Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zajfman. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zajfman. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 27 listopada 2022

Ja łebków nie dawałem

 


Jakub Szymczak
„Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym”
Wołowiec 2022


s. 192-194

                 O co dokładnie zostali oskarżeni [bracia Zajfmanowie – Abram i Lejbusz]? W „Jornal Israelita” z 16 stycznia 1947 roku napisano: „Uznajemy braci Abrama i Lejbusza Zajfmanów jako odpowiedzialnych za bestialskie traktowanie i przywłaszczenie majątków swoich ofiar dla własnej korzyści.

                Że Abram i Lejbusz Zajfman są odpowiedzialni za wytępienie wielkiej części ludności żydowskiej w mieście Ostrowcu, włącznie z ludnością żydowską, która została zapędzona do tegoż miasta z innych obszarów.

                Że ciąży także odpowiedzialność na braciach Abramie i Lejbuszu Zajfmanach, że w wigilię opuszczenia miasta Ostrowiec przez barbarzyńskie hordy Hitlera, szef gestapo tegoż okręgu doniósł im następująco:

                Jutro opuścimy miasto, musimy wysłać resztę więźniów do krematoriów i wagony do tego celu są już przygotowane.

                Abram i Lejbusz Zajfman przyjęli tę diabelską misję i ją wykonali z największą dokładnością i zimną krwią, nie pozostawiając nikogo z ludności żydowskiej w mieście, a sami jako jedyni w ten sposób ocaleli”.

                W gazecie wydrukowano też nazwiska ofiar Zajfmanów, które świadczyły przeciwko nim, między innymi rodzeństwa Joska i Motla Frydmanów.

                Nieprawdą jest, że Zajfmanowie przetrwali jako jedyni Żydzi w Ostrowcu. Z pewnością wielu Żydów się ukryło. Wojnę przeżył na przykład Komendant tutejszego OD [Jüdischer Ordnungsdienst, dosł. Żydowska Służba Porządkowa] Moszek Puczyc. Według Moszka Rapaporta, ostrowieckiego Żyda, którego świadectwo odnalazł i umieścił w swojej książce „W lepszym towarzystwie” dziennikarz Aleksander Rowiński, Puczyc po wojnie wyjechał do okupowanych Niemiec i został „prezydentem” obozu dla przesiedleńców w Monachium. W maju 1945 roku do miasta wróciło prawie dwustu członków społeczności żydowskiej.

                Abram Zajfman rzeczywiście kierował likwidacją ostrowieckich Żydów. W mieście żyło ich mniej więcej dziesięć tysięcy, stanowili oni około czterdzieści procent populacji miasta. Podczas okupacji liczba ta się zwiększyła – do Ostrowca zwieziono między innymi tysiąc Żydów z Wiednia. Łącznie w niewielkim getcie znalazło się ponad piętnaście tysięcy osób. Większość z nich w październiku 1942 roku wywieziono do Treblinki. Ale nie wszystkich – w kwietniu 1943 roku wywieziono kolejne osoby, w mieście zaś powstał obóz pracy. Pozostawiono około dwóch tysięcy Żydów i stłoczono ich w kilkunastu barakach. Nieco ponad rok później, gdy Niemcy postanowili pozbyć się poprzedniego komendanta obozu, na to stanowisko awansował Abram Zajfman. Nie potrzebowano go na długo, ale zgodnie z relacją z brazylijskiego procesu miał do wykonania ostatnie zadanie – likwidację obozu i zapełnienie wagonów wiozących Żydów na śmierć. 3 sierpnia 1944 roku do Auschwitz przyjechał ostatni transport z Ostrowca. Było w nim co najmniej trzysta sześć kobiet. Te z nich, które uznano za niezdolne do pracy, skierowano prosto do komory gazowej. Skończyła się krótka kariera Abrama Zajfmana jako komendanta obozu w Ostrowcu.

                Oskarżyciele przeceniają jego możliwości i przejaskrawiają wyrządzone przez niego zło. Z brazylijskiego śledztwa wynika, jakoby Zajfman sam był odpowiedzialny za wymordowanie wszystkich ostrowieckich Żydów. Tymczasem uratowało się kilkuset z nich. Poza tym oskarżyciele źle ocenili sytuację w sierpniu 1944 roku. Armia Czerwona mościła się wówczas na linii Wisły, zaledwie czterdzieści kilometrów od Ostrowca. Niemieckie wojska i służby traciły kontrolę na sytuacją. Wobec tego pojedynczy żydowski komendant nie mógł z premedytacją wymordować lub pomóc w wymordowaniu wszystkich Żydów pozostałych w mieście. Według jednej z relacji chaos sprawił, że z obozu uciekło wówczas około dwustu osób. Abram Zajfman zapisał się na ciemnych kartach historii ostrowieckich Żydów, ale z pewnością nie było uosobieniem zła ani ludobójcą.

[…]

s. 198-199

W latach pięćdziesiątych […] Boymfeld [ówczewsny przewodniczący związku ostrowieckich Żydów w Rio] wspomina siedmiu świadków przestępstw Zajfmanów:

Jojsefa Wajnberga, który zaświadczył, że Zajfmanowie okradli go ze wszystkiego, co posiadał w obozie.

Szlojme Horowica, który powiedział, że Zajfmanowie są winni śmierci wielu Żydów, w tym Awrama Rotsztajna, Jehiela Wajnberga, żony Arona Frydlanda i córki Jankiela Warszawskiego.

Szmula Korwasera, który wykupił się u Zajfmanów od śmierci za sześć złotych monet.

Eliezara Nisenbojma, który uważał, że Zajfmanowie byli najgorszymi policjantami w getcie.

Motla Rozenblata, który mówił, że Lejbusz Zajfman go torturował.

Ryszli Szafir, która oskarżyła Abrama o śmierć Efroima Szafira i Bera Blumenfelda.

Szlojme Cwajgmana, który dodał, że Abram Zajfman napisał donos do gestapo na Szafira i Blumenfelda mających ukrywać innych Żydów.

[…]

[…] Żona Lejbusza [Zajfmana] prosiła Żydowski Instytut Historyczny o zaświadczenie, że jej mąż w Polsce „nie dopuścił się żadnego czynu hańbiącego”. Odpowiedź z pewnością ją rozczarowała:

„Nasz Instytut nie może wystawić zaświadczenia o tym, jakoby Lejbusz Zajfman nigdy nie dopuścił się w Polsce żadnego czynu hańbiącego, ponieważ Lejbusz Zajfman był policjantem w getcie w Ostrowcu i jako funkcjonariusz policji odznaczał się złą wolą, brutalnością i szantażem i należał do najbardziej zdemoralizowanego i szkodliwego elementu policji gettowej. To samo dotyczy osoby jego brata, Abrahama. […]” – tłumaczył w piśmie Bernard Ber Mark, dyrektor ŻIH-u.

środa, 23 czerwca 2021

Ostaniec

 

Ostaniec przy ul. Sienkiewicza, lata 60.,
przed wojną własność Lejbusia Heinego i Szmula Zajfmana,
wówczas kamienica stała przy zbiegu ulic Kunowskiej i Zatylnej,
fot. Longin Łępicz, 



piątek, 30 października 2020

Fajans


 Tradycja wyrobu fajansu i porcelany w Ćmielowie i okolicach
Janusz Wojciech Kotasiak
[w:] 
Tradycje i dziedzictwo przemysłowe na Ziemi Ostrowieckiej
red. W. R. Brociek, Ostrowiec Św. 2010
s. 85-86

        Bardzo interesująco rysuje się nierozstrzygnięta do końca historia produkcji fajansów w Kunowie. Według dostępnych źródeł [przyp. 19 – Moniewski J., XIX-wieczne fabryki fajansu i porcelany…, s.77] jest mowa o dwóch zakładach, jednym w mieście Kunowie oraz drugim w miejscowości Małachów, położonej na gruntach należących do Kunowa, na lewym brzegu rzeki Kamiennej. Zelman Lejzorowicz Brykman posiadał w Małachowie tartak i młyn, które czerpały energię ze zbiornika retencyjnego zasilanego wodą z rzeki Kamiennej. Jednak w związku z regulację rzeki związaną z budową walcowni w Nietulisku, zbiornik pozbawiony został dopływu wody, więc Brykman w 1826 r. rozebrał owe zakłady i na ich miejscu wystawił dom mieszkalny, w którym uruchomił fabrykę fajansu i zwerbował do produkcji bliżej nie znanych specjalistów z Iłży. W 1828 r. zakład przejął jego syn Moszek Zelmanowicz Brykman, który w 1836 r. wszedł w spółkę z Abrahamem Steinmanem, kupcem z Iłży (poprzednio dzierżawcą fabryki fajansu w tym mieście). Za zgodą Urzędu Leśnego w Iłży glinkę do produkcji wydobywali w strażach leśnych Koszary i Kaplica, czemu sprzeciwił się Lewin Selig Sunderland właściciel iłżeckiej fabryki fajansu [przyp. 20 – APR, ZDP 6807, k. 57-59]. Ostatecznie surowiec do produkcji wydobywano nadal z kopalń w lasach iłżeckich za zgodną nadleśniczego Urbańskiego. Brykman i Steinman zaangażowali do produkcji angielskiego ceramika Mateusza Portera, wcześniej zatrudnionego przez Sunderlanda. Po śmierci Brykmana, w I 1847 r., spółka została rozwiązana, zaś zakład przeszedł w ręce wdowy Frajndli z Herszkowiczów, a potem odziedziczył ją syn Pinkwas Brykman. Fabryka nadal działała zatrudniając poza rodziną 12 osób. Wartość roczna wyrobów fajansowych wynosiła 1.825 rubli [przyp. 21 – Bastrzykowski A., Monografja historyczna Kunowa nad Kamienną i jej okolic, Kraków 1939, s. 445]. O dalszej historii manufaktury praktycznie nic nie wiadomo, poza jednym, że jej wyroby sygnowano wyciskiem „FABR. KUNOWSKA” [przyp 22. P Chrościcki L., Fajans. Znaki…, s. 43]. Ks. A. Bastrzykowski w monografii Kunowa wspomina, że „Dnia 19 marca 1878 roku w Urzędzie Gminnym w Kunowie sprzedano na licytacji zabudowania dawnej fabryki fajansu w Małachowie, porzucone przez jej właściciela Pinkusa”. Od tamtego wydarzenia nie odnotowano żadnych inicjatyw zmierzających do reaktywacji manufaktury. Natomiast w aktach stanu cywilnego okręgu bożniczego w Ostrowcu, obejmującego również Kunów napotykamy wzmiankę, że w dniu 18 VIII 1847 r. Hil Zajfman lat 26, czeladnik fabryki fajansów w mieście Kunowie zamieszkały ożenił się z Bruchlą Gielber lat 20 mająca panną, córką grabarza z Ostrowca [przyp. 23 – Archiwum Państwowe w Starachowicach (APS), akta USC Ostrowca, nr 1847 m 24]. Druga informacja pochodząca z tego samego źródła podaje, że 14 IX Berek Lejzerowicz Brykman, lat 23 mający, wyrobnik przy fabryce fajansu w mieście Kunowie zamieszkały, zeznał, że żona jego Łaja z Janklów, lat 22 mająca urodziła córkę. Jedna interpretacja dopuszcza możliwość istnienia jakiegoś drugiego zakładu produkującego fajans w samym mieście Kunowie. Jednak bardziej prawdopodobna jest supozycja, że chodzi tu o osoby pracujące w manufakturze w Małachowie, a zamieszkałe w Kunowie. Należy więc z dużą pewnością sądzić, że drugiej fajansarni w Kunowie po prostu ni było.

