środa, 29 maja 2013

Sukienka zaręczynowa

Rachela Brandmesser

Rachela Freida Kudłowicz, urodzona w 1910 roku, kilka lat przed wojną wyszła za Izajasza Brandmessera. Mieszkali w Ostrowcu. Po utracie pierworodnego syna z powodu choroby, Rachel ponownie zaszła w ciążę. Córka Gitele urodziła się im zaledwie cztery miesiące przed wybuchem II wojny światowej.

Rachela i Izajasz Brandmesser
Henryk Małkiewicz, właściciel rodzinnego młyna zaproponował ukrycie rodziny w swoim domu w pobliskiej wsi Stoki Małe ale dopiero po Wielkiej Akcji w Ostrowcu w październiku 1942 roku (likwidacja tzw. dużego getta) rodzina przyjęła jego ofertę. Brandmesserowie z dzieckiem, siostra Rachel Henya, brat Szammaj i dwoje innych krewnych wszyscy znaleźli schronienie w domu Małkiewicza.

Przedwojenne zdjęcie rodzinne

Matka Henryka sprzeciwiła się obecności dziecka w obawie, że będzie ono dla wszystkich zagrożeniem i poprosiła rodziców, aby je oddali. Rachela i Izajasz odmówili rozdzielenia z swoją córką i we troje opuścili kryjówkę. Z powodu konfrontacji z wrogimi sąsiadami, inni również zostali zmuszeni do opuszczenia domu Małkiewicza, ale Henrykowi udało się znaleźć inną kryjówkę dla nich, i przez cały czas kontynuował dbał o ich potrzeby. Po wojnie Henryk Małkiewicz otrzymał tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata za swoje dzielne czyny.

Od prawej: Rachela Brandmesse, jej kuzynka Mindel Rothstein, Henya Kudłowicz
Po wyzwoleniu w styczniu 1945 roku, rodzeństwo Racheli Henya i Shamai wyszli z ukrycia i wrócili do domu. Polski sąsiad zwrócił im część ich własności, które przechował w swoim domu, w tym strój zaręczynowy Racheli. Dopiero z czasem udało się Henyi i Szammajowi dowiedzieć, że ich siostra Rachel, jej mąż Izajasz i ich córeczki Gitele zostali złapani i wywiezieni do Treblinki w listopadzie 1942 roku, gdzie zostali zamordowani.

Sukienka zaręczynowa Racheli Brandmesser,
Dar Sarah Silman, Yad Vashem Artifacts Collection

 Źródło: Jad Waszem

Strój Żydówki z Ostrowca Św.


Strój Żydówki z Ostrowca Św. w zbiorach Muzeum Regionalnego w Łęcznej (oddział Muzeum Lubelskiego w Lublinie), fot. K. Bielawski, żródło: http://www.sztetl.org.pl/

wtorek, 28 maja 2013

Nadmiar pamięci

Icchak Cukierman „Antek”
„Nadmiar pamięci (siedem owych lat). Wspomnienia 1939-1946”
Warszawa 2000

