piątek, 5 września 2025
środa, 19 marca 2025
Nagrobek
![]() |
Rozbity nagrobek Fajgi Krongold, Chaji Szpigel, Otylii Szrajer i Izraela Lejba Lustiga z Ostrowca Świętokrzyskiego, listopad 1945, fot. NN. |
sobota, 1 marca 2025
m.in. w Ostrowcu
Grzegorz Krzywiec Antysemityzm w Opatowie i okolicach w okresie międzywojennym i bezpośrednio po drugiej wojnie światowej [w:] (po)Żydowskie. Sztetl Opatów oczami Majera Kirszenblata, Warszawa 2024
s. 325 – 345
Czołowa postać ONR, m.in. członek założyciel i sygnatariusz
Deklaracji Programowej tej formacji inż. Władysław Dowbor (wcześniej aktywny
członek OWP, znany z agitacji antysemickiej w powiecie opoczyńskim) w 1934 r.
wyjechał z Ostrowca, co faktycznie sparaliżowało powstanie jej struktur w całym
powiecie; […]
W powiecie opatowskim rolę naczelnego organu ideologicznego
spełniał wydawany w Ostrowcu „Biuletyn Zarządu Stronnictwa Narodowego”,
wyznaczający główne linie postępowania i agitacji antyżydowskiej.
[…] na obszarze całego powiatu nacjonaliści prowadzili stałą
aktywną działalność w zasadzie tylko w Ostrowcu, z czego najwięcej inicjatywy
przejawiali młodzi działacze […]
Ciągle pewną osobliwością były prasowe ataki na tych
ostatnich [Żydów] na łamach związanego z Legionem Młodych dwutygodnika „Na Przełomie”
(Organ Legionu Młodych w Opatowie i Ostrowcu).
Już w połowie 1935 r. zaczęły się regularne ataki na Żydów,
a także próby umasowienia akcji bojówkowej. Takie działania podejmowane były
zarówno w Opatowie […] i przede wszystkim w Ostrowcu.
Nacjonalistyczni aktywiści wybierali zwykle jakieś
uroczystości kościelne (m.in. opłatek) lub dni targowe, by czyhać na Żydów, a
potem fizycznie ich atakować bądź publicznie poniżać. W wielu wypadkach nie
dochodziło jednak do otwartych wystąpień, bowiem policja, jak np. w Ostrowcu,
konfiskowała „płyn cuchnący” do zanieczyszczania sklepów.
[…]
Jeszcze w połowie 1936 r., a więc w czasie największego ogólnopolskiego
wzmożenia antysemickiego, wracały próby ożywienia agitacji antysemickiej w
powiecie. Na przykład Zarząd Powiatowy w Ostrowcu nawiązał w tym celu
współpracę z młodzieżą akademicką i gimnazjalną (m.in. powstały wtedy „Sekcje Młodocianych”
składające się z maturzystów państwowego gimnazjum), ale te zabiegi nie
przyniosły oczekiwanego efektu.
[…]
Znamienne, że w tym okresie słabiej niż w innych powiatach
województwa działały organizacje powiatowe SN; entuzjazmu nie budziły aktywności
z użyciem przemocy i zaangażowaniem ludności chłopskiej, jak np. w podradomskim
Przytyku, Odrzywole czy Ossie. Na zebraniu organizacyjnym zdominowanej przez „młodych”
organizacji SN w Ostrowcu student Mieczysław Potocki zalecał „krytykowanie i
bojkotowanie Żydów”, lecz potępiał „uciekanie się do przemocy … przy udziale
chłopów”. Wystąpienie to zostało skwitowane gorącymi oklaskami.
[…]
W Ostrowcu działał nadto podporządkowany SN Związek Zawodowy
Metalowców „Praca Polska”, nie tylko aktywnie bojkotujący Żydów, ale też
wykorzystujący tzw. akcję antykomunistyczną do propagowania bojowego
antysemityzmu w zakładach pracy.
Na spotkaniach organizacyjnych SN bezustannie wracały
pomysły aktywizacji antysemickiej, m.in. w Ostrowcu padł pomysł niedopuszczania
Żydów do kąpieli w rzece Kamiennej. Z całego powiatu opatowskiego w tym właśnie
mieście najczęściej dochodziło do agresywnych zaczepek i fizycznych ataków na
Żydów (np. w czerwcu 1937 r. czterech nietrzeźwych członów SN zatrzymywało Żydów
na ulicy, ponawiany były próby pobić).
[…]
Antyżydowską akcję bojkotową na kieleckiej prowincji
systematycznie prowadził Związek Polski założony w 1936 r. w Poznaniu, który
kontynuował zarówno agitację antysemicką (regularnym prelegentem w Opatowie i
Ostrowcu bywał np. ks. Stanisław Trzeciak), jak i wspierał zakładanie „sklepów chrześcijańskich”.
[…]
Najgłośniejsze w okolicy było chyba zabójstwo czterech osób
narodowości żydowskiej zamieszkałych przy ul. Radomskiej w Ostrowcu w 1945 r.
Zbrodni dokonali, co zostało później ustalone w wyniku śledztwa i procesu, trzej
uczniowie szkoły średniej – Janusz Winiarski, Bogdan Krawczyk i Kazimierz
Markwart – w trakcie potyczki uczestników podziemia akowskiego. Jeden ze
sprawców, choć nie biorący bezpośredniego udziału w mordzie, zeznał, że na
rozkaz przełożonych – nie wyjaśniono, czy taki rozkaz faktycznie padł i jaka
organizacja go wydała – miała powstać „bojówka do walki z Żydami”, którzy
rzekomo spekulowali cenami zboża w okolicy. Zadaniem „bojówki” było napadanie
na ludność żydowska w celu zmuszenia jej do opuszczenia miasta. Za pierwszą
ofiarę sprawcy obrali Felicję Krongoldównę, posługującą się okupacyjnym
nazwiskiem Kwiatkowska, córkę przedwojennego właściciela fabryki papy. Przedsiębiorstwo
to w czasie wojny zajęli Niemcy, a jego zarządcą był ojciec jednego z bandytów.
Wiele wskazuje, że pozostałe ofiary jako „niepotrzebni świadkowie” były
przypadkowe; z jedenastu osób, które znalazły się wtedy w mieszkaniu przy
Radomskiej, wszystkie obrabowano z pieniędzy i pozbawiono cenniejszego dobytku.
Po rewizji i rabunku Żydów ustawiono twarzami do ściany i wykonano swego
rodzaju egzekucję; większość przetrwała – trzy osoby wyszły całkowicie bez szwanku,
ponieważ sprawcy po oddaniu serii strzałów wybiegli z domu. Motywy antysemickie,
czysto rabunkowe, a zapewne także osobiste były tu nierozerwalnie ze sobą
powiązane.
sobota, 26 października 2024
Stryjeczny brat bohatera
![]() |
Lejzor Leon Szpilman |
Stryjeczny brat bohatera "Pianisty". Jego losy również mogłyby posłużyć za scenariusz godny Oscara
Janusz Kędracki
Był stryjecznym bratem Władysława Szpilmana, o którym Roman
Polański nakręcił nagrodzony Oscarem film "Pianista". Także grał na
fortepianie.
Lejzor Leon Szpilman urodził się 18 kwietnia 1913 roku w
Ostrowcu nad Kamienną, jak wówczas był nazywany Ostrowiec Świętokrzyski. W
rodzinie o bogatych tradycjach muzycznych, dziadek Lejb grał na kontrabasie,
ojciec Rivn na skrzypcach w orkiestrze.
Mieszkali w nieistniejącej już kamienicy u zbiegu obecnej
alei 3 Maja i ulicy Kilińskiego. Już jako czterolatek zaczął się uczyć gry na
pianinie, a w wieku dziewięciu lat został taperem, czyli akompaniował do
niemych filmów w ostrowieckich iluzjonach. Jako nastolatek trafił też do kapeli
klezmerskiej, z którą występował do wybuchu II wojny światowej i okupacji
niemieckiej.
W getcie i z partyzantami w puszczy
Przed napaścią Niemiec miał przekonywać stryjecznego brata
Władysława Szpilmana do opuszczenia Polski, ale w końcu obaj zostali. Brat,
który przed wojną był pianistą w Polskim Radiu, znalazł się w warszawskim
getcie, on w ostrowieckim.
Uczył tam jednego ze strażników gry na akordeonie. Dzięki
temu przeżył, bo Niemiec ostrzegł go, kiedy w październiku 1942 roku rozpoczęła
się likwidacja getta i wywożenie Żydów do obozu zagłady.
Z poślubioną już podczas wojny żoną Marią, zwaną Manią,
uciekli z miasta. Przez kilka miesięcy przebywali z oddziałem partyzanckim w
rejonie Puszczy Iłżeckiej.
Potem wrócili do Ostrowca, ukrywając się wraz z bratem Mani
Stanisławem. Leon zaczął wtedy pisać dziennik.
– Pierwszy wpis pochodzi z marca 1943 roku, ostatni z lutego
1945. 190 kilka stron z notesików zapisanych maczkiem i szybko – informuje
Hanna Fedorowicz, która rozszyfrowała trudne często do odczytania zapiski po
polsku, przetłumaczyła na angielski i przygotowuje do wydania książkowego.