Na podobnych przesłankach oparta jest również informacja, że w Ostrowcu w połowie XIX w. działała fabryka fajansów. Mówią o tym akta stanu cywilnego [przyp. 24 – APS, akta Ostrowiec, sygn. 1849 m. 40]. Między innymi pod datą 5 XII 1842 r. o Berku Lejzorze Waycmanie lat 21 fabrykancie fajansów w Ostrowcu, Kielmanie Zaüfmanie także fabrykancie fajansów zamieszkałym w Ostrowcu (pod datą 31 V 1844 r.), Hilu Szmulowiczu Rynku, czeladniku fajansu w Ostrowcu zamieszkałym (pod datą 10 I 1845 r.) oraz Icku Jakubowiczu Grynbaumie utrzymującym się z wyrobu przy fabryce fajansu w Ostrowcu i Majerze Majerowiczu Brykmanie lat 25, fabrykancie fajansu zamieszkałym w Ostrowcu. Hipotezę o istnieniu w Ostrowcu jakiegoś zakładu ceramicznego uwiarygodniałby zapis dotyczący pożaru, jaki zdarzył się w nocy z 26 na 27 V 1863 r. Spłonęło wówczas 19 domów chrześcijańskich i 117 żydowskich. Poszkodowanych zostało 563 rodziny, w tym dwie rodziny garncarzy Lejzora Heniga i Joska Dawida Hirszmana, fabrykantów tandetnego fajansu [przyp. 25 – APR, akta RGR-WA poszyt 2641 s. 471]. Poza tymi skromnymi zapiskami archiwalnymi nie posiadamy żadnych innych informacji, a tym bardziej wyrobów, które można by przypisać wspomnianym warsztatom.

[…]

Na naszej liście przypuszczalnych zakładów ceramicznych pozostaje Chmielów, gdzie dziedzic Mychowa Wincenty Nowosielski zbudował w 1836 r. wielki piec i dwie fryszerki napędzane siłą rzeki Kamiennej. Hutę dzierżawił Hil Mützberg, kupiec z Ostrowca, znany też jako dzierżawca produkcji fajansu z fabryk w Gromadzicach i w Jedlni. Być może ów dzierżawca podejmował jakieś próby produkcji fajansu w Chmielowie, o czym może świadczyć zapis, że w dniu 17 II 1847 r. w chmielowskim dworze zmarł „fabrykant fajansów” Ludwik Wendler. Tenże Wendler był przedtem zatrudniony w fabryce fajansu w Lubartowie, założonej przez Henryka hr. Łubieńskiego [przyp. 27 – Moniewski J., Fabryka fajansu w Lubartowie 1839-1850, Radom 1997, s. 13].

[…]

sobota, 11 kwietnia 2015

Kargul vel Kierbel


"W lepszym towarzystwie"
Aleksander Rowiński
Warszawa 1975

Str. 11-14
           Tymczasem prokuratorka kładzie na sędziowski stół fotokopię metryki Abrahama Icka Kierbela i protest rodziny Mariana Kargula o przywłaszczenie nazwiska, poparty decyzją Generalnej Prokuratory o uchylenie w trybie nadzoru decyzji Wojewódzkiej Rady Narodowej w Kielcach z roku 1948, przyznającej Kierbelowi nazwisko Kargul.
[…]
           Zielona Góra, dnia 29 kwietnia 1968 r.
           Sąd Powiatowy dla m. st. Warszawy
           Warszawa

           W związku z informacjami zamieszczonymi w prasie krajowej i regionalnej oraz w radio i telewizji o toczącym się przed powołanym sądem procesie karnym przeciwko Marianowi Kargulowi vel Abrahamowi Kierbelowi o różne przestępstwa natury kryminalnej jako najbliższa rodzina (brat i siostry) śp. ppor. rez. inż. Mariana Kargula […] Zakładamy kategoryczny sprzeciw przeciwko sądzeniu oskarżonego pod nazwiskiem Mariana Kargula vel Abrahama Kierbela, a wnosimy: ażeby Sąd w toku procesu ustalił rzeczywiste imię i nazwisko oskarżonego, pod rzeczywistym nazwiskiem prowadził proces karny i zawyrokował sprawę.

Uzasadnienie
  1. Śp. Ppor. rez. inż. Marian Kargul, syn Klemensa i Barbary z d. Grobkowska, urodzony w 1912 r. w Ostrowcu Świętokrzyskim, nie mógł mieć nic wspólnego z przestępstwami Abrahama Kierbela, ponieważ jako dowódca kompanii poległ na Polu Chwały w dn. 24 września 1939 r. w obronie Warszawy na forcie Dąbrowskiego. Jego imię i nazwisko wyryte jest na pomniku wzniesionym w Warszawie ku czci studentów wyższych uczelni warszawskich poległych w obronie Ojczyzny w latach 1939-1945. […]
  2. Oskarżony pod przybranym nazwiskiem Mariana Kargula, Abraham Kierbel znany jest nam osobiście od dzieciństwa z tego względu, że mieszkaliśmy z nim po sąsiedzku pod jednym dachem w kamienicy stanowiącej własność oskarżonego. Razem z oskarżonym uczęszczaliśmy do szkoły podstawowej w Ostrowcu. Oskarżony odwiedzał często nasze mieszkanie i znał dokładnie nasze stosunki rodzinne.
  3. Po śmierci naszego brata inż. Mariana Kargula oskarżony w dalszym ciągu odwiedzał dom naszych rodziców Klemensa i Barbary Kargulów (myśmy wówczas mieszkali oddzielnie), a szczególnie gdy zostały doręczone naszym rodzicom dokumenty po śp. poległym bracie, a to: dyplom inżynierski, wojskowa książeczka stanu służy oficerskiej, metryka śmierci i inne mniej ważne papiery stanowiące pamiątkę rodzinną. Oskarżony oglądał te dokumenty, widział naocznie, skąd je nasza matka wyjmowała i gdzie je przechowywała. Zaznaczamy, że nasi rodzice obydwoje byli stuprocentowymi analfabetami, nie uczęszczali do żadnych szkół, nie umieli ani czytać, ani pisać, wobec czego nie mieli żadnego rozeznania w przechowywanych dokumentach po poległym synu i naszym bracie. W okresie okupacji hitlerowskiej w niewyjaśniony sposób zginęły z mieszkania rodziców: dyplom inżynierski brata Mariana Kargula oraz wojskowa książeczka stanu służby oficerskiej, w której uwidocznione były wszystkie dane personalne dotyczące jego osoby. Zapytani rodzice o to, co się z tymi dokumentami stało, odpowiedzieli, że przeglądał je oskarżony Abraham Kierbel i miał położyć w skrytce. Zachodzi więc prawdopodobieństwo, że oskarżony samowolnie przywłaszczył sobie te dokumenty i po zmianie zdjęć fotograficznych posługiwał się nimi jako Marian Kargul...
    […]
          Podpisy strony powodowej
          1. Adam Kargul
          2. Wanda Garska
          3. Władysława Koralewicz

Str. 356 - 367
          Mam jeszcze trzy dni w Republice Federalnej. Jadę do Hamburga, posmakować trochę miasta i portu, przede mną cały dzień podróży pociągiem. Wiozę dokument, z niepokojem konstatuję, że czytam go obsesyjnie, wciąż na nowo. Ukazał się drukiem, gdy Kargul vel Kierbel został już oczyszczony z zarzutu współpracy z hitlerowcami – najpierw w Czechosłowacji, później w Polsce. Patrzę przez okno ekspresu na przemieniający się krajobraz i wracam do zdań tchnących żarliwością autentyku, ciosanych w materii języka prosto, nie piórem lecz siekierą. Dokument ten stanie do bezwzględnej konfrontacji z tym, który będzie mnie oczekiwał na poczcie dworcowej w Berlinie.
          Co wyniknie, gdy wpadną na siebie dwie aż tak skrajne relacje – pochwała Kierbela z roku 1971 – między tysiącem stron wspomnień – i totalne oskarżenie go z roku 1949, wyłożone w książce „Ostrowiec”, wydanej przez Związek Żydów Uchodźców w Argentynie, napisanej przez Szymona Lermana.

          … Mój mózg nie możne tego przemyśleć, a serce nie może tego wszystkiego wytrzymać... co mnie opowiadał mój pozostały jedyny brat i jego syn Sera z mojej licznej rodziny w Polsce...
          … Tej nocy naziści niemieccy rozpuścili się jak dzikie hordy i psy, dokonując napadów na żydowskie sklepy.
          … W niedzielę natychmiast się utworzył „Judenrat” u Grochulskiego w domu, pod przewodnictwem Joska Rozenmana, syna Henocha, który zaraz rozpoczął funkcjonować. Po pierwsze, z ich pracy jest to, że uchwalili kontrybucję, którą musieliśmy natychmiast zapłacić. Ja zaraz zapłaciłem tę sumę, jaką przede mną stawiano, około czterech tysięcy złotych, co było dość dużo...
          … W tym czasie było zaraz zarządzenie, że kto ma sklep, musi go trzymać otwarty. Mój sklep otworzyli moje dzieci. Ja zaś sam znajdowałem się w domu i jeszcze się bałem pokazać na ulicy. Dlatego że Żydom z brodami nie było wolno oficjalnie pokazywać się na ulicy. Jeśli Niemcy spotkali na ulicy Żyda z brodą, to bagnetem mu ją obcinali, a przy tym dostał tyle bicia aż do śmierci...
          … W dn. 1 VII 1942 r. wyszło nowe zarządzenie, że Żydzi nie mogą zamieszkiwać na terenie całego miasta, a jedynie w pewnej części miasta, ściśle określone „w getto”. To „getto”natychmiast zostało utworzone od rynku, a po części ul. Iłżecka i Kunowska, aż do żydowskiego cmentarza, i to było „gettem”. To wszystko, co było dla obsiedlenia piętnastu tysięcy Żydów, którzy się wówczas znaleźli w samym Ostrowcu. Na tych samych ulicach były takie domy, które po części się zawalały. Nie zdołano wydać tego zarządzenia, wprawdzie „getto” nie było jeszcze stworzone, to Niemcy wprowadzili już granice ulic i w razie spotkania jakiegoś Żyda poza tymi granicami zastrzelili, takie wypadki były. Żydowskimi zabitymi poza „gettem” ich zachowaniem i przewiezieniem na cmentarz zwłok zajmowała się żydowska policja. Już wówczas w policji żydowskiej było około czterdziestu żydowskich policjantów. Ci Żydzi, którzy pracowali poza „gettem”, byli odprowadzani do pracy przez tychże żydowskich policjantów. Były wypadki, że zachodziły takie rzeczy, że żydowska policja bez udziału Niemców chodziła po żydowskich domach wyłapując i rekwirując Żydów, którzy chcieli oprócz tego zabierać meble i inne rzeczy żydowskie, sprzeciwów ku temu nie było, wszystko dla Niemców.
           … Postanowiłem uzyskać dla żony i dzieci Arbeitkarte w Bodzechowie, w tym celu ja wszedłem w porozumienie z Abramem Kierbelem i jemu zapłaciłem za wpuszczenie do tejże placówki i uzyskanie Arbeitskarty dla mojej żony i dwojga dzieci. On (Kierbel) przyrzekł mi, że na pewno to uzyska, to, że moja żona i dzieci będą mogli pracować w Bodzechowskiej fabryce. On stale mi przyrzekał. Oświadczył, że przyrzeczenie i zezwolenie to mi przyniesie 10 VIII 1942 r.
           … To było w jedną sobotę, zauważyliśmy, że żydowska policja wyprowadza swoje żony do Bodzechowa, wówczas zrozumieliśmy, że sytuacja się pogarsza. Tego samego dnia o piątej godzinie słyszeliśmy, że SS-mani są w Judenracie, który mieścił się w domu Hejnego. Prezesem Judenratu w tym okresie był wówczas Rubinstein. SS-owcy tam żądali od Judenratu kilka kilogramów złota, jeżeli tego Żydzi nie dadzą, to się stanie najgorsze, że oni zastrzelą Żydów. W tym momencie SS-owcy na podwórzu Judenratu wystrzelili kilka razy na wiwat, aby tym zastraszyć. W tym czasie Judenrat natychmiast wysłał do miasta żydowską policję, aby co zwołali wszystkich bogatych Żydów...
          … My już wiedzieliśmy, że to jest wysiedlenie, aby tym samym zrobić Ostrowiec bez Żydów, następnie zostały przeprowadzone rewizje domowe, przy rewizjach brali też udział żydowscy policjanci. Żyda znalezionego w domu ukrytego natychmiast zastrzelano. Ja, moja żona i dzieci tak leżeliśmy ukryci w tej małej, ciemnej izdebce, z powodu ciasnoty jedno na drugim. Ja słyszałem w tym czasie, jak przychodzą do mojego mieszkania i szukają. Każde niedobre posunięcie mogło kosztować życie. W poniedziałek wieczorem wyszedłem z ukrycia...
           … Myślałem wówczas, może ja otrzymam tam przyrzeczoną mi Arbeitskarte przez Kierbela w Bodzechowie. Przychodząc do placu bożnicy i tam spotkałem stojących grupkę Żydów, którzy się znaleźli jeszcze tam od niedzieli. Między nimi znajduje się też mój szwagier Jechil Kiesenberg, który opowiadał mi, że ci Żydzi, którzy posiadają karty poprzednie, muszą one też być jeszcze raz podpisane i to też musi kosztować świeże pieniądze u żydowskiej policji...
           … W piątek rano wyciągali z szeregu dwóch młodych robotników i natychmiast na miejscu ich zastrzelili. Na skutek tego obecni tam Żydzi wyłożyli wszystko, co posiadali, kilka milionów w złotych, dolary, złoto i wszystkie osobiste rzeczy w postaci ubrań, odzieży itp. Pozostawiono tylko Żydom, co mieli na sobie...
           … W dniu 1 VIII 1944 r. ukazało się zarządzenie, aby zrobić selekcję. Wybrano słabych ludzi z fabryki i z cegielni około sześćdziesiąt osób, których wysłano do Firtle [Firlej] obok Radomia. Te same samochody, które ich odwiozły, przywiozły z powrotem ich ubrania. W dwa tygodnie później przybyło kilka SS-manów do lagru, zabrali stamtąd komendanta lagru Efroima Szaela oraz komendanta żydowskiej policji Bera Blumelfelda, po 3 dniach ich zastrzelono. Komendantem obozu został Abram Zajfman, a komendantem żydowskiej policji Moszek Puczyc. Od tego czasu zrobiło się źle, znów od czasu do czasu zaczęto dokonywać rewizji u robotników żydowskich, szukano, czy czasami nie przynieśli więcej kawałek chleba. To trwało do 1944 roku...
           … później nas wszystkich załadowano w wagony i odesłano do Oświęcimia. Między innymi z nami razem był Szpigiel, Moszek, Eksztajn, Hamułajp, Bamsztajn. W Oświęcimiu widzieliśmy już piece gazowe...