str. 113-115
„Byłem zaszokowany wiadomościami o Ponarach. Nie wiedziałem co ze sobą począć. O mojej rodzinie Heniek umiał powiedzieć tylko tyle, że żyją. Musiałem podjąć decyzję, czy planowana przeze mnie podróż ma jeszcze sens. Cios był wielki. To już nie pogrom! Świadomość, że Ponary to śmierć, zwaliła mnie z nóg. Wiele razy miałem to na końcu języka, ale tej nocy po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że to totalna śmierć. Było to w listopadzie 1941 roku. I tej nocy musiałem postanowić, co robić. Byłem zdecydowany nie wracać do getta, nieważne, co będzie. Chciałem być trochę sam z sobą.
[…] Pamiętam tę noc na dworcu w Warszawie, jak Niemcy bili tam Polaków. Naprawdę bili. Ja przypadkiem nie zostałem pobity, ale widziałem poniżenie Polaków. W tamtych dniach nie było oświetlenia w wagonach i moi towarzysze podróży nie widzieli mej twarzy. Była chyba trzecia nad ranem. Jesień, ponura noc. Tak jak i mój nastrój. Lało jak z cebra. Tak dojechałem do Ostrowca. Z dworca jechałem wozem. Kto miał bilet kolejowy, mógł znajdować się na ulicy mimo godziny policyjnej.
Wóz dojechał do rynku i wszyscy wysiedli. Ja też. Deszcz nie przestawał padać. Musiałem odszukać dom kolegi. Było ciemno. Miałem zapałki. Wypaliłem wszystkie, do ostatniej. Ale nie mogłem znaleźć poszukiwanej ulicy. Nagle usłyszałem niemieckie słowa i szczekanie psów. Wiedziałem, że jeśli mnie złapią, nie pomoże mi bilet kolejowy ani całkiem niezłe fałszywe dokumenty.
Wszedłem w wąską uliczkę. Pamiętam, że stanąłem i zadałem sobie samemu pytanie: Może są tu Żydzi? Noc była cicha. Usłyszałem znów niemiecki język i szczekanie psów. Zapukałem do jakichś drzwi, usłyszałem szepty, zapaliło się światło i otworzyły drzwi. Zapytałem: Żydzi? I wpuścili mnie. Okazało się, że była to domowa restauracja. Nazwisko właściciela restauracji brzmiało Cukierman. Powiedziałem im, że Niemcy się zbliżają. Zgasili światło, posłali mi łóżko. Dali mi też coś do zjedzenia. Ale była to bezsenna noc.
Nazajutrz spotkałem Gerszona Dichtera, nauczyciela hebrajskiego w miejscowej szkole Tarbut. Był zbliżony do Haszomer Hacair. Zaprosił do siebie kilku przyjaciół. Jednym z nich był młody poeta hebrajski, Malkiel Lusternik, który stał na czele rejonowej ŻSS i mieszkał w Opatowie. W spotkaniu wziął udział również Icchak Rubinstein, przewodniczący Judenratu w Ostrowcu. Był wysokim, siwym mężczyzną. Dichter powiedział mi, że jest uczciwym człowiekiem. I byli jeszcze inni, których nazwisk już nie pamiętam. Zebrali się, by wysłuchać przywiezionych przeze mnie wiadomości. Opowiedziałem im szczegółowo o hiobowych wieściach przywiezionych z Wilna przez Heńka. Słuchali uważnie, pytali, czy ufamy Grabowskiemu, i nie byli w stanie pojąć, jak można, tak po prostu, zgładzić całą gminę żydowską.
Jeden z nich powiedział: „To straszne, ale trzeba zakładać, że mowa o zemście Niemców na Żydach, którzy byli pod panowaniem bolszewików. Jak wiadomo, Żydzi przyjęli przyjaźnie Armię Czerwoną, czym wywołali nienawiść swoich sąsiadów. Niemcy mają swoje rachunki z reżymem bolszewickim. Armia Czerwona uciekła. I kto został? Żydzi! Jesteśmy kozłem ofiarnym”.
Rubinstein powiedział, że trudno z tego jednego przypadku wnioskować, że Niemcy mają ujednolicony model traktowania Żydów. Tak czy inaczej, jesteśmy uzależnieni od miejscowych władz. Jeśli uda się ułożyć dobre stosunki ze znajdującymi się na miejscu Niemcami, są dobre szanse na przeżycie wojny. Weźmy dla przykładu dwa miasta: Radom i Kielce. W Radomiu biją Żydów za to, że nie zdejmują czapki przed Niemcami, a w Kielcach za to, że zdejmują czapkę. Albo Warszawa: zamknięte getto, otoczone murami i drutem kolczastym, nękane głodem i tyfusem. A w Ostrowcu – otwarta dzielnica żydowska i jedzenia pod dostatkiem. Jak można więc wnioskować, że jedna ręka niemiecka kieruje żydowskim losem?