Dodaje, że to bardzo osobisty dokument, zawierający
najbardziej intymne myśli.
– Leon czuł się odpowiedzialny za Manię, za jej brata. Miał
niewyobrażalną odwagę, ale także bał się i martwił. Nie mógł im się przyznać do
słabości, więc zapisywał do dziennika. Czasem po kilka razy dziennie, nawet co
godzinę bardzo dokładnie notował, co przeżywał. Niektóre zapiski na dworze,
podczas deszczu robił. Czasem są też przerwy, kilka dni, tydzień – podkreśla.
Fedorowicz zdradza, że w dzienniku opisanych zostało mnóstwo
trudnych sytuacji. Niejednokrotnie zdarzało się, że Szpilman był bliski
załamania.
– Prosił Boga, żeby na zawsze zasnąć. Wyszedł z domu, w
którym się ukrywali, i szedł do baraku w obozie pracy, w którym Niemcy trzymali
Żydów. Chciał zobaczyć się tam z siostrą. Przedtem ogolił się, ubrał pięknie. W
pewnym momencie poczuł, że ktoś za nim idzie. Miał przy sobie pistolet. Świeżo
wyczyszczony, bo śniło mu się, że się zaciął. „Pan Bóg mi otworzył usta" –
zapisał. Kiedy tamten krzyknął „Halt!", on też zawołał „Halt!".
Tamten znowu „Halt!", Leon też. Kiedy tamten trzeci raz powtórzył,
powiedział do niego: „Słuchaj, przestańmy, bo obaj zginiemy". Tamten
przestał – opowiada pani Hanna.
W komórce przy Denkowskiej
Najdłużej Leon z żoną i szwagrem ukrywał się w mieszkaniu
przy ul. Denkowskiej, które wynajął dla nich jeden z polskich przyjaciół Henryk
Wroński. – Leon płacił za czynsz, Wroński udawał, że tam mieszka. Kiedy
wychodził, zamykał drzwi. Oni mogli wyjść przez boczne okienko – mówi Hanna
Fedorowicz. Dodaje, że na początku tego ukrywania się Leon wychodził do miasta,
czytał prasę, rozmawiał ze słuchającymi potajemnie radia, głównie o tym, kiedy
wojna się może skończyć.
Żyli w ciągłym zagrożeniu. Bali się kaszleć, żeby ktoś nie
usłyszał. Kiedy Niemcy przeszukiwali kolejne ulice i domy, musieli uciekać,
cały dzień leżeli schowani w trawie.
Tuż przed wycofaniem się z Ostrowca niemieccy żołnierze
zajęli dom przy ul. Denkowskiej. Leon z żoną i szwagrem skryli się w spiżarce,
siedzieli tam całymi dniami, gdy było niebezpiecznie. Potem weszli głębiej, za
spiżarkę do malutkiej komórki. Tam trzy osoby były tak ściśnięte razem, że
ledwo mogły oddychać.
Kiedy nie mogli już wytrzymać z głodu, wyszedł w nocy i
ukradł Niemcom chleb.
– Leon zapisał w dzienniku, że miał sen. Matka mu się
przyśniła i powiedziała, że będzie dobrze – informuje Hanna Fedorowicz.
Napad na ocalałych z Holokaustu
Po wkroczeniu do Ostrowca Armii Czerwonej mogli wyjść z
ukrycia. W marcu 1945 roku w domu przy ówczesnej ul. Radomskiej (obecnie ul.
Sienkiewicza), gdzie mieszkali, wkroczyli uzbrojeni ludzie z poakowskiego
podziemia. Zabili cztery przebywające tam osoby, kilka kolejnych ranili.
O przebiegu tego napadu pisze Joanna Tokarska-Bakir w
artykule „Malarz i dziewczyna. Ostrowiec. 19 marca 1945". Cytuje m.in.
zeznania Szpilmanów ze śledztwa. „Po dokonanym rabunku rzeczy wartościowych
zwrócili się do wszystkich obecnych, żeby podawać nazwiska, i przy podawaniu
nazwisk zaczęli strzelać" – zeznała Mania Szpilman.
„Obecna w domu Krongoldówna, która miała kennkartę na
nazwisko Kwiatkowska, podała przybrane nazwisko. Ten najniższy blondyn mówi:
co, Kwiatkowska? To pani jest Krongoldówna, kierowniczka fabryki Smołopapu!
Druga, Szpiglówna, podała też przybrane nazwisko. Blondyn niski mówi: to pani
Szpiglówna, i stara się pani o mieszkanie. Obecna w tym czasie przyjezdna żona
doktora z Warszawy [Otylia Szrajer], która przyszła przenocować się, podała, że
jest Polką, to śmiał się i pierwszą kulę dostała, i z miejsca została zabita.
Po tym wypadku zabicia pierwszej osoby krzyknęli: »w tył zwrot!«, i zaczęli
strzelać wszyscy. Kiedy wszyscy zostali już poprzewracani na podłodze, zabrali
zrabowane rzeczy, wysoki powiedział: skończone, chodźmy. Wysoki był całym
komendantem. Ta cała scena trwała 30 minut" – opisywał zbrodnię Leon
Szpilman.
Szpilmanowie zostali ranni w tym napadzie. „Zgodnie ze
świadectwem lekarskim wystawionym 25 maja 1946 r. przez kierownika Szpitala w
Ostrowcu dr. Kwiatkowskiego, w dniach 19-29 marca 1945 Mania i Lejzor Leon
Szpilmanowie przebywali na oddziale z rozpoznaniem przestrzału prawego ramienia
jedno oraz przestrzału prawego barku drugie" – pisze Tokarska-Bakir.
Po wyjściu ze szpitala Leon rozpoznał na ulicy w Ostrowcu
jednego z napastników, co doprowadziło do aresztowania także pozostałych. Dwóch
z nich sąd wojskowy skazał w 1946 roku na karę śmierci, wyrok wykonano.
„Proszę o mieszkanie w moim domu"
Monika Pastuszko na swoim „blogu w budowie" cytuje
pismo, jakie 12 kwietnia 1945 roku Leon Szpilman skierował do wydziału
kwaterunkowego urzędu miasta: „uprzejmie proszę o przydzielenie mi mieszkania w
moim własnym domu przy Aleji 3-go Maja nr. 1. Wymienione mieszkanie zajmowałem
także w 1939 roku, a obecnie znajdzie tam pomieszczenie 5 osób (...) W czasie
mego przebywania w szpitalu wprowadził się do wyżej wymienionego mieszkania
nieprawnie obywatel C.".
Z dokumentu ostrowieckiego oddziału Centralnego Komitetu
Żydów Polskich wynika, że nie czuł się też w Ostrowcu bezpiecznie. Groził mu na
ulicy brat jednego z aresztowanych uczestników napadu i również „inni obywatele
ostrowieccy" nie szczędzili gróźb. „Przeto celem zabezpieczenia swego
życia ob. Szpilman zmuszony jest chwilowo Ostrowiec opuścić" – czytamy.
Wraz z żoną opuścił nie tylko Ostrowiec, ale i Polskę. Na
stałe. W 1947 roku trafili do obozu dla wysiedlonych w Fürstenfeldbruck na
terenie okupowanych wtedy przez zachodnich aliantów Niemiec.
Tam Szpilman skomponował „Rapsodię 1939-1945". Mówił,
że ten utwór ma „przywodzić na myśl odgłosy wojny: strzały, płacz, wybuchy i
radość z wyzwolenia".
– „Rapsodia" miała premierę w obozie Fürstenfeldbruck,
grał znany zespół obozowy The Happy Boys – informuje Hanna Fedorowicz.
Granie utworu dla samego Szpilmana okazało się jednak zbyt
bolesne. Dlatego w 1948 roku, gdy wraz z żoną i synem Lesem wyemigrował do
Kanady, schował jego rękopis w walizce trzymanej w garażu w Toronto.
Wtedy także zmienił nazwisko na zanglicyzowaną formę
Spellman, a imię skrócił do Leo. Powrócił natomiast do wykonywanego w Ostrowcu
zawodu pianisty, zakładając Orkiestrę Leo Spellmana. Był to jeden z najlepszych
w Toronto zespołów wykonujących muzykę taneczną.
Pod koniec ubiegłego wieku Spellman powrócił też do
„Rapsodii". Do wydobycia z walizki tego utworu przyczynił się jego kuzyn
Władysław Szpilman, bohater nagrodzonego Oscarem „Pianisty" Romana
Polańskiego. Gdy organizatorzy koncertu w Muzeum Pamięci Holokaustu w
Waszyngtonie zwrócili się do niego o pomoc w poszukiwaniu twórców tradycyjnej
muzyki żydowskiej, polecił im stryjecznego brata Leo.
Amerykańska premiera „Rapsodii 1939-1945" miała miejsce
w styczniu 2000 roku. Później utwór był wielokrotnie wykonywany w Stanach
Zjednoczonych, został też wydany na płycie. Mający 96 lat Spellman nie brał
bezpośrednio udziału w nagraniu, ale cały czas przebywał w studiu. – Grał na
fortepianie codziennie do końca życia – podkreśla Hanna Fedorowicz.