            Opowiada Moszek Rapaport.
            Jak Niemcy zajęli Ostrowiec, natychmiast zaczęli łapać Żydów do różnych robót, jak do czyszczenia ulic, ładowania i wyładowywania wagonów na stacji, robotników tych żydowskich zaczęto łapać, każdego, kto podchodził pod rękę, dlatego też najbardziej odczuwali to ci Żydzi, którzy rekrutowali się z biedoty, między innymi jak tragarze, furmani, handlujący na rynku, jednym słowem, ci wszyscy, którzy potrzebowali zarobić na chleb w mieście, na ulicy. W wyniku tego był taki rezultat, że jedni i ci sami Żydzi zostali łapani do pracy...
            … W pierwszym okresie otrzymał koncesje na aprowizację (dział zaopatrzenia ludności żydowskiej) Abram Icek Kierbel, który słynął za utrzymującego kooperatywę. Z tą aprowizacją robił on szwindel, nie przydzielając ją biednym masom, sprzedawał ją na czarnym rynku. Wówczas prezesem Judenratu został Icek Rubinstein, były prezes syjonistycznej organizacji, pochodził on z Sandomierza, posiadał w Ostrowcu drukarnię, razem z nim momentalnie zaczął współpracować jego najlepszy kolega Dawid Diament.
            … Rubinstein przedtem był bardzo biednym, korzystał z pomocy syjonistycznej organizacji. Jak prędko został prezesem Judenratu, natychmiast zajął sobie pałac po Leriensteinie, a jego żona już na nikogo nie chce patrzeć...
            … Jest rzeczą interesującą, jak Moszek Puczyc dosięgał swoją karierę jako komendant żydowskiej policji w Ostrowcu. On był najkrwawszym żydowskim komendantem policji, jakiego posiadali Żydzi Ostrowca. Jak Niemcy wydali zarządzenie, że wszyscy Żydzi muszą oddać swoje futra i kto się nie podporządkuje pod powyższe zarządzenie do oznaczonego terminu, zostanie natychmiast zastrzelony. Wówczas Moszek Puczyc zameldował się ochotniczo, aby on przeprowadził powyższą akcję. Akcję tę przeprowadził w stu procentach. Po tej akcji prezes Rubinstein za wynagrodzenie Puczyca mianował go komendantem żydowskiej policji...
              … W lagrze Puczyc zrobił się takim mordercą, że nawet nie zezwalał nikomu do lagru przeszwarcować kilka chlebów, robił rewizje, jeśli znalazł, to zarekwirował dla siebie i policji. Nie zezwalał ugotować parę kartofli po kryjomu. Razu pewnego Puczyc i Abram Zajfman zrobili listę 30 osób zdrowych, a przeważnie takich, do których mieli złość, i wysłali ich autem pod Radom, gdzie zostali zastrzeleni. Policjant Moszek Zynger ich odwoził i przywoził ich ubranie po zastrzeleniu.
Niektórzy żydowscy policjanci wyprawiali orgie i szantażowali Żydów w ten sposób, że Puczyc był bogiem lagru i getta, aresztował on Żyda „husyda”, który miał ładną córkę, nie chciał zwolnić tego Żyda, dopóki ta córka nie przyszła prosić i dała przy tym większą ilość pieniędzy, który ją pod przymusem pozostawił na całą noc, gdzie miał z nią stosunek.
             Co gorzej, że po tych wszystkich barbarzyńskich wyczynach ich dzikości, żyją na wolności bracia Zajfman w Brazylii oraz morderca Moszek Puczyc, po wojnie był „Prezydentem Lagru” żydowskiego w Monachium (NRF).
           … Między kolaboracjonistami znajdują się tacy Żydzi:
  1. Moszek Puczyc – komendant żydowskiej policji i zdrajca Żydów ostrowieckich;
  2. Bracia Łajcyn i Abram Zajfman – którzy byli gorsi swoim postępowaniem jak Niemcy;
  3. Syjonista, znawca kilku języków Moszek Goldsztajn – który bił bezlitośnie Żydów mężczyzn, kobiety i dzieci z największym sadyzmem;
  4. Największy sadysta policjant żydowski syjonista Michel Klajner (znajduje się w Łodzi, który bezlitośnie bił Żydów i szantażował Żydów);
  5. Lejbus i Szmul Sztajnbaum, którzy szykanowali Żydów, szpicle SS, wyciągali Żydów ukrywających się przed Niemcami;
  6. Sztyl Blumensztok (syn Srula) „vorarbeiter” na cegielni Jegera wydał w ręce Gestapo dwóch braci komunistów Bitajno, którzy zostali zastrzeleni.
          Oprócz wspomnianych znajdowali się tacy szantażyści jak Kierbel i inni. Kierbel jest starym wyspecjalizowanym szantażystą. Utrzymywał kontakty i był macherem żydowskim w SS, przed wojną był lumpem.
          W okresie okupacji zrobił on strasznie duży majątek na ludzkiej krzywdzie. Po wojnie grał rolę dobrego brata dzieląc wśród ocalałych Żydów jałmużnę...

           … Opowiada Marek Lerman, że dał on Kierbelowi pieniądze, żeby zrobił arbajtkartę dla jego żony, aby tym samym uratował ją od wysiedlenia. Kierbel nie dał mu ani karty ani pieniędzy, a faszysta myślał jedynie, jak szantażować Żydów, w końcu był taki cel Kierbela, czy ratować bezbronnych ludzi, czy robić pieniądze na czarnej brudnej robocie, współpracując z Niemcami. Ilu szczęśliwych było wśród nich, którzy mieli to szczęście nie zginąć w komorach gazowych tylko od kuli. A wszyscy pozostali? Gdzie się podziały ich kości? My nie wiemy, gdzie się one znajdują, mogiły naszych krewnych, do dnia dzisiejszego nie wiemy i nigdy nie dowiemy się już o tym. Dlatego, że nasi krewni i znajomi nie zostali pogrzebani według ludzkich praw. Wrzuceni zostali do wielkich dołów masowo i nie wiemy, gdzie oni są... Może mogą nam o tym „coś” opowiedzieć dwaj żyjący świadkowie, Abram i Lejbus Zajfman? Lub może potarfią nam coś powiedzieć w „sprawie” „Ostrowca-Bodzechowa” „honorowi obrońcy” Zajfmanów-Kierbela, tutejsi znani działacze społeczni K. Hermac i Aron Bergman...
             … Żydzi z Ostrowca i okolicy nie chcą od was zwrotu brylantów, które wyście przywieźli do Brazylii, nie chcemy tych wszystkich kosztowności – któreście u nich wymusili w obozie. My nawet nie chcemy zwrotu obrączek, które wy, zbóje, ściągnęliście z martwych rąk, podczas gdy ludzie walali się po ulicach Ostrowca. Niech wasi krewni tu, w Brazylii, w Rio de Janerio, radują się tymi cennymi kosztownościami, które przeszły z pokolenia na pokolenie naszych krewnych i u każdego z nich uświęciły się jak relikwie po to, by trafiły do „właściwych rąk”. W te ręce dzikich bandytów Abrama i Lejbusa Zajfmanów i ręce tego A. Kierbela. My nie chcemy od was zwrotu zrabowanych kosztowności. Ale my chcemy wiedzieć od was, Abram i Lejbus Zajfman: powiedzcie nam, jakie modlitwy, jakie słowa nasi krewni wypowiedzieli, wywestchnęli, wypłakali w swoich ostatnich minutach życia? I was prosimy, by nam je przekazać. Powiedzcie nam, złoczyńcy Lejbus i Abram Zajfman, opowiedzcie nam, „waszym” ziomkom, to, co oni przeszli siedem dróg piekła – póki zostali wrzuceni do miejsca wiecznego odpoczynku (kto wie, czy dają im odpoczywać). Odpowiedzcie, złoczyńcy bracia Zajfman, o waszych wyczynach i bohaterstwie, w jaki sposób wy wspólnie z A. Kierbelem narażali wasze i waszych sióstr dusze i ciała... Opowiedzcie nam o wesołych dniach, a raczej nocach, które spędzano w mieszkaniach waszych sióstr, Ruchli i Kajły, dla fetowania i oddawania honorów nazistom... obozu ostrowieckiego, za ich świętą robotę? Brzmi jeszcze w moim mózgu, w uszach moich rozdzierający serce płacz i lamenty tej wielkiej masy moich krewnych i przyjaciół, podczas gdy wy, Zajfmany i Kierbele, pomagali wysiedleniu ich do Oświęcimia, Treblinki, Majdanka. Bezsenne noce są świadkami naszych ogromnych ofiar, które my tam pozostawili. Jest bardzo ciężko uspokoić się, że Żydzi, żydowscy mordercy, przyłożyli swoje ręce do tej barbarzyńskiej roboty. Grzmią jeszcze w naszych uszach ostatnie krzyki z komór gazowych. Kiedy gazy truły ich płuca i paliły serca, to ostatkiem swoich sił posyłały swój nakaz (testament): „nie zapominajcie przestępstw, jakie ludzkość dokonał przeciwko nam”. A tym bardziej nasi krewni i ziomkowie, nie zapominajcie żydowskich złoczyńców, tych Kierbelów i Zajfmanów. Nie zapominajcie również ich przyjaciół i ich obrońców, którzy są nie mniej niebezpieczni jak sami mordercy...
             … Obecnie, po zbrodniach Hitlera, kiedy straciliśmy jedną trzecią narodu, w taki barbarzyński sposób przy pomocy naszych własnych zdrajców, złoczyńców Zajfmanów-Kierbel, którzy na zimno, spokojnie przypatrywali się temu, co przed ich oczyma działo się, oni, ci bandyci, zabawiając się w naszym mieście wspólnie z hitlerowskimi bestiami na różnych festynach, nie słuchali wtedy próśb i płaczu, naszych najdroższych, ich my nigdy nie zapomnimy, bo nie możemy zapomnieć, ponieważ taki był ostatni nakaz dwudziestu tysięcy Żydów ostrowieckiego i bodzechowskiego obozu, ostatnie słowa ofiar z Ostrowca, które oni przesłali do nas przed śmiercią męczeńską, były następujące: Ostrowieccy ziomkowie: gdzie by nie przebywali, nie zapomnijcie okropności, których dokonali w stosunku do nas Zajfmanowie, Kierbele i inni... Nie zapomnijcie gwałtów, jakie oni dokonali nad nami. Zamęczonych przez nich, nie zapomnijcie o nich, złoczyńcach, Abram i Lejbus Zajfman, nie dajcie im spokoju obok siebie, wyplujcie ich. Niech już więcej w przyszłości nie powtórzy się taka ruina i hańba...