W Ostrowcu stosunki z miejscowymi władzami niemieckimi były doskonałe. Zrozumiałe, że nie brakowało tragedii. Nie należy jednak narażać na zbędne niebezpieczeństwa ani jednostki, ani całej społeczności. Wystarczą nieuniknione cierpienia. Młodzież z Ostrowca i Opatowa wycierpiała wiele przy budowie umocnień niemieckich na Bugu, przed wybuchem wojny niemiecko-radzieckiej. Teraz panuje w Ostrowcu spokój. Na krótko przed moim przyjazdem odbył się tu w jednej z sali wieczór poświęcony Żydowskiej Samopomocy Społecznej i niemiecki funkcjonariusz siedział w pierwszym rzędzie i bił brawo. W Warszawie nie było to możliwe. Nie wolno uogólniać, bez względu na to, jak głęboki jest smutek i ból.
Tak mi mówili w Ostrowcu i tak uważali w Opatowie. Rubinstein starał się utrzymywać dobre stosunki z władzami i wierzył, że „dobry” Niemiec zawsze będzie bił brawo. Rubinstein, a wraz z nim inni z Ostrowca, byli pierwszymi, który dowiedzieli się ode mnie o Wilnie, o wielkiej rzezi. Wątpliwe, czy wyciągnęli z tego odpowiednie wnioski. I rzeczywiście, gdy nadszedł krytyczny moment, Rubinstein zachował się dokładnie tak samo, jak ludzie Judenratu w innych miejscowościach.
Spędziłem w Ostrowcu kilka dni, a następnie udałem się – pieszo – do Opatowa. Chciałem być sam. Byłem wzburzony, różne myśli nie dawały mi spokoju. Gdy minęło pierwsze przygnębienie i strach, obraz zaczął się przejaśniać. Wiedziałem, że burza nie niszczy nasienia złożonego w ziemi. Właśnie w takich dniach znaczenie Ruchu jest wyjątkowo ważne. Należy zebrać siły i podjąć działalność dyktowaną przez rzeczywistość. Szczególnego znaczenia nabiera w takich dniach właśnie kibuc, w którym skoncentrują się młode, witalne siły, by przygotować się do nadchodzących dni. Myślałem o założeniu kibucu szkoleniowego w Opatowie. Mimo że nie było tam stacji kolejowej i trzeba był tam iść pieszo z Ostrowca.
Moja rozmowa z Malkielem Lusternikiem na ten temat nie udała się. Mieliśmy tam sporą grupę towarzyszy, wśród nich był także Kalman Czernikowski, i myślałem, że przy pomocy Lusternika uda się nam założyć tam kibuc. Ale Lusternik miał zastrzeżenia i powiedział mi wyraźnie, że nie będzie mógł udzielić pomocy. W przeszłości był zbliżony do Gordonii i był członkiem Hitachdut. Przy jakiejś okazji opowiedziałem o tej sprawie Icchakowi Kacenelsonowi, który był z nim zaprzyjaźniony. I Icchak napisał do niego bardzo ostry list.
Pomoc nadeszła z niespodziewanej strony. Rubinstein, przewodniczący Judenratu w Ostrowcu, zgodził się oddać do naszej dyspozycji mieszkanie i inne niezbędne środki. Tak założyliśmy nowy ośrodek, właśnie w tych bolesnych dniach. Rubinstein pomógł nam w znalezieniu pracy na miejscu. Oprócz miejscowej młodzieży skoncentrowała się tam grupa młodych uchodźców. Była wśród nich Frania Beatus (przypis 4: Frania Beatus, członek Dror, pochodziła z Konina, do Warszawy przyjechała w 1942 roku; łączniczka Cukiermana po aryjskiej stronie; popełniła samobójstwo 12 V 1943, w wieku 17 lat.), która później odegrała ważną rolę. Część ludzi z Ostrowca i Opatowa znałem z organizowanych przez nasz ruch kolonii letnich.
Mniej więcej po tygodniu wróciłem do Warszawy. Jeszcze gdy byłem w Ostrowcu, wyszło rozporządzenie, zgodnie z którym Żyd ujęty w pociągu bez zezwolenia będzie rozstrzelany. Młody chłopak żydowski z Ostrowca został złapany na dworcu – może nawet nie wiedział o tym rozkazie – i został rozstrzelany na miejscu.
Teraz, gdy wracałem z Opatowa, ponieważ moje dokumenty nie były najlepsze, a także dlatego że byłem bardzo przygnębiony, postanowiłem spróbować dostać od Lusternika papiery, które pozwolą mi w miarę możliwości swobodnie podróżować. Lusternik chętnie mi to załatwił. Jechałem więc do Warszawy jako wysłannik ŻSS-u w Opatowie i okolicach.
[…]
W naszym życiu zaczął się nowy rozdział, jeden z najgorszych. Jego charakterystyczna cecha – uświadomienie sobie końca. […] Reakcje były różne. Młodzież wchłaniała nie tylko informację, ale również jej interpretację. A interpretacja brzmiała: to początek końca. Totalny wyrok śmierci na Żydów.
Nie akceptowaliśmy interpretacji, którą słyszałem także w Ostrowcu, że wszystko to spada na nas z powodu komunizmu. […] To była interpretacja starszej generacji. Dlaczego ją odrzucałem? Uważałem, że gdyby była to zemsta Niemców na żydowskich komunistