Dziennik Hindy i Chaniny Malachi
wstęp Jan Grabowski, Lea Balint; oprac. Barbara Engelking
[w:] Zagłada Żydów. Studia i Materiały, nr 3, 2007
str. 241-265
str. 241-265
Lea Balint, O Autorach
Chanina urodził się w Ostrowcu w roku
1918. Jego rodzice, Szmuel i Fajga Szermanowie, prowadzili hurtownię
tkanin i byli dość zamożni. Ojciec Chaniny zmarł na raka w roku
1938, a matka, z domu Tanenbaum, zmarła w getcie w 1942 roku.
Państwo Szermanowie mieli dwie córki i pięciu synów. Najstarsza
córka, Ita, wdowa (jej mąż zmarł śmiercią naturalną w 1938
roku), zginęła w Treblince z dwojgiem dzieci. Ester i trójka jej
dzieci także zginęli w Treblince. Lejb Leon, jego żona Rywka i syn
Szmuel zostali zamordowani przez Polaków, którzy ukrywali ich za
pieniądze. Ich córka Pnina, ukrywana przez polską rodzinę Krasa,
przeżyła Holokaust. Po wojnie Pnina wyemigrowała do Izraela i
została zaadaptowana przez rodzinę w kibucu. Kolejny brat Chaniny –
Szaja został zabity przypadkowo przez Amerykanów w ostrzale pociągu
przewożącego więźniów z jednego obozu do drugiego pod sam koniec
wojny. Jego żona Dwora i ich dwie córki zginęły w Treblince.
Chanina, szósty z braci, autor dziennika, ukrywał się za pieniądze
u państwa Piskorskich, a w trakcie powstania warszawskiego podawał
się za Polaka o nazwisku Jan Wójcik. Jego żona Hinda, także
autorka dziennika, przeżyła okupację, ukrywając się w Warszawie
na aryjskich papierach. Szlomo, najmłodszy z braci, był kawalerem.
Został zamordowany przez członków polskiego podziemia, wciągnięty
w pułapkę, kiedy to grupa młodych Żydów chciała przyłączyć
się do partyzantki.
Także rodzice Hindy prowadzili w
Ostrowcu sklep z tkaninami. Specjalizowali się w tekstyliach i
materiałach do użytku domowego. Oboje zginęli w Treblince.
Hinda miała trzy siostry. Najstarsza,
Frida, przed wojną pracowała jako skarbnik fundacji Keren Kajemet.
Wraz z synem zginęła w Treblince. Druga siostra, Bluma, razem z
córką zginęła w Treblince. Także jej mąż przeżył Oświęcim,
wyemigrował do Stanów Zjednoczonych i tam zmarł. Trzecia córka,
Hinda, i jej maż Chanina, autorzy dziennika, przeżyli Holokaust.
Hinda była najbardziej utalentowanym dzieckiem w rodzinie,
odznaczała się szczególnie w rachunkach. Jej najukochańszą
siostrą była Frida. To właśnie ona zdobyła dla Hindy aryjskie
papiery, dzięki którym udało się jej wydostać z getta. Frida nie
chciała pójść razem z Fridą. Twierdziła, że z obrzezanym
niemowlęciem nie ma żadnej szansy na przeżycie poza gettem.
Najmłodsza siostra miała na imię Ester. Była niezamężna.
Przetrwała Holokaust dzięki aryjskim dokumentom na nazwisko Janina
Sipińska. Ukrywała się w Warszawie u ormiańskiej rodziny, państwa
Dabadgian, którzy lubili ją bardzo i chcieli, aby została z nimi
także po wojnie.
Chanina i Hinda poznali się w
organizacji młodzieżowej, mieli wówczas po czternaście lat.