Siedem tygodni przed śmiercią Leo Spellman był gościem
specjalnym kanadyjskiej premiery „Rapsodii", która odbyła się w ramach
Aszkenazy Festiwalu w Centrum Harbourfront w Toronto. Zmarł 24 października
2012 roku w wieku 99 lat.
Polska premiera jego „Rapsodii 1939-1945" odbyła się w
Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie 29 stycznia 2016 roku.
Film czeka na polską premierę
Trzy dni później ostrowieccy radni zdecydowali o nadaniu Leo
Spellmanowi tytułu honorowego obywatela miasta. Jego urodzona już w Kanadzie
córka Helene wspólnie z prezydentem Ostrowca Jarosławem Górczyńskim odsłoniła
tablicę pamiątkową na budynku kina Etiuda.
15 czerwca 2022 roku, podczas Festiwalu Filmów Żydowskich w
Toronto miała miejsce premiera filmu „The Rhapsody" o Leonie Szpilmanie i
z jego udziałem. Opowiada w nim o swoich przeżyciach z czasu wojny.
Jak informuje Hanna Fedorowicz, film został dobrze przyjęty
w Kanadzie. W listopadzie otrzymał nagrodę publiczności na festiwalu filmów
żydowskich w Hongkongu.
Czy doczeka się polskiej premiery? – Jesteśmy zainteresowani
jej zorganizowaniem – deklaruje Jacek Kowalczyk, dyrektor Miejskiego Centrum
Kultury w Ostrowcu Świętokrzyskim.
Źródło: Ale Historia, Wyborcza Kielce, 29.01.2023
czwartek, 24 października 2024
Dipisi
wtorek, 17 września 2024
In my city of birth, Ostrowiec
Konrad Elkana Charmatz
Nightmares: Memoirs of the Years of Horror Under Nazi Rule in Europe, 1939-1945
Translated from the Yiddish "Koshmarn"
by Miriam Dashkin Beckerman
published by the Concordia University Chair in Canadian Jewish Studies
CHAPTER 83
In my city of birth, Ostrowiec
With a throbbing heart, I ride to the city of my birth, Ostrowiec, where I once spent my entire youth, the loveliest years of my life. Here, I started to envision a future life, to weave dreams with the belief and hope of a better world. This is where I was when the war broke out, to be near my mother. I knew nearly everyone in this shtetl. Here, I had a family, near and distant relatives, numbering a few hundred, besides a number of friends and acquaintances. Here, I knew every stone and tree. I was even friendly with the Polish neighbours. Although I already knew about the great destruction, and that I would not find anyone there of my close ones, I still felt nostalgia for my old home, the street, the house where my cradle once stood.
We pass by stations of very familiar cities: Kielce, Skarzysko, Wierzbnick, Kunov. Everywhere, I once had relatives and friends. I knew the communities very well. I knew the institutions and the activists. I also knew the traditional firms, the wealthy of the shtetlach, small towns, those who inherited large fortunes from their parents and were themselves prepared to leave large inheritances for their children. Now, it has all turned to dust and ashes. The sound of the locomotive lulls me to sleep. With my eyes shut, pictures spin in my mind, scenes and people from the past. Like a film unwinding, the colourful magical scenes of those years stretch before me. I see the first beginners' teacher, Reb Mordecai Lifschitz, when the assistant teacher brought me to class on the first day. I did not see any eyes nor face, but a wild beard and sidecurls. I listened to the sound of the words which the other children were repeating after the rebbe, and looked at everything around me with so much anticipation. I recall the shining eyes of my mother and father, when the assistant brought me back home in the evening. I also recalled the Hebrew Bible stories to which I would listen in cheder in the winter evenings, stories from the Book of Genesis, when my fantasy would take off playfully upon hearing the colourful Biblical legends. I also remind myself of my teachers: Pinyele--the best; Ezrl--the quiet one; Myer Pentzik and the Gemara teachers, Leibish, son of Yashe and Reb Gershon Henech. I remind myself also of my Hebrew language teachers and of my yeshiva days and the shtibl atmosphere; the patriarchal personalities, Torah authorities, all of which I guarded in my memory with great piety and respect. I also recall the Ostrowiec famous brilliant Gaon, Rebbe Maier Yechiel Halevi Halstock, of blessed memory, an ascetic and a great genius, who tortured his body and fasted for forty years. I often spent time in his study house, looked into some of his sacred books, and more than once, by chance, sat in on the religious court sessions where he and Shimele, the beadle and a third person would discuss religious cases. Such scenes replayed themselves in my mind tens of times during the night. The rebbe did not sleep. He was restless in bed in his silk caftan and fur. Probably, something was on his mind, so immediately a religious court of three Jews had to gather to pray so that the bad thoughts in his dreams and all evil influences should be dispelled. On one such occasion, I was sitting in his study house, looking into a sacred text. The beadle had gone out. Suddenly, the door of the rebbe's room opened and he appeared in the doorway, with his sharp eyes that shone out of their deep sockets, and his beard and earlocks. When he saw me he asked:
"Are you alone, young fellow?" Come into my room. You'll stay with me until Shimeleh will come."
I trembled from fear and respect. I went in, sat down on the edge of a stool and the rebbe went back to bed in his clothes and dozed off. I do not know how long I sat there, because every minute was like a year. Every stroke of the Hebrew-handed clock resounded in my mind. It seemed to me as though the rebbe was arguing with the angels which ascend and descend, coursing around his head until Shimeleh, the beadle, returned and used me for a third party in the process of getting rid of the spirits that were plaguing the rebbe through dreams.
Now, listening to the clatter of the train wheels, all the scenes came alive in my memory and stretch in front of my closed eyes. Hundreds of events which I had long ago forgotten, sprung in my mind: hundreds of people and types, who tried to remind me of incidents in my youth, drawing them out of my past. A sharp whistle of a locomotive woke me up from my state. I opened my eyes and saw that the day has gone and night had spread its dark wings over the area. I pressed my face against the cold window and looked out, seeing in the light of the lit-up windows the forests and fields through which the train was cutting its way. These were very familiar landscapes to me, which were engraved in my mind. We were getting close to Ostrowiec. I recognized the forests which recalled my young days. I would often spend summer days there on outings. My heart starts to pound, as though I was about to meet relatives and friends whom I have not seen for many years.
Finally, I find myself at the station. The conductor calls out: "Ostrowiec Comyeni!" It is the same red brick building, the same porters, but the people are different than those I used to meet here. They are all cold, strange faces. I look around, searching for my wagoner of former days, Yosl Kobaleh, who used to grab my suitcase from me as soon as he saw me arriving, but Yosl Kobaleh is nowhere to be seen, nor Maneleh, another wagoner. There is no Chiyel-Azeh. None of them are here.
The droshkies (wagons) are there, but the wagoners are others, unfamiliar ones who do not even know me. My world is no longer here. It has vanished together with the people, with the learned ones and the wagoners, together with the refined youth and hard-working Jews, the wealthy ones and the poor. So, who was I looking for here and whom should I approach? The people sitting with me in the droshky are also complete strangers. They look at me strangely, suspiciously, because they can tell from my face that something strange is transpiring in my mind. I do not want to, nor am I able to talk to anyone. My heart is pressed, full of pain, and I do not want to unfold it to anyone. I ask to be taken to a hotel where I register for a room, and sink down like dead. I do not want to open my eyes because I do not want to face reality, to see what has become of all my hopes and dreams. I fell asleep quickly, but soon woke up, covered with sweat, because nightmares were plaguing me. I dreamt that Polish neighbours are chasing me, wanting to grab me and take me to Auschwitz. I run away, wanting to hide myself in the Kinever forest, but I get tripped and fall down; tens of hands stretch out to me with axes and knives. I start to shout and wake up.
Outside, it had started to dawn. I am not able to sleep any more, lest the nightmares start over. I shower, dress and go out. The first thing I want to do is visit my father's, of blessed memory, grave. His grave was right beside the one of the Ostrowiec Rebbe, of blessed memory. It did not take me long to find the cemetery because it had "invaded" the city. Whole streets had been swept away. The walls of the cemetery had also been destroyed, so that the whole city was one large cemetery. There is no longer a border between the living and the dead because everything is dead. The cemetery morgue is also destroyed, as though heavy battles had taken place here, but no battles took place here. The Poles had taken apart the Jewish houses, looking for hidden treasures. A rumour started to circulate in the city that the Jews had hidden large fortunes inside the walls of their homes, so the houses were wrecked in search of these treasures. The Ohel (monument) of the Ostrowiec Rebbe, Reb Meir Yechiel Halevi, of blessed memory, is also destroyed. His gravestone lay on the ground broken into pieces. The gravestone of my father, of blessed memory, was whole. The vandals, though, had torn out the marble plate. Many gravestones lay broken and cows were grazing amongst the graves. Upon this sight, I sat down on the stone of my father's grave and cried bitterly. I cried my heart out. The Nazis dragged my mother off to Treblinka. Her ashes are probably scattered over uncared fields. May her memory be a blessing, but even the dead are not allowed to rest in peace. This is what our "loving" neighbours did. The gravestones were broken and the graves profaned. No doubt, the field will soon be ploughed under because of urbanization with the aim of wiping away all traces of the once great Jewish centre. What will happen then to the graves of our near and dear ones? I do not know how long I sat there at my father's grave, because the sound of voices startled me. When I looked around, frightened, I saw a few Jews near me. They recognized me, and got me up from the gravestone. They told me that approximately 80 Jews had returned to Ostrowiec from various camps and from their hiding places in the forests, but the majority left here or are preparing to leave. A short while ago, they told me, a house where a few saved Jews were living, was crashed into and three of them were killed. A note was left behind saying that, "If you will not leave here promptly, you will all be murdered." The three Jews were buried in the cemetery and monuments erected. The following day the tombstones were found smashed and the graves disgraced.
I was led into the locality where the remaining Jews gather. This was in the "Warshavsky Hotel," a small Jewish hotel on the "Teumah Hill" in front of the church. Here I met a few lonely people, sole ones remaining from large families. These were not human beings in the normal sense of the word. They were wrecks. Their eyes reflected bitterness, disappointment and despair. When they heard that I had come from Paris, they pressed close to me to question me about the situation of the refugees there and how they can emigrate. As I looked at these people, I thought more than once to myself: What was the point of struggling so hard to stay alive? It was not only Hitler who wanted to liquidate us. The whole world helped him and is still helping him to destroy Jewry completely.
***
The following day, I went to see how matters stood in connection with my inheritance. What I found was a brick two-story building which had belonged to my parents, and a whole courtyard area that stretched for three streets from my grandfathers property. These were wooden houses and some also of brick. In the midst of the area was a garden with fruit trees and flowers. My grandfather, Avraham Leibish Waxman, of blessed memory, was once a man of property. He once had an estate in Chmielev, near Ostrowiec, and a mill too. Since that time, he had a love of nature of his own fruit trees and fruit. Later, he bought the property in Ostrowiec, and the first thing he did was to have the garden planted. There, we used to enjoy our free time. Near the garden, my father built his house. We also had many Christian neighbours. We got along very well with them and used to play with their children. One of our neighbours was called Leshkowitz. He was a livestock slaughterer who spoke a very good Yiddish which he learnt from his Jewish neighbours. When I went to see what happened to my inheritance, I happened to chance upon this Leshkowitz on Shener Street. He immediately recognized me and greeted me with these words:
"Take a look! Take a look! You're still alive!?"
My heart received a blow and tears started to stream from my eyes. A neighbour and a so-called friend of so many years, whom my grandfather had helped a lot, and with whom we had lived as a good neighbour; someone who knew what a large family we were, which embraced around 200 people, upon seeing that one of them was alive, instead of welcoming him in a friendly manner, and inviting him into his home to honour him with a drink, regrets instead that I did, in fact, survive. He could not stand to see me. Nothing prepared me for such brutality. I merely answered him:
"Yes, you see with your own eyes that I'm still alive and will probably outlive many of my enemies."
I wiped my eyes and went to see my former home. I met another neighbour living in my mother's house, also a livestock slaughterer. He received me in his kitchen, not allowing me into the salon, but through an opening in the door I saw our green sofa and the large, massive sideboard. I also saw our drapes and our other things on the balcony. On the other side of the premises, on the balcony, near the kitchen, was our glassed-in porch. Here stood containers, probably with cabbage, and sacks of potatoes. I was dying to go into the room that served as my writing room. That was where I had once written my poems and stories, sitting during winter evenings near the stove, but he did not open the door. Not waiting until I would ask him something, he finished with me, saying that he had been given the premises by the magistrate, and that he must not deal with me at all in this regard, but that I have to direct my inquiries to the officials. He eyed me with a pair of murderous eyes, shoving me towards the door. I went out, feeling as though someone had poured a pail of cold water on me. He immediately locked the door behind me, as though he was afraid that I might return. I went away from there embittered, disappointed, and a wreck.
My grandfather's houses were also taken away, and even the garden was destroyed. Even the acacia tree, which I loved so much, and from which I would remove branches each year for our succah, was chopped down. No sign of it remained. I felt physically and mentally crushed, insulted and spat upon. It was only then that I understood our great tragedy and destruction, that it was not only the Germans, the Nazis, who destroyed and rooted us out, but also the other nations who helped them actively such as the Poles, Lithuanians, Ukrainians, Russians, Hungarians, Rumanians and others who helped them actively and participated in the murders; and also those who stood by and watched indifferently, closed their borders, and in no way helped the defenseless people in their desperate situation.
I wandered around in the city like a madman, a lost soul, and could not stop crying. I was physically and mentally broken. I looked into many Jewish homes and stores where, at one time, I met so many friends and acquaintances, precious faces and friendly looks, but I no longer meet there any of the former owners. I look into the yards, and scenes of the Jewish children who once played there flash before my eyes, the Shloimelech, and Peselechs, the Hershelech and Dvorelech, but they have disappeared. I remind myself of the long caravans and transports, the executions, the gas chambers and crematoriums where I met them when they were being led to their death. The Nazis and their partners thought up thousands of ways of death for their victims. Their houses, their residences and their stores were taken over by strangers who took possession of the whole Jewish fortune, the sweat and toil of generations. They stole it all, and now they parade around in the clothing of the Jews, Jewish underwear, Jewish jewelry, everything the Jews owned. Whenever one of the victims of those they helped murder and liquidate, but whose fate was to survive and live, reappeared, they consider him an enemy, an intruder, an evil spirit who has come to disturb their peace. They are ready to kill him, just as happened to so many victims.
The large market square, like a large container, was alive with Jewish stores. The only non-Jewish store was the pharmacy. Many of the houses are in ruin, ripped apart by the Polish neighbours who sought, in the walls, encased Jewish treasures. That market container does not exist any longer. In its place are holes, cracks and wrecks. Piles of bricks are scattered. The market place is only open twice a week, every Monday and Thursday, but they no longer have the former lustre. No longer are there Jewish buyers or sellers. Some "stalls" still remain, operated by Poles, but the peasants do not enjoy dealing with them because they do not know how to sell. They are sour-faced, unpleasant, without any desire to win over the customer, to show him that he is making a good purchase. They treat him badly, mocking him and threatening him. I look into the tavern of Yosl Hurg, where the peasants used to come to gorge themselves and get drunk and afterwards want to kiss Yosl. Now, gentile bosses took over, with ruddy stout appearances, who, themselves indulge in drinking as they serve there, and afterwards try to rob their patrons, create havoc, and start a fight. The peasants run off, cursing and spitting on the proprietor, recalling fondly their "zhid," Yosek, who was a "pazondi chlop" (decent man).
I look into the store of Chana-Rivka, Miriam Bayleh, Hindele Monesen's and the chazantteh (cantor’s wife); these were businesses that the women ran because the men were not capable, or because they were teachers, and the women were the main breadwinners. All these are no longer here, nowhere to be seen. Wherever one looks, it is as though the earth had swallowed them. The iron handrail area, where Jews always used to gather on Sunday, and in the middle of the week, is also empty. The merchants, brokers, "money changers" and the loaners on interest, the cantors and matchmakers--all are gone. The iron handrail area is empty, nobody visits there anymore. A melancholy hangs over it all, a plaintive cry can be felt. The business of Moishe-Mendl Neihoiz stands locked. The show window is knocked out and boarded up. Moishe-Mendl no longer tells jokes and no longer whispers into the ears of friends. In Dudl Boifeld's drygoods store, one now sees Polish people serving the customers. They have changed the stock of silk and velvet, brocade and other fine goods, for coloured kerchiefs, flashy fabrics. No more gentle talk is heard there. There is noise and clamour.