             Czytam ten przerażający dokument, wyraziście oddający dramatyczne dni okupacji, wierne zwierciadło losu Żydów. Wlał on krwawą treść w nazwy Ostrowiec, Bodzechów, Sandomierz, w imiona z upływem lat coraz słabiej kojarzące się z prześladowaniami i grozą – coraz głębiej zapada się w niepamięć tragedia poznawana za pomocą druku.
               Trudno, bardzo trudno wywołać w sobie przypuszczenie, że te niczym testamenty pisane opowiadania świadków podyktowane zostały czymś więcej aniżeli potrzebą szczerych zwierzeń – czy jest prawdopodobne, że może być inaczej, że w grę mógłby wchodzić jakiś donos, brudny interes, opłacone fałszywe oskarżenie?
              Z wielkim niepokojem myślałem o konfrontacji dokumentów. Jeżeli tamten dokument, który ma czekać na mnie w Berlinie, jest pochwałą Kierbela, to jak nazwiemy ten, który mam? Jak określić ludzi, którzy go stworzyli?!
             W jakiej rozterce będę, gdy z drugiego końca świata, z Tel-Awiwu do Monachium i z Monachium do Berlina, w cztery dni nie dotrze przyobiecana książka? Sprowadzana ryzykownym – jak mi się wydawało – systemem połączeń.
             Pierwsze kroki z pociągu kieruję na pocztę. W umówionym miejscu, przekazują mi dużą, szarą kopertę. Otwieram ją pospiesznie. Zawiera kilka kartek:
             Oświadczenie Ireny Prażak alias Idesy Zylberdrut, z podpisem poświadczonym przez prezydenta miasta Fryburga. Treść składa się z kilka zdań po niemiecku. Przebiegam je oczami: Irena Prażakova poznała pana Mariana Kargula w 1943 r. w Polsce. Pomógł jej w ucieczce na Słowację i dalej do Budapesztu. Gdy w 1944 roku Niemcy wkroczyli do Budapesztu, razem z jej siostrą a swoją żoną przetransportował ją do Bańskiej Bystrzycy i tutaj stworzył polską jednostkę przy wolnej Armii Czechosłowackiej. Walczył w niej do końca wojny. Uzyskał – pisze pani Prażakova – wysokie odznaczenia i znany jest jej dobrze jako zawsze chętnie pomagający ludziom.
            To tyle.
            Drugi dokument jest aktem notarialnym, opatrzonym licznymi pieczęciami.

            Działo się dnia dwudziestego drugiego miesiąca listopada roku 1971 przede mną, urzędującym notariuszem, Jakubem Poznańskim, mającym kancelarię swoją w Tel-Awiwie, przy ulicy Shderoth Rotschild 135.
  1. Leben Chawa z domu Adler, zamieszkała w Tel-Awiwie, przy ul. Pinskier 67, legitymizująca się dowodem tożsamości Państwa Israel nr 984576;
  2. Miszpati Zwi, którego uprzednie imię i nazwisko brzmiało Miedziogórski Hersz, zamieszkały w Bnei Brak, ul. Hebron 6, legitymujący się dowodem tożsamości Państwa Israel nr 0278511;
  3. Prymel Chaim, zamieszkały w Tel-Awiwie, ul. Rabi Friedman 53, legitymujący się dowodem tożsamości Państwa Israel nr 177916;
  4. Felgenbaum Batia, zamieszkała w Ramat Ganie, ul. Modiin 81, legitymująca się dowodem tożsamości Państwa Israel nr 137060;
  5. Gutholz Meir, zamieszkały w Kiriath Motzkin, ul. Hagana 15, legitymujący się dowodem tożsamości Państwa Israel nr194212;
    Stawiający, uprzedzeni przez urzędującego notariusza o obowiązku mówienia prawdy i odpowiedzialności karnej według prawa izraelskiego i polskiego za złożenie fałszywych zeznań, oświadczyli pod przysięgą, co następuje:
    1. Nie jesteśmy spokrewnieni ani spowinowaceni z Abramem Kierbelem, którego obecne nazwisko brzmi Marian Kargul i który zamieszkuje na terenie Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.
    2. W czasie drugiej wojny światowej, w okresie między początkiem 1942 a miesiącem marcem roku 1943, znajdowaliśmy się razem z wieloma innymi w obozie pracy w Bodzechowie obok Ostrowca Kieleckiego.
    3. W wymienionym obozie pracy był nadzorcą p. Marian Kargul, wspomniany w paragrafie nr 1 niniejszego aktu.
    4. Przy spełnianiu swoich funkcji w obozie Marian Kargul zapisał się złotymi zgłoskami w historii ponurych dni najazdu hordy hitlerowskiej. On był tym, który niejeden raz uratował nasze życie i to z narażeniem własnego. W każdym wypadku, o którym się dowiedział jako nadzorca w obozie, że grozi nam wysiedlenie albo likwidacja obozu, co było prawie równoznaczne z wysyłką na śmierć, zawiadamiał nas o tym potajemnie i organizował w porę ucieczkę.
    5. Nigdy nie zapomnimy, my niżej podpisani oraz reszta, wielu innych pracujących w powyższym obozie, szlachetnego charakteru Mariana Kargula, zawsze gotowego do poświęceń dla pracujących w obozie.
    6. Jedno zdarzenie, które spośród wielu innych podobnych szczególnie utkwiło nam w pamięci, to fakt, kiedy w początku 1943 roku SS niemieckie miało zlikwidować nasz obóz, co było równoznaczne z wysyłką na stracenie. Marian Kargul zdążył nas uprzedzić i zorganizować naszą ucieczkę. Jasnym jest, że gdyby władze niemieckie o tej jego akcji się dowiedziały, zostałby rozstrzelany na miejscu.
    7. Marian Kargul jest człowiekiem nieskazitelnego charakteru i dobroci, gotów zawsze i w każdej ciężkiej chwili pomóc bliźniemu, i to nigdy dla własnej korzyści; człowiek, który nikomu niczego złego nie zrobił, lecz zawsze ratował innych.
          Akt powyższy został stawiającym odczytany, stawiający oświadczyli, że jest dla nich w pełni zrozumiały, w dowód czego potwierdzili jego treść pod przysięgą, własnoręcznym podpisem.
Tel-Awiw, 22 listopada 1971 roku.

          Trzecim dokumentem jest fotokopia strony tytułowej książki pt.: „Ostrowiec – a Monument on the ruins of annihilated Jewish community (Published by the Society of Ostrovtser Jews in Israel with the cooperation od the Ostrovtser Societies in New York and Toronto)”
          Do strony tytułowej dołączona jest kartka, stanowiąca fragment tekstu pisany w języku hebrajskim.
Do odjazdu warszawskiego pociągu mam całe pół dnia. Telefonuję do Monachium. Zgłasza się pani Maryla Bornstein.
         - Nie przesłaliśmy pany całej książki – tłumaczy się – ponieważ o ojcu jest tam wspomniane tylko w jednym miejscu. Ten fragment pan ma.
         W Warszawie tłumacz Żydowskiego Instytutu Historycznego dokonuje przekładu przywiezionej przeze mnie stroniczki hebrajskiego tekstu, gdzie mowa jest o Kierbelu.

         … Wyszło zarządzenie szefa niemieckiego Arbeitsamtu Kredela, ograniczające zatrudnienie Żydów powyżej 35 lat w fabryce blach w Ostrowcu. Znaczenie tego zarządzenia dla ludzi starszych, powyżej 35 lat, było jasne i wywołało niepokój. Na szczęście zorganizowano nowy warsztat pracy przez wiedeńską firmę „Elin”, produkującą elektryczne przedmioty w Bodzechowie – 5 kilometrów od Ostrowca. Firma ta otrzymała zgodę na zatrudnienie 200 Żydów. Jako kierownik grupy żydowskich robotników mianowany został Abram Icek Kierbel. Prawie wszyscy zatrudnieni w tej fabryce mieli powyżej 35 lat...

           -  I tyle.
          Tylko tyle.
          W tysiącstronicowej księdze o tragedii okupacyjnej Żydów ostrowieckich dla Abrama Icka Kierbela, który z tysiąca Żydów, ocalonych z dwunastotysięcznej czy piętnastotysięcznej żydowskiej społeczności Ostrowca, uratował sześciuset – jak sam podaje – lub dwustu – jak podają jego kuzyni – tylko jedno zdanie? Jedno zdanie?
          Co by ten fakt mógł znaczyć? Że albo ocaleni Żydzi nie chcą już rozdrapywać ran przeszłości wiążącej się z Kierbelem, albo postanowili na zawsze wymazać to nazwisko ze swojej pamięci – jeśli je wspomnieli w książce raz, to dla potrzeb historycznej dokumentacji.
Jedna stroniczka o Kierbelu może też oznaczać, że pani Maryla Bornstein nie mogła mi przekazać innych stron. Bo jeżeli wyłożona tam została prawda odmienna od tej, którą potwierdzało pięciu świadków...
          „Wszystkie koszta zostaną pokryte” - dźwięczy mi w uszach zdanie z rozmowy telefonicznej Maryli Bornstein – Monachium, Szmulek – Tel-Awiw. Czy również w ten sposób przygotowywani byli świadkowie Kierbela w roku 1948, gdy stawili się w Pradze i później w Sandomierzu?
Powraca w pamięci zdanie, jakie wyczytałem na jednej z kart protokołu ówczesnego śledztwa: „Kierbel przybył z Rio do Ostrowca i jednał sobie ludzi podarkami”.
Nabrało znaczenia wspomnienie, którego onegdaj wysłuchałem w fabryce Rapaporta – o tym, jak Kargul przyjechał po wojnie do Ostrowca i biednych częstował dolarami.
Ile za dolary potrafi zrobić bieda!
          Z powodu dolarów szli na śmierć niektórzy ostrowieccy Żydzi i z powodu dolarów byli przed nią ocaleni.
          Ratowali się, jak tylko potrafili i mogli, wszyscy podobnie. Niektórzy inaczej, jak Kierbel.

Str. 407-408
            Za kogo uważał się on sam? Różnie.
            W różnych zeznaniach różnie.
            W ostatnim, obszernym życiorysie, który złożył przesłuchiwany 12 stycznia 1967 roku, podawał:

            Urodziłem się 28 września 1909 r. w Ostrowcu Świętokrzyskim w rodzinie chłopskiej. Ojciec mój, Fajwel Kierbel, posiadał gospodarstwo rolne o powierzchni około 12 ha ziemi w miejscowości Staw Denkowski, mieszczący się obecnie w granicach miasta Ostrowiec. Matka moja, Hendla z d. Traub, pracowała również w gospodarstwie razem z ojcem. Z rodzeństwa posiadałem młodszą siostrę Cecylię, która w roku 1938 wyszła za mąż za Piotra Jabłońskiego, pochodzącego z okolic Sandomierza. W roku 1946 ja ich zabrałem do Brazylii i obecnie mieszkają w Rio de Janeiro, ul. Passandu 31, dzielnica Flamingo. Do szkoły podstawowej nie uczęszczałem. Naukę rozpocząłem we wstępnej klasie gimnazjum w szkole męskiej przy ul. Polnej w Ostrowcu. Szkoła mieściła się w dawniejszych koszarach rosyjskich. Była to polska szkoła, nie pamiętam, jaki miała numer i czy była pod czyimś imieniem. Gimnazjum ukończyłem, a ściślej sześć klas gimnazjum ukończyłem w roku 1922 lub 1923. Dawało mi to, mówiąc w potocznym języku, małą maturę. Po ukończeniu szóstej klasy zostałem usunięty ze szkoły za udział w bójce...

               Wówczas przeniosłem się do Warszawy, gdzie zamieszkałem prywatnie u Pinkwasa Kleimana przy ulicy Dzikiej 24, numeru mieszkania nie pamiętam. Chodziłem w tym czasie do wieczorowej szkoły elektrotechnicznej im. Wawelberga przy ul. Stawki. Nauka w tej szkole trwała około 3 lat. Po ukończeniu szkoły otrzymałem dyplom elektryka wysokich napięć. Dyplom otrzymałem w 1925 albo 1926 i wróciłem do Ostrowca, gdzie pracowałem w firmie „Instalator” jako starszy monter. Właścicielem firmy był Natan Kuperman. W firmie tej pracowałem przez kilka lat. Byłem wówczas sekretarzem Poalej Syjon-Lewica – Żydowska Partia Pracy. W latach 1931-33 odbywałem służbę wojskową do przysięgi w 24 pułku artylerii lekkiej w Jarosławiu, a od przysięgo w 2 pułku czołgów w Żurawicach. Z wojska wyszedłem w stopniu kaprala i zamieszkałem w Ostrowcu. Przed pójściem do wojska w roku 1930 zawarłem związek małżeński z Sabiną Niskier, mieszkanką Ożarowa, powiat Opatów. Żona zamieszkała razem ze mną w Ostrowcu przy ówczesnej al. 3 Maja 15. Po powrocie z wojska byłem kierowcą w straży pożarnej, a następnie jeździłem autobusem prywatnej firmy na trasie Ostrowiec-Warszawa. W Ostrowcu pracowałem do wybuchu wojny. Posiadałem czworo dzieci, w tym dwóch synów i dwie córki.

niedziela, 28 grudnia 2014

"Dziennik" Hindy i Chaniny Malachi


Dziennik Hindy i Chaniny Malachi
wstęp Jan Grabowski, Lea Balint; oprac. Barbara Engelking
[w:] Zagłada Żydów. Studia i Materiały, nr 3, 2007
str. 241-265


Lea Balint, O Autorach

           Chanina urodził się w Ostrowcu w roku 1918. Jego rodzice, Szmuel i Fajga Szermanowie, prowadzili hurtownię tkanin i byli dość zamożni. Ojciec Chaniny zmarł na raka w roku 1938, a matka, z domu Tanenbaum, zmarła w getcie w 1942 roku. Państwo Szermanowie mieli dwie córki i pięciu synów. Najstarsza córka, Ita, wdowa (jej mąż zmarł śmiercią naturalną w 1938 roku), zginęła w Treblince z dwojgiem dzieci. Ester i trójka jej dzieci także zginęli w Treblince. Lejb Leon, jego żona Rywka i syn Szmuel zostali zamordowani przez Polaków, którzy ukrywali ich za pieniądze. Ich córka Pnina, ukrywana przez polską rodzinę Krasa, przeżyła Holokaust. Po wojnie Pnina wyemigrowała do Izraela i została zaadaptowana przez rodzinę w kibucu. Kolejny brat Chaniny – Szaja został zabity przypadkowo przez Amerykanów w ostrzale pociągu przewożącego więźniów z jednego obozu do drugiego pod sam koniec wojny. Jego żona Dwora i ich dwie córki zginęły w Treblince. Chanina, szósty z braci, autor dziennika, ukrywał się za pieniądze u państwa Piskorskich, a w trakcie powstania warszawskiego podawał się za Polaka o nazwisku Jan Wójcik. Jego żona Hinda, także autorka dziennika, przeżyła okupację, ukrywając się w Warszawie na aryjskich papierach. Szlomo, najmłodszy z braci, był kawalerem. Został zamordowany przez członków polskiego podziemia, wciągnięty w pułapkę, kiedy to grupa młodych Żydów chciała przyłączyć się do partyzantki.
          Także rodzice Hindy prowadzili w Ostrowcu sklep z tkaninami. Specjalizowali się w tekstyliach i materiałach do użytku domowego. Oboje zginęli w Treblince.
          Hinda miała trzy siostry. Najstarsza, Frida, przed wojną pracowała jako skarbnik fundacji Keren Kajemet. Wraz z synem zginęła w Treblince. Druga siostra, Bluma, razem z córką zginęła w Treblince. Także jej mąż przeżył Oświęcim, wyemigrował do Stanów Zjednoczonych i tam zmarł. Trzecia córka, Hinda, i jej maż Chanina, autorzy dziennika, przeżyli Holokaust. Hinda była najbardziej utalentowanym dzieckiem w rodzinie, odznaczała się szczególnie w rachunkach. Jej najukochańszą siostrą była Frida. To właśnie ona zdobyła dla Hindy aryjskie papiery, dzięki którym udało się jej wydostać z getta. Frida nie chciała pójść razem z Fridą. Twierdziła, że z obrzezanym niemowlęciem nie ma żadnej szansy na przeżycie poza gettem. Najmłodsza siostra miała na imię Ester. Była niezamężna. Przetrwała Holokaust dzięki aryjskim dokumentom na nazwisko Janina Sipińska. Ukrywała się w Warszawie u ormiańskiej rodziny, państwa Dabadgian, którzy lubili ją bardzo i chcieli, aby została z nimi także po wojnie.
           Chanina i Hinda poznali się w organizacji młodzieżowej, mieli wówczas po czternaście lat. Pobrali się w czasie wojny i chociaż majątki żydowskie już wtedy skonfiskowano, oboje mieli wystarczająco dużo pieniędzy, aby urządzić wesele. Ślub odbył się w getcie 14 lutego 1941 roku, a wesele zorganizowali w następny piątek w sali rady gminy. W sobotę wieczorem wszyscy przyjaciele z organizacji młodzieżowej, rodzina i znajomi tańczyli horę i śpiewali syjonistyczne pieśni. W jakiś czas po ślubie Chanina zaczął przekonywać Hindę, aby uciekła z getta, posługując się fałszywymi papierami na nazwisko Halina Stawiarska, które zdobyła dla niej siostra Frida. Rozumiał, że z powodu semickiego wyglądu i akcentu on sam nie ma żadnej szansy przeżycia poza gettem. Hinda wahała się, nie chcąc rozstawać się z mężem i rodziną, i odkładała ucieczkę całymi miesiącami. Przy pomocy Polki, która obiecała wyszukać jej kryjówkę w zamian za pieniądze, Hinda wyszła z getta po raz pierwszy 9 października 1942 roku, zaledwie dzień przed pierwszą wywózką.


Hinda i Chanina Malachi
Dziennik


          5 października, wtorek 1943 roku
 […]
          Przed wszystkim postaram [się] przypomnieć sobie co zaszło od dn. 9 października 1942 roku, tj. od daty wyjazdu mojego w nieznane, by ustrzec się przed wysiedleniem.

          Było to w piątek, wśród gotowania i pieczenia zostałam oderwana nagle i już o 4-ej p.p. dzięki staraniom Frani wyjechałam z panią Bram jako Halina Stawiarska do Ćmielowa, skąd wieczorem pociągiem miałyśmy dalej jechać do Skarżyska, a stamtąd na Czerniecką [Czarniecką] Górę. Nigdy nie zapomną mojego wyjścia z mieszkania rodziców. Primo, że chciałam się z nimi pożegnać (jedynie Heniek mnie w czoło pocałował, by nie mieć śladu łez na twarzy, ale czułam wychodząc, że każdy płacze i myśli w tej chwili to samo, co ja: czy się jeszcze w życiu zobaczymy? Niestety – z Franią, Kubusiem, Blimcią i Dorką już się więcej nigdy nie zobaczę. Z przyczyn mnie nieznanych p. Bram zdecydowała wyjechać następnego dnia rano, a na noc mnie ulokowała za protekcją jej znajomej dentystki u jednych z państwa na ul. Sandomierskiej, przedstawiając mnie jako warszawiankę, uciekinierkę przed łapankami. Drugiego dnia rano przyszła po mnie pani dentystka, oświadczając, że p. Br[am] wyjechała do Ostrowca na zwiady, bo chce Franię z Kubusiem też tu zabrać, byśmy już razem wyjechali na Czerniecką Górę.

          Ten sobotni dzień spędziłam u pewnej szmuglerki, która mnie zakluczyła i poszła na wieś. Leżałam cały dzień w łóżku, nic nie jedząc i myślałam o moim smutnym losie, próbując siebie usprawiedliwić, że wyjechałam się ratować sama, ale miałam wtedy szaloną chęć wrócić. Wieczorem przyszła po mnie pani Br[am], przywożąc mi z Ostrowca od mamy kilka jabłek. Jak się później okazało, mama jej dała również majtki wełniane, komplet elastyczny, ręcznik kąpielowy itp. rzeczy, które by mi się bardzo przydały, bo jechałam na letniaka, a zaczynało się robić chłodno. Bramowa mi o tym wszystkim nie wspomniała, skarżyła się, że mama nie miała do niej zaufania, bo mąż chciał dać kilka kuponów materiału, a ona nie dała. I tym razem nie wyjechałam z Ćmielowa, ulokowała mnie znowu u jednej kobiety z synkiem, której mąż był w Niemczech na robotach, na ul. Zamkowej 11. Wtedy już straciłam całe zaufanie do mojej przewodniczki, do której przemawiałam jak do matki, a ona tylko chciała wiedzieć, ile pieniędzy mam przy sobie. Byłam w tym miejscu do czwartku rano, był to dzień przed wysiedleniem w Ćmielowie i moja gospodyni się bała trzymać mnie niezameldowaną. Przez te kilka dni p. Bramowa do mnie przychodziła, odkładając wyjazd z dnia na dzień i wydobywając ode mnie na podróż do Ostr[owca] na zwiady coraz to inne drobne sumki. Wiadomości, jakie przychodziły z Ostr[owca], były bardzo smutne. Wysiedlenie się rozpoczęło w niedzielę rano (przyp. 2 – Ostrowiec zamieszkiwało przed wojną około 10 000 Żydów, napływ przesiedleńców i uchodźców spowodował, że w getcie (zamkniętym w lutym 1941 roku) znajdowało się około 16000 osób. Wysiedlenie z getta odbyło się 11 października 1942 roku. Kilkaset osób pozostało w lokalnych przedsiębiorstwach i fabrykach pracujących dla Niemców) i ludzie siedzieli już 3 dni na placu „stalagu” bez jedzenia i picia. Domyślałam się, że teraz już nie ma sensu spodziewać się Frani, bo od piątku nie zdążyła sobie zrobić potrzebnych papierów. Jak już wspomniałam, w czwartek rano już miałam wymówione mieszkanie. Pani Bram mnie posłała wtedy z posługaczką dentystki na pobliską wieś po locum, ale nikt mnie nie chciał przyjąć. Wróciliśmy, zastając drzwi u p. Br[am] zamknięte. Przenocowałam wtedy u tej posługaczki. Nazajutrz w piątek było wysiedlenie w Ćmielowie, a ja nie miałam gdzie być, bo teściowa posługaczki mnie wyprosiła, bojąc się teraz kogoś w domu trzymać i stałam cały czas niedaleko wagonów do których wpędzano nieszczęśliwych. Zaraz po tym poszłam na miasto, spotykając na ulicach kilka trupów i widziałam, jak Polacy umizgują się do żandarmów, by im coś dali z domów żydowskich, a na chodnikach i szosach moc podartych modlitewników. Weszłam do jednego sklepu kupić gęsty grzebyczek, to mi powiedzieli, że „wszystkie gęste grzebyczki zakupili na swoje wszy Żydzi do wagonów” i to z takim zadowoleniem zostało powiedziane.
          Gdy się nareszcie spotkałam z panią Br[am], radziła mi wyjechać na razie do Krakowa, […]

[...] Z Radomia wyjechałam w poniedziałek wieczór z powrotem do Ćmielowa. Muszę tu jeszcze dodać, że spędzając poniedziałkowy dzień sama, bo Marysia była przy pracy, myślałam o tym, dobrze by było, gdybym spotkała (Semky?) (bardzo lojalny SS-man z Ostr[owca], został tu przeniesiony; wyznać też muszę całą prawdę, może on by mi powiedział coś o Ostr[owcu] i poradził, co robić. Idąc właśnie na stację wieczorem, zobaczyłam go, ale mi zabrakło odwagi, by dojść.