Pobrali się w czasie wojny i chociaż majątki żydowskie już wtedy
skonfiskowano, oboje mieli wystarczająco dużo pieniędzy, aby
urządzić wesele. Ślub odbył się w getcie 14 lutego 1941 roku, a
wesele zorganizowali w następny piątek w sali rady gminy. W sobotę
wieczorem wszyscy przyjaciele z organizacji młodzieżowej, rodzina i
znajomi tańczyli horę i śpiewali syjonistyczne pieśni. W jakiś
czas po ślubie Chanina zaczął przekonywać Hindę, aby uciekła z
getta, posługując się fałszywymi papierami na nazwisko Halina
Stawiarska, które zdobyła dla niej siostra Frida. Rozumiał, że z
powodu semickiego wyglądu i akcentu on sam nie ma żadnej szansy
przeżycia poza gettem. Hinda wahała się, nie chcąc rozstawać się
z mężem i rodziną, i odkładała ucieczkę całymi miesiącami.
Przy pomocy Polki, która obiecała wyszukać jej kryjówkę w zamian
za pieniądze, Hinda wyszła z getta po raz pierwszy 9 października
1942 roku, zaledwie dzień przed pierwszą wywózką.
Hinda i
Chanina Malachi
Dziennik
5 października, wtorek 1943 roku
[…]
Przed wszystkim postaram [się]
przypomnieć sobie co zaszło od dn. 9 października 1942 roku, tj.
od daty wyjazdu mojego w nieznane, by ustrzec się przed
wysiedleniem.
Było to w piątek, wśród gotowania i
pieczenia zostałam oderwana nagle i już o 4-ej p.p. dzięki
staraniom Frani wyjechałam z panią Bram jako Halina Stawiarska do
Ćmielowa, skąd wieczorem pociągiem miałyśmy dalej jechać do
Skarżyska, a stamtąd na Czerniecką [Czarniecką] Górę. Nigdy nie
zapomną mojego wyjścia z mieszkania rodziców. Primo, że chciałam
się z nimi pożegnać (jedynie Heniek mnie w czoło pocałował, by
nie mieć śladu łez na twarzy, ale czułam wychodząc, że każdy
płacze i myśli w tej chwili to samo, co ja: czy się jeszcze w
życiu zobaczymy? Niestety – z Franią, Kubusiem, Blimcią i Dorką
już się więcej nigdy nie zobaczę. Z przyczyn mnie nieznanych p.
Bram zdecydowała wyjechać następnego dnia rano, a na noc mnie
ulokowała za protekcją jej znajomej dentystki u jednych z państwa
na ul. Sandomierskiej, przedstawiając mnie jako warszawiankę,
uciekinierkę przed łapankami. Drugiego dnia rano przyszła po mnie
pani dentystka, oświadczając, że p. Br[am] wyjechała do Ostrowca
na zwiady, bo chce Franię z Kubusiem też tu zabrać, byśmy już
razem wyjechali na Czerniecką Górę.
Ten sobotni dzień spędziłam u pewnej
szmuglerki, która mnie zakluczyła i poszła na wieś. Leżałam
cały dzień w łóżku, nic nie jedząc i myślałam o moim smutnym
losie, próbując siebie usprawiedliwić, że wyjechałam się
ratować sama, ale miałam wtedy szaloną chęć wrócić. Wieczorem
przyszła po mnie pani Br[am], przywożąc mi z Ostrowca od mamy
kilka jabłek. Jak się później okazało, mama jej dała również
majtki wełniane, komplet elastyczny, ręcznik kąpielowy itp.
rzeczy, które by mi się bardzo przydały, bo jechałam na letniaka,
a zaczynało się robić chłodno. Bramowa mi o tym wszystkim nie
wspomniała, skarżyła się, że mama nie miała do niej zaufania,
bo mąż chciał dać kilka kuponów materiału, a ona nie dała. I
tym razem nie wyjechałam z Ćmielowa, ulokowała mnie znowu u jednej
kobiety z synkiem, której mąż był w Niemczech na robotach, na ul.
Zamkowej 11. Wtedy już straciłam całe zaufanie do mojej
przewodniczki, do której przemawiałam jak do matki, a ona tylko
chciała wiedzieć, ile pieniędzy mam przy sobie. Byłam w tym
miejscu do czwartku rano, był to dzień przed wysiedleniem w
Ćmielowie i moja gospodyni się bała trzymać mnie niezameldowaną.
