się formalnie zrobiłem niemieckim pracownikiem. „Ich arbeite fiir grose Deutchland” – mówiłem, gdy mnie żandarm legitymował. Kiedyś z obozu prowadziłem tego Naftalego, na ulicy Żeromskiego, na górze po lewej jest willa Radwanów, po drugiej stronie stał żandarm za płotem: „Komm hier”. Idę i od razu wyjmuję to beieinschainigung, i zakrzyczałem że jestem gminnym agronomem. Przeczytał, w porządku, a ten drugi? Także agronom. Puścił nas. Jakoś miałem szczęście. 

Rachelę (Ruchlę) nie bardzo pamiętam, wiem tylko że była taka. Szlamka to był jej starszy brat. Fawel jeszcze starszy. Szlamka był nieożeniony, nie miał dzieci, był kawalerem. I dlatego był zły na mnie, bo ja mu Jochwetę podbierałem. Ożenił się dopiero w Izraelu. Tam miał dzieciaki. On pojechał dalej do Południowej Ameryki, do Brazylii, ponieważ tam miał starszych braci. Pisał do mnie kartki z Rio. Paskudny charakter trochę ale był Żydem, wolno mu było goja nie lubić, ale był pełen szacunku, bezsprzecznie. Ale był typowym Żydem: mimo że był brzydszy, mniejszy i rudy, myślał, że jest lepszy ode mnie, bo jest Żydem. Może tak nie myślał, ale go o takie myślenie posądzam.
Ostatnie miesiące ukrywaliśmy się u rolnika na Maksymilianowie, Dunal Jan się nazywał, średniozamożny. Tam mieliśmy najlepiej, bo chłop bogaty, więc obiady mieliśmy bardzo dobre. Oczywiście trzeba było mu płacić. Ale finansowała to tymi rublami ta śliczna Jochewet. I wszyscy byli zadowoleni. A najbardziej ja. Bo była piękna ta Jochewet… Ale uciekła do Izraela. Byliśmy tam do 17 stycznia 1945 roku. To był ostatni etap. 

Teraz tak opowiadam, ale to nie było tak pięknie i przyjemnie. Ale miałem dwadzieścia lat, więc wierzyłem, że mi się wszystko uda. W ogóle nie myślałem o niebezpieczeństwie i dlatego chyba jestem i rozmawiam z panem. Wierzyłem w swoją gwiazdę. Mało tego, myślałem, że jak jestem urodzony 6 stycznia to będę królem. Nawet żydowskim. 

Z moich opowieści – jeśli potrafiłbym opowiadać – powstałaby książka. Jak pewna Żydówka poszła do pisarki żydowskiej, i mówi: Słuchaj no Salcia, ja ci opowiem moje życie, a ty napisz taki wielki „buch”.

Wysłuchał i spisał Wojtek Mazan
16 czerwca 2016

sobota, 5 maja 2018

Henryk Małkiewicz - Sprawiedliwy wśród Narodów Świata

Henryk Małkiewicz, lata powojenne

W październiku 1942 r., kilka dni przed tzw. „wielką akcją” w getcie w Ostrowcu Św., Henryk Małkiewicz, mieszkaniec pobliskiej wsi Stoki, skontaktował się z rodziną Kudłowiczów - właścicielami młynu, którym on od kilku lat zarządzał, i zaoferował im ukrycie się w swoim domu. Początkowo rodzina Kudłowiczów odrzuciła jego ofertę. Jednak po akcji, podczas której zamordowano większość członków rodziny Kudłowiczów, Henia i jej brat Szlama Kudłowicz wraz z krewnymi, Naftalim i Yocheved Alter, uciekli do domu Małkiewicza, aby tam poprosić o pomoc. Małkiewicz ukrył czworo żydowskich uciekinierów w swoim gospodarstwie. Opiekował się nimi z oddaniem i zaspakajał wszystkie ich potrzeby, nie oczekując jakiejkolwiek zapłaty w zamian. Po groźbach ze strony wrogich sąsiadów Żydzi zostało zmuszonych do opuszczenia kryjówki, jednak Małkiewicz znalazł dla nich nową kryjówkę w pobliskiej wiosce. Nadal zajmował się nimi, przynosząc żywność i inne potrzebne rzeczy aż do wyzwolenia w styczniu 1945 r. Wszystko, co Małkiewicz zrobił, by ratować członków rodziny Kudłowiczów, było motywowane wyłącznie altruizmem i lojalnością pracownika do jego pracodawcy. Ryzykował przy tym swoim życiem. Po wojnie ocaleni wyemigrowali do Izraela, z wyjątkiem Szlamy Kudłowicza, który przeprowadził się do Brazylii.