[...] pojechałam do Skarżyska, by odpocząć, dowiedzieć się co w Ostr[owcu] słychać i dalej nie myślałem. […] Przypadkowo przechodząc przez most, spotkałam pana Grosmana z Ostr[owca]. On mnie poznał i poinformował, że w Ostr[owcu] akcja jeszcze nie zakończona, ale następnego dnia kazał przyjść do żony na placówkę, to będzie miała dokładne wiadomości, bo wysłali człowieka. W piątek rano poszłam więc na umówione miejsce i dowiedziałam się, że w Ostr[owcu] było i jest jeszcze strasznie, że jest moc trupów, a wśród nich i kilku policjantów. Postanowiłam więc wrócić do Ostr[owca], by się dowiedzieć już całej prawdy i o ile to możliwe połączyć się z Heńkiem. Wiedziałam jedno, że ja za bardzo nienawidzę Polaków, bym mogła wśród nich przebywać. […] W poniedziałek rano, 26 października, przyjechałam do Ostr[owca]. Na zakręcie ul. Kolejowej zobaczyłam policj[anta] Flajszera, prowadzącego robotników do fabryki. Nie mogłam jednak do niego dojść, bo była moc robotników przed fabryczką. Udałam się do /Suniny/[?] do p. Przestraszyła się na mój widok, ale mnie bardzo dobrze przyjęła. Od niej się dowiedziałam, że ani jedna kobieta się nie została; że jeszcze wyciągają ludzi ze schronów; żydzi mają porobione schrony od Rynku do rzeki, mając wewnątrz wielkie zapasy, nawet żywą krowę. Na moją prośbę zgodziła się pójść do miasta z listem, by pierwszemu napotkanemu policjantowi [żydowskiemu] go oddać. Załatwiła mi to, wróciwszy dowiedziała się przede wszystkim, że Heniek żyje, bo policjant, który odebrał list do niego, to powiedział. Gdy [jej] mąż wrócił z fabryki, opowiedział, że robotnicy fabryczki dwa tygodnie spali na placu fabryki, zastrzelono 3-ch na postrach, by wszystko oddali i zebrano ciężkie majątki; a najważniejsze Heniek żyje. Pani Kr. narzekała na mamę, że jej nic nie dała do przechowania, ona by przecież nie zabrał itd. Później się okazało, że nie tylko mama, ale nawet Frania jej dała bieliznę i inne rzeczy. Niespodziewanie o 5 przyszedł pan Głuch[owski] z poleceniem, bym o 6 była na ulicy Polnej. Moja radość nie miała granic. Zaraz wyruszyłam w drogę, na Polnej zobaczyłam placówkę kobiet, prowadzonych przez Wilka. Oszołomiona, z wielkiej radości wpadłam w ich szeregi, włożyłam naprędce chustkę – imitację opaski, […] Grupa, do której się przyłączyłam, była placówkę Jegera, dopiero razem z nimi poszłam do Cegielni, wróciłam do getta dopiero o 8, było już zupełnie ciemno. Pierwszą napotkaną osobę był Pinek Alterman, z którym się serdecznie pocałowaliśmy i poszliśmy na poszukiwanie Heńka. Gdy[śmy] się nareszcie zeszli z Heńkiem, z wielkiej radości aż mnie na rękach zaniósł do domu. Nasz nowy dom było mieszkanie wspólne z 7-oma policjantami – Ber, Alkichen i Sz. Politański, Zyngier, Zajfman, Bronzajt. Nie poznałam nikogo ze znajomych, wszyscy mieli twarze zmienione po tych ciężkich i strasznych przeżyciach. Czułam, że każdy z naszych żonatych współlokatorów patrzy na radość Heńka z zazdrością, oni bowiem wszyscy potracili żony. Jedną tylko noc spędziłam w getcie i mimo swych najszczerszych chęci musiałam się znowu rozłączyć z Heńkiem, bo on tak chciał, bojąc się dalszego wywożenia. […] Wróciłam więc znowu do Ostr[owca] w środę rano, postanowiłam więcej z miejsca się nie ruszać. Heniek się wystarał dla mnie o placówkę razem z Esterą u Mendy. Miałam tam bardzo miłe towarzystwo sióstr Wajsblum, a ofiarą była panna Klajman, która nas bawiła piosenkami i humorem. Po powrocie z pracy było zawsze w domu wesoło, bo każdy dowcipkował i starał się zagłuszyć, by nie pamiętać o tem, co było. Żarło się, piło i bawiło aż do rozpusty, jak naprawdę przed śmiercią, by wszystko dobro tego świata zużyć przed końcem. Bardzo rzadko odwiedzałam rodziców, czego sobie nie mogę darować. Zawsze będąc u nich, musiałam płakać, wspominając naszych kochanych. Ojciec mocno wierzył, że przeżyjemy i nasi ukochani wrócą i wtedy każdy opowie swoje przeżycia przy wspólnym stole. Jedyną ich pociechą był Abram, który się nimi opiekował i co mógł załatwił, będąc policjantem. Mama przyrzekła go zawsze uważać za syna, choćby już Blimka miała nie wrócić, bo co od tego to mama się nie łudziła tak jak ojciec. Serce mnie mocno bolało, gdy widziałam moją wiecznie chorującą matkę idącą w mrozy i śniegi do pracy na szosę. Raz pamiętam rano, gdy się ustawialiśmy, nasza grupa osobno i taty osobno na Sienkiewicza, ojciec nagle doszedł do mnie i zaczął mnie po prostu obsypywać pocałunkami. Później mama powiedziała, że ojciec jej o tym opowiedział – był to szał tęsknoty za utraconymi dziećmi i zarazem upamiętnienie, że jeszcze mnie ma.

          Wśród tego wesołego życia i hulanek zaczęto jednak szeptać o zbliżającym się drugim wysiedleniu. Heniek już zawczasu upatrzył dla mnie 2 miejsca, bym w razie niebezpieczeństwa mogła tam pójść. 10 stycznia nastąpiło drugie wysiedlenie, podczas którego straciłam swoich kochanych Rodziców. […] Została mi jeszcze Eścia, którą Heniek wprost cudem wyratował. Również ojciec mógł zostać, ale nie chciał bez matki. Później się dowiedziałam o tej tragicznej podróży moich Rodziców. Tochterman i Gertner uciekli z wagonu i nam opowiedzieli, że matka była strasznie spragniona, prosiła się trochę śniegu; przez cały czas nic do siebie Rodzice nie rozmawiali. Mamcia Gutholca też wtedy wyskoczyła z wagonu, leżała dłuższy czas w śniegu i sobie odmroziła obie stopy, które zostały jej później amputowane. Gdy myśmy wyjechali z Ostrowca ona leżała po operacji.

          W getcie znowu wróciliśmy do naszego normalnego „życia”. Przeprowadziłam się z Heńkiem na II-gie piętro, dostaliśmy wspólny pokój z Marianem Psajgielwanem i jego żoną Hanką Wurman. Naszymi sąsiadami, którzy przez nas przechodzili, byli Sztajnbaumowie z żonami i Szlamek Rubinsztajn z Bronką Landau. Ja już do pracy nie powróciłam, więc mieliśmy względnie czysto i sama gotowałam najlepsze rzeczy, bo to nam jedynie zostało. Od czasu do czasu widywałam się z koleżankami i czytywałam listy od Stefci, która była już od października w Warszawie. „Atrakcją” były prawie codzienne ofiary Petera i jego kolegów, zabite na placu obok cmentarza. Najwięcej nas poruszył fakt zastrzelenia Gutka Goldwassera z żoną i dzieckiem, którzy padli ofiarą przez Polaka ich dobrego znajomego. Te sceny nam psuły humor tylko na krótko, później znów przy kartach lub restauracjach staraliśmy się w sobie to zagłuszyć. Ale już po II-gim wysiedleniu zaczęto szeptać o skoszarowaniu, tzn. wiedziano, że placówka Zakładów i najwyżej również Jegera zostaną skoszarowane na placu fabrycznym, co groziło wymarciem z głodu, chorób i ciężkiej pracy. Więc kto mógł szukał sobie wyjścia.

[…] Zanim mój wyjazd do Warszawy był naprawdę aktualny, jeszcze przeżyłam radość zmieszaną z zazdrością. Było to, gdy do getta przyszło 100 depesz z Palestyny pd Ostrowczyków, między tymi wiele od ludzi, którzy w swoim czasie uciekli do Rosji. Większa ilość depesz przyszła do rodzin, które już dawno zostały spalone w Treblinkach.
[…]

czwartek, 24 października 2013

"Gehenna ludności żydowskiej"

Eugeniusz Fąfara, „Gehenna ludności żydowskiej”, Warszawa 1983

str. 43
           Niektórzy spośród tamtejszych [wiedeńskich] Żydów, spodziewając się napaści Hitlera na Austrię, starali się zawczasu ujść przed prześladowaniami. Opuszczali więc swoją ojczyznę. W 1937 roku do Ostrowca Świętokrzyskiego, gdzie uczęszczałem wtedy do gimnazjum, przyjechał wraz z żoną lekarz, Józef Blazsur. Mówił dobrze po polsku i podając się za Węgra twierdził, że miał matkę Polkę. Szybko zdobył w ostrowieckim środowisku opinię dobrego lekarza. Zarząd Bratniej Pomocy Uczniów, którego byłem członkiem, zaangażował J. Blazsura do udzielania pomocy lekarskiej chorym uczniom naszego gimnazjum. Lecząc się u niego, często bywałem w jego mieszkaniu. Z prowadzonych tam rozmów domyśliłem się, że wiedeński lekarz jest Żydem.

str. 56-60
          Icchok Goliczański, który był pracownikiem Judenratu w Sandomierzu, jest jednym z najwierniejszych historyków opisujących sytuację tamtejszych Żydów (przypis 15 – Archiwum ŻIH w Warszawie.).
            [...]
           W lutym 1942 roku Judenrat otrzymał formularz, w którym należało wymienić liczbę dzieci do 12 lat, mężczyzn do 60, a kobiet od 14 do 50 lat. Ponadto należało podać liczbę ludzi, mających od 50 wzwyż. W kwietniu 1942 roku prezesowi ostrowieckiego Judenratu, Icchokowi Rubinstajnowi, udało się dowiedzieć przez znajomego gestapowca, że szykuje się akcja mająca na celu zupełne wytępienie Żydów. Niemiec ten w tajemnicy powiedział, że będzie można uratować część mężcyzn w wieku od 14 do 60 lat, dając im pracę w przemyśle wojennym. Możliwe, że w tej liczbie uchroni się także część kobiet. Jeżeli chodzi o dzieci, to sprawa jest przesądzona.
             16 kwietnia 1942 roku, z inicjatywy prezesa, Icchoka Rubinstajna, odbyła się w Sandomierzu konferencja przedstawicieli wszystkich Judenratów z tego powiatu. Były omawiane następujące sprawy:
             Być w kontakcie z Judenratem w Radomiu, którego prezesem jest Józef Diament;
             Czy jest możliwość organizowania samoobrony?
             Szukanie pieniędzy oraz innych środków na przekupienie Niemców i niedopuszczenie do katastrofy.
            Konferencja odbyła się w siedzibie naszego Judenratu. Brali w niej udział następujący członkowie i prezesi Judenratów: Icchok Rubinstajn z Ostrowca Świętokrzyskiego, Halpern z Ożarowa, Mendel Nejsztat z Koprzywnicy, Klajner z Opatowa, Efraim Singer ze Staszowa, Heniek Goldberg i inzynier Salamonowicz z Łodzi, Abram Szklarski i Chil z Sandomierza. Pozytywny wynik tej konferencji stanowiło to, że wysiedlenie Żydów z Sandomierza i wymienionych wyżej miejscowości odbyło się później niż w całej Polsce. Charakterystycznym także jest fakt, że od tego czasu wszystka ludność żydowska na terenie powiatu sandomierskiego zaczęła gorliwie pracować dla Niemców w nadziei, że w ten sposób się uratuje. [...]