Przez te kilka dni p. Bramowa do mnie przychodziła, odkładając
wyjazd z dnia na dzień i wydobywając ode mnie na podróż do
Ostr[owca] na zwiady coraz to inne drobne sumki. Wiadomości, jakie
przychodziły z Ostr[owca], były bardzo smutne. Wysiedlenie się
rozpoczęło w niedzielę rano (przyp. 2 – Ostrowiec zamieszkiwało
przed wojną około 10 000 Żydów, napływ przesiedleńców i
uchodźców spowodował, że w getcie (zamkniętym w lutym 1941 roku)
znajdowało się około 16000 osób. Wysiedlenie z getta odbyło się
11 października 1942 roku. Kilkaset osób pozostało w lokalnych
przedsiębiorstwach i fabrykach pracujących dla Niemców) i ludzie
siedzieli już 3 dni na placu „stalagu” bez jedzenia i picia.
Domyślałam się, że teraz już nie ma sensu spodziewać się
Frani, bo od piątku nie zdążyła sobie zrobić potrzebnych
papierów. Jak już wspomniałam, w czwartek rano już miałam
wymówione mieszkanie. Pani Bram mnie posłała wtedy z posługaczką
dentystki na pobliską wieś po locum, ale nikt mnie nie chciał
przyjąć. Wróciliśmy, zastając drzwi u p. Br[am] zamknięte.
Przenocowałam wtedy u tej posługaczki. Nazajutrz w piątek było
wysiedlenie w Ćmielowie, a ja nie miałam gdzie być, bo teściowa
posługaczki mnie wyprosiła, bojąc się teraz kogoś w domu trzymać
i stałam cały czas niedaleko wagonów do których wpędzano
nieszczęśliwych. Zaraz po tym poszłam na miasto, spotykając na
ulicach kilka trupów i widziałam, jak Polacy umizgują się do
żandarmów, by im coś dali z domów żydowskich, a na chodnikach i
szosach moc podartych modlitewników. Weszłam do jednego sklepu
kupić gęsty grzebyczek, to mi powiedzieli, że „wszystkie gęste
grzebyczki zakupili na swoje wszy Żydzi do wagonów” i to z takim
zadowoleniem zostało powiedziane.
Gdy się nareszcie spotkałam z panią
Br[am], radziła mi wyjechać na razie do Krakowa, […]
[...] Z Radomia wyjechałam w poniedziałek
wieczór z powrotem do Ćmielowa. Muszę tu jeszcze dodać, że
spędzając poniedziałkowy dzień sama, bo Marysia była przy pracy,
myślałam o tym, dobrze by było, gdybym spotkała (Semky?) (bardzo
lojalny SS-man z Ostr[owca], został tu przeniesiony; wyznać też
muszę całą prawdę, może on by mi powiedział coś o Ostr[owcu] i
poradził, co robić. Idąc właśnie na stację wieczorem,
zobaczyłam go, ale mi zabrakło odwagi, by dojść.
[...] pojechałam do Skarżyska, by odpocząć,
dowiedzieć się co w Ostr[owcu] słychać i dalej nie myślałem.
[…] Przypadkowo przechodząc przez most, spotkałam pana Grosmana z
Ostr[owca]. On mnie poznał i poinformował, że w Ostr[owcu] akcja
jeszcze nie zakończona, ale następnego dnia kazał przyjść do
żony na placówkę, to będzie miała dokładne wiadomości, bo
wysłali człowieka. W piątek rano poszłam więc na umówione
miejsce i dowiedziałam się, że w Ostr[owcu] było i jest jeszcze
strasznie, że jest moc trupów, a wśród nich i kilku policjantów.
Postanowiłam więc wrócić do Ostr[owca], by się dowiedzieć już
całej prawdy i o ile to możliwe połączyć się z Heńkiem.