I walk along this way in pain and with swollen eyes which absorb the whole Jewish tragedy, and the unceasing Jewish sorrow, until I come to the place where once stood the old Jewish synagogue and the study houses, but here I find a grassy hill and brush. The grand old synagogue, built in the 16th century, no longer exists. It was one of the most original and noteworthy architectural synagogues. It was a wooden structure, with a round cupola on top of the roof. The ceiling was round, with paintings and quotations of Biblical motifs, from which there hung down heavy brass lamps, with inscriptions of the donors. Legend has it that the painter fell down and was killed. The Holy Ark, where the Torah Scrolls rested, has a work of woodcuts which portrayed birds, flowers and exotic fruits. On the western wall, also decorated with paintings and quotations from the Hebrew Bible, hung the "Seat of Elijah the Prophet." The godfather would sit on it during a traditional circumcision. Amongst the many curtains for the Holy Ark there was also one with a Polish coat-of arms, inherited from an important Polish royal family, in recognition of the Jewish help during the Polish uprising of 1863. On the occasion of important Polish national holidays, when Polish government officials would come to the synagogue, the curtain with the initials P.R, (Polska Republic), would be hung up. Near the synagogue, on the right side, was the old study house with the windows facing the Stara Kanovsky Street. There, prayers went on all day, one quorum after another, and boys would sit at the oak tables engrossed in study. On the left side, the windows faced the river and meadows. There stood the "New House of Study" where Jews in the trades, minor merchants and craftsmen, fine middle class men, prayed. Down a few stairs was the "Little House of Study." where another class used to pray: porters, butchers, bakers and wagoners, people whose workday begins very early. Thousands of Jews gathered at these places for prayers. Now, all that is left are ashes and dust. I sit down on a stone and cry at the destruction. I say prayers of mourning. I was flooded with my own tears and mumbled, which quickly became a cry, in my imagination, the cry of thousands, tens of thousands, which resounded in my mind and in my ears. I shut my eyes and imagined the scenes before Yom Kippur when the synagogue and study houses and prayer houses are filled to overflowing. In the courtyard of the synagogue, thousands of women gathered, in wigs or head-coverings, with tear-filled eyes, holding holiday prayer books in their hands. They awaited the rebbe, The Holy Man (Tzaddik), who comes from his House of Study to the Old Synagogue where he recites the Kol Nidre. A commotion can be heard as the rebbe exits the House of Study, wearing a white linen robe and a prayer shawl. Thousands of Hassidim, similarly dressed, with flowing beards and sidelocks, with radiant eyes, carry the rebbe, so weak, on their hands. The whole Zatilneh Street is full of strong young men, butchers, wagoners, porters, coachmen, horse dealers. They form a pathway through which the rebbe will soon pass, not allowing anyone to break through the line. Here they come, or better still, flutter, storm, these hundreds of Hassidim in white linen robes and prayer shawls, carrying the rebbe in their hands. His eyes are flaming, and his wispy beard sways in the wind. The procession arrives at the synagogue courtyard. Thousands of voices call out:
"Holy rebbe! Righteous holy man! Bring prosperity... Bring salvation... Pray for a good year, redemption for the Jewish people!"
The heavens tremble, the ground shakes and the whole world is moving.
When I awoke, I saw beside me a crowd of people, Poles, who were talking amongst themselves and pointing to me, as though I was crazy. One came closer and asked me:
"You got lonesome for your buznitzeh? (synagogue). The Germans burn it and cleared the place for us. We'll plant a garden here."
Yes, the Germans burnt and destroyed the Jewish synagogue together with the Torah Scrolls and the worshippers. They cleaned the place for the Poles who will plant a garden here. They will make a park from the cemetery too. Polish children will play on the ruins of a destroyed Yiddish world.
***
That very same day, I went away from my home city, Ostrowiec, broken-hearted and crushed physically and mentally. I slid along the walls like a thief, ashamed to look at the houses, the trees and the streets, which still remember me from those fortunate times when I used to stroll hopefully and happily, full of fantasies and dreams. I believed in the world in those days. I believed in humanity, and hoped for a better tomorrow when people and nations will live in mutual understanding, helping one another to build a more beautiful, better and more just world; when the words of the prophet that, "Swords will be turned into ploughshares and when the lion will lie down with the lamb" will come about. Unfortunately, all these hopes and dreams were torn asunder. I ran away from the city of my dreams disappointed and bitter, downtrodden and in pain, insulted and spat upon, because my eyes have seen so much of blood and tears, so much brutality and murder, so much despoilment and vileness. I left, never to return. I left for a new world, to a new continent, and to new unknown surprises in life.
czwartek, 11 kwietnia 2024
niedziela, 9 kwietnia 2023
Trzy dokumenty
piątek, 27 maja 2022
Dawid Panzer
John Panzer: My father David Neuer Panzer (aka Bronisław Kuniński) living under false identity in Ostrowiec Św. from early 1944 until liberation in January 1945. Worked for German auto-mechanical firm J. Donges Wiest. In photo he is first on the left.
wtorek, 5 października 2021
sobota, 4 września 2021
Henryk Michał Wroński - Sprawiedliwy
Wroński, Henri-Michel
Na początku 1943 r. 21-letni Henryk-Michał Wroński pomógł Szmulowi Goldmanowi, jego siostrze Marii Spellman i jej mężowi Leonowi w ucieczce z getta w Ostrowcu Świętokrzyskim. Wroński, syn dawnych znajomych, swoje akcje ratunkowe uważał za obowiązek zarówno humanitarny, jak i patriotyczny. Po ich ucieczce Wroński ukrył wszystkich trzech uchodźców w pustym sklepie na obrzeżach miasta, a następnie w swoim kawalerskim mieszkaniu. Wroński z narażeniem życia zaopatrywał swoich podopiecznych w żywność i choć jego mieszkanie znajdowało się w pobliżu miejscowego komisariatu policji, zaspokajał ich wszystkie potrzeby, nie oczekując niczego w zamian. Trzej uciekinierzy pozostali u Wrońskiego do stycznia 1945 r., kiedy teren ten został wyzwolony przez Armię Czerwoną, a po wojnie wyemigrowali do Kanady. Ocaleni i ratujący stracili kontakt. Wiele lat później Wroński trafił do Paryża, gdzie znany był jako Henri-Michael Wroński, profesor muzykologii. W 1994 roku ocaleni spotkali się z Wrońskim i od tego czasu utrzymywali z nim stały kontakt.
6 marca 1996 r. Yad Vashem uznał Henri-Michaela Wrońskiego za Sprawiedliwego wśród Narodów Świata.
Źródło: Yad Vashem (ang.)
środa, 7 lipca 2021
Pesa Balter
Ocalona Paula Lebovics: Przeżyj, stając się niewidzialną
„Jeśli on może pracować, ja też mogę pracować” – powiedziała sobie 9-letnia Paula Lebovics — wtedy Pesa Balter — po tym, jak jej starszy brat, 14-letni Josef, opuścił mały, zaszczurzony pokój, który służył jako jeden z ich liczne kryjówki w nieczynnej cegielni przez wiele tygodni, odkąd getto w Ostrowcu zostało zlikwidowane 10 czerwca 1943 roku. Ale gdy tylko Paula wyszła późnym popołudniem na zewnątrz, ukraiński strażnik złapał ją, związał ręce za plecami i wymanewrował ją w kierunku bramy wyjściowej fabryki, gdzie grupa więźniarek zbierała się przed powrotem do pobliskiego obozu pracy w Ostrowcu.
Paula stała tam przerażona, gdy ukraiński strażnik podszedł do dowodzącego SS. Nagle spomiędzy więźniów dostrzegła ją jej matka Pearl Balter i wciągnęła w gromadę kobiet. Ale oficer SS zauważył jej zaginięcie i zaczął bić kobiety, aż dotarł do Pauli. Szarpnął ją za ramię i cisnął gwałtownie o ścianę fabryki. Upadła na ziemię, tracąc przytomność. Kiedy się obudziła, kobiet już nie było. Pozostał tylko oficer SS.
Paula urodziła się 25 września 1933 roku w Ostrowcu, jako córka Pearl Leah i Izraela Baltera, najmłodszego z sześciorga rodzeństwa. Mieszkali w jednym z małych domów, które zamożny dziadek Pauli, Akiva Rosset, zbudował dla swojej rodziny na dziedzińcu za jego kamienicą. Cała rodzina pracowała dla dziadka, człowieka religijnego, który był właścicielem firm leśnych, monopolowych i skórzanych.
Paula cieszyła się idyllicznym dzieciństwem, bawiąc się z kuzynami na dziedzińcu i świętując wypełnione śpiewem kolacje szabatowe w mieszkaniu dziadków.
Życie zmieniło się jednak 7 września 1939 roku, kiedy Niemcy zajęli Ostrowiec. Kilka tygodni później Paula zobaczyła swojego pierwszego niemieckiego żołnierza, gdy wraz z ojcem próbowali wsiąść do pociągu do Warszawy, aby zresetować jej niedawno złamaną rękę. Żołnierz natychmiast je usunął.
Pod koniec 1940 r. rodzina została zmuszona do przeniesienia się do otwartego getta. Tam Paula i cała jej rodzina mieszkała w jednym pokoju, z wyjątkiem jej brata Yonatona, który uciekł do Wilna. Wiosną 1941 r. getto zostało ogrodzone.
W nocy 10 października 1942 r. Herschel, najstarszy brat Pauli, dowiedziawszy się, że akcja jest zaplanowana na następny dzień, zaprowadził 44 członków rodziny i przyjaciół do dołu, który wraz z wujem wykopali pod szopą w pobliskim składzie drewna . Gdy akcja się rozpoczęła, Paula zajrzała przez mały otwór i była świadkiem, jak Niemcy maszerują Żydów na rynek, tłuką ich kolbami karabinów i wyrywają dzieci z ramion matek.
Trzeciego dnia Herschel pozwolił odejść dwóm starszym siostrom Pauli, 18-letniej Chai i 16-letniej Chanie, przekonane, że ich karty pracy będą je chronić. Ale oni wraz z 11 tysiącami Żydów zostali zamordowani w Treblince.
Druga akcja miała miejsce 16 stycznia 1943 roku. Kiedy Paula wyszła z kryjówki, którą Herschel znalazł dla niej, jej matki i brata Josefa, zobaczyła łaty zakrwawionego śniegu. Dowiedziała się również, że zabrano jej babcię i wielu krewnych.