str. 144-145
          Ber Pancer mieszka w Budapeszcie. Tam właśnie napisał oświadczenie na temat wysiedlenia Żydów z Ostrowca Świętokrzyskiego (przyp. 69 - Archiwum ŻIH w Warszawie.). Cytuję je dosłownie:
          ... Dzielnicę żydowską w Ostrowcu Świętokrzyskim, w której mieszkało 15 tysięcy osób, obstawiły w nocy z 11 na 12 października 1942 roku oddziały schutzpolizei i granatowej policji. Policja żydowska zawiadamiała wszystkich o wysiedleniu następującymi słowami:
          - Pracujący zbierają się na placu arbeitsamtu, a pozostała ludność na placu rynkowym. Tym, którzy nie zastosują się do powyższych zarządzeń, grozi rozstrzelanie...
          Wśród Żydów powstała niebywała panika. Wszyscy usiłowali dostać się na plac arbeitsamtu. Wtedy do dzielnicy żydowskiej wkroczył oddział Litwinów z opaskami: J.V.B. - Judenvernichttundsbatalion – na rękawach. Rozstrzeliwali wszystkich, których znaleźli w ukryciu. Ze szczególnym sadyzmem mordowali dzieci. Podrzucając je w górę, celowali do nich. Personel żydowskiego szpitala został zmuszony do wyniesienia chorych na rozstrzelanie. Po skoncentrowaniu wszystkich na rynku odbyła się segregacja, w wyniku której 1570 osób zostało przydzielonych do pracy w mieście, w fabryce wagonów i w cegielni, do uporządkowania mieszkań żydowskich. Byli to przeważnie ludzie młodzi, lecz kobiet wśród nich było bardzo mało.
           Pozostałą ludność zgromadzono na placu, gdzie pod gołym niebem, w deszczową noc, strzeżona byłą przez dzikich Litwinów. Rankiem załadowano wszystkich do wagonów towarowych, po 100-150 osób do każdego. Zza parkanu fabryki, w której nas umieszczono, obserwowaliśmy brutalność, z jaką obchodzono się z naszymi drogimi. Miejsce ich wysyłki nie było nam wiadome...

str. 206-207
          Ber Pancer opisuje (przyp. 125 - Archiwum ŻIH w Warszawie.) sytuację Żydów w obozie pracy w Ostrowcu Świętokrzyskim. Zostałem przydzielony do pracy w Ostrowitzerhofofenwerke – pisze. - Umieszczono nas w pobliżu fabryki, w baraku, który był otoczony drutem kolczstym. Obóz liczył początkowo około tysiąca ludzi. Liczba ta jednak stopniowo się jednak powiększała. […] Do obozu w Ostrowcu Świętokrzyskim przybywali również Żydzi, którzy nie mogli się utrzymać w dzielnicy aryjskiej z powodu szantażu, braku pieniędzy lub miejsca do ukrycia się.
Obóz składał się z 15 baraków. Oddzielne były dla mężczyzn i oddzielne dla kobiet. Osobne baraki przeznaczone były na łaźnie, fryzjernie, ambulatorium, szpital i warsztaty. W oddzielnych także barakach mieściły się kierownictwa obozu i policji żydowskiej. Hitlerowski komendant obozu, kapitan Zwierzyna bardzo często wzywał nas na apele, podczas której mówił o opiece, jaką jesteśmy otoczeni.
26 marca 1943 roku [?] nie wypuszczono nas do pracy jak zwykle. Ogarnął więc wszystkich ogromny niepokój. Przypuszczaliśmy, że zanosi się na częściowe wysiedlenie lub na likwidację obozu. O godzinie 7 rano zjawili się: kapitan Zwierzyna, werkschutzleiter Rhode oraz kilku SS- i SD-manów. Ustawiono nas na placu w czworobok i kapitan Zwierzyna przemówił do nas.
- Od dziś będzie lepsza aprowizacja o 40 procent – powiedział. - W związku z tym zarządza się natychmiastowe złożenie wszelkich kosztowności i pieniędzy. Od tej chwili zakazany jest wszelki handel w obozie. Kto nie zastusuje się do tego zarządzenia, będzie na miejscu rozstrzelany...
w kilka minut później do obozu wkroczyło 10 werschutzów Ukraińców, którzy rozpoczęli rewizję osobistą. Następnie przeszukali dokładnie baraki. W pryczy braci Zachcińskich znaleźli ukryte pieniądze, za co zbili ich do krwi, a kapitan Zwierzyna kazał ich rozstrzelać”.

str. 100, 207-214
           Jerzy Korngold był przed wybuchem wojny śpiewakiem operowym. Podczas okupacji został zatrudniony jako sanitariusz w szpitalu żydowskim w Radomiu. Później przebywał w obozie przymusowej pracy w Ostrowcu Świętokrzyskim. […] (przyp. 47 – Archiwum ŻIH w Warszawie.).

           Jerzy Korngold, który przybywał dotychczas w getcie w Radomiu, został przewieziony do Ostrowca Świętokrzyskiego. Udało mu się to dzięki pomocy znajomego, pełniącego w Ostrowcu funkcję lekarza obozowego. Tak relacjonuje to ogromnie ważne dla niego wydarzenie: (przyp. 126 - Archiwum ŻIH w Warszawie.)
          Dzięki staraniom doktora, Klajbergera, wyjechaliśmy tam wraz z żoną. Chcieliśmy się urządzić w szpitalu, ale Judenrat sprzeciwił się temu. Wobec tego udaliśmy się do Zakładów Ostrowieckich. Żona otrzymała zatrudnienie w dziale budowlanym. Pracę miała bardzo ciężką. Nawet podczas największych mrozów pracowano pod gołym niebem. 3 lub 4 kobiety musiały wyładowywać dziennie 40-tonowy wagon. Po wąskich, betonowych schodach wnosiły na IV piętro ładunki kamienia i piasku o wadze 40-50 kilogramów. […]
          Judenrat obozu składał się z mętów społecznych. Jego członkowie absolutnie nie interesowali się świeżo przybyłymi Żydami. Prezes Judenratu, Zajfman, zachowywał się wobec nas brutalnie. Byliśmy obdarci, lecz on nie wydawał nam ubrań. Gdy żona prosiła go o lżejszą pracę, zwrócił się do niej z haniebną propozycją. Gdy znany kat, Belter, przyjechał do obozu, by przeprowadzić selekcję, Zajfman wpisał mnie na listę chorych. Członkowie Judenratu hulali, bo handlowali najrozmaitszymi rzeczami. Specjalną nienawiść czuli do inteligencji. Policja żydowska składała się z donosicieli, którzy mieli na sumieniu wielu Żydów. Przejęli władzę SS. Zmuszali Żydów płaszowskich, którzy puchli z głodu, do najcięższych robót. Tych, którzy nie mieli się czym opłacić, zwalniali z pracy.
          Praca w cementowni była trochę lżejsza. Nie była to placówka niezbędna dla frontu, lecz SS-mani nie chcąc iść na front, zostawili ją, by mieć jakiś zajęcie. My z żoną byliśmy rozłączeni. Pracowała w fabryce. Był to akt zemsty ze strony Zajfmana. Jedyne chwile radosne w tych strasznych dniach stanowiły koncerty, na których występowałem wraz z wiolonczelistą, dr. Pekerem, a także z dwoma czeskimi kompozytorami: Drożkiem i Smetaną. Byłem bardzo lubiany przez Polaków, a w końcu zostałem dowódcą kolumny w cementowni...

          Nikita Ulesko pracował w czasie okupacji hitlerowskiej w Ostrowcu Świętokrzyskim jako wytapiacz na wydziale martenowskim w tamtejszej Hucie. Wspomina on (przyp. 127 – Archiwum OKBZH w Kielcach), iż obóz dla Żydów w tym mieście znajdował się na łąkach częstocickich. Został on założony 1 kwietnia 1943 roku, a zlikwidowany 1 sierpnia 1944. Przebywali w nim Żydzi z Polski, Austrii, a nawet ze Związku Radzieckiego.
          […]
          Żydzi wyglądali nędznie. Wprost słaniali się z głodu. Jesienią widziałem, jak wyprowadzono na plac około 200 Żydów i jeden z Niemców mówił coś do nich. Następnie Ukraińcy rzucili się na nich jak charty. Wyciągnęli do 20 Żydów i Żydówek i rozstrzelali na miejscu. Ciała zostawili na placu. Później po raz drugi się do nich rzucili, zaglądali im w usta i jeszcze dwóch zastrzelili. Byłem świadkiem tego rozstrzelania, bo stałem nieopodal i widziałem to wszystko. Ukraińcy przeprowadzali wielokrotnie rewizję Żydów, a łupy nieśli później do Zwierzyny. Widziałem też, jak na polecenie Zwierzyny zastrzelony został jeden Żyd, który ukrywał się w kanale pieca...
[…]
           Na terenie miasta byłem świadkiem zabójstwa Żydówki z dzieckiem. Działo się to wiosną, lecz nie wiem, w którym roku.
[…] Kierownikiem straży fabrycznej był Reimund Anton Zwierzyna. Byli także: Rhode i Goldfisch...

          Obóz żydowski w Ostrowcu Świętokrzyskim znajdował się na łąkach częstocickich – stwierdza Kazimierz Ogórek, który pracował w okresie okupacji hitlerowskiej w tamtejszej stalowni martenowskiej (przyp. 128 - Archiwum OKBZH w Kielcach). - Stamtąd przyprowadzano Żydów do pracy w Hucie. […]
          W 1944 roku widziałem, jak złapano dwóch Żydów, którzy się ukrywali. Żandarmi niemieccy zastrzelili ich, a ciała wrzucili do pieca martenowskiego. Był to piec nr 3. Byli przy tym Niemiec i Ukrainiec. [...]”

          Stanisław Spurek z Ostrowca Świętokrzyskiego pracował podczas okupacji hitlerowskiej jako kierowca w tamtejszej Hucie. Jeździł samochodem ciężarowym marki citroen, z przyczepą. Zeznał on (przyp. 129 - Archiwum OKBZH w Kielcach) […]
          Byłem kilkanaście razy na terenie obozu. Zawoziłem Żydom żywność i inne artykuły. Nie widziałem, żeby Żydzi byli bici lub głodzeni. Straż żydowska czasem mnie nawet zaprosiła, by z nimi wypić. Zauważyłem, że do Żydów gorzej odnosili się strażnicy żydowscy niż Niemcy. Pamiętam nazwisko Rhode. Nie widziałem, żeby bił Żydów, a straż żydowska zapraszała i Rhodego i mnie. Wchodziliśmy do baraku, gdzie częstowano nas wódką i zakąskami.
Nadzór na terenie obozu żydowskiego pełnili także policjanci pochodzenia żydowskiego. Znałem jednego z nich, o nazwisku Blutenfeld [u Urbańskiego - Blumenfeld], który posiadał przed wojną sklep przy ulicy Okólnej w Ostrowcu Świętokrzyskim. […] Nadzór wewnętrzny w obozie pełnili werkschutze pochodzenia ukraińskiego. Komendantem całości był Rhode, który dysponował strażnikami i więźniami.
           W lecie lub wczesną wiosną 1943 roku dostałem polecenie podstawienia samochodu ciężarowego z przyczepą na teren obozu. Do samochodu wsiadł Rhode i dwóch policjantów żydowskich. W obozie załadowano 40 chorych mężczyzn i kobiet. Niektóre kobiety były w ciąży. Nadzorowali ich policjanci żydowscy. Rhode powiedział mi, że jedziemy do Radomia. Gdy dotarliśmy tam, nadzór nad przywiezioną grupą Żydów przejęli gestapowcy i pojechali z nami za miasto, 3 km od centrum Radomia. Po dotarciu na miejsce, Żydów wprowadzono do baraku. Po pewnym czasie przyszedł do nas, a siedzieliśmy wtedy w kabinie samochodu, jeden z policjantów żydowskich, który nadzorował Żydów, jadacych z nami z Ostrowca. W kabinie był wraz ze mną Gustaw Wisaczewski, zamieszkały w Ostrowcu Świętokrzyskim, przy ul. Targowej.
          Policjant żydowski oświadczył, że czuje się bardzo źle i poprosił, żeby kupić wódki i coś do zjedzenia. Na nasze pytanie, czym się tak zdenerwował, odpowiedział, że jak chcemy, to możemy sami zobaczyć. Wisaczewski przyniósł wódki i dał ją policjantowi, który wypił więcej jak jedną czwartą litra, a pozostałość przeznaczył dla nas. Potem zaprowadził nas pod barak. Przez otwarte drzwi baraku zobaczyliśmy stojących tam, rozebranych do naga Żydów – mężczyzn i kobiety. Byli to, oczywiście, przywiezieni przez nas Żydzi. W baraku leżeli na specjalnie przygotowanych stanowiskach stzreleckich Łotysze w czarnych mundurach, a Żydzi przechodzili kolejno przez pomost. Pod pomostem wykopany był dół, w który wpadali rozstzrelani. Gdy zobaczylismy taką scenę, natychmiast opuściliśmy to okropne miejsce. Człowiek normalny nie był w stanie patrzeć na taki mord.
          Po pewnym czasie policjanci żydowscy załadowali w skrzynie ubrania zamordowanych i włożyli je na samochód. I gdy przyszedł Rhode, pojechaliśmy do getta w Radomiu. Zabraliśmy stamtąd 40 mężczyzn i kobiet, których przewieźliśmy do obozu w Ostrowcu Świętokrzyskim. Przed wyjazdem z Radomia odbyła się ich selekcja. Uczestniczyli w niej także żydowscy policjanci z Ostrowca Świętokrzyskiego, którzy wybierali swoich znajomych. Żydzi z Ostrowca chętnie jechali do Ostrowca. Jak wynikało z ich zachowania, nie byli zorientowani, w jakim celu tam jadą. Prawdopodobnie uważali, że w Ostrowcu jest najlepiej. Wszystkich Żydów, którzy zostali załadowani na samochód w Radomiu, przywiozłem do Ostrowca. Po przyjeździe rozlokowano ich w barakach, a nam polecono jechać do garażu.

          Tauchen Zalctrajger (przyp. 130 - Archiwum OKBZH w Kielcach), zamieszkały w Ostrowcu Świętokrzyskim, przy alei 3 Maja widział, jak w październiku 1942 roku [powinno być: 1943 roku] Zwierzyna wydał Ukraińcom ze straży fabrycznej rozkaz rozstrzelania 3 Żydów: Gutmana i Grindberga, trzeciego nazwiska nie pamięta. […]

          Cukierfajn (przyp. 131 - Archiwum OKBZH w Kielcach), zamieszkały w Ostrowcu Świętokrzyskim, przy ulicy Młyńskiej 13, podaje, iż Zwierzyna wydał rozkaz zastrzelenia braci: Kopla i Mojżesza Sztajnów. Rozkaz został wykonany.

          Mosiek Brukierer (przyp. 132 - Archiwum OKBZH w Kielcach), zamieszkały w Ostrowcu Świętokrzyskim, ulica Młyńska 1, był naocznym świadkiem rozstrzelania z rozkazu Zwierzyny przez wartowników ukraińskich trzech Żydów: Mośka Gutmana, Grindberga i trzeciego o nieznanym nazwisku.
[…]

str. 218-219
[…] W aktach Okregowej Komisji do Badania Zbrodni Hitlerowskich w Kielcach natknąłem się niedawno na relację o bodzechowskim obozie pracy. Sporządzono je na podstawie zeznań: Jana Śmiecha, Stefanii Targowskiej, Stefana Borka i Abrahama Kierbela. Ten ostatni przebywał w tym obozie i przeżył okupację hitlerowską (przyp. 136 - Archiwum OKBZH w Kielcach).
           […] Z rąk gestapowców z Ostrowca Świętokrzyskiego, którzy sprawowali nadzór nad obozem, zgnięło około 40 Żydów. Zostali zastrzeleni w trakcie rewizji za kosztownościami, dokonywanymi przez gestapowców: Semka, Johnsona i innych. Żydzi byli także mordowani poza obozem. Zabito w ten sposób małżeństwo Billerów z sześcioletnim synkiem, pochodzące z Wiednia.
          Hitlerowcy zabrali też z obozu dzieci żydowskie i rozstrzelali je pod murem pobliskiego cmentarza żydowskiego. Tej zbrodni miało dokonać gestapo z Ostrowca Świętokrzyskiego.

str. 249-250
          Felicja Goldfarb z Radomia, która przeżyła wojnę, zeznaje (przyp. 160 – Archiwum ŻIH w Warszawie.) 
          […] Zawieziono mnie samochodem do prochowni w Pionkach, gdzie przebywałam do lipca 1944 roku. W tym czasie zostałam wraz z innymi wywieziona do Oświęcimia. Był to pierwszy w dziejach Oświęcimia transport, który wszedł do obozu bez selekcji, ponieważ naczelny lekarz obozowy, Mengele – dowiedziałam się o tym dopiero po wojnie – postanowił napisać dzieło naukowe z dziedziny pedologii i w tym celu kazał zostawić do swojej dyspozycji cztery transporty, a mianowicie: Bliżyn, Pionki, Ostrowiec i Starachowice. Natomiast dzieci, przywiezione z radomskiej wytwórni broni, które w tym czasie przybyły do Oświęcimia, posłano od razu do gazu.

str. 289
           Historyk żydowski, Emanuel Ringelblum, który w czasie ostatniej wojny założył w getcie warszawskim tajne archiwum żydowskie, zgromadził wiele materiałów dotyczących martyrologii ludności żydowskiej w Polsce. Wśród tych, które ocalały po zagładzie warszawskiego getta, odnaleziono listy pisane i wysyłane przez Żydów. Wybrałem kilka kartek pocztowych, pisanych i nadawanych w woj. kieleckim.

Ostrowiec Świętokrzyski – getto, 12 sierpnia 1942 roku
Kochana Pani Grabska!
Bardzo Panią proszę, by mi odpisała, jak u Blimci. Już setki razy pisałam i dzwoniłam i ani śladu. Może Pani wie, co u naszego Fiszla i Beniamina. Zlituj się Pani nad nami i odpisz nam, bo już nie mamy sił z przemyślenia. Proszę nic nie ukrywać przed nami i całą prawdę wypisać.
Wasza życzliwa Pela

          Jest to kartka pocztowa wysłana przez Pelę Okonowską, która mieszkała w Ostrowcu Świętokrzyskim przy ulicy Szerokiej 8, do S. Grabskiej w getcie warszawskim, zamieszkałej przed wysiedleniem przy ul. Pawiej (przyp. 195 – Ringelblum II, nr 223/2 k.l. Strona 165, poz. 89.).

str. 329-330
          - O ile mi wiadomo, sporo Żydów z naszego miasta [Ćmielowa] uratowało swoje życie – stwierdza Jan Pękalski, który w czasie okupacji nosił pseudonim „Borowy”. […]
          Z naszych kolegów szkolnych przeżyło wojnę dwóch Rybów, którzy mieszkali w Ostrowcu Świętokrzyskim. Pamiętasz chyba Leona? Chodził razem ze mną do jednej klasy gimnazjalnej u Chreptowicza. Widziałem się z nim na I zjeździe wychowanków tek szkoły w 1965 r. Starszy przyjechał w mundurze majora wojska polskiego. [I Zjazd Absolwentów odbył się w dniach 20-21.09.1958; II Zjazd Absolwentów odbył się 9-10.05.1968]
          Przeżył również hitlerowską okupację Wolf Zylberman, którego też powinieneś pamiętać. Taki skromny, porządny i bardzo dobrze uczący się chłopak. Ożenił się w pierwszym roku okupacji. Wkrótce po tym urodziło się im dziecko. Zostawili je u jakiejś rodziny w Annopolu i niestety, ludzie ci nie spełnili pokładanych w nich nadziei. Nie wiadomo, jak to się stało, lecz żydowskie dziecko wpadło w ręce Niemców. Zylberman pisał o tym do mnie po wyzwoleniu. Uważa, że mógłby się mścić teraz, lecz wyraził się jednocześnie:
          „Po co mam to robić? Czy wróciłoby to życie mojemu dziecku?”
          Zawsze był szlachetnym człowiekiem...

str. 365-366
          Tadeusz Pastuszka z Ostrowca Świętokrzyskiego, który podczas okupacji hitlerowskiej mieszkał w oddalonym o 5 km od tego miasta Chmielowie, dużej wsi, wspomina (przyp. 9 – Centralne Archiwum KC PZPR w Warszawie.):
          Udało mi się wyprowadzić z getta w Ostrowcu Świętokrzyskim trzy osoby pochodzenia żydowskiego, a następnie z obozu pracy w Hucie Ostrowieckiej – 13 osób.
          Wszystkich doprowadziłem do swojego mieszkania. Tych ostatnich – w 1943 roku. Przechowywałem ich i opiekowałem się nimi aż do wyzwolenia Kielecczyzny, to jest do 17 stycznia 1945 roku...
          Trzy osoby pochodziły z Łodzi, dwie z Warszawy, a 13 osób z Ostrowca Świętokrzyskiego. Byli to m.in.: Aron Rapaport z Ostrowca, Jankiel Rapaport, dwóch Fuksów, Maniek Bryner, dwóch Kapłowiczów z Łodzi. Reszty nazwisk nie pamiętam... Uratowali życie i mieszkają w Niemczech i w Izraelu. Posiadam ich adresy. Utrzymują ze mną stały kontakt. Piszą listy i przysyłają mi paczki...
          Gdy Armia Czerwona zbliżyła się do Wisły, Jerzy Korngold przebywał jeszcze wraz z żoną w obozie pracy Żydów w Ostrowcu Świętokrzyskim. Oto jak przedstawia on panujący w tym czasie nastrój wśród tamtejszych Żydów (przyp. 10 – Archiwum ŻIH w Warszawie.):
          Zaczęły krążyć pogłoski, że nasz obóz zostanie zlikwidowany. Wybuchła panika, każdy myślał, jak się ratować. Tymczasem władze w obozie przejęła SS z Radomia. Terror powiększał się. Codziennie rozstrzeliwano po kilka osób. Najpierw zabijano co dziesiątego. Codziennie odbywały się rewizje. Podwojono straż. Jeden obozowicz odpowiadał życiem za ucieczkę drugiego. Któregoś lipca 1944 roku dowiedzieliśmy się, że nie idziemy więcej do pracy; uciekło dwóch żydowskich policjantów oraz prezes Judenratu. Obóz został bez ochrony. Ukraińcy otoczyli obóz. Nadeszły 23 wagony. Zostałem odseparowany od żony. Dałem jej znać, by weszła do szeregu aryjek i wykorzystała szansę, swój fałszywy dowód, podrobioną przez polski antyhitlerowski ruch konspiracyjny kennkartę. Spotkaliśmy się z Żółtowskim i razem opracowaliśmy plan spotkania się z moją żoną. Została zaraz ona poinformowana o szczegółach tego planu.
          Ja zrobiłem to samo, gdy się dowiedziałem, że moja żona już uciekła. Powiedziałem żydowskim kobietom w cementowni, że uciekam i kazałem im zrobić to samo. Na umówionym miejscu spotkałem żonę, uciekłem przez kolczaste druty pod gradem kul. Płakaliśmy ze szczęścia. Wszystko było już przygotowane dla nas przez Polaka, Leszka Żółtowskiego.
[…]
          Jerzy Korngold wymienia kilka nazwisk – jak się wyraża – katów z Ostrowca Świętokrzyskiego:
          Gerhard Schachmeister, volksdeutsch. Widziałem, jak żelaznym prętem bił dzieci żydowskie aż do utraty przez nie przytomności; inżynier Wage - volksdeutsch; Keller, którego jedynym zadaniem było znęcanie się nad ludźmi; Rhode – kierownik warsztatu, bezlitosny kat i morderca...

str. 558
          W jesieni 1942 roku grupa młodych komunistów w getcie ostrowieckim: Maria i Dawid Szulmanowie, bracia Gutmanowie i Frydland przygotowywali zbrojne wystąpienie na wypadek wysiedlenia Żydów z tego miasta. Ich plany zostały pokrzyżowane przez fałszywe informacje podawane przez Judenrat, a dotyczące odłożenia eksterminacji ostrowieckich Żydów. M. i D. Szulmanowie uciekli z Ostrowca i walczyli w warszawskim ŻOB podczas powstania w tamtejszym getcie.