Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zylberdrut. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zylberdrut. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 10 sierpnia 2025
piątek, 10 maja 2019
Zdjęcie szkolne
Etykiety:
1936,
Goldberg,
Goldblum,
Kuman,
Libman,
Menert,
Przepiórka,
Rochwerg,
Sysler,
Szerman,
Sztrajtman,
Szuchman,
Wizenfeld,
Zylberdrut
środa, 8 maja 2019
Rada Miasta w latach 1936-1939
Książka protokołów Rady Miejskiej, akta za lata 1936-1939, kart 175 Akta sporządzone w ręcznie w języku polskim.
Wśród 32 radnych wchodzących w skład Radym Miejskiej w Ostrowcu Św. było 13 osób pochodzenia żydowskiego, a mianowicie: Abram Bajnerman, Jankiel Blikzylber, Josek Finkielsztajn, Josek Halpern, Izrael Idel Hejne, Lejbuś Fiszel Hejne, Moszek Szyja Lederman, Jakób Icek Rubinsztajn, Szyja Ryba, Dawid Zylberdrut, Szmul Zysman, Mojżesz Schieber, Róża Schieberowa. Przedstawiciele społeczności żydowskiej wchodzili również w skład różnego rodzaju komisji. W protokołach z zebrań Rady Miejskiej pojawiają się uwagi wygłaszane przez radnych pochodzenia żydowskiego. Podczas zebrań były również rozpatrywane sprawy dotyczące społeczności żydowskiej w Ostrowcu Św. Chociażby kwestia zamiany placów między władzami miasta a J. Krongoldem (k. 16).
Źródło: Akta miasta Ostrowca Świętokrzyskiego (Sygn. 2891), Archiwum Państwowe w Kielcach.
Wśród 32 radnych wchodzących w skład Radym Miejskiej w Ostrowcu Św. było 13 osób pochodzenia żydowskiego, a mianowicie: Abram Bajnerman, Jankiel Blikzylber, Josek Finkielsztajn, Josek Halpern, Izrael Idel Hejne, Lejbuś Fiszel Hejne, Moszek Szyja Lederman, Jakób Icek Rubinsztajn, Szyja Ryba, Dawid Zylberdrut, Szmul Zysman, Mojżesz Schieber, Róża Schieberowa. Przedstawiciele społeczności żydowskiej wchodzili również w skład różnego rodzaju komisji. W protokołach z zebrań Rady Miejskiej pojawiają się uwagi wygłaszane przez radnych pochodzenia żydowskiego. Podczas zebrań były również rozpatrywane sprawy dotyczące społeczności żydowskiej w Ostrowcu Św. Chociażby kwestia zamiany placów między władzami miasta a J. Krongoldem (k. 16).
Źródło: Akta miasta Ostrowca Świętokrzyskiego (Sygn. 2891), Archiwum Państwowe w Kielcach.
Etykiety:
1936,
1939,
Bajnerman,
Blikzylber,
Finkielsztajn,
Halpern,
Hejne,
Krongold,
Lederman,
Rubinsztajn,
Ryba,
Schieber,
Zylberdrut,
Zysman
piątek, 29 września 2017
Otylia Pracka i Mieczysław Podgajny - Sprawiedliwi wśród Narodów Świata
Mieczysław wraz z siostrą Otylią do września 1939 roku mieszkali w Ostrowcu Świętokrzyskim (województwo kieleckie). Po wybuchu wojny przenieśli się do Warszawy. Ich mieszkanie służyło jako schronienie, miejsce przejściowe dla wielu Żydów z Ostrowca (m. in. skorzystali z ich pomocy: Marian Kargul, Wanda Zilberdrut, Jakier i Jenta Czernikowscy z dwoma córkami, Henryk Leszczyński, pani Kierblowa z córką, Stanisław Hollander, Warwejcłowa z córką). Pomagali Żydom wyrabiając im „aryjskie” dokumenty, szukając pracy i domu. Wielu osobom uratowali życie przemycając ich z Polski przez Czechy i Słowację aż na Węgry. Pod koniec wojny Mieczysław został aresztowany przez Niemców za pomoc Żydom. Wypuszczono go dopiero po wyzwoleniu. Mieczysław Podgajny i Otylia Pracka zostali uhonorowani tytułem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata w 1983 roku.
Źródło: Księga Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Ratujący życie podczas Holocaustu. Polska, tom II, red. naczelny Izrael Gutman, Kraków 2009, s. 571.
PODGAJNY, Mieczyslaw ((1918-)
PODGAJNY-PRACKI, Otylia ((1907-) sister
Brother and sister resided in Ostrowiec Swietokrzyski where they knew many Jews. During the occupation they moved to Warsaw, to a modest apartment consisting of one room and a cellar. Not having the possibility of concealing Jews in their home, they helped many from Ostrowiec Swietokrzyski to find other shelters, to get false identification, or even employment. They helped Jakir and Jente Czernikowski and their daughters, Barbara and Frumka, Stanislaw Holanski, Marian Kargul, Mrs. Werwejel with her daughter, Wanda Zylberdrut with her daughter. So Wanda got work as a manicurist and Henryk Leszczynski as a driver in a German business. Stanislaw and Marian were able, thanks to Mieczyslaw's connections, to cross the frontier into Czechoslovakia and Hungary, safer at that time. At the turn of 1943 and 1944 Mieczyslaw was arrested under the suspicion of hiding Jews, but luckily he escaped from the prison. See: Grynberg, op. cit.
Źródło/Source: https://www.savingjews.org/righteous/pv.htm
Until the outbreak of the war, Mieczysław Podgajny and his sister Otylia Pracka lived in Ostrowiec Świtokrzyski, in the Kielce district, and had ties with many local Jews. Early in the occupation, they moved to Warsaw where they shared an apartment. When the Germans began to liquidate the Jews of Ostrowiec, Podgajny and his sister became an address for Jews fleeing from the Ostrowiec ghetto looking for a place to hide on the Aryan side of the capital. Their one-room apartment and cellar served as a transit station, through which the following Jews passed: Marian Kargul, Wanda Zilberdrut, Jakier and Jenta Czernikowksi and their two daughters, Henryk Leszczyński, Mrs. Kierblowa and her daughter, Stanisław Hollander and Mrs. Warwejclowa and her daughter. Podgajny and Pracka obtained “Aryan” papers, jobs and places to live for the Jewish fugitives, both in and outside of Warsaw. Thanks to connections they had with people who knew how to cross the borders illegally, Podgajny and his sister managed to get a number of the Jews they cared for out of Poland to Hungary through Czechoslovakia, thus saving their lives. Towards the end of the occupation, the Germans arrested Podgajny on suspicion of helping Jews and he was freed only after the liberation. Podgajny and Pracka neither asked for nor received any remuneration for their efforts to save Jews, and everything they did was motivated by altruism.
On September 19, 1983, Yad Vashem recognized Mieczysław Podgajny and his sister Otylia Pracka as Righteous Among the Nations.
Źródło/Source: Yad Vashem
Zobacz jeszcze/See more: Przy Księżej Drodze
Źródło: Księga Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Ratujący życie podczas Holocaustu. Polska, tom II, red. naczelny Izrael Gutman, Kraków 2009, s. 571.
![]() |
Wanda (Chaja) Zylberdrut z córką Mariką, 1946 rok, zdjęcie z zbiorów Lucyny Rudzkiej |
PODGAJNY, Mieczyslaw ((1918-)
PODGAJNY-PRACKI, Otylia ((1907-) sister
Brother and sister resided in Ostrowiec Swietokrzyski where they knew many Jews. During the occupation they moved to Warsaw, to a modest apartment consisting of one room and a cellar. Not having the possibility of concealing Jews in their home, they helped many from Ostrowiec Swietokrzyski to find other shelters, to get false identification, or even employment. They helped Jakir and Jente Czernikowski and their daughters, Barbara and Frumka, Stanislaw Holanski, Marian Kargul, Mrs. Werwejel with her daughter, Wanda Zylberdrut with her daughter. So Wanda got work as a manicurist and Henryk Leszczynski as a driver in a German business. Stanislaw and Marian were able, thanks to Mieczyslaw's connections, to cross the frontier into Czechoslovakia and Hungary, safer at that time. At the turn of 1943 and 1944 Mieczyslaw was arrested under the suspicion of hiding Jews, but luckily he escaped from the prison. See: Grynberg, op. cit.
Źródło/Source: https://www.savingjews.org/righteous/pv.htm
Until the outbreak of the war, Mieczysław Podgajny and his sister Otylia Pracka lived in Ostrowiec Świtokrzyski, in the Kielce district, and had ties with many local Jews. Early in the occupation, they moved to Warsaw where they shared an apartment. When the Germans began to liquidate the Jews of Ostrowiec, Podgajny and his sister became an address for Jews fleeing from the Ostrowiec ghetto looking for a place to hide on the Aryan side of the capital. Their one-room apartment and cellar served as a transit station, through which the following Jews passed: Marian Kargul, Wanda Zilberdrut, Jakier and Jenta Czernikowksi and their two daughters, Henryk Leszczyński, Mrs. Kierblowa and her daughter, Stanisław Hollander and Mrs. Warwejclowa and her daughter. Podgajny and Pracka obtained “Aryan” papers, jobs and places to live for the Jewish fugitives, both in and outside of Warsaw. Thanks to connections they had with people who knew how to cross the borders illegally, Podgajny and his sister managed to get a number of the Jews they cared for out of Poland to Hungary through Czechoslovakia, thus saving their lives. Towards the end of the occupation, the Germans arrested Podgajny on suspicion of helping Jews and he was freed only after the liberation. Podgajny and Pracka neither asked for nor received any remuneration for their efforts to save Jews, and everything they did was motivated by altruism.
On September 19, 1983, Yad Vashem recognized Mieczysław Podgajny and his sister Otylia Pracka as Righteous Among the Nations.
Źródło/Source: Yad Vashem
Zobacz jeszcze/See more: Przy Księżej Drodze
Etykiety:
1939,
1983,
Czernikowski,
Hollander,
Kargul,
Leszczyński,
Wajnworcel,
Zylberdrut
sobota, 11 kwietnia 2015
Kargul vel Kierbel
"W lepszym towarzystwie"
Aleksander Rowiński
Warszawa 1975
Str. 11-14
Tymczasem prokuratorka
kładzie na sędziowski stół fotokopię metryki Abrahama Icka
Kierbela i protest rodziny Mariana Kargula o przywłaszczenie
nazwiska, poparty decyzją Generalnej Prokuratory o uchylenie w
trybie nadzoru decyzji Wojewódzkiej Rady Narodowej w Kielcach z roku
1948, przyznającej Kierbelowi nazwisko Kargul.
[…]
Zielona Góra, dnia 29
kwietnia 1968 r.
Sąd Powiatowy dla m. st.
Warszawy
Warszawa
W związku z informacjami
zamieszczonymi w prasie krajowej i regionalnej oraz w radio i
telewizji o toczącym się przed powołanym sądem procesie karnym
przeciwko Marianowi Kargulowi vel Abrahamowi Kierbelowi o różne
przestępstwa natury kryminalnej jako najbliższa rodzina (brat i
siostry) śp. ppor. rez. inż. Mariana Kargula […] Zakładamy
kategoryczny sprzeciw przeciwko sądzeniu oskarżonego pod nazwiskiem
Mariana Kargula vel Abrahama Kierbela, a wnosimy: ażeby Sąd w toku
procesu ustalił rzeczywiste imię i nazwisko oskarżonego, pod
rzeczywistym nazwiskiem prowadził proces karny i zawyrokował
sprawę.
Uzasadnienie
- Śp. Ppor. rez. inż. Marian Kargul, syn Klemensa i Barbary z d. Grobkowska, urodzony w 1912 r. w Ostrowcu Świętokrzyskim, nie mógł mieć nic wspólnego z przestępstwami Abrahama Kierbela, ponieważ jako dowódca kompanii poległ na Polu Chwały w dn. 24 września 1939 r. w obronie Warszawy na forcie Dąbrowskiego. Jego imię i nazwisko wyryte jest na pomniku wzniesionym w Warszawie ku czci studentów wyższych uczelni warszawskich poległych w obronie Ojczyzny w latach 1939-1945. […]
- Oskarżony pod przybranym nazwiskiem Mariana Kargula, Abraham Kierbel znany jest nam osobiście od dzieciństwa z tego względu, że mieszkaliśmy z nim po sąsiedzku pod jednym dachem w kamienicy stanowiącej własność oskarżonego. Razem z oskarżonym uczęszczaliśmy do szkoły podstawowej w Ostrowcu. Oskarżony odwiedzał często nasze mieszkanie i znał dokładnie nasze stosunki rodzinne.
- Po śmierci naszego
brata inż. Mariana Kargula oskarżony w dalszym ciągu odwiedzał
dom naszych rodziców Klemensa i Barbary Kargulów (myśmy wówczas
mieszkali oddzielnie), a szczególnie gdy zostały doręczone
naszym rodzicom dokumenty po śp. poległym bracie, a to: dyplom
inżynierski, wojskowa książeczka stanu służy oficerskiej,
metryka śmierci i inne mniej ważne papiery stanowiące pamiątkę
rodzinną. Oskarżony oglądał te dokumenty, widział naocznie,
skąd je nasza matka wyjmowała i gdzie je przechowywała.
Zaznaczamy, że nasi rodzice obydwoje byli stuprocentowymi
analfabetami, nie uczęszczali do żadnych szkół, nie umieli ani
czytać, ani pisać, wobec czego nie mieli żadnego rozeznania w
przechowywanych dokumentach po poległym synu i naszym bracie. W
okresie okupacji hitlerowskiej w niewyjaśniony sposób zginęły
z mieszkania rodziców: dyplom inżynierski brata Mariana Kargula
oraz wojskowa książeczka stanu służby oficerskiej, w której
uwidocznione były wszystkie dane personalne dotyczące jego
osoby. Zapytani rodzice o to, co się z tymi dokumentami stało,
odpowiedzieli, że przeglądał je oskarżony Abraham Kierbel i
miał położyć w skrytce. Zachodzi więc prawdopodobieństwo, że
oskarżony samowolnie przywłaszczył sobie te dokumenty i po
zmianie zdjęć fotograficznych posługiwał się nimi jako Marian
Kargul...
[…]
Podpisy strony powodowej
1. Adam Kargul
2. Wanda Garska
3. Władysława Koralewicz
1. Adam Kargul
2. Wanda Garska
3. Władysława Koralewicz
Str. 356 - 367
Mam jeszcze trzy dni w
Republice Federalnej. Jadę do Hamburga, posmakować trochę miasta i
portu, przede mną cały dzień podróży pociągiem. Wiozę
dokument, z niepokojem konstatuję, że czytam go obsesyjnie, wciąż
na nowo. Ukazał się drukiem, gdy Kargul vel Kierbel został już
oczyszczony z zarzutu współpracy z hitlerowcami – najpierw w
Czechosłowacji, później w Polsce. Patrzę przez okno ekspresu na
przemieniający się krajobraz i wracam do zdań tchnących
żarliwością autentyku, ciosanych w materii języka prosto, nie
piórem lecz siekierą. Dokument ten stanie do bezwzględnej
konfrontacji z tym, który będzie mnie oczekiwał na poczcie
dworcowej w Berlinie.
Co wyniknie, gdy wpadną
na siebie dwie aż tak skrajne relacje – pochwała Kierbela z roku
1971 – między tysiącem stron wspomnień – i totalne oskarżenie
go z roku 1949, wyłożone w książce „Ostrowiec”, wydanej przez
Związek Żydów Uchodźców w Argentynie, napisanej przez Szymona
Lermana.
… Mój mózg nie możne
tego przemyśleć, a serce nie może tego wszystkiego wytrzymać...
co mnie opowiadał mój pozostały jedyny brat i jego syn Sera z
mojej licznej rodziny w Polsce...
… Tej nocy naziści
niemieccy rozpuścili się jak dzikie hordy i psy, dokonując napadów
na żydowskie sklepy.
… W niedzielę
natychmiast się utworzył „Judenrat” u Grochulskiego w domu, pod
przewodnictwem Joska Rozenmana, syna Henocha, który zaraz rozpoczął
funkcjonować. Po pierwsze, z ich pracy jest to, że uchwalili
kontrybucję, którą musieliśmy natychmiast zapłacić. Ja zaraz
zapłaciłem tę sumę, jaką przede mną stawiano, około czterech
tysięcy złotych, co było dość dużo...
… W tym czasie było
zaraz zarządzenie, że kto ma sklep, musi go trzymać otwarty. Mój
sklep otworzyli moje dzieci. Ja zaś sam znajdowałem się w domu i
jeszcze się bałem pokazać na ulicy. Dlatego że Żydom z brodami
nie było wolno oficjalnie pokazywać się na ulicy. Jeśli Niemcy
spotkali na ulicy Żyda z brodą, to bagnetem mu ją obcinali, a przy
tym dostał tyle bicia aż do śmierci...
… W dn. 1 VII 1942 r.
wyszło nowe zarządzenie, że Żydzi nie mogą zamieszkiwać na
terenie całego miasta, a jedynie w pewnej części miasta, ściśle
określone „w getto”. To „getto”natychmiast zostało
utworzone od rynku, a po części ul. Iłżecka i Kunowska, aż do
żydowskiego cmentarza, i to było „gettem”. To wszystko, co było
dla obsiedlenia piętnastu tysięcy Żydów, którzy się wówczas
znaleźli w samym Ostrowcu. Na tych samych ulicach były takie domy,
które po części się zawalały. Nie zdołano wydać tego
zarządzenia, wprawdzie „getto” nie było jeszcze stworzone, to
Niemcy wprowadzili już granice ulic i w razie spotkania jakiegoś
Żyda poza tymi granicami zastrzelili, takie wypadki były.
Żydowskimi zabitymi poza „gettem” ich zachowaniem i
przewiezieniem na cmentarz zwłok zajmowała się żydowska policja.
Już wówczas w policji żydowskiej było około czterdziestu
żydowskich policjantów. Ci Żydzi, którzy pracowali poza „gettem”,
byli odprowadzani do pracy przez tychże żydowskich policjantów.
Były wypadki, że zachodziły takie rzeczy, że żydowska policja
bez udziału Niemców chodziła po żydowskich domach wyłapując i
rekwirując Żydów, którzy chcieli oprócz tego zabierać meble i
inne rzeczy żydowskie, sprzeciwów ku temu nie było, wszystko dla
Niemców.
… Postanowiłem uzyskać
dla żony i dzieci Arbeitkarte w Bodzechowie, w tym celu ja wszedłem
w porozumienie z Abramem Kierbelem i jemu zapłaciłem za wpuszczenie
do tejże placówki i uzyskanie Arbeitskarty dla mojej żony i dwojga
dzieci. On (Kierbel) przyrzekł mi, że na pewno to uzyska, to, że
moja żona i dzieci będą mogli pracować w Bodzechowskiej fabryce.
On stale mi przyrzekał. Oświadczył, że przyrzeczenie i zezwolenie
to mi przyniesie 10 VIII 1942 r.
… To było w jedną
sobotę, zauważyliśmy, że żydowska policja wyprowadza swoje żony
do Bodzechowa, wówczas zrozumieliśmy, że sytuacja się pogarsza.
Tego samego dnia o piątej godzinie słyszeliśmy, że SS-mani są w
Judenracie, który mieścił się w domu Hejnego. Prezesem Judenratu
w tym okresie był wówczas Rubinstein. SS-owcy tam żądali od
Judenratu kilka kilogramów złota, jeżeli tego Żydzi nie dadzą,
to się stanie najgorsze, że oni zastrzelą Żydów. W tym momencie
SS-owcy na podwórzu Judenratu wystrzelili kilka razy na wiwat, aby
tym zastraszyć. W tym czasie Judenrat natychmiast wysłał do miasta
żydowską policję, aby co zwołali wszystkich bogatych Żydów...
… My już wiedzieliśmy,
że to jest wysiedlenie, aby tym samym zrobić Ostrowiec bez Żydów,
następnie zostały przeprowadzone rewizje domowe, przy rewizjach
brali też udział żydowscy policjanci. Żyda znalezionego w domu
ukrytego natychmiast zastrzelano. Ja, moja żona i dzieci tak
leżeliśmy ukryci w tej małej, ciemnej izdebce, z powodu ciasnoty
jedno na drugim. Ja słyszałem w tym czasie, jak przychodzą do
mojego mieszkania i szukają. Każde niedobre posunięcie mogło
kosztować życie. W poniedziałek wieczorem wyszedłem z ukrycia...
… Myślałem wówczas,
może ja otrzymam tam przyrzeczoną mi Arbeitskarte przez Kierbela w
Bodzechowie. Przychodząc do placu bożnicy i tam spotkałem
stojących grupkę Żydów, którzy się znaleźli jeszcze tam od
niedzieli. Między nimi znajduje się też mój szwagier Jechil
Kiesenberg, który opowiadał mi, że ci Żydzi, którzy posiadają
karty poprzednie, muszą one też być jeszcze raz podpisane i to też
musi kosztować świeże pieniądze u żydowskiej policji...
… W piątek rano
wyciągali z szeregu dwóch młodych robotników i natychmiast na
miejscu ich zastrzelili. Na skutek tego obecni tam Żydzi wyłożyli
wszystko, co posiadali, kilka milionów w złotych, dolary, złoto i
wszystkie osobiste rzeczy w postaci ubrań, odzieży itp.
Pozostawiono tylko Żydom, co mieli na sobie...
… W dniu 1 VIII 1944 r.
ukazało się zarządzenie, aby zrobić selekcję. Wybrano słabych
ludzi z fabryki i z cegielni około sześćdziesiąt osób, których
wysłano do Firtle [Firlej] obok Radomia. Te same samochody, które
ich odwiozły, przywiozły z powrotem ich ubrania. W dwa tygodnie
później przybyło kilka SS-manów do lagru, zabrali stamtąd
komendanta lagru Efroima Szaela oraz komendanta żydowskiej policji
Bera Blumelfelda, po 3 dniach ich zastrzelono. Komendantem obozu
został Abram Zajfman, a komendantem żydowskiej policji Moszek
Puczyc. Od tego czasu zrobiło się źle, znów od czasu do czasu
zaczęto dokonywać rewizji u robotników żydowskich, szukano, czy
czasami nie przynieśli więcej kawałek chleba. To trwało do 1944
roku...
… później nas
wszystkich załadowano w wagony i odesłano do Oświęcimia. Między
innymi z nami razem był Szpigiel, Moszek, Eksztajn, Hamułajp,
Bamsztajn. W Oświęcimiu widzieliśmy już piece gazowe...
Opowiada Moszek Rapaport.
Jak Niemcy zajęli
Ostrowiec, natychmiast zaczęli łapać Żydów do różnych robót,
jak do czyszczenia ulic, ładowania i wyładowywania wagonów na
stacji, robotników tych żydowskich zaczęto łapać, każdego, kto
podchodził pod rękę, dlatego też najbardziej odczuwali to ci
Żydzi, którzy rekrutowali się z biedoty, między innymi jak
tragarze, furmani, handlujący na rynku, jednym słowem, ci wszyscy,
którzy potrzebowali zarobić na chleb w mieście, na ulicy. W wyniku
tego był taki rezultat, że jedni i ci sami Żydzi zostali łapani
do pracy...
… W pierwszym okresie
otrzymał koncesje na aprowizację (dział zaopatrzenia ludności
żydowskiej) Abram Icek Kierbel, który słynął za utrzymującego
kooperatywę. Z tą aprowizacją robił on szwindel, nie
przydzielając ją biednym masom, sprzedawał ją na czarnym rynku.
Wówczas prezesem Judenratu został Icek Rubinstein, były prezes
syjonistycznej organizacji, pochodził on z Sandomierza, posiadał w
Ostrowcu drukarnię, razem z nim momentalnie zaczął współpracować
jego najlepszy kolega Dawid Diament.
… Rubinstein przedtem
był bardzo biednym, korzystał z pomocy syjonistycznej organizacji.
Jak prędko został prezesem Judenratu, natychmiast zajął sobie
pałac po Leriensteinie, a jego żona już na nikogo nie chce
patrzeć...
… Jest rzeczą
interesującą, jak Moszek Puczyc dosięgał swoją karierę jako
komendant żydowskiej policji w Ostrowcu. On był najkrwawszym
żydowskim komendantem policji, jakiego posiadali Żydzi Ostrowca.
Jak Niemcy wydali zarządzenie, że wszyscy Żydzi muszą oddać
swoje futra i kto się nie podporządkuje pod powyższe zarządzenie
do oznaczonego terminu, zostanie natychmiast zastrzelony. Wówczas
Moszek Puczyc zameldował się ochotniczo, aby on przeprowadził
powyższą akcję. Akcję tę przeprowadził w stu procentach. Po tej
akcji prezes Rubinstein za wynagrodzenie Puczyca mianował go
komendantem żydowskiej policji...
… W lagrze Puczyc
zrobił się takim mordercą, że nawet nie zezwalał nikomu do lagru
przeszwarcować kilka chlebów, robił rewizje, jeśli znalazł, to
zarekwirował dla siebie i policji. Nie zezwalał ugotować parę
kartofli po kryjomu. Razu pewnego Puczyc i Abram Zajfman zrobili
listę 30 osób zdrowych, a przeważnie takich, do których mieli
złość, i wysłali ich autem pod Radom, gdzie zostali zastrzeleni.
Policjant Moszek Zynger ich odwoził i przywoził ich ubranie po
zastrzeleniu.
Niektórzy żydowscy
policjanci wyprawiali orgie i szantażowali Żydów w ten sposób, że
Puczyc był bogiem lagru i getta, aresztował on Żyda „husyda”,
który miał ładną córkę, nie chciał zwolnić tego Żyda, dopóki
ta córka nie przyszła prosić i dała przy tym większą ilość
pieniędzy, który ją pod przymusem pozostawił na całą noc, gdzie
miał z nią stosunek.
Co gorzej, że po tych
wszystkich barbarzyńskich wyczynach ich dzikości, żyją na
wolności bracia Zajfman w Brazylii oraz morderca Moszek Puczyc, po
wojnie był „Prezydentem Lagru” żydowskiego w Monachium (NRF).
… Między
kolaboracjonistami znajdują się tacy Żydzi:
- Moszek Puczyc – komendant żydowskiej policji i zdrajca Żydów ostrowieckich;
- Bracia Łajcyn i Abram Zajfman – którzy byli gorsi swoim postępowaniem jak Niemcy;
- Syjonista, znawca kilku języków Moszek Goldsztajn – który bił bezlitośnie Żydów mężczyzn, kobiety i dzieci z największym sadyzmem;
- Największy sadysta policjant żydowski syjonista Michel Klajner (znajduje się w Łodzi, który bezlitośnie bił Żydów i szantażował Żydów);
- Lejbus i Szmul Sztajnbaum, którzy szykanowali Żydów, szpicle SS, wyciągali Żydów ukrywających się przed Niemcami;
- Sztyl Blumensztok (syn Srula) „vorarbeiter” na cegielni Jegera wydał w ręce Gestapo dwóch braci komunistów Bitajno, którzy zostali zastrzeleni.
Oprócz wspomnianych
znajdowali się tacy szantażyści jak Kierbel i inni. Kierbel jest
starym wyspecjalizowanym szantażystą. Utrzymywał kontakty i był
macherem żydowskim w SS, przed wojną był lumpem.
W okresie okupacji zrobił
on strasznie duży majątek na ludzkiej krzywdzie. Po wojnie grał
rolę dobrego brata dzieląc wśród ocalałych Żydów jałmużnę...
… Opowiada Marek
Lerman, że dał on Kierbelowi pieniądze, żeby zrobił arbajtkartę
dla jego żony, aby tym samym uratował ją od wysiedlenia. Kierbel
nie dał mu ani karty ani pieniędzy, a faszysta myślał jedynie,
jak szantażować Żydów, w końcu był taki cel Kierbela, czy
ratować bezbronnych ludzi, czy robić pieniądze na czarnej brudnej
robocie, współpracując z Niemcami. Ilu szczęśliwych było wśród
nich, którzy mieli to szczęście nie zginąć w komorach gazowych
tylko od kuli. A wszyscy pozostali? Gdzie się podziały ich kości?
My nie wiemy, gdzie się one znajdują, mogiły naszych krewnych, do
dnia dzisiejszego nie wiemy i nigdy nie dowiemy się już o tym.
Dlatego, że nasi krewni i znajomi nie zostali pogrzebani według
ludzkich praw. Wrzuceni zostali do wielkich dołów masowo i nie
wiemy, gdzie oni są... Może mogą nam o tym „coś” opowiedzieć
dwaj żyjący świadkowie, Abram i Lejbus Zajfman? Lub może potarfią
nam coś powiedzieć w „sprawie” „Ostrowca-Bodzechowa”
„honorowi obrońcy” Zajfmanów-Kierbela, tutejsi znani działacze
społeczni K. Hermac i Aron Bergman...