Jednak w czerwcu następnego roku, kiedy zaplanowano likwidację getta w Ostrowcu i przeniesienie pozostałych Żydów do obozu pracy w Ostrowcu, Herschel nie mógł już dłużej chronić Pauli i Josefa. „Sami musicie przetrwać” – powiedział im.
Paula poszła za Josefem do cegielni, gdzie ukryli się m.in. w wąskim otworze w murze, niedziałającym piecu i małym pomieszczeniu pełnym szczurów.
Kiedy Paula obudziła się po uderzeniu w ścianę, oficer SS zmusił ją do wstania, żądając, aby ujawniła, gdzie ukrywają się inni. – Nie wiem – odpowiedziała Paula, płacząc i pewna niefortunnego wyniku. „Jeśli nikogo nie znajdziesz”, zapytała, „czy mogę zobaczyć moją matkę i ojca po raz ostatni?”
Oficer poprowadził Paulę przez cegielnię, nie znajdując nikogo i wrócił do muru. Wycelował w nią rewolwer. "Obróć się. Stań twarzą do ściany – zażądał. Ale Paula odmówiła. – Obiecałeś, że zabierzesz mnie do matki i ojca – upierała się.
Właśnie wtedy wpadł pijany niemiecki oficer, śmiejąc się głośno. „Zamierzasz zmarnować kulę?” on zapytał. – Ona i tak umrze. Oficer SS opuścił rewolwer, trzęsąc się gwałtownie ze złości. – Idź – krzyknął do Pauli.
Wybiegła przez bramę i ruszyła drogą do obozu pracy, gdzie zastała ojca siedzącego z grupą mężczyzn. Usiadła obok niego płacząc.
Paula następnie dołączyła do matki w baraku dla kobiet. W ciągu dnia zbierała metalowe szczątki, czyściła i ładowała cegły, a wiosną 1944 r. pracowała w pobliskim niezamieszkałym obozie Młodzieży Hitlera, odchwaszczając boisko do piłki nożnej i przesuwając betonowy walec po kortach tenisowych.
Bycie dzieckiem w obozie było niebezpieczne, więc Paula nauczyła się stawać niewidzialna.
Na początku sierpnia 1944 r. obóz został zlikwidowany, a więźniów, ponad 1400 mężczyzn i 300 kobiet, w tym Paulę, jej rodziców i braci Herschela i Josefa, wywieziono bydlęcymi wagonami do Auschwitz. „Warunki, których nie możesz sobie wyobrazić w swoim życiu” – powiedziała Paula.
Przybywając 4 sierpnia, więźniowie zostali podzieleni na szeregi mężczyzn i kobiet. Paula i inne kobiety zostały wytatuowane, ogolone i pozostawione nago na zewnątrz przez 24 godziny. Następnie zostali obmyci i ubrani. Paula otrzymała białą bluzkę z długim rękawem, nic poza tym, a jej matkę halkę.
Przeprowadzono ich do bloku 16 w Birkenau, w obozie B, gdzie większość czasu spędzili na apelu – apelu.
Pewnego dnia blokowy usłyszał śpiew Pauli. Zaprosiła ją, aby zaśpiewała dla niej prywatnie, a także dla żeńskiej szefowej obozu B. Na tę okazję Paulę zabrano do magazynu, gdzie wśród gór ubrań znalazła sukienkę, bieliznę, pończochy, buty i płaszcz dla siebie i Pearl.
Ale zaledwie kilka dni później Paula oddała nowe ubranie, kiedy wraz z innymi dziewczętami została przeniesiona do baraku dziecięcego w bloku 1, gdzie spotkały pielęgniarki w białych mundurach i piętrowych łóżkach z białą pościelą. Zamiast apelu uczono ich pieśni i tańców w ramach przygotowań do wizyty Czerwonego Krzyża we wrześniu 1944. Dzieci jednak nigdy nie występowały.
Pielęgniarka wlała krople do oczu Pauli. Nie mogła ich otworzyć przez wiele tygodni bez uprzedniego oderwania warstwy lepkiej pozostałości.
Dzieci zostały przeniesione do Bloku 7 w E Camp, gdzie dr Josef Mengele odwiedzał prawie codziennie, zawsze usuwając niektóre dzieci. Paula pozostała niewidzialna. „Nie wiem, jak to zrobiłam” – powiedziała.
Gdy alianci zbliżyli się, większość więźniów zebrała się i wymaszerowała. Niedługo potem sami Niemcy wyjechali. Paula znalazła kawałek spleśniałego chleba, który podtrzymywał ją w tym czasie.
27 stycznia 1945 r., kiedy wojska rosyjskie wyzwalały Auschwitz, żołnierz podniósł Paulę, kołysząc ją w ramionach, ze łzami spływającymi mu po twarzy. W końcu poczuła, że ktoś oprócz rodziców się o nią troszczy. „Nigdy tego nie zapomnę, dopóki żyję” – powiedziała.
Kilka dni później połączyła się z matką. Jej ojciec został zamordowany wkrótce po przybyciu.
Po pewnym czasie Paula i Pearl udały się do Ostrowca, gdzie w przestronnym mieszkaniu na drugim piętrze zastały dozorcę kamienicy dziadka Pauli. – Masz na myśli, że wciąż żyjesz? przywitała się z Paulą i Pearl. – Nie zabili cię? Dała im pokój.
Na początku 1946 roku Paula i Pearl wraz z Herschelem i Josefem, którzy również przeżyli, przenieśli się do obozu dla przesiedleńców Foehrenwald niedaleko Monachium. Tam Paula w końcu poszła do szkoły, opuszczając kilka klas.
Wiosną 1947 roku Josef wyjechał do Palestyny, gdzie mieszkał Yonaton, po uzyskaniu wizy od japońskiego dyplomaty Chiune Sugihary. Herschel wyjechał do Melbourne w 1950 roku.
Paula i Pearl wyemigrowały do Detroit w marcu 1952 roku. Po uczęszczaniu na zajęcia z amerykanizacji Paula pracowała w Narodowym Banku Detroit, pomagając księgowym.
Pearl zmarła na raka w 1957 roku, zaledwie trzy tygodnie przed tym, jak Paula poślubiła Michaela Lebovicsa, również ocalałego, 25 czerwca. „To był szczęśliwy i smutny ślub” – powiedziała. W marcu 1958 przenieśli się do Los Angeles, gdzie w lipcu następnego roku urodziła się ich córka Linda Pearl, a syn Dan w sierpniu 1960 roku.
Paula pracowała z Michaelem w L+R Jewelry Manufacturing, firmie, którą założył w centrum Los Angeles. Po śmierci Michaela w 1996 roku Paula zaczęła działać w Fundacji Shoah. „Stali się moją rodziną. Dali mi głos – powiedziała. A w tym roku przypada dziewiąty wyjazd Pauli z Marszu Żywych, towarzyszący delegacji z Los Angeles.
„Cisza nie wchodzi w grę” – powiedziała Paula. „To jest moje motto”.
środa, 28 kwietnia 2021
Dzieci z Bullenhuser Damm
Historia dzieci z Bullenhuser Damm
W kwietniu 1945 r. wojska alianckie weszły daleko w głąb narodowosocjalistycznych Niemiec. Wynik wojny został przesądzony dawno temu. Ale dopiero 8 maja podpisano kapitulację. Do tego momentu ci, którzy byli świadomi popełnionych przez siebie zbrodni, skrzętnie usuwali jak najwięcej dowodów.
W tym czasie w obozie koncentracyjnym Neuengamme pod Hamburgiem mieszka 20 żydowskich dzieci. Są w wieku od 5 do 12 lat. Jest dziesięć dziewczynek i dziesięciu chłopców, w tym dwie pary rodzeństwa. Od miesięcy lekarz SS Kurt Heißmeyer maltretował je jako obiekty testowe do eksperymentów medycznych: wstrzyknął im pod skórę żywe prątki gruźlicy i wprowadził je do płuc za pomocą sond. Następnie operacyjnie usunął ich gruczoły limfatyczne. W przesłuchaniu w 1964 r. Heißmeyer oświadczył, że dla niego „nie ma zasadniczej różnicy między Żydami a zwierzętami laboratoryjnymi”.
20 kwietnia 1945 r. dzieci i czwórka dorosłych więźniów, którzy opiekowali się nimi w obozie, zostają przewiezieni do dużego budynku szkolnego w Hamburgu. Przybywają około północy. Dorośli to dwaj francuscy lekarze Gabriel Florence i René Quenouille oraz Holendrzy Dirk Deutekom i Anton Hölzel. To szkoła na Bullenhuser Damm, która służy jako satelita do obozu koncentracyjnego Neuengamme. Grupa zostaje wprowadzona do piwnic. Dorośli zostają powieszeni na rurze pod sufitem w kotłowni. Dzieciom wstrzyknięta zostaje morfina i śpiące wieszane są na hakach na ścianie. Esesman Johann Frahm czepia się dzieci całym ciężarem ciała, ponieważ są one tak chude, że pętla się nie zaciska. Podczas przesłuchania w 1946 roku Frahm powiedział, że „powiesił dzieci na ścianie jak obrazy”. Żaden z nich nie płacze.
[...]
Wśród dzieci były m. in:
Surcis Goldinger pochodził z Polski; prawdopodobnie z Ostrowca. Kiedy 28 listopada 1944 r. przywieziono ją do obozu koncentracyjnego Neuengamme, miała dziesięć lub jedenaście lat. 20 kwietnia 1945 roku została zamordowana w Bullenhuser Damm.
Nazwisko Goldinger w tej pisowni jest jednym z nazwisk na liście dzieci opublikowanej przez Henry'ego Meyera w jego książce „Rapport fra Neuengamme” w 1945 roku. Rose Grumelin-Witońska, matka Romana i Eleonory Witońskich, zwróciła się do International Tracing Service (Międzynarodowe Służby Poszukiwań) z pytaniem o małą dziewczynkę o imieniu „Surcis Goldfinger”. Agencja poinformowała ją, że dziewczynka została prawdopodobnie zabrana z obozu pracy przymusowej w Ostrowcu do KL Auschwitz w grupie 306 więźniów w dniu 3 sierpnia 1944 r.
W 1999 roku w Hamburg-Burgwedel otwarty został Dom zabaw nazwany imieniem Surcis Goldinger.
Lea (lub Lola) Klygerman urodziła się 28 kwietnia 1937 r. Wraz z matką Ester i młodszą o dwa lata siostrą Ryfką zostały deportowani na początku sierpnia 1944 r. z obozu pracy przymusowej w Ostrowcu do KL Auschwitz. Przybyły tam 3 sierpnia. Lea została wytatuowana numerem A-16959. Ojciec Lei, Berek Klygerman, został deportowany z obozu w Bliżynie do Auschwitz. Stamtąd w październiku 1944 r. został przewieziony do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen, a następnie przewieziony do Buchenwaldu. Zmarł tam w lutym 1945 r. Lea Klygerman została przywieziona do obozu koncentracyjnego Neuengamme 28 listopada 1944 r. I zamordowana tutaj, w Bullenhuser Damm, 20 kwietnia 1945 r.
Estera Klygerman przeżyła i wróciła do Polski. Jej poszukiwania córek Lei i Ryfki zakończyły się niepowodzeniem. W latach siedemdziesiątych Estera Klygerman wyemigrował do Izraela. Tam ponownie wyszła za mąż i urodziła kolejną córkę, Amalię. Przez krewnych jednego z pozostałych zamordowanych dzieci Amalia dowiedziała się o losie starszej z sióstr, Lei Klygerman. Ale żeby chronić swoją matkę, nie powiedziała jej o tym.
Fragment: The Children of Bullenhuser Damm association — The story (kinder-vom-bullenhuser-damm.de)
Tłumaczenie własne.
środa, 14 kwietnia 2021
Świadectwo Wolfa Fajnstoka/Fajnsztadta
piątek, 2 kwietnia 2021
Klara i Stanisław Sobczyńscy - Sprawiedliwi
Latem 1944 r. Aron Friedental wraz z synem Abramem jako jedyni ocalali z rodziny, jedynymi ocalałymi członkami rodziny, zostali przewiezienie z Kielc do obozu pracy przymusowej niedaleko Ostrowca Świętokrzyskiego. [obóz pracy dla Żydów przy hucie]. Latem 1944 r., gdy żydowscy więźniowie obozu odkryli, że Niemcy w obawie przed nadejściem frontu sowieckiego zamierzają zlikwidować obóz, zorganizowali ucieczkę. Niektórym się udało i schronili się w okolicznych wsiach. W międzyczasie postęp sowiecki został zatrzymany, a Niemcy po odzyskaniu sił rozpoczęli polowanie na żydowskich uciekinierów. W tym czasie Friedental i jego syn nie zdołali jeszcze znaleźć stałej kryjówki i błąkali się po okolicy. Pewnego dnia, gdy Abram udał się do jednej z okolicznych wsi w poszukiwaniu pożywienia, spotkał mieszkającego pod lasem Polaka Stanisława Sobczyńskiego. Sobczyński uśmiechnął się do niego i przywitał się z nim, a Abram, który od razu poczuł, że może mu zaufać, opowiedział mu, jak zginęła cała jego rodzina i jak on i jego ojciec są bezdomni i pozbawieni środków do życia. Kierowany współczuciem Sobczyński dał mu jedzenie i umówił się na spotkanie najbliższej nocy w ich zaimprowizowanym schronieniu. Sobczyński, dotrzymując słowa, zjawił się u nich w nocy w towarzystwie żony Klary. Zabrali oni Friedentalów do swojego domu i ukrył ich na strychu. Friedental i jego syn przebywali u Sobczyńskich około pół roku, aż do wyzwolenia tych terenów w styczniu 1945 r. Sobczyńscy byli biedni, utrzymując się z marnej pensji Sobczyńskiego jako robotnik w hucie żelaza, ale żywnością dzielili się z Friedentalami, którzy byli bez środków do życia. Klara, zdając sobie sprawę, że jej podopieczni przestrzegali żydowskich przepisów żywieniowych, zrobiła wszystko, co w jej mocy, by gotować dla nich w osobnych garnkach. Ryzykując życiem, by ratować Żydów, Sobczyński i jego żona kierowali się prawdziwą szlachetnością ducha i altruizmem. Po wojnie Friedental i jego syn wyemigrowali do Izraela i przez wiele lat utrzymywali bliski kontakt ze swoimi wybawcami. 12 stycznia 1984 r. Yad Vashem przyznał Klarze i Stanisławowi Sobczyńskim tytuł Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.
Tłumaczenie własne.
niedziela, 21 lutego 2021
środa, 3 lutego 2021
Ojciec i syn
Adam Kopciowski, "Przemoc antyżydowska w powojennej Polsce w świetle ksiąg pamięci"
s. 223
Niektóre artykuły uzupełnia ikonografia. Najczęściej są to portrety ofiar towarzyszące poświęconym im wspomnieniom lub biogramom46, ewentualnie fotografie ciał pomordowanych, ich pogrzebów lub grobów. W księdze Wielunia zamieszczono np. dwa wstrząsające zdjęcia przedstawiające zwłoki ośmiu Żydów zamordowanych we wsi Bolesławiec w powiecie wieruszowskim47. Równie poruszająca fotografia została opublikowana w księdze Ostrowca Świętokrzyskiego. 12 marca 1945 r. grupa uzbrojonych bandytów napadła na Żydów mieszkających w domu Pejsacha Ledermana przy ul. Starokunowskiej 1, brutalnie mordując czworo z nich, w tym trzy kobiety, które przeżyły wojnę na aryjskich papierach: Chaję Szajndlę Szpigel, córkę Chaskiela Krongolda i nieznaną z nazwiska przedwojenną mieszkankę Ćmielowa. Ostatnim zabitym był ocalały z obozu w Gliwicach Lejbl Lustik; błagał morderców o życie, pokazując im wytatuowany na ręce numer więźniarski. Pochowano go na miejscowym cmentarzu żydowskim, a tuż po pogrzebie nad grobem sfotografowano ojca i kuzyna zamordowanego. Załamany ojciec, który podobnie jak syn przeżył piekło niemieckich obozów, zmarł wkrótce na zawał serca (przyp. 48 - Lejbisz Milsztejn, Di likwidacje fun ostrowcer geto [w:] Ostrowce; a denkmol ojf di churwes fun a farnichtete jidisze kehile, red. Meir Szimon Geszuri, Gerszon Zilberberg, [Tel Awiw: Irgun Jocej Ostrowce be Israel, 1971], s. 292–293.)
Dzięki Michałowi Maziarzowi.
środa, 13 stycznia 2021
„Malarz i dziewczyna”
niedziela, 10 stycznia 2021
Sol Gringlas
Sol Gringlas urodził się w Ostrowcu w 1923 roku. Jego rodzina nazywała go żydowskim imieniem Shaul Meir. Przed wojną rodzina Gringlas mieszkała w Ostrowcu (małym miasteczku pod Krakowem).
Pan Gringlas mieszkał w mieszkaniu z rodzicami, Lazarem i Blumą, jego czterema braćmi Mendelem, Sholomo, Yankelem i Joe oraz siostrą Miriam. Jego rodzice pracowali w sklepie sprzedającym buty w pobliżu ich domu. Rodzina była uważna, jadła piątkowe kolacje, zapalała świece szabatowe, chodziła do synagogi i modliła się. Mówili po polsku i po polsku.
Ostrowiec był miastem głównie żydowskim, choć antysemityzm powoli przejął popularne myślenie tamtego czasu; nie tylko w tym mieście, ale także w całej Europie.
Szkoła, do której uczęszczał pan Gringlas w Ostrowcu, była mocno antysemicka, a jego rodzeństwo było często nękane fizycznie za bycie Żydem. Pan Gringlas poszedł do szkoły do 14 roku życia, kiedy antysemityzm zmusił go do zaprzestania uczęszczania. Pamięta, że studenci nie-żydowscy często zbierali walki, rzucali kamieniami i zastraszali żydowskich studentów. Starszy brat Pana Gringlasa nauczył go sztuki krawiectwa i pracował z bratem przez rok przed wojną. Handel ten uratował mu później życie w czasie wojny i dał mu szansę na rozpoczęcie nowego życia w Ameryce.
Pan Gringlas pamięta, że jego rodzina bała się wojny przed nazistowską inwazją na Polskę. Krótko po inwazji na Polskę w 1939 r. naziści wkroczyli do małomiasteczkowego Ostrowca i poprosili ludzi o pracę. Obiecywali, że jeśli ktoś z rodziny pracuje, będą nietknięci. Po obejrzeniu marszu nazistów przez miasto, rodzina zdała sobie sprawę, że nic nie mogą zrobić; możliwość ucieczki rodziny poczuła się ugaszona.
Naziści zmusili Żydów do budowy koszar, w których przetrzymywane byłyby setki ludzi, i pracy pod czują ukraińskich strażników. Pan Gringlas pracował w swoim rodzinnym mieście i mieszkał w koszarach przez rok bez kontaktu z rodziną, zanim zostali odesłani. Jadł codziennie zupę wodną i kawałek chleba. Kiedy koszary zostały zlikwidowane w 1943 roku, został zapakowany do otwartego wagonu kolejowego z 200 osobami. Nie dano im zbyt wiele do jedzenia i nie mieli wiedzy o tym, dokąd zmierzali. Pan Gringlas zabrał ze sobą ubrania na plecach, koc i zdjęcie rodziców.
Były zapakowane w otwarty wagon kolejowy w mroźną zimę przez ponad tydzień. Nigdy nie zostali wypuszczeni, a jeśli próbowali się wydostać, zostaliby zastrzeleni. Pierwszy przystanek był w Czechosłowacji, gdzie przeszli pod mostem, a ludzie spadali do nich jedzenie z góry. Pan Gringlas pamięta, siedząc na szczątkach swoich przyjaciół z rodzinnego miasta, których ciała były ułożone w wagonie kolejowym. Jeśli nie usiadł na nich, musiał stanąć. Pamięta, że myślał, że wkrótce będzie jednym ze zwłok, na których usiądzie inny.
Po ośmiu dniach Pan Gringlas i pozostali pasażerowie zostali przewiezieni do Lager Dora na jeden lub dwa dni, gdzie je karmili. Stamtąd następnym przystankiem był obóz koncentracyjny Auschwitz. Po przybyciu wieczorem, pamięta żywo góry butów dziecięcych i ubrań, które należały do ludzi, którzy zostali zamordowani, a pan Gringlas pamięta żywo "niebo było czerwone." Pamięta, jak ktoś zwrócił się do niego i powiedział: "Shaul, to jest koniec". Odpowiedział: "Nie dbam o mnie".
Stawiają więźniów przed sobą jak żołnierze, ustawili się w kolejce na podłodze. Zostali zmuszeni do rozebrania się nago do zbadania. Kiedy pan Gringlas został wykrzyczany przez żołnierza, aby "podniósł ręce i otworzył je", zdjęcie jego rodziny zostało utracone na stosie, który widział chwilę wcześniej. Zdjęcie zostało zastąpione pasiastym mundurem do noszenia.
Po kilku dniach dostosowań do Auschwitz przyszedł żołnierz, mówiąc, że potrzebuje 2000 osób do pracy w Niemczech. Każda osoba otrzymała tatuaż na lewym nadgarstku i pasiasty mundur do noszenia. Pan Gringlas nosił numer 4907. Był jednym z 2000.
Wyjechali z Auschwitz do obozu koncentracyjnego Nordhausen w otwartym wagonie kolejowym. Pan Gringlas pracował w tym obozie kopania w Górach Harz. Pozostał w Nordhausen około półtora do dwóch lat przez resztę wojny. Naziści kopali podziemną fabrykę, która później montowała rakiety V-2, aby, gdy nadejdą wrogie bomby, praca nie była widoczna ani eliminowana.
Pewnego dnia, kiedy wracał do domu z pracy w górach, chłopiec podszedł do pana Gringlasa i powiedział mu: "Twój brat jest tutaj". Był podekscytowany, że on i jego brat, Joe, znów byli razem.
Gdy dowódca bloku — słysząc, że był krawcem — poprosił Pana Gringlasa, aby szył dla niego. W zamian dowódca dał mu dodatkową zupę wodną, którą następnie podzielił się z bratem. Pan Gringlas pracował jako krawiec dla kilku mężczyzn, co z kolei dało mu dodatkowe środki i uratowało mu życie. Szył mundury strażników i numery na pasiastych mundurach, które więźniowie żydowscy musieli nosić. Cały czas Gringlas był tam, pamięta, że niebo było czerwone.
W obozie, oni obudzić się o siódmej rano i iść na dół do kuchni, aby otrzymać kawałek chleba i trochę czarnej kawy przed pracą osiem godzin każdego dnia kamieniołomów w górach. Potem wracali do obozu i otrzymywali filiżankę zupy wodnej, czarną kawę i kawałek chleba na kolację. Kiedy Amerykanie zaczęli bombardować Niemców, schodzili do kuchni, aby się zakryć. Pan Gringlas pamięta, jak pewnej nocy podczas bombardowań opowiadał bratu: "Wiesz co? Połóżmy się na podłodze i niech ściany wpadną i zabijmy nas tak, że nie będziemy musieli już cierpieć." Zamiast tego natychmiast wybiegli z obozu i znaleźli piwnicę, w którą można się ukryć na noc. Rano okazało się, że Strażnicy SS zastrzelili wszystkich w koszarach, którzy nie zginęli w zamachach bombowych.
Bombardowania przychodziły częściej. Pan Gringlas i jego brat często ukrywali się wśród rur w kuchni i pewnego razu pan Gringlas został uderzony w nogę i ranny. Następnego dnia przyszedł do niego brat i powiedział: "Jesteśmy wolni! Amerykanie są tutaj!" Dwóch niemieckich mężczyzn odkryło dwóch braci. Właśnie wtedy kilku amerykańskich żołnierzy przyszło i pobiło niemieckich żołnierzy, oszczędzając życie pana Gringlasa i jego brata. Czerwony Krzyż leczył ranną nogę i został przewieziony do szpitala polowego, aby wyzdrowieć.
Pan Gringlas został wyzwolony z Nordhausen w kwietniu 1945 roku. Chciał wrócić do Domu Polski, aby sprawdzić, czy któraś z jego rodziny przeżyła wojnę. Dwaj bracia wrócili do rodzinnego miasta, nie znaleźli nikogo i opuścili następnego dnia. Przyjaciel starszego brata Pana Gringlasa kazał im jechać do Warszawy do Kibucu Dror, a stamtąd do Izraela. Kibbutz Dror został ostatecznie zamknięty, a Pan Gringlas i jego brat zostali wysłani do kibucu w Landsbergu w Niemczech niedaleko Monachium, gdzie znajdowały się inni uchodźcy i ocaleni z Holokaustu.
Tam pan Gringlas poznał swoją przyszłą żonę. Pamięta " pierwsze spojrzenie kucharza" i "zbieranie jej od wszystkich innych". Nazywała się Paula i była kierownikiem kucharek. Paula wyjechała na kilka miesięcy do swojego domu w Europie, zostawiając pana Gringlasa w tyle. Kiedy wróciła, pobrali się tam przez ortodoksyjnego rabina z "wszyscy trzymali świece na naszą ceremonię".
Chcąc pojechać do Izraela, ale nie będąc w stanie się tam dostać, Pan Gringlas i jego żona Paula przeprowadzili się do Niemiec, gdzie mieli swoją pierwszą córkę, Annę. Przebywali w Landsbergu przez dwa lata.
Po otrzymaniu wielu telefonów do pracy w Stanach Zjednoczonych, Pan Gringlas i jego rodzina przeniósł się do Portland, Oregon. Po ośmiu do dziewięciu miesięcy pracy jako krawiec w fabryce, rodzina przeniosła się pociągiem do Detroit, Michigan, aby być blisko kuzyna, który również przeżył wojnę. W Detroit Pan Gringlas i jego żona mieli jeszcze dwoje dzieci.
Pan Gringlas pracował dla Van Horn's Men's Wear w Northland Shopping Center w Southfield w stanie Michigan. W ciągu 32 lat pracy w nich otwarto jedenaście dodatkowych sklepów.
Pan Gringlas był żonaty przez sześćdziesiąt lat i ma troje dzieci, Ann, Helen i Leonarda i pięcioro wnucząt.
Pan Gringlas wspomina ze swojej pamięci, aby wszyscy pamiętali czasy, kiedy niebo było czerwone. Jego najgorsze doświadczenie życiowe było w Auschwitz. Dziś pan Gringlas mówi: "Powinniśmy być szczęśliwi, że mamy Izrael, najbezpieczniejsze miejsce."
Źródło: Gringlas, Sol | Holocaust Memorial Center (holocaustcenter.org)
Tlumaczenie: Google Translator
Dzięki uprzejmości Sławomirowi Kapuście.