8 kwietnia 1986 r. Yad Vashem przyznał Henrykowi Małkiewiczowi tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata.

Szlama Kudłowicz siedzi na krześle,
Henia Kudłowicz stoi po prawej w jasnej sukience,
lata przedwojenne, Ostrowiec Św.

Zobacz też na tym blogu: Sukienka zaręczynowa

Źródło: Yad Vashem (tłumaczenie własne)

środa, 24 czerwca 2015

Żydzi w AK



<<"Przysięgam walczyć o wolną i potężną Polskę, wykonywać rozkazy przełożonych, tak mi dopomóż Bóg". Żydzi w AK. Epizod z Ostrowca Świętokrzyskiego.>>
Alina Skibińska, Dariusz Libionka
"Zagłada Żydów. Studia i materiały"
nr 4 2008, str. 287-323

Abstrakt

Artykuł prezentuje wybór dokumentów z procesu z 1949 r. w którym wyrokiem Sądu Apelacyjnego w Kielcach skazano trzech członków ZWZ-AK Obwodu Opatowskiego: Józefa Mularskiego, Leona Nowaka i Edwarda Perzyńskiego za udział w zamordowaniu w lesie koło Kunowa 12 Żydów z getta w Ostrowcu Świętokrzyskim. Dwie ciężko ranne osoby powróciły do getta, jedna z nich przeżyła wojnę (Szloma Icek Zwaigman) i po wyjeździe z Polski złożyła obszerną i szczegółową relację z tego wydarzenia. Relacja Zweigmana stała się podstawą śledztwa i aktu oskarżenia. Skazani na karę śmierci Mularski i Nowak zostali ułaskawieni i po 1956 r. wyszli z więzienia, podobnie jak trzeci skazany. Sprawę kończą kolejno: wyrok z 1957 r. ułaskawiający Józefa Mularskiego, następnie wyrok z 2000 r. przyznający mu wysokie odszkodowanie. Prezentowane materiały są nie tylko dowodem na to, że członkowie polskiego podziemia dopuszczali się zbrodni na Żydach, ale i na sposób funkcjonowania polskiego wymiaru sprawiedliwości oraz Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, która ewidentnie prowadziła politykę tuszowania spraw w których sprawcami zbrodni byli Polacy. Problemy poruszane w tym artykule są słabo zbadanie nie tylko w polskiej historiografii. Prezentowane materiały procesowe pochodzą z Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej.

[...]

            29 stycznia 1949 r. aresztowano dwóch mieszkańców Ostrowca: Leona Nowaka i Edwarda Perzyńskiego. Podejrzanego Józefa Mularskiego, zamieszkałego wówczas w Poznaniu, aresztowano 9 lutego 1949 r. Podstawą do tego były zeznania Nowaka i Perzyńskiego oraz pierwsze zeznanie Mularskiego, złożone w przeddzień aresztowania. Wszyscy trzej osadzeni początkowo w areszcie śledczym Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Ostrowcu, a następnie (od 29 marca 1949 r.) w więzieniu w Sandomierzu, byli byłymi żołnierzami ZWZ-AK Obwodu Opatów. Mularski, pseudonim „Zapała”, „Krzysztof” (ur. w 1908 r.), był absolwentem studium nauczycielskiego. W konspiracji działał od jesieni 1939 r., sprawował funkcję szefa referatu organizacyjnego ZWZ, później kierował lokalnym Związkiem Odwetu, brał udział w kilku akcjach dywersyjnych (przyp. 5). Nowak, ps. „Rudy”, miał 36 lat, wykonywał zawód spawacza i ślusarza, ukończył trzy oddziały szkoły podstawowej, pracował w Zakładach Ostrowieckich. W 1943 r. został aresztowany przez gestapo i do końca wojny przebywał w obozach koncentracyjnych, najpierw w KL Auschwitz, następnie w Mauthausen (przyp. 6). Perzyński, ps. „Rawicz” (ur. 1920), z zawodu spawacz, ukończył siedem klas szkoły powszechnej, również był podkomendnym Mularskiego (przyp. 7). W czasie aresztowania wszyscy byli członkami Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
[…]
Samo śledztwo prowadzone było w sposób rutynowy. Dość typowa była też strategia oskarżonych. […] Mularski obciążał zarówno swoich przełożonych, którzy jakoby mieli wydać rozkaz pozbycia się Żydów, jak również kolegów i podkomendnych. Przede wszystkim nieżyjącego Mieczysława Wąsa, pseudonim „Rogacz” - członka ZWZ-AK, dowódcę oddziału dywersyjnego Obwodu Opatów, a wreszcie dowódcę oddziału partyzanckiego AK. Ten nie mógł się bronić – zginął 6 lipca 1943 r. (przyp. 10). Gdyby nie to zostałby z pewnością aresztowany, jako że jego udział w morderstwie nie budzi wątpliwości. […]
            Z zeznań oskarżonych oraz z zeznań i relacji żydowskich (Cwajgmana, Szermana, Moszka Singera i Leona Rozenblata (przyp. 11) można odtworzyć sekwencję zdarzeń prowadzących do zbrodni. W listopadzie 1942 r. kilku Żydów pracujących na terenie Huty Ostrowiec, należących do grupy konspirującej młodzieży, nawiązało kontakt z Nowakiem należącym do lokalnych struktur polskiego podziemia. Ten, po konsultacjach ze swym znajomym (zwierzchnikiem?) Mularskim, zaczął ich mamić możliwością wstąpienia do oddziały AK. Początkowo, jak się wydaje, celem Polaków było wyciągnięcie od Żydów środków finansowych. Jednak gdy kilkunastu zdeterminowanych Żydów znalazło się w lesie w pobliżu Bukowia, a ich pobyt zaczął się przedłużać, sprawa stała się poważna. Nie istniała żadna realna możliwość wykorzystania ich w działalności bojowej – można domniemywać, że zgody nie wydałoby ani dowództwo Okręgu, ani Obwodu AK. Żadnych działań partyzanckich w tym okresie na terenie obwodu przecież nie prowadzono – twierdzenia Mularskiego, że wyprowadzenie Żydów z getta miało nastąpić w porozumieniu z dowództwem Okręgu Radomsko-Kieleckiego AK jest bardzo wątpliwe (uciekinierów z gett rekrutowała natomiast powstająca partyzantka komunistyczna). Nie można było myśleć o włączeniu Żydów do działalności partyzanckiej, gdyż oddziałów partyzanckich jeszcze nie było. Była to raczej samodzielna inicjatywa ludzi żądnych łatwego zysku. Jak pokazują zeznania żydowskie, zadano sobie wiele trudu, by upewnić przyszłe ofiary, że mają do czynienia z przedstawicielami podziemia wysokiego szczebla. Gdy okazało się, że nie można liczyć na dalsze zdobycze materialne, zaś Żydzi traktują sprawę poważnie, zdecydowano się ich wymordować i tym samym rozwiązać problem. Kto wydał taką decyzję? Wydaje się, że inicjatorem był Mularski, musiał mieć w grupie autorytet, choćby z tego powodu, że niedawno odbył miesięczny kurs dywersyjny w Warszawie. Sam jednak w zbrodni udziału nie brał. Posłużył się swoimi podwładnymi, w tym zamieszanymi w sprawę „wyciągnięcia” Żydów z getta członkami placówki AK w Kunowie. Co w tej sprawie dodatkowo bulwersujące, to fakt zaprzysiężenia Żydów na członków AK bezpośrednio przed ich wymordowaniem. […]
            Zbrodnia w lesie koło Bukowia nie była jedyną na terenie Kielecczyzny, w której sprawcami mordu na Żydach byli członkowie polskiego podziemia niepodległościowego. Niektórzy z nich byli po wojnie osądzeni za te czyny (przyp. 21). Przypadki zabijania Żydów pod sam koniec okupacji lub już po jej zakończeniu niejednokrotnie spowodowane były zamiarem „usunięcia” świadków innych zbrodni popełnionych na osobach żydowskiego pochodzenia. Taki przypadek miał miejsce również w Ostrowcu Świętokrzyskim. „W dniu 12 marca 1945 r. dokonano napadu na mieszkanie Fajgi Krongold. W mieście krążyły pogłoski, iż posiada ona listę Polaków, którzy w okresie okupacji w różny sposób przyczynili się do śmierci ostrowieckich Żydów. Dwóch młodych ludzi, podobno byłych żołnierzy AK, weszło do mieszkania Felicji Kwiatkowskiej vel F. Krongold z zamiarem zabrania tej listy. Wewnątrz zastali jednak kilkanaście osób i w powstałym zamieszaniu otworzyli ogień zabijając cztery osoby i raniąc kilka innych” (przyp. 22) Czy zbrodnia ta wiąże się w jakikolwiek sposób z wydarzeniami z 9 lutego 1943 r., nie możemy w chwili obecnej orzec (przyp. 23).
[...]