Wiedziałam jedno, że ja za bardzo nienawidzę Polaków, bym mogła
wśród nich przebywać. […] W poniedziałek rano, 26 października,
przyjechałam do Ostr[owca]. Na zakręcie ul. Kolejowej zobaczyłam
policj[anta] Flajszera, prowadzącego robotników do fabryki. Nie
mogłam jednak do niego dojść, bo była moc robotników przed
fabryczką. Udałam się do /Suniny/[?] do p. Przestraszyła się na
mój widok, ale mnie bardzo dobrze przyjęła. Od niej się
dowiedziałam, że ani jedna kobieta się nie została; że jeszcze
wyciągają ludzi ze schronów; żydzi mają porobione schrony od
Rynku do rzeki, mając wewnątrz wielkie zapasy, nawet żywą krowę.
Na moją prośbę zgodziła się pójść do miasta z listem, by
pierwszemu napotkanemu policjantowi [żydowskiemu] go oddać.
Załatwiła mi to, wróciwszy dowiedziała się przede wszystkim, że
Heniek żyje, bo policjant, który odebrał list do niego, to
powiedział. Gdy [jej] mąż wrócił z fabryki, opowiedział, że
robotnicy fabryczki dwa tygodnie spali na placu fabryki, zastrzelono
3-ch na postrach, by wszystko oddali i zebrano ciężkie majątki; a
najważniejsze Heniek żyje. Pani Kr. narzekała na mamę, że jej
nic nie dała do przechowania, ona by przecież nie zabrał itd.
Później się okazało, że nie tylko mama, ale nawet Frania jej
dała bieliznę i inne rzeczy. Niespodziewanie o 5 przyszedł pan
Głuch[owski] z poleceniem, bym o 6 była na ulicy Polnej. Moja
radość nie miała granic. Zaraz wyruszyłam w drogę, na Polnej
zobaczyłam placówkę kobiet, prowadzonych przez Wilka. Oszołomiona,
z wielkiej radości wpadłam w ich szeregi, włożyłam naprędce
chustkę – imitację opaski, […] Grupa, do której się
przyłączyłam, była placówkę Jegera, dopiero razem z nimi
poszłam do Cegielni, wróciłam do getta dopiero o 8, było już
zupełnie ciemno. Pierwszą napotkaną osobę był Pinek Alterman, z
którym się serdecznie pocałowaliśmy i poszliśmy na poszukiwanie
Heńka. Gdy[śmy] się nareszcie zeszli z Heńkiem, z wielkiej
radości aż mnie na rękach zaniósł do domu. Nasz nowy dom było
mieszkanie wspólne z 7-oma policjantami – Ber, Alkichen i Sz.
Politański, Zyngier, Zajfman, Bronzajt. Nie poznałam nikogo ze
znajomych, wszyscy mieli twarze zmienione po tych ciężkich i
strasznych przeżyciach. Czułam, że każdy z naszych żonatych
współlokatorów patrzy na radość Heńka z zazdrością, oni
bowiem wszyscy potracili żony. Jedną tylko noc spędziłam w getcie
i mimo swych najszczerszych chęci musiałam się znowu rozłączyć
z Heńkiem, bo on tak chciał, bojąc się dalszego wywożenia. […]
Wróciłam więc znowu do Ostr[owca] w środę rano, postanowiłam
więcej z miejsca się nie ruszać. Heniek się wystarał dla mnie o
placówkę razem z Esterą u Mendy. Miałam tam bardzo miłe
towarzystwo sióstr Wajsblum, a ofiarą była panna Klajman, która
nas bawiła piosenkami i humorem. Po powrocie z pracy było zawsze w
domu wesoło, bo każdy dowcipkował i starał się zagłuszyć, by
nie pamiętać o tem, co było. Żarło się, piło i bawiło aż do
rozpusty, jak naprawdę przed śmiercią, by wszystko dobro tego
świata zużyć przed końcem. Bardzo rzadko odwiedzałam rodziców,
czego sobie nie mogę darować. Zawsze będąc u nich, musiałam
płakać, wspominając naszych kochanych. Ojciec mocno wierzył, że
przeżyjemy i nasi ukochani wrócą i wtedy każdy opowie swoje
przeżycia przy wspólnym stole. Jedyną ich pociechą był Abram,
który się nimi opiekował i co mógł załatwił, będąc
policjantem. Mama przyrzekła go zawsze uważać za syna, choćby już
Blimka miała nie wrócić, bo co od tego to mama się nie łudziła
tak jak ojciec. Serce mnie mocno bolało, gdy widziałam moją
wiecznie chorującą matkę idącą w mrozy i śniegi do pracy na
szosę. Raz pamiętam rano, gdy się ustawialiśmy, nasza grupa
osobno i taty osobno na Sienkiewicza, ojciec nagle doszedł do mnie i
zaczął mnie po prostu obsypywać pocałunkami. Później mama
powiedziała, że ojciec jej o tym opowiedział – był to szał
tęsknoty za utraconymi dziećmi i zarazem upamiętnienie, że
jeszcze mnie ma.