… Żydzi z Ostrowca i
okolicy nie chcą od was zwrotu brylantów, które wyście przywieźli
do Brazylii, nie chcemy tych wszystkich kosztowności – któreście
u nich wymusili w obozie. My nawet nie chcemy zwrotu obrączek, które
wy, zbóje, ściągnęliście z martwych rąk, podczas gdy ludzie
walali się po ulicach Ostrowca. Niech wasi krewni tu, w Brazylii, w
Rio de Janerio, radują się tymi cennymi kosztownościami, które
przeszły z pokolenia na pokolenie naszych krewnych i u każdego z
nich uświęciły się jak relikwie po to, by trafiły do „właściwych
rąk”. W te ręce dzikich bandytów Abrama i Lejbusa Zajfmanów i
ręce tego A. Kierbela. My nie chcemy od was zwrotu zrabowanych
kosztowności. Ale my chcemy wiedzieć od was, Abram i Lejbus
Zajfman: powiedzcie nam, jakie modlitwy, jakie słowa nasi krewni
wypowiedzieli, wywestchnęli, wypłakali w swoich ostatnich minutach
życia? I was prosimy, by nam je przekazać. Powiedzcie nam,
złoczyńcy Lejbus i Abram Zajfman, opowiedzcie nam, „waszym”
ziomkom, to, co oni przeszli siedem dróg piekła – póki zostali
wrzuceni do miejsca wiecznego odpoczynku (kto wie, czy dają im
odpoczywać). Odpowiedzcie, złoczyńcy bracia Zajfman, o waszych
wyczynach i bohaterstwie, w jaki sposób wy wspólnie z A. Kierbelem
narażali wasze i waszych sióstr dusze i ciała... Opowiedzcie nam o
wesołych dniach, a raczej nocach, które spędzano w mieszkaniach
waszych sióstr, Ruchli i Kajły, dla fetowania i oddawania honorów
nazistom... obozu ostrowieckiego, za ich świętą robotę? Brzmi
jeszcze w moim mózgu, w uszach moich rozdzierający serce płacz i
lamenty tej wielkiej masy moich krewnych i przyjaciół, podczas gdy
wy, Zajfmany i Kierbele, pomagali wysiedleniu ich do Oświęcimia,
Treblinki, Majdanka. Bezsenne noce są świadkami naszych ogromnych
ofiar, które my tam pozostawili. Jest bardzo ciężko uspokoić się,
że Żydzi, żydowscy mordercy, przyłożyli swoje ręce do tej
barbarzyńskiej roboty. Grzmią jeszcze w naszych uszach ostatnie
krzyki z komór gazowych. Kiedy gazy truły ich płuca i paliły
serca, to ostatkiem swoich sił posyłały swój nakaz (testament):
„nie zapominajcie przestępstw, jakie ludzkość dokonał przeciwko
nam”. A tym bardziej nasi krewni i ziomkowie, nie zapominajcie
żydowskich złoczyńców, tych Kierbelów i Zajfmanów. Nie
zapominajcie również ich przyjaciół i ich obrońców, którzy są
nie mniej niebezpieczni jak sami mordercy...
… Obecnie, po
zbrodniach Hitlera, kiedy straciliśmy jedną trzecią narodu, w taki
barbarzyński sposób przy pomocy naszych własnych zdrajców,
złoczyńców Zajfmanów-Kierbel, którzy na zimno, spokojnie
przypatrywali się temu, co przed ich oczyma działo się, oni, ci
bandyci, zabawiając się w naszym mieście wspólnie z hitlerowskimi
bestiami na różnych festynach, nie słuchali wtedy próśb i
płaczu, naszych najdroższych, ich my nigdy nie zapomnimy, bo nie
możemy zapomnieć, ponieważ taki był ostatni nakaz dwudziestu
tysięcy Żydów ostrowieckiego i bodzechowskiego obozu, ostatnie
słowa ofiar z Ostrowca, które oni przesłali do nas przed śmiercią
męczeńską, były następujące: Ostrowieccy ziomkowie: gdzie by
nie przebywali, nie zapomnijcie okropności, których dokonali w
stosunku do nas Zajfmanowie, Kierbele i inni... Nie zapomnijcie
gwałtów, jakie oni dokonali nad nami. Zamęczonych przez nich, nie
zapomnijcie o nich, złoczyńcach, Abram i Lejbus Zajfman, nie dajcie
im spokoju obok siebie, wyplujcie ich. Niech już więcej w
przyszłości nie powtórzy się taka ruina i hańba...
Czytam ten przerażający
dokument, wyraziście oddający dramatyczne dni okupacji, wierne
zwierciadło losu Żydów. Wlał on krwawą treść w nazwy
Ostrowiec, Bodzechów, Sandomierz, w imiona z upływem lat coraz
słabiej kojarzące się z prześladowaniami i grozą – coraz
głębiej zapada się w niepamięć tragedia poznawana za pomocą
druku.
Trudno, bardzo trudno
wywołać w sobie przypuszczenie, że te niczym testamenty pisane
opowiadania świadków podyktowane zostały czymś więcej aniżeli
potrzebą szczerych zwierzeń – czy jest prawdopodobne, że może
być inaczej, że w grę mógłby wchodzić jakiś donos, brudny
interes, opłacone fałszywe oskarżenie?
Z wielkim niepokojem
myślałem o konfrontacji dokumentów. Jeżeli tamten dokument, który
ma czekać na mnie w Berlinie, jest pochwałą Kierbela, to jak
nazwiemy ten, który mam? Jak określić ludzi, którzy go
stworzyli?!
W jakiej rozterce będę,
gdy z drugiego końca świata, z Tel-Awiwu do Monachium i z Monachium
do Berlina, w cztery dni nie dotrze przyobiecana książka?
Sprowadzana ryzykownym – jak mi się wydawało – systemem
połączeń.
Pierwsze kroki z pociągu
kieruję na pocztę. W umówionym miejscu, przekazują mi dużą,
szarą kopertę. Otwieram ją pospiesznie. Zawiera kilka kartek:
Oświadczenie Ireny
Prażak alias Idesy Zylberdrut, z podpisem poświadczonym przez
prezydenta miasta Fryburga. Treść składa się z kilka zdań po
niemiecku. Przebiegam je oczami: Irena Prażakova poznała pana
Mariana Kargula w 1943 r. w Polsce. Pomógł jej w ucieczce na
Słowację i dalej do Budapesztu. Gdy w 1944 roku Niemcy wkroczyli do
Budapesztu, razem z jej siostrą a swoją żoną przetransportował
ją do Bańskiej Bystrzycy i tutaj stworzył polską jednostkę przy
wolnej Armii Czechosłowackiej. Walczył w niej do końca wojny.
Uzyskał – pisze pani Prażakova – wysokie odznaczenia i znany
jest jej dobrze jako zawsze chętnie pomagający ludziom.
To tyle.
Drugi dokument jest aktem
notarialnym, opatrzonym licznymi pieczęciami.
Działo się dnia
dwudziestego drugiego miesiąca listopada roku 1971 przede mną,
urzędującym notariuszem, Jakubem Poznańskim, mającym kancelarię
swoją w Tel-Awiwie, przy ulicy Shderoth Rotschild 135.
- Leben Chawa z domu Adler, zamieszkała w Tel-Awiwie, przy ul. Pinskier 67, legitymizująca się dowodem tożsamości Państwa Israel nr 984576;
- Miszpati Zwi, którego uprzednie imię i nazwisko brzmiało Miedziogórski Hersz, zamieszkały w Bnei Brak, ul. Hebron 6, legitymujący się dowodem tożsamości Państwa Israel nr 0278511;
- Prymel Chaim, zamieszkały w Tel-Awiwie, ul. Rabi Friedman 53, legitymujący się dowodem tożsamości Państwa Israel nr 177916;
- Felgenbaum Batia, zamieszkała w Ramat Ganie, ul. Modiin 81, legitymująca się dowodem tożsamości Państwa Israel nr 137060;
- Gutholz Meir, zamieszkały w Kiriath Motzkin, ul. Hagana 15, legitymujący się dowodem tożsamości Państwa Israel nr194212;
Stawiający, uprzedzeni przez urzędującego notariusza o obowiązku mówienia prawdy i odpowiedzialności karnej według prawa izraelskiego i polskiego za złożenie fałszywych zeznań, oświadczyli pod przysięgą, co następuje:1. Nie jesteśmy spokrewnieni ani spowinowaceni z Abramem Kierbelem, którego obecne nazwisko brzmi Marian Kargul i który zamieszkuje na terenie Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.2. W czasie drugiej wojny światowej, w okresie między początkiem 1942 a miesiącem marcem roku 1943, znajdowaliśmy się razem z wieloma innymi w obozie pracy w Bodzechowie obok Ostrowca Kieleckiego.3. W wymienionym obozie pracy był nadzorcą p. Marian Kargul, wspomniany w paragrafie nr 1 niniejszego aktu.4. Przy spełnianiu swoich funkcji w obozie Marian Kargul zapisał się złotymi zgłoskami w historii ponurych dni najazdu hordy hitlerowskiej. On był tym, który niejeden raz uratował nasze życie i to z narażeniem własnego. W każdym wypadku, o którym się dowiedział jako nadzorca w obozie, że grozi nam wysiedlenie albo likwidacja obozu, co było prawie równoznaczne z wysyłką na śmierć, zawiadamiał nas o tym potajemnie i organizował w porę ucieczkę.5. Nigdy nie zapomnimy, my niżej podpisani oraz reszta, wielu innych pracujących w powyższym obozie, szlachetnego charakteru Mariana Kargula, zawsze gotowego do poświęceń dla pracujących w obozie.6. Jedno zdarzenie, które spośród wielu innych podobnych szczególnie utkwiło nam w pamięci, to fakt, kiedy w początku 1943 roku SS niemieckie miało zlikwidować nasz obóz, co było równoznaczne z wysyłką na stracenie. Marian Kargul zdążył nas uprzedzić i zorganizować naszą ucieczkę. Jasnym jest, że gdyby władze niemieckie o tej jego akcji się dowiedziały, zostałby rozstrzelany na miejscu.7. Marian Kargul jest człowiekiem nieskazitelnego charakteru i dobroci, gotów zawsze i w każdej ciężkiej chwili pomóc bliźniemu, i to nigdy dla własnej korzyści; człowiek, który nikomu niczego złego nie zrobił, lecz zawsze ratował innych.
Akt powyższy został
stawiającym odczytany, stawiający oświadczyli, że jest dla nich w
pełni zrozumiały, w dowód czego potwierdzili jego treść pod
przysięgą, własnoręcznym podpisem.
Tel-Awiw, 22 listopada
1971 roku.
Trzecim dokumentem jest
fotokopia strony tytułowej książki pt.: „Ostrowiec – a
Monument on the ruins of annihilated Jewish community (Published by
the Society of Ostrovtser Jews in Israel with the cooperation od the
Ostrovtser Societies in New York and Toronto)”
Do strony tytułowej
dołączona jest kartka, stanowiąca fragment tekstu pisany w języku
hebrajskim.
Do odjazdu warszawskiego
pociągu mam całe pół dnia. Telefonuję do Monachium. Zgłasza się
pani Maryla Bornstein.
- Nie przesłaliśmy pany całej książki – tłumaczy się – ponieważ o ojcu jest tam wspomniane tylko w jednym miejscu. Ten fragment pan ma.
- Nie przesłaliśmy pany całej książki – tłumaczy się – ponieważ o ojcu jest tam wspomniane tylko w jednym miejscu. Ten fragment pan ma.
W Warszawie tłumacz
Żydowskiego Instytutu Historycznego dokonuje przekładu
przywiezionej przeze mnie stroniczki hebrajskiego tekstu, gdzie mowa
jest o Kierbelu.
… Wyszło zarządzenie
szefa niemieckiego Arbeitsamtu Kredela, ograniczające zatrudnienie
Żydów powyżej 35 lat w fabryce blach w Ostrowcu. Znaczenie tego
zarządzenia dla ludzi starszych, powyżej 35 lat, było jasne i
wywołało niepokój. Na szczęście zorganizowano nowy warsztat
pracy przez wiedeńską firmę „Elin”, produkującą elektryczne
przedmioty w Bodzechowie – 5 kilometrów od Ostrowca. Firma ta
otrzymała zgodę na zatrudnienie 200 Żydów. Jako kierownik grupy
żydowskich robotników mianowany został Abram Icek Kierbel. Prawie
wszyscy zatrudnieni w tej fabryce mieli powyżej 35 lat...
- I tyle.
Tylko tyle.
W tysiącstronicowej
księdze o tragedii okupacyjnej Żydów ostrowieckich dla Abrama Icka
Kierbela, który z tysiąca Żydów, ocalonych z dwunastotysięcznej
czy piętnastotysięcznej żydowskiej społeczności Ostrowca,
uratował sześciuset – jak sam podaje – lub dwustu – jak
podają jego kuzyni – tylko jedno zdanie? Jedno zdanie?
Co by ten fakt mógł
znaczyć? Że albo ocaleni Żydzi nie chcą już rozdrapywać ran
przeszłości wiążącej się z Kierbelem, albo postanowili na
zawsze wymazać to nazwisko ze swojej pamięci – jeśli je
wspomnieli w książce raz, to dla potrzeb historycznej dokumentacji.
Jedna stroniczka o
Kierbelu może też oznaczać, że pani Maryla Bornstein nie mogła
mi przekazać innych stron. Bo jeżeli wyłożona tam została prawda
odmienna od tej, którą potwierdzało pięciu świadków...
„Wszystkie koszta
zostaną pokryte” - dźwięczy mi w uszach zdanie z rozmowy
telefonicznej Maryli Bornstein – Monachium, Szmulek – Tel-Awiw.
Czy również w ten sposób przygotowywani byli świadkowie Kierbela
w roku 1948, gdy stawili się w Pradze i później w Sandomierzu?
Powraca w pamięci
zdanie, jakie wyczytałem na jednej z kart protokołu ówczesnego
śledztwa: „Kierbel przybył z Rio do Ostrowca i jednał sobie
ludzi podarkami”.
Nabrało znaczenia
wspomnienie, którego onegdaj wysłuchałem w fabryce Rapaporta – o
tym, jak Kargul przyjechał po wojnie do Ostrowca i biednych
częstował dolarami.
Ile za dolary potrafi
zrobić bieda!
Z powodu dolarów szli na
śmierć niektórzy ostrowieccy Żydzi i z powodu dolarów byli przed
nią ocaleni.
Ratowali się, jak tylko
potrafili i mogli, wszyscy podobnie. Niektórzy inaczej, jak Kierbel.
Str. 407-408
Za kogo uważał się on
sam? Różnie.
W różnych zeznaniach
różnie.
W ostatnim, obszernym
życiorysie, który złożył przesłuchiwany 12 stycznia 1967 roku,
podawał:
Urodziłem się 28
września 1909 r. w Ostrowcu Świętokrzyskim w rodzinie chłopskiej.
Ojciec mój, Fajwel Kierbel, posiadał gospodarstwo rolne o
powierzchni około 12 ha ziemi w miejscowości Staw Denkowski,
mieszczący się obecnie w granicach miasta Ostrowiec. Matka moja,
Hendla z d. Traub, pracowała również w gospodarstwie razem z
ojcem. Z rodzeństwa posiadałem młodszą siostrę Cecylię, która
w roku 1938 wyszła za mąż za Piotra Jabłońskiego, pochodzącego
z okolic Sandomierza. W roku 1946 ja ich zabrałem do Brazylii i
obecnie mieszkają w Rio de Janeiro, ul. Passandu 31, dzielnica
Flamingo. Do szkoły podstawowej nie uczęszczałem. Naukę
rozpocząłem we wstępnej klasie gimnazjum w szkole męskiej przy
ul. Polnej w Ostrowcu. Szkoła mieściła się w dawniejszych
koszarach rosyjskich. Była to polska szkoła, nie pamiętam, jaki
miała numer i czy była pod czyimś imieniem. Gimnazjum ukończyłem,
a ściślej sześć klas gimnazjum ukończyłem w roku 1922 lub 1923.
Dawało mi to, mówiąc w potocznym języku, małą maturę. Po
ukończeniu szóstej klasy zostałem usunięty ze szkoły za udział
w bójce...
Wówczas przeniosłem się
do Warszawy, gdzie zamieszkałem prywatnie u Pinkwasa Kleimana przy
ulicy Dzikiej 24, numeru mieszkania nie pamiętam. Chodziłem w tym
czasie do wieczorowej szkoły elektrotechnicznej im. Wawelberga przy
ul. Stawki. Nauka w tej szkole trwała około 3 lat. Po ukończeniu
szkoły otrzymałem dyplom elektryka wysokich napięć. Dyplom
otrzymałem w 1925 albo 1926 i wróciłem do Ostrowca, gdzie
pracowałem w firmie „Instalator” jako starszy monter.
Właścicielem firmy był Natan Kuperman. W firmie tej pracowałem
przez kilka lat. Byłem wówczas sekretarzem Poalej Syjon-Lewica –
Żydowska Partia Pracy. W latach 1931-33 odbywałem służbę
wojskową do przysięgi w 24 pułku artylerii lekkiej w Jarosławiu,
a od przysięgo w 2 pułku czołgów w Żurawicach. Z wojska
wyszedłem w stopniu kaprala i zamieszkałem w Ostrowcu. Przed
pójściem do wojska w roku 1930 zawarłem związek małżeński z
Sabiną Niskier, mieszkanką Ożarowa, powiat Opatów. Żona
zamieszkała razem ze mną w Ostrowcu przy ówczesnej al. 3 Maja 15.
Po powrocie z wojska byłem kierowcą w straży pożarnej, a
następnie jeździłem autobusem prywatnej firmy na trasie
Ostrowiec-Warszawa. W Ostrowcu pracowałem do wybuchu wojny.
Posiadałem czworo dzieci, w tym dwóch synów i dwie córki.
Etykiety:
1942,
1943,
Bitajno,
Blumensztok,
Bornstein,
getto,
Kierbel,
Klajner,
Kuperman,
Lerman,
obóz pracy,
Puczyc,
Rapaport,
Rozenman,
Szael,
Sztajnbaum,
Traub,
Zajfman,
Zylberdrut
poniedziałek, 19 stycznia 2015
Niebywały hochsztapler
środa, 14 stycznia 2015
Przy Księżej Drodze
Nazywam się Lucyna Rudzka. Jestem z urodzenia ostrowianką od przed wojny. Moi rodzice również wywodzą się z Ostrowca. Zwłaszcza mama, no bo ojciec pochodził z Chmielowa pod Ostrowcem. Chmielów to taka wieś, do której mam nadal wielki sentyment. Parafia św. Mikołaja w Szewnie. Chociaż moja parafia, to jest parafia św. Michała Archanioła, gdzie odbywały się wszystkie uroczystości kościelne dziadków od strony mamy, moich rodziców i moje bierzmowanie, komunia święta itd.
Nie mieszaliśmy w centrum miasta. Mieszkaliśmy przy ulicy Rzeczki. Tam maleńka posiadłość była, domek, trochę ogrodu, ot tak jak każdy. Bo dlaczego? Bo dlatego, że miasto i centrum, i rynek, różne te uliczki to były w zasadzie zamieszkane przez ludność żydowską. A Polacy mieszkali w okolicach, zwłaszcza tacy posiadacze jakiegoś kawałka gruntu. To oni byli rozrzuceni naokoło miasta. Tak jak mówię, rodzina od strony mamy jest osiadła od dawien dawna w Ostrowcu. Muszę się pochwalić, że mój dziadek Antoni Marynowski, mamy ojciec, był przed wojną w dwóch kadencjach radnym miejskim. Chyba za czasów, może się mylę, gdy prezydentem był pan Mrozowski. [...]
Mieszkaliśmy, jak mówiłam, na Rzeczkach, przy tak zwanej Księżej Drodze. Wiem pan, która to jest Księża Droga? To jest taka droga, która biegła od Polnej - tam była piekarnia, teraz są sklepy z butami [obecnie Hala Targowa]. Księża Droga biegła od tej piekarni aż do lasu, do gościńca, tam jak leśniczówka/gajówka na Gutwinie. Do tej pory zachowały się szczątki tej Księżej Drogi. Do tzw. rowów, jak Pułanki się kończą, rejon kościoła św. Kazimierza, czy po płocie MPK - szła ta Księża Droga. Pamiętam jak jeszcze była ta droga. Nawet furmanki mogły przejeżdżać tamtędy. Samochodów wtedy jeszcze nie było. I dalej, jak kończą się Pułanki, jest taki rów i mostek zrobiony na świeżo i dalej droga. Czasem moknie, jak są roztopy, najpierw jest lekki dół a potem górka. To właśnie jest ta Księża Droga. I ona aż do lasu biegnie. Przecina ulicę Rzeczki, potem jeszcze kawałeczek tej Księżej Drogi. Dziś jest kręcona, ale dawniej było prosto. Prosto pod gajówkę. Mówiło się gajówka, leśniczówka, bo był gajowy i leśniczy, nomenklatury leśne były różne. Nie wiem dlaczego Księża Droga. Czy od księdza czy jakiegoś książęca? Trudno mi powiedzieć. Pytałam się wielokroć mamy, babci, ale nie umiały... a może mi powiedziały, a ja zapomniałam, nie wiem. W każdym razie Księża Droga. Starzy ostrowiacy jeszcze wiedzą, co to jest Księża Droga. Tą Księżą Drogą od Polnej - był taki okres [w czasie istnienia getta - kwiecień 1941 – kwiecień 1943] - że Żydów z getta, ustawionych czwórkami czy jakoś, pędzono pod las do stawów. Tam gdzie teraz jest piękny ośrodek w Gutwinie. To miejsce nazywało się „stawy Jaegera” . Od czego ta nazwa, nie wiem [cegielnia Jaegera, dawniej Jadwigów]. Były tam mokradła, stawiki, groble. Ale kształt i użyteczność tych stawów nadano właśnie dzięki pracy Żydów z getta. Ci Żydzi z getta byli tam prowadzeni, prawie codziennie, tą Księżą Drogą na piechotę gnani i tam pracowali przy porządkowaniu tych stawów. Oczywiście byli też ludzie, Polacy, którzy ich nahajkami gonili, ale to byli już wyklęci. Ludzie, patrioci nie chcieli się do nich odzywać i mieli nieprzyjemności. Znałam taką panią, nie chcę jej nazwiska wymieniać, która musiała uciec z Ostrowca, bo tak się zasłużyła źle. Ale nie będę o tym mówić, bo nie chcę. Więc ci Żydzi byli z getta pod ten las prowadzani i oni kopali te „stawy Jaegera”. Tak to miejsce się nazywało, gdzie teraz mamy Gutwin.
Mama miała koleżanki Żydówki, z którymi się lubiła, bo nie miała uprzedzeń żadnych, była osobą otwartą, nie dzieliliśmy że ten Żyd, ten taki, ten śmaki. Tylko człowiek, to człowiek. To trzeba go szanować takim, jakim jest. Oczywiście moja babcia litościwa, jak ta kolumna Żydów szła, wynosiła kosze z owocami, bo był ogród, to było pełno owoców. Wynosiła naczynia z wodą, żeby po drodze się napili, bo nikt o nich nie dbał. U nas był zawsze przystanek. Komu było potrzeba w miarę możliwości. Przecież nie wszystkich, bo przecież wiadomo. Ale w każdym razie takie akcje babcia moja robiła, że tych owoców, tyle ile tam w ogrodzie było i jakie, to ciągle tam w koszach nosiła i im dawała. Chleba nie było tak za dużo i innych produktów, ale to co się urodziło, proszę bardzo. No więc to tak pamiętam. I jak przywołam z pamięci, to widzę, jak ci Żydzi szli. Widzę to, te kolumny. Byli i zawszawieni. I wiadomo jak to było. Ale potem wszyscy niestety zostali zgładzeni. Chyba, że ktoś uciekł.
I moja mama też pomogła, właśnie takiej pani, swojej koleżance, wydostać się z tego getta i uciec. Mama ją wysłała do Warszawy, do naszych kuzynów. Była bardzo ładna, była blondynką, w ogóle nie była podobna do Żydówki. Ta pani nazywała się Chaja Zylberdrut. Później wzięła sobie pseudonim, nie wiem skąd - to też przy pomocy mojej mamy i innych koleżanek – Wanda Grochulska. I z taką kenkartą wyjechała do Warszawy. Pracowała w zakładzie fryzjerskim „Nur für Deutsche”. Ironia. Ale potem udało się jej w ogóle zbiec z Polski i nie mieliśmy już o niej żadnej wiadomości. Ona w pewnym okresie związała się z tym Marianem Kargulem. Icek Kerbel [powinno być Kierbel]. Ich dom to była kamienica, która obecnie nie istnieje, gdzie teraz jest McDonald's, to znaczy róg Alei i Kilińskiego. Była tam piętrowa kamienica, tam był sklep spożywczy. Na górze były mieszkania, tam mieszkali państwo Żebrowscy. Wiem, że ten pan Żebrowski jakoś też z tym żydkiem Kerbelem... w czymś mu pomógł. Nie będę robić plotek, czy dostał jakieś gratyfikacje za to czy nie ale raczej nie. Ta właśnie Wanda Grochulska, która się naprawdę nazywała Chaja Zylberdrut związała się w jakimś tam okresie z tym właśnie Marianem Kargulem. Już był Marian Kargul. Byli parą i nawet mieli córkę. Mieszkali w Czechosłowacji. No i któregoś dnia, jakoś tak przed Bożym Narodzeniem, no ja już chodziłam do szkoły podstawowej, ale który był to rok, to nie wiem. W każdym razie - sensacja. My mieszkaliśmy wtedy na Stodolnej, róg Szerokiej, w domu, który już nie istnieje. Sensacja, podjeżdża samochód. Ifa, w kolorze chyba ciemno-zielonym. I to do nas przyjeżdża. Wysiada oficer w mundurze czechosłowackim. Pyta się o nas. No i oczywiście piękna dama z nim, to znaczy ta właśnie Chaja Zylberdrut, mamy przyjaciółka. Przyjechali nas odwiedzić, byli u nas w gościach. Oczywiście krótko, bo gdzieś tam dalej jechali, ale w każdym razie widziałam pana, tego Icka Kerbela w mundurze tego czeskiego oficera, no i jego żona, partnerka, ta mamy przyjaciółka. Była wspólna kolacja. My byliśmy dziećmi – przywieźli nam torbę śliwek w czekoladzie w prezencie. Wtedy śliwki w czekoladzie to była sensacja. Pierwszy raz w życiu chyba jadłam takie śliwki w czekoladzie, bo nie było żadnych słodyczy, kto to widział. To było jeszcze przed Unrrą.
No poza tym jeszcze takiego starego Żydka pamiętam, który przychodził do nas, tam na Stodolną. Koniecznie mamie chciał podarować perłę. Mówił: „Perle, perle”. No coś tam szwargotał, żeby mu kaszy ugotować. Na maśle, żeby było koszerne to jedzenie. Bo on nie może jeść tego, co tam. Nie miał środków do życia. No oczywiście mama żadnej perły nie chciała, bo jej nie była potrzebna, no ale temu Żydowi gotowała tę kaszę. I co było w domu, zupa czy coś, to poczęstowała. Ten Żyd się wyratował. I też za jakiś czas przyjechał, to już chyba w latach sześćdziesiątych. Przyjechał elegancki pan, nie wiem skąd, z tamtej półkuli, bo nie z Izraela, tylko raczej gdzieś z Ameryki. Przyjechał, odszukał mamę i złożył podziękowanie. Ojciec wspomniał jego słowa: „Pamiętaj, jak będziesz miał okazję, to idź tam do pani Stefuni [moja mama Stefania miała] na Stodolną 1 i podziękuj, że mi gotowała kaszę, że mnie częstowała zupą, bo ja może przeżyłem dzięki temu.” On właśnie przyjechał. Oczywiście podziękowanie bez żadnych materialnych gratyfikacji. Ale to bardzo piękne było, że takie zdarzenie miało miejsce w naszym życiu. Moja rodzina nigdy nie była karierowiczowska.
W 43 roku jak miasto opustoszało, bo Żydzi poszli do obozu [w kwietniu 1943 r, zlikwidowano tzw. małe getto, tworząc jednocześnie żydowski obóz pracy przy Z.O.], zaczęło się tak robić, że można było dostać mieszkanie kwaterunkowe. No my byliśmy wtedy mali, mieszkaliśmy w tym domku z dziadkami, zrobiło się ciasno, a zresztą każde młode małżeństwo chciało być oddzielnie. Dostaliśmy dwa wielkie pokoje i kuchnię na Stodolnej. Tam mieszkałam długie lata. Ten dom był pożydowski. […]
Poza tym jeszcze taka anegdotka śmieszno-tragiczna. Były żniwa, ale który to był rok, to nie wiem. W każdym razie ci Żydzi, no chcieli uciekać z tego getta. I różnymi sposobami uciekali. I właśnie uciekali, jak szli tą Księżą Drogą do stawów Jaegara. To uciekali. To było latem, były żniwa. Wtedy pola to były pola uprawne. Nie było pszenicy, bo tam piaski, gleba raczej marna. Żyta było pełno. I wtedy były snopki i takie mendle poustawiane, takie stogi tego zboża, żyta. A ci Żydzi co uciekli z tego transportu, chowali się w ten snopek, w ten stóg siana. I tam kilku Żydów w tym stogu siana siedziało i ludzie z Rzeczek, między innymi babcia, przynosili im jedzenie i picie, przede wszystkim wodę. To nie trwało długo, bo potem trzeba było te snopki sprzątnąć. Chociaż długo stały te snopki, bo wszyscy wiedzieli, że ci Żydzi w niektórych tych snopkach siedzą. No ale zdarzyło się tak, że ci rusbandit [?] - Niemcy tak mówili – zestrzelili samolot jednoosobowy. Nie zestrzelił, ale uszkodził i ten samolot ostatnim lotem na tych polach wylądował i przy okazji niektóre te snopki porozwalał skrzydłami i kilku tych Żydów odsłonił. Ci Żydzi w popłochu uciekali. No oczywiście sensacja, samolot, niemiecki żołnierz nagle na polach. Ale nie zginął ten pilot. Potem przyjechali Niemcy, ten samolot sprzątnęli.
