Icchak Cukierman „Antek”
„Nadmiar pamięci (siedem owych lat). Wspomnienia 1939-1946”
Warszawa 2000
str. 113-115
„Byłem zaszokowany
wiadomościami o Ponarach. Nie wiedziałem co ze sobą począć. O
mojej rodzinie Heniek umiał powiedzieć tylko tyle, że żyją.
Musiałem podjąć decyzję, czy planowana przeze mnie podróż ma
jeszcze sens. Cios był wielki. To już nie pogrom! Świadomość, że
Ponary to śmierć, zwaliła mnie z nóg. Wiele razy miałem to na
końcu języka, ale tej nocy po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że
to totalna śmierć. Było to w listopadzie 1941 roku. I tej nocy
musiałem postanowić, co robić. Byłem zdecydowany nie wracać do
getta, nieważne, co będzie. Chciałem być trochę sam z sobą.
[…]
Pamiętam tę noc na dworcu w Warszawie, jak Niemcy bili tam Polaków.
Naprawdę bili. Ja przypadkiem nie zostałem pobity, ale widziałem
poniżenie Polaków. W tamtych dniach nie było oświetlenia w
wagonach i moi towarzysze podróży nie widzieli mej twarzy. Była
chyba trzecia nad ranem. Jesień, ponura noc. Tak jak i mój nastrój.
Lało jak z cebra. Tak dojechałem do Ostrowca. Z dworca jechałem
wozem. Kto miał bilet kolejowy, mógł znajdować się na ulicy mimo
godziny policyjnej.
Wóz dojechał do rynku i wszyscy wysiedli.
Ja też. Deszcz nie przestawał padać. Musiałem odszukać dom
kolegi. Było ciemno. Miałem zapałki. Wypaliłem wszystkie, do
ostatniej. Ale nie mogłem znaleźć poszukiwanej ulicy. Nagle
usłyszałem niemieckie słowa i szczekanie psów. Wiedziałem, że
jeśli mnie złapią, nie pomoże mi bilet kolejowy ani całkiem
niezłe fałszywe dokumenty.
Wszedłem w wąską uliczkę.
Pamiętam, że stanąłem i zadałem sobie samemu pytanie: Może są
tu Żydzi? Noc była cicha. Usłyszałem znów niemiecki język i
szczekanie psów. Zapukałem do jakichś drzwi, usłyszałem szepty,
zapaliło się światło i otworzyły drzwi. Zapytałem: Żydzi? I
wpuścili mnie. Okazało się, że była to domowa restauracja.
Nazwisko właściciela restauracji brzmiało Cukierman. Powiedziałem
im, że Niemcy się zbliżają. Zgasili światło, posłali mi łóżko.
Dali mi też coś do zjedzenia. Ale była to bezsenna noc.
Nazajutrz
spotkałem Gerszona Dichtera, nauczyciela hebrajskiego w miejscowej
szkole Tarbut. Był zbliżony do Haszomer Hacair. Zaprosił do siebie
kilku przyjaciół. Jednym z nich był młody poeta hebrajski,
Malkiel Lusternik, który stał na czele rejonowej ŻSS i mieszkał w
Opatowie. W spotkaniu wziął udział również Icchak Rubinstein,
przewodniczący Judenratu w Ostrowcu. Był wysokim, siwym mężczyzną.
Dichter powiedział mi, że jest uczciwym człowiekiem. I byli
jeszcze inni, których nazwisk już nie pamiętam. Zebrali się, by
wysłuchać przywiezionych przeze mnie wiadomości. Opowiedziałem im
szczegółowo o hiobowych wieściach przywiezionych z Wilna przez
Heńka. Słuchali uważnie, pytali, czy ufamy Grabowskiemu, i nie
byli w stanie pojąć, jak można, tak po prostu, zgładzić całą
gminę żydowską.
Jeden z nich powiedział: „To straszne, ale
trzeba zakładać, że mowa o zemście Niemców na Żydach, którzy
byli pod panowaniem bolszewików. Jak wiadomo, Żydzi przyjęli
przyjaźnie Armię Czerwoną, czym wywołali nienawiść swoich
sąsiadów. Niemcy mają swoje rachunki z reżymem bolszewickim.
Armia Czerwona uciekła. I kto został? Żydzi! Jesteśmy kozłem
ofiarnym”.
Rubinstein powiedział, że trudno z tego jednego
przypadku wnioskować, że Niemcy mają ujednolicony model
traktowania Żydów. Tak czy inaczej, jesteśmy uzależnieni od
miejscowych władz. Jeśli uda się ułożyć dobre stosunki ze
znajdującymi się na miejscu Niemcami, są dobre szanse na przeżycie
wojny. Weźmy dla przykładu dwa miasta: Radom i Kielce. W Radomiu
biją Żydów za to, że nie zdejmują czapki przed Niemcami, a w
Kielcach za to, że zdejmują czapkę. Albo Warszawa: zamknięte
getto, otoczone murami i drutem kolczastym, nękane głodem i
tyfusem. A w Ostrowcu – otwarta dzielnica żydowska i jedzenia pod
dostatkiem. Jak można więc wnioskować, że jedna ręka niemiecka
kieruje żydowskim losem?
W Ostrowcu stosunki z miejscowymi
władzami niemieckimi były doskonałe. Zrozumiałe, że nie
brakowało tragedii. Nie należy jednak narażać na zbędne
niebezpieczeństwa ani jednostki, ani całej społeczności.
Wystarczą nieuniknione cierpienia. Młodzież z Ostrowca i Opatowa
wycierpiała wiele przy budowie umocnień niemieckich na Bugu, przed
wybuchem wojny niemiecko-radzieckiej. Teraz panuje w Ostrowcu spokój.
Na krótko przed moim przyjazdem odbył się tu w jednej z sali
wieczór poświęcony Żydowskiej Samopomocy Społecznej i niemiecki
funkcjonariusz siedział w pierwszym rzędzie i bił brawo. W
Warszawie nie było to możliwe. Nie wolno uogólniać, bez względu
na to, jak głęboki jest smutek i ból.
Tak mi mówili w Ostrowcu
i tak uważali w Opatowie. Rubinstein starał się utrzymywać dobre
stosunki z władzami i wierzył, że „dobry” Niemiec zawsze
będzie bił brawo. Rubinstein, a wraz z nim inni z Ostrowca, byli
pierwszymi, który dowiedzieli się ode mnie o Wilnie, o wielkiej
rzezi. Wątpliwe, czy wyciągnęli z tego odpowiednie wnioski. I
rzeczywiście, gdy nadszedł krytyczny moment, Rubinstein zachował
się dokładnie tak samo, jak ludzie Judenratu w innych
miejscowościach.
Spędziłem w Ostrowcu kilka dni, a następnie
udałem się – pieszo – do Opatowa. Chciałem być sam. Byłem
wzburzony, różne myśli nie dawały mi spokoju. Gdy minęło
pierwsze przygnębienie i strach, obraz zaczął się przejaśniać.
Wiedziałem, że burza nie niszczy nasienia złożonego w ziemi.
Właśnie w takich dniach znaczenie Ruchu jest wyjątkowo ważne.
Należy zebrać siły i podjąć działalność dyktowaną przez
rzeczywistość. Szczególnego znaczenia nabiera w takich dniach
właśnie kibuc, w którym skoncentrują się młode, witalne siły,
by przygotować się do nadchodzących dni. Myślałem o założeniu
kibucu szkoleniowego w Opatowie. Mimo że nie było tam stacji
kolejowej i trzeba był tam iść pieszo z Ostrowca.
Moja rozmowa
z Malkielem Lusternikiem na ten temat nie udała się. Mieliśmy tam
sporą grupę towarzyszy, wśród nich był także Kalman
Czernikowski, i myślałem, że przy pomocy Lusternika uda się nam
założyć tam kibuc. Ale Lusternik miał zastrzeżenia i powiedział
mi wyraźnie, że nie będzie mógł udzielić pomocy. W przeszłości
był zbliżony do Gordonii i był członkiem Hitachdut. Przy jakiejś
okazji opowiedziałem o tej sprawie Icchakowi Kacenelsonowi, który
był z nim zaprzyjaźniony. I Icchak napisał do niego bardzo ostry
list.
Pomoc nadeszła z
niespodziewanej strony. Rubinstein, przewodniczący Judenratu w
Ostrowcu, zgodził się oddać do naszej dyspozycji mieszkanie i inne
niezbędne środki. Tak założyliśmy nowy ośrodek, właśnie w
tych bolesnych dniach. Rubinstein pomógł nam w znalezieniu pracy na
miejscu. Oprócz miejscowej młodzieży skoncentrowała się tam
grupa młodych uchodźców. Była wśród nich Frania Beatus (przypis 4: Frania Beatus, członek Dror, pochodziła z Konina, do Warszawy przyjechała w 1942 roku; łączniczka Cukiermana po aryjskiej stronie; popełniła samobójstwo 12 V 1943, w wieku 17 lat.),
która później odegrała ważną rolę. Część ludzi z Ostrowca i
Opatowa znałem z organizowanych przez nasz ruch kolonii letnich.
Mniej więcej po tygodniu
wróciłem do Warszawy. Jeszcze gdy byłem w Ostrowcu, wyszło
rozporządzenie, zgodnie z którym Żyd ujęty w pociągu bez
zezwolenia będzie rozstrzelany. Młody chłopak żydowski z Ostrowca
został złapany na dworcu – może nawet nie wiedział o tym
rozkazie – i został rozstrzelany na miejscu.
Teraz, gdy
wracałem z Opatowa, ponieważ moje dokumenty nie były najlepsze, a
także dlatego że byłem bardzo przygnębiony, postanowiłem
spróbować dostać od Lusternika papiery, które pozwolą mi w miarę
możliwości swobodnie podróżować. Lusternik chętnie mi to
załatwił. Jechałem więc do Warszawy jako wysłannik ŻSS-u w
Opatowie i okolicach.
[…]
W naszym życiu zaczął
się nowy rozdział, jeden z najgorszych. Jego charakterystyczna
cecha – uświadomienie sobie końca. […] Reakcje były różne.
Młodzież wchłaniała nie tylko informację, ale również jej
interpretację. A interpretacja brzmiała: to początek końca.
Totalny wyrok śmierci na Żydów.
Nie akceptowaliśmy
interpretacji, którą słyszałem także w Ostrowcu, że wszystko to
spada na nas z powodu komunizmu. […] To była interpretacja
starszej generacji. Dlaczego ją odrzucałem? Uważałem, że gdyby
była to zemsta Niemców na żydowskich komunistach, to zrobiliby to
w pierwszych dniach po zdobyciu terenów wschodnich. Ale było to
działanie zaplanowane i zorganizowane. […] Nie był to sporadyczny
wybuch. Było to jeszcze, zanim otrzymaliśmy informacje o Chełmie
[nad Nerem], które ruszyło cała parą w grudniu-styczniu.”
str. 248-249
„W odległości 100-150 metrów od
bramy zobaczyłem Franię Beatus, łączniczkę, której widok zawsze
wywoływał mój uśmiech. Była w ruchu Dror, miała może 16 czy 17
lat. Była bardzo sympatyczną blondynką, pochodziła z Konina.
Działał tam swego czasu oddział Haszomer Hacair. Pamiętam ich
specyficzny dialekt żydowski, jakiego nie słyszałem w żadnym
innym miejscu. Przed wojną nie znałem Frani – musiała wtedy mieć
16 lat.
Po wysiedleniu Żydów z Konina
dotarła do Ostrowca, gdzie przyłączyła się do ruchu Dror. Berl
Braude wciągnął ją do ŻOB-u. Organizacja działała w Ostrowcu
do końca 1942 roku, kiedy otrzymali polecenie rozwiązania
organizacji, ponieważ nie mieli broni i nie byli w stanie się
bronić. Berl przeniósł wówczas całą grupę do Warszawy.
Ponieważ Frania miała wygląd typowej sziksy (nieżydowskiej
dziewczyny), wysłaliśmy ją, na początku 1943 roku, na aryjską
stronę jako łączniczkę. Teraz jej zadaniem było przyjęcie mnie
po aryjskiej stronie i zorganizowanie mi mieszkania.”
str. 252
„I oto nadszedł 19 kwietnia.
Zaskoczył mnie całkowicie.
[…]
Frania nie przestawała płakać.
Powiedziała, że nic więcej nie może zrobić, nie może dłużej
żyć i zamierza popełnić samobójstwo. Powtarzała to
kilkakrotnie. Na marginesie: Frania miała chłopaka, nazywał się
Dawid Szulman. Frania nie wiedziała, czy Dawid żyje, czy zginął.
Dawid pochodził z Ostrowca i miał chyba obce obywatelstwo, ale
spalił swe dokumenty, przyłączył się do ŻOB-u i odmówił
opuszczenia getta. Możliwe jednak, że mylę go z kimś innym. Tak
czy inaczej, nie tylko to było przyczyną stanu psychicznego Frani,
która nie przestawała płakać i mówić o samobójstwie. […]”
str. 354
„[…] z każdego człowieka – bez
względu na narodowość, rasę i wyznanie – można zrobić „Żyda”,
zmusić go do tego, by zachowywał się jak „Żyd”.”
str. 357
„W powstaniu warszawskim walczyliśmy
w różnych częściach Warszawy. Grupa członków ŻOB-u znajdowała
się, na przykład, niedaleko Okęcia. Byłem u nich w bunkrze na
krótko przed wybuchem powstania. Niemcy zdobyli bunkier i
rozstrzelali naszych bojowników. Była to grupa członków Haszomer
Hacair, którzy przyjechali z Ostrowca w grudniu 1943 roku. Przedtem
byli w lasach i my ściągnęliśmy ich do Warszawy. Uważałem, że
powinni wyjść z lasu, ponieważ w tej okolicy (około 100 km od
Warszawy) nie mieli szans na przetrwanie w oddziale partyzanckim.
Nie byli związani ani z AK, ani z AL; byli znienawidzeni przez
otoczenie. Nienawiść do Żydów, a także do tych, którzy pomagali
Żydom, była tam bezgraniczna.”