Przypisy:
5. - Informacje za: Wojciech Bordzobohaty, „Jodła. Okręg radomsko-kielecki ZWZ-AK”, Warszawa 1984, s. 166, 168, 170. W tym opracowaniu figuruje jako podchorąży. Wszystkie informacje w przypisach na temat struktury organizacyjnej Obwodu Opatów ZWZ-AK pochodzą z tego opracowania. […]
6 – W opracowaniach dotyczących kieleckiej ZWZ-AK nie figuruje.
7 – Perzyński brał udział w akcji uszkodzenia mostu na rzece Kamiennej w Ostrowcu 11 IX 1942. Wedle Bordzobohatego kierował tą akcją, a brał w niej udział Mularski (op. cit. s. 171). […]
10 – Bordzobohaty, op.cit. s. 171-172.
11 – Dwaj ostatni to świadkowie powołani przez oskarżenie, byli mieszkańcy Ostrowca] a także relacji spisanej przez mieszkańca getta w Ostrowcu Mendla Welmana [przyp. 12 – AŻIH, 301/3055, Relacja Mendla Welmana, 3 I 1948. Autor relacji nie znał nazwisk Polaków, słyszał tylko, że jeden z nich mieszka nadal w Ostrowcu.
21 – Zob. Alina Skibniewska i Jakub Petelewicz, Udział Polaków w zbrodniach na Żydach na prowincji regionu świętokrzyskiego, „Zagłada Żydów. Studia i materiały” 2005, nr 1, s. 114-147.
22 – W. R. Brociek, A. Penkalla, R. Renz, Żydzi ostrowieccy. Zarys dziejów, Ostrowiec Św. 1996, s. 117.
23 – Osoby oskarżone o ten mord i skazane przez sąd w Radomiu na karę śmierci nie są wymienione w aktach omawianej tu sprawy karnej.

I. Mówią świadkowie
Relacja Szlamy Icka Cwejgmana [Zweigmana], rękopis, t. 182, k. 48-67, bd.

            Trzeciego lutego dostaliśmy list z sztabu, że 4-go lutego o godz. 5-ej wszyscy mają być w melinie, gdyż odbędzie się przysięga, a potem wymarsz. Przed wymarszem dostarczyliśmy żądaną listę z nazwiskami i imionami uczestników grupy w dwóch egzemplarzach. Mówione było, kto nie będzie obecnym już nigdy nie odejdzie. Na umówiony czas wszyscy się stawili, nawet zraniona Dorka Binental. Nie została jednak dopuszczona do przysięgi pod wymówką, że w gecie ma lepsze warunki do wyleczenia ręki, i za to pójdzie następną osiemnastką. Przy przysiędze widziałem dokładnie kapitana gdyż nie nosił ciemnych okularów jak przy spotkaniach z nami. Poznałem że to jest Mularski były porucznik wojsk polskich, były urzędnik P.K.U. (przyp. 31 – Mularski pisał w swoich wspomnieniach, że w 1939 r. pracował w dziale mechanicznym jako pracownik laboratoryjny w Zakładach Starachowickich) w Ostrowcu, były gracz piłki nożnej byłego Policyjnego Klubu Sportowego (P.K.S.) i absolwent seminarjum nauczycielskiego w Ostrowcu. Był również obecny Leon Nowak, jeden tytułowany porucznikiem i dwóch łączników z Ostrowca, wszyscy trzej o nieznanych mi nazwiskach, co kilkakrotnie byli z Nowakiem na spotkaniu z nami w gecie. Kapitan Mularski przeczytał nam przysięgę, którą miał napisaną na papierze i również odpowiedź. Dał nam parę minut do namysłu, a potem spytał się czy jesteśmy gotowi wziąć na siebie ten obowiązek. Jednogłośnie odpowiedzieliśmy: tak. „Prawa ręka z dwoma wystawionymi palcami do góry” brzmiał rozkaz kapitana. Rozkaz wykonano. A potem, powtórzcie słowo za słowem: przysięgam, przysięgam powtórzyliśmy i.t.d. „Przysięgam walczyć o wolną i potężną Polskę, wykonywać rozkazy przełożonych, tak mi dopomóż Bóg” (przyp. 32 – Nie był to właściwy tekst przysięgi), była treść przysięgi. Odpowiedź kapitana była: „przyjmujemy was w nasze szeregi, wszystkie rozkazy mają być wykonane, za każde uchybienie grozi kara śmierci, gdyż więzień nie mamy”.
Rozdzielono między nami wódkę (bimber) i po kawałku chleba. […] Czekaliśmy znowu kilka dni, aż czterech się rozchorowało i z wysoką temperaturą udali się do geta. W poniedziałek 8-ego lutego dostaliśmy wiadomość, że następnego dnia z pewnością wymaszerujemy. Radość panowała nadzwyczajna. Na umówiony czas było nas tylko 14-tu.
             Na miejsce przybyli: porucznik, dwaj łącznicy co stale przychodzili z Leonem, Leon Nowak i Zygmunt. […] wszyscy zjedliśmy kolację. W pierwszej izdebce było 5-ciu naszych chłopaków i ich pięciu, a reszta naszej grupy była zajęta pakowaniem koców w drugiej izdebce. Niczego się nie spodziewając usłyszałem strzały i wołanie jednego z grupy: oh! Mogiła bratnia! Spojrzałem się w lewo w kierunku I-ej izby, było cicho już i ciemno, gdyż z huku strzałów karbidówka zgasła. W przejściu między pierwszą i drugą izbą z wyciągniętymi rewolwerami w rękach ujrzałem Nowaka z drugim celujących jeden do mnie a drugi do innych. Na moje pytanie: dlaczego nam się to panowie należy? Nowak odrzekł: cicho, cicho. Strzał i kula przeszyła moje ubranie lekko zadrapując moją lewą pierś. Upadłem udając trupa. Padając wpadłem górną częścią ciała w korytarz wielkości 60 na 60 cm. W tym samym korytarzu długości około 4-ch metrów (miał służyć jako drugie wyjście ale nie dokończone) ulokował się jeden z grupy im[ieniem] Tolek Nasielski. Ktoś z bandytów dał rozkaz: „posegregować ich wszystkich”. Zaraz potem dostałem kulę w gębę, przebijając usta utkwiła pod skórą, wryta częściowo w kość jakieś dwa centymetry nad skronią.
             Potem Zygmunt z L. Nowakiem uklękli blisko mnie i zaczęli ostrzeliwać wspomnianego Nasielskiego mówiąc jeden do drugiego „daj mu między nogi”. Nie mieli warunków dobrego ostrzeliwania, gdyż korytarz był długi a pod koniec nieco skręcony. Na to użyli około 20 kul rewolwerowych. Mnie widocznie nie posądzili, że żyję, bo z ust i gęby leciała mi krew. Po tem zaczęli opuszczać norę. Wtem jeden z postrzelonych zaczął wołać: światło mi dajcie, dajcie mi światło, a drugi jęczeć. Nowak z kimś się wrócili i przy świetle kieszonkowych lamp elektrycznych dodali po dwie kule mówiąc: masz sk...y synie światło. Wtedy już opuścili norę na dobrze, ale po kilku minutach rzucali granat na wejście do nory, widocznie aby zatrzeć wszelkie ślady. To im się nie udało. Może po pół godzinie, zraniony tylko w pośladek Nasielski wysunął się z korytarza, wołając imiona chłopców co wpierw dali znaki życia. Nikt mu nie odpowiedział. Ja nie chciałem mu dać znać, że żyję, gdyż się bałem, czy nie oni stoją nazewnątrz i jak pierwszym razem, wrócić i nas dobić tak samo jako zrobili z dwoma powyżej wspomnianymi. Uważałem nie tylko za obowiązek osobisty przeżyć, tylko za ogólny również, bo po paru dniach miała wyruszyć część następnej osiemnastki. Mord został wykonany po 6-ej wieczorem dnia 9-go lutego 1943 roku. Całą noc przeleżałem razem z trupami, nad ranem udałem się do geta. […]
              Po zlikwidowaniu geta w 31-ym marca 1943 roku, przesłany zostałem do obozu do Bliżyna koło Skarżyska. Tam spotkałem się z ludźmi co pracowali wpierw na placówce niemieckiej niedaleko miejsca zbrodni. Chłopcy ci byli z Kunowa i spotykając się z znajomymi Polakami z Kunowa opowiedzieli im, że policja polska i straż pożarna z Kunowa byli w wąwozach na miejscu zbrodni, ściągnęli ubrania od zastrzelonych, a potem górną część meliny rozbili kilofami zagrzebując tym samym trupów. Miejsce w którem popełniona została zbrodnia znajduje się między Udzicowem (Udziców) górnym a Bukowiem (Bukowie) koło osady Kunów. Kunów znajduje się 9 km na północny zachód od Ostrowca, na drodze do Radomia. Dokładnie wskazać miejsce może również Józef Szwajcer albo jego brat Feliks […]
W roku 1945-tym Chanina Szerman był w Ostrowcu i chciał tę sprawę oddać w ręce władz, ale prezes komitetu żyd[owskiego] w owym czasie go odradzał, gdyż jak się wyraził boi się zemsty na ludność żydowską. […]
              Zraniona Dorka Binental udała się pod koniec marca 1943 roku do Warszawy, aby wziąć udział w powstaniu w geta warszawskiego, i od tego czasu ślad za nią zaginął.
             Tolek Nasielski udał się na aryjską stronę i też zginął bez śladu.

[...]

Imiona i nazwiska zastrzelonych i poranionych, rękopis Szlamy Icka Cwejgmana, t. 182, k. 47, bd.
Majer Lejbuś Worcman, Icek Kenig, Abus Kudłowicz, Rywon Jakubowicz, Josek Frydland, Alek Glat, Dawid Grojskop, Moten Wajnsztok, Lejbuś Mauer, Szlama Szerman, Maljech Brafman, Kelman Grynberg. Poranieni: Tolek Nasielski i ja Szlama Icek Cwajgman.

Źródło: Zagłada Żydów

środa, 29 maja 2013

Sukienka zaręczynowa

Rachela Brandmesser

Rachela Freida Kudłowicz, urodzona w 1910 roku, kilka lat przed wojną wyszła za Izajasza Brandmessera. Mieszkali w Ostrowcu. Po utracie pierworodnego syna z powodu choroby, Rachel ponownie zaszła w ciążę. Córka Gitele urodziła się im zaledwie cztery miesiące przed wybuchem II wojny światowej.

Rachela i Izajasz Brandmesser
Henryk Małkiewicz, właściciel rodzinnego młyna zaproponował ukrycie rodziny w swoim domu w pobliskiej wsi Stoki Małe ale dopiero po Wielkiej Akcji w Ostrowcu w październiku 1942 roku (likwidacja tzw. dużego getta) rodzina przyjęła jego ofertę. Brandmesserowie z dzieckiem, siostra Rachel Henya, brat Szammaj i dwoje innych krewnych wszyscy znaleźli schronienie w domu Małkiewicza.

Przedwojenne zdjęcie rodzinne

Matka Henryka sprzeciwiła się obecności dziecka w obawie, że będzie ono dla wszystkich zagrożeniem i poprosiła rodziców, aby je oddali. Rachela i Izajasz odmówili rozdzielenia z swoją córką i we troje opuścili kryjówkę. Z powodu konfrontacji z wrogimi sąsiadami, inni również zostali zmuszeni do opuszczenia domu Małkiewicza, ale Henrykowi udało się znaleźć inną kryjówkę dla nich, i przez cały czas kontynuował dbał o ich potrzeby. Po wojnie Henryk Małkiewicz otrzymał tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata za swoje dzielne czyny.

Od prawej: Rachela Brandmesse, jej kuzynka Mindel Rothstein, Henya Kudłowicz
Po wyzwoleniu w styczniu 1945 roku, rodzeństwo Racheli Henya i Shamai wyszli z ukrycia i wrócili do domu. Polski sąsiad zwrócił im część ich własności, które przechował w swoim domu, w tym strój zaręczynowy Racheli. Dopiero z czasem udało się Henyi i Szammajowi dowiedzieć, że ich siostra Rachel, jej mąż Izajasz i ich córeczki Gitele zostali złapani i wywiezieni do Treblinki w listopadzie 1942 roku, gdzie zostali zamordowani.

Sukienka zaręczynowa Racheli Brandmesser,
Dar Sarah Silman, Yad Vashem Artifacts Collection

 Źródło: Jad Waszem