No ale wielu Żydów się uratowało w różny sposób. Żeby ktoś przechował, uratował, wiem że były takie historie, ale nie interesowałam się tym za bardzo. Tylko pamiętam historię, którą przeżyli wszyscy, że jacyś ludzie uratowali, przechowali Żydów. Ci Żydzi nazywali się Stein. Nie tam Cukierstein czy jakiś. Po prostu Stein.To byli zamożni Żydzi. Przechowywali ich w piwnicy w okolicach ulicy Słowackiego czy Furmańskiej, gdzieś w tej części miasta. I potem obiegła miasto wieść, że ci ludzie, którzy przechowywali tych Żydów, zamordowali ich, tych Steinów. Dla zysku, żeby im zabrać, co ci Żydzi mieli, kosztowności czy dolary. Po wojnie to było i był nawet proces. Nie wiem, kim byli ci Steinowie, bo nie pamiętam, wiem, że to byli i bardzo zamożni i dobrzy Żydzi, tacy lubiani. I wszyscy bardzo żałowali, że tak się stało. No i nawet był proces. Wtedy sąd był na Alei w tym domu, w którym teraz jest policja. Całe miasto szło zobaczyć, jak ich prowadzili w kajdankach do więzienia. Skazali, nie wiem czy na dożywocie, czy śmierć (wtedy były jeszcze kary śmierci). Nie wiem, ale wiem, że taki incydent miał miejsce. No przechowywali ludzie Żydów, ale tak dokładnie, personalnie to naprawdę nie wiem.
Wiem, że w gajówce pod lasem byli przechowywani Żydzi. Nie wiadomo, w jaki sposób się Niemcy dowiedzieli, że tam jest rodzina żydowska. Przyjechali i dokonali egzekucji. Na miejscu. Nawet w ten sposób, że chłopczyka takiego czteroletniego hitlerowiec wziął za nóżki i o drzewo w lesie roztrzaskał dziecku główkę. A resztę rodziny zabił. No takie opowieści... Oni się ukrywali w krzakach, gdzieś w szałasie, gdzieś w jakimś bunkrze w lesie. Tylko mogli iść głębiej w las, ale jak to Żydzi, bali się. Jakby poszli głębiej, to by się może uchowali. Niemcy się bali w lasy zagłębiać, bo partyzantka była. A oni byli tak płytko w tym lesie, na skraju lasu, tuż za tą gajówką. Wtedy gajowym był taki pan, który się nazywał Działowski.
Poza tym nie wiem, bo się człowiek nie interesował. Nawet jak coś słyszałam, to nie pamiętam.
[…]
Kirkut pamiętam jak po wojnie wyglądał. Dlatego, że mieszkaliśmy na Stodolnej. Chodziłam do szkoły nr 2, to jest róg Iłżeckiej i Polnej. Ten budynek istnieje do dziś. Po drugiej stronie ulicy Iłżeckiej jest teraz szkoła muzyczna i ten budynek piękny, co była szkoła zawodowa dawniej [Dom Heinego, wyburzony we wrześniu 2014 r.]. To zaraz za płotami był kirkut. I pamiętam, kiedyś uciekliśmy z lekcji, z drugiej klasy uciekliśmy na kirkut, cała klasa uciekła i myśmy między tymi kamieniami gubili się. Nauczyciel latał i nas szukał, żeby nam się coś nie stało. Poza tym na ulicy co się wtedy nazywała Browarna, mieszkała moja przyjaciółka Elwira i jak do niej szłam, to przez ten kirkut między kamieniami smyk smyk i byłam na dole. Browarna to teraz nazywa się Mickiewicza. Na górze były te kamienie, te macewy. […]
Pamiętam, jak orali ten kirkut. Jak likwidowali te kamienie, gdzieś tam wywozili. Ale potem ustawili to lapidarium, ale to już chyba w latach 60. Ale część kamieni to poginęło, tych macew, może porozbijali, nie wiem. W każdym razie to lapidarium to są późniejsze lata. Był niejaki Wawrzyniec Weroński. Werońskich to dużo. Był furmanem i jak to furman lubił sobie wypić. Miał też narzędzia rolnicze, bo miał jakieś grunty. Miał konia i miał pług. I wynajęli go – to już po okupacji – do zaorywania tego kirkutu, jak likwidowali. No i w pewnym momencie ten Wawrzek wyorał całą butelkę na tym kirkucie. No i mówi: „O chłopy, jakaś butelka, może będzie co popić.” I o ten lemiesz pługa pach rozbił tę butelkę. A tam wyleciały złote dolary. Ale ktoś doniósł i zabrali wszystkim te pieniądze. No bo wiadomo, co ze znaleziskami, trzeba oddać. No i taka była historia ostrowiecka. Zaorali. Nikt nie dbał o zabezpieczenie tych szczątków.
[...]
Denkówek, 28.07.2014
źródło: zbiory własne
Nie mieszaliśmy w centrum miasta. Mieszkaliśmy przy ulicy Rzeczki. Tam maleńka posiadłość była, domek, trochę ogrodu, ot tak jak każdy. Bo dlaczego? Bo dlatego, że miasto i centrum, i rynek, różne te uliczki to były w zasadzie zamieszkane przez ludność żydowską. A Polacy mieszkali w okolicach, zwłaszcza tacy posiadacze jakiegoś kawałka gruntu. To oni byli rozrzuceni naokoło miasta. Tak jak mówię, rodzina od strony mamy jest osiadła od dawien dawna w Ostrowcu. Muszę się pochwalić, że mój dziadek Antoni Marynowski, mamy ojciec, był przed wojną w dwóch kadencjach radnym miejskim. Chyba za czasów, może się mylę, gdy prezydentem był pan Mrozowski. [...]
Mieszkaliśmy, jak mówiłam, na Rzeczkach, przy tak zwanej Księżej Drodze. Wiem pan, która to jest Księża Droga? To jest taka droga, która biegła od Polnej - tam była piekarnia, teraz są sklepy z butami [obecnie Hala Targowa]. Księża Droga biegła od tej piekarni aż do lasu, do gościńca, tam jak leśniczówka/gajówka na Gutwinie. Do tej pory zachowały się szczątki tej Księżej Drogi. Do tzw. rowów, jak Pułanki się kończą, rejon kościoła św. Kazimierza, czy po płocie MPK - szła ta Księża Droga. Pamiętam jak jeszcze była ta droga. Nawet furmanki mogły przejeżdżać tamtędy. Samochodów wtedy jeszcze nie było. I dalej, jak kończą się Pułanki, jest taki rów i mostek zrobiony na świeżo i dalej droga. Czasem moknie, jak są roztopy, najpierw jest lekki dół a potem górka. To właśnie jest ta Księża Droga. I ona aż do lasu biegnie. Przecina ulicę Rzeczki, potem jeszcze kawałeczek tej Księżej Drogi. Dziś jest kręcona, ale dawniej było prosto. Prosto pod gajówkę. Mówiło się gajówka, leśniczówka, bo był gajowy i leśniczy, nomenklatury leśne były różne. Nie wiem dlaczego Księża Droga. Czy od księdza czy jakiegoś książęca? Trudno mi powiedzieć. Pytałam się wielokroć mamy, babci, ale nie umiały... a może mi powiedziały, a ja zapomniałam, nie wiem. W każdym razie Księża Droga. Starzy ostrowiacy jeszcze wiedzą, co to jest Księża Droga. Tą Księżą Drogą od Polnej - był taki okres [w czasie istnienia getta - kwiecień 1941 – kwiecień 1943] - że Żydów z getta, ustawionych czwórkami czy jakoś, pędzono pod las do stawów. Tam gdzie teraz jest piękny ośrodek w Gutwinie. To miejsce nazywało się „stawy Jaegera” . Od czego ta nazwa, nie wiem [cegielnia Jaegera, dawniej Jadwigów]. Były tam mokradła, stawiki, groble. Ale kształt i użyteczność tych stawów nadano właśnie dzięki pracy Żydów z getta. Ci Żydzi z getta byli tam prowadzeni, prawie codziennie, tą Księżą Drogą na piechotę gnani i tam pracowali przy porządkowaniu tych stawów. Oczywiście byli też ludzie, Polacy, którzy ich nahajkami gonili, ale to byli już wyklęci. Ludzie, patrioci nie chcieli się do nich odzywać i mieli nieprzyjemności. Znałam taką panią, nie chcę jej nazwiska wymieniać, która musiała uciec z Ostrowca, bo tak się zasłużyła źle. Ale nie będę o tym mówić, bo nie chcę. Więc ci Żydzi byli z getta pod ten las prowadzani i oni kopali te „stawy Jaegera”. Tak to miejsce się nazywało, gdzie teraz mamy Gutwin.
![]() |
Mapa z 1915 r. / Geoportal |
I moja mama też pomogła, właśnie takiej pani, swojej koleżance, wydostać się z tego getta i uciec. Mama ją wysłała do Warszawy, do naszych kuzynów. Była bardzo ładna, była blondynką, w ogóle nie była podobna do Żydówki. Ta pani nazywała się Chaja Zylberdrut. Później wzięła sobie pseudonim, nie wiem skąd - to też przy pomocy mojej mamy i innych koleżanek – Wanda Grochulska. I z taką kenkartą wyjechała do Warszawy. Pracowała w zakładzie fryzjerskim „Nur für Deutsche”. Ironia. Ale potem udało się jej w ogóle zbiec z Polski i nie mieliśmy już o niej żadnej wiadomości. Ona w pewnym okresie związała się z tym Marianem Kargulem. Icek Kerbel [powinno być Kierbel]. Ich dom to była kamienica, która obecnie nie istnieje, gdzie teraz jest McDonald's, to znaczy róg Alei i Kilińskiego. Była tam piętrowa kamienica, tam był sklep spożywczy. Na górze były mieszkania, tam mieszkali państwo Żebrowscy. Wiem, że ten pan Żebrowski jakoś też z tym żydkiem Kerbelem... w czymś mu pomógł. Nie będę robić plotek, czy dostał jakieś gratyfikacje za to czy nie ale raczej nie. Ta właśnie Wanda Grochulska, która się naprawdę nazywała Chaja Zylberdrut związała się w jakimś tam okresie z tym właśnie Marianem Kargulem. Już był Marian Kargul. Byli parą i nawet mieli córkę. Mieszkali w Czechosłowacji. No i któregoś dnia, jakoś tak przed Bożym Narodzeniem, no ja już chodziłam do szkoły podstawowej, ale który był to rok, to nie wiem. W każdym razie - sensacja. My mieszkaliśmy wtedy na Stodolnej, róg Szerokiej, w domu, który już nie istnieje. Sensacja, podjeżdża samochód. Ifa, w kolorze chyba ciemno-zielonym. I to do nas przyjeżdża. Wysiada oficer w mundurze czechosłowackim. Pyta się o nas. No i oczywiście piękna dama z nim, to znaczy ta właśnie Chaja Zylberdrut, mamy przyjaciółka. Przyjechali nas odwiedzić, byli u nas w gościach. Oczywiście krótko, bo gdzieś tam dalej jechali, ale w każdym razie widziałam pana, tego Icka Kerbela w mundurze tego czeskiego oficera, no i jego żona, partnerka, ta mamy przyjaciółka. Była wspólna kolacja. My byliśmy dziećmi – przywieźli nam torbę śliwek w czekoladzie w prezencie. Wtedy śliwki w czekoladzie to była sensacja. Pierwszy raz w życiu chyba jadłam takie śliwki w czekoladzie, bo nie było żadnych słodyczy, kto to widział. To było jeszcze przed Unrrą.
No poza tym jeszcze takiego starego Żydka pamiętam, który przychodził do nas, tam na Stodolną. Koniecznie mamie chciał podarować perłę. Mówił: „Perle, perle”. No coś tam szwargotał, żeby mu kaszy ugotować. Na maśle, żeby było koszerne to jedzenie. Bo on nie może jeść tego, co tam. Nie miał środków do życia. No oczywiście mama żadnej perły nie chciała, bo jej nie była potrzebna, no ale temu Żydowi gotowała tę kaszę. I co było w domu, zupa czy coś, to poczęstowała. Ten Żyd się wyratował. I też za jakiś czas przyjechał, to już chyba w latach sześćdziesiątych. Przyjechał elegancki pan, nie wiem skąd, z tamtej półkuli, bo nie z Izraela, tylko raczej gdzieś z Ameryki. Przyjechał, odszukał mamę i złożył podziękowanie. Ojciec wspomniał jego słowa: „Pamiętaj, jak będziesz miał okazję, to idź tam do pani Stefuni [moja mama Stefania miała] na Stodolną 1 i podziękuj, że mi gotowała kaszę, że mnie częstowała zupą, bo ja może przeżyłem dzięki temu.” On właśnie przyjechał. Oczywiście podziękowanie bez żadnych materialnych gratyfikacji. Ale to bardzo piękne było, że takie zdarzenie miało miejsce w naszym życiu. Moja rodzina nigdy nie była karierowiczowska.
W 43 roku jak miasto opustoszało, bo Żydzi poszli do obozu [w kwietniu 1943 r, zlikwidowano tzw. małe getto, tworząc jednocześnie żydowski obóz pracy przy Z.O.], zaczęło się tak robić, że można było dostać mieszkanie kwaterunkowe. No my byliśmy wtedy mali, mieszkaliśmy w tym domku z dziadkami, zrobiło się ciasno, a zresztą każde młode małżeństwo chciało być oddzielnie. Dostaliśmy dwa wielkie pokoje i kuchnię na Stodolnej. Tam mieszkałam długie lata. Ten dom był pożydowski. […]
Poza tym jeszcze taka anegdotka śmieszno-tragiczna. Były żniwa, ale który to był rok, to nie wiem. W każdym razie ci Żydzi, no chcieli uciekać z tego getta. I różnymi sposobami uciekali. I właśnie uciekali, jak szli tą Księżą Drogą do stawów Jaegara. To uciekali. To było latem, były żniwa. Wtedy pola to były pola uprawne. Nie było pszenicy, bo tam piaski, gleba raczej marna. Żyta było pełno. I wtedy były snopki i takie mendle poustawiane, takie stogi tego zboża, żyta. A ci Żydzi co uciekli z tego transportu, chowali się w ten snopek, w ten stóg siana. I tam kilku Żydów w tym stogu siana siedziało i ludzie z Rzeczek, między innymi babcia, przynosili im jedzenie i picie, przede wszystkim wodę. To nie trwało długo, bo potem trzeba było te snopki sprzątnąć. Chociaż długo stały te snopki, bo wszyscy wiedzieli, że ci Żydzi w niektórych tych snopkach siedzą. No ale zdarzyło się tak, że ci rusbandit [?] - Niemcy tak mówili – zestrzelili samolot jednoosobowy. Nie zestrzelił, ale uszkodził i ten samolot ostatnim lotem na tych polach wylądował i przy okazji niektóre te snopki porozwalał skrzydłami i kilku tych Żydów odsłonił. Ci Żydzi w popłochu uciekali. No oczywiście sensacja, samolot, niemiecki żołnierz nagle na polach. Ale nie zginął ten pilot. Potem przyjechali Niemcy, ten samolot sprzątnęli.
No ale wielu Żydów się uratowało w różny sposób. Żeby ktoś przechował, uratował, wiem że były takie historie, ale nie interesowałam się tym za bardzo. Tylko pamiętam historię, którą przeżyli wszyscy, że jacyś ludzie uratowali, przechowali Żydów. Ci Żydzi nazywali się Stein. Nie tam Cukierstein czy jakiś. Po prostu Stein.To byli zamożni Żydzi. Przechowywali ich w piwnicy w okolicach ulicy Słowackiego czy Furmańskiej, gdzieś w tej części miasta. I potem obiegła miasto wieść, że ci ludzie, którzy przechowywali tych Żydów, zamordowali ich, tych Steinów. Dla zysku, żeby im zabrać, co ci Żydzi mieli, kosztowności czy dolary. Po wojnie to było i był nawet proces. Nie wiem, kim byli ci Steinowie, bo nie pamiętam, wiem, że to byli i bardzo zamożni i dobrzy Żydzi, tacy lubiani. I wszyscy bardzo żałowali, że tak się stało. No i nawet był proces. Wtedy sąd był na Alei w tym domu, w którym teraz jest policja. Całe miasto szło zobaczyć, jak ich prowadzili w kajdankach do więzienia. Skazali, nie wiem czy na dożywocie, czy śmierć (wtedy były jeszcze kary śmierci). Nie wiem, ale wiem, że taki incydent miał miejsce. No przechowywali ludzie Żydów, ale tak dokładnie, personalnie to naprawdę nie wiem.
Wiem, że w gajówce pod lasem byli przechowywani Żydzi. Nie wiadomo, w jaki sposób się Niemcy dowiedzieli, że tam jest rodzina żydowska. Przyjechali i dokonali egzekucji. Na miejscu. Nawet w ten sposób, że chłopczyka takiego czteroletniego hitlerowiec wziął za nóżki i o drzewo w lesie roztrzaskał dziecku główkę. A resztę rodziny zabił. No takie opowieści... Oni się ukrywali w krzakach, gdzieś w szałasie, gdzieś w jakimś bunkrze w lesie. Tylko mogli iść głębiej w las, ale jak to Żydzi, bali się. Jakby poszli głębiej, to by się może uchowali. Niemcy się bali w lasy zagłębiać, bo partyzantka była. A oni byli tak płytko w tym lesie, na skraju lasu, tuż za tą gajówką. Wtedy gajowym był taki pan, który się nazywał Działowski.
Poza tym nie wiem, bo się człowiek nie interesował. Nawet jak coś słyszałam, to nie pamiętam.
[…]
Kirkut pamiętam jak po wojnie wyglądał. Dlatego, że mieszkaliśmy na Stodolnej. Chodziłam do szkoły nr 2, to jest róg Iłżeckiej i Polnej. Ten budynek istnieje do dziś. Po drugiej stronie ulicy Iłżeckiej jest teraz szkoła muzyczna i ten budynek piękny, co była szkoła zawodowa dawniej [Dom Heinego, wyburzony we wrześniu 2014 r.]. To zaraz za płotami był kirkut. I pamiętam, kiedyś uciekliśmy z lekcji, z drugiej klasy uciekliśmy na kirkut, cała klasa uciekła i myśmy między tymi kamieniami gubili się. Nauczyciel latał i nas szukał, żeby nam się coś nie stało. Poza tym na ulicy co się wtedy nazywała Browarna, mieszkała moja przyjaciółka Elwira i jak do niej szłam, to przez ten kirkut między kamieniami smyk smyk i byłam na dole. Browarna to teraz nazywa się Mickiewicza. Na górze były te kamienie, te macewy. […]
![]() |
Kirkut, 1959 r., fot. J. Dunin Borkowski |
Pamiętam, jak orali ten kirkut. Jak likwidowali te kamienie, gdzieś tam wywozili. Ale potem ustawili to lapidarium, ale to już chyba w latach 60. Ale część kamieni to poginęło, tych macew, może porozbijali, nie wiem. W każdym razie to lapidarium to są późniejsze lata. Był niejaki Wawrzyniec Weroński. Werońskich to dużo. Był furmanem i jak to furman lubił sobie wypić. Miał też narzędzia rolnicze, bo miał jakieś grunty. Miał konia i miał pług. I wynajęli go – to już po okupacji – do zaorywania tego kirkutu, jak likwidowali. No i w pewnym momencie ten Wawrzek wyorał całą butelkę na tym kirkucie. No i mówi: „O chłopy, jakaś butelka, może będzie co popić.” I o ten lemiesz pługa pach rozbił tę butelkę. A tam wyleciały złote dolary. Ale ktoś doniósł i zabrali wszystkim te pieniądze. No bo wiadomo, co ze znaleziskami, trzeba oddać. No i taka była historia ostrowiecka. Zaorali. Nikt nie dbał o zabezpieczenie tych szczątków.
![]() |
Kirkut, 1959 r. fot. J. Dunin Borkowski |
Denkówek, 28.07.2014
źródło: zbiory własne
Subskrybuj:
Posty (Atom)