Wśród tego wesołego życia i hulanek
zaczęto jednak szeptać o zbliżającym się drugim wysiedleniu.
Heniek już zawczasu upatrzył dla mnie 2 miejsca, bym w razie
niebezpieczeństwa mogła tam pójść. 10 stycznia nastąpiło
drugie wysiedlenie, podczas którego straciłam swoich kochanych
Rodziców. […] Została mi jeszcze Eścia, którą Heniek wprost
cudem wyratował. Również ojciec mógł zostać, ale nie chciał
bez matki. Później się dowiedziałam o tej tragicznej podróży
moich Rodziców. Tochterman i Gertner uciekli z wagonu i nam
opowiedzieli, że matka była strasznie spragniona, prosiła się
trochę śniegu; przez cały czas nic do siebie Rodzice nie
rozmawiali. Mamcia Gutholca też wtedy wyskoczyła z wagonu, leżała
dłuższy czas w śniegu i sobie odmroziła obie stopy, które
zostały jej później amputowane. Gdy myśmy wyjechali z Ostrowca
ona leżała po operacji.
W getcie znowu wróciliśmy do naszego
normalnego „życia”. Przeprowadziłam się z Heńkiem na II-gie
piętro, dostaliśmy wspólny pokój z Marianem Psajgielwanem i jego
żoną Hanką Wurman. Naszymi sąsiadami, którzy przez nas
przechodzili, byli Sztajnbaumowie z żonami i Szlamek Rubinsztajn z
Bronką Landau. Ja już do pracy nie powróciłam, więc mieliśmy
względnie czysto i sama gotowałam najlepsze rzeczy, bo to nam
jedynie zostało. Od czasu do czasu widywałam się z koleżankami i
czytywałam listy od Stefci, która była już od października w
Warszawie. „Atrakcją” były prawie codzienne ofiary Petera i
jego kolegów, zabite na placu obok cmentarza. Najwięcej nas
poruszył fakt zastrzelenia Gutka Goldwassera z żoną i dzieckiem,
którzy padli ofiarą przez Polaka ich dobrego znajomego. Te sceny
nam psuły humor tylko na krótko, później znów przy kartach lub
restauracjach staraliśmy się w sobie to zagłuszyć. Ale już po
II-gim wysiedleniu zaczęto szeptać o skoszarowaniu, tzn. wiedziano,
że placówka Zakładów i najwyżej również Jegera zostaną
skoszarowane na placu fabrycznym, co groziło wymarciem z głodu,
chorób i ciężkiej pracy. Więc kto mógł szukał sobie wyjścia.
[…] Zanim mój wyjazd do Warszawy był
naprawdę aktualny, jeszcze przeżyłam radość zmieszaną z
zazdrością. Było to, gdy do getta przyszło 100 depesz z Palestyny
pd Ostrowczyków, między tymi wiele od ludzi, którzy w swoim czasie
uciekli do Rosji. Większa ilość depesz przyszła do rodzin, które
już dawno zostały spalone w Treblinkach.
[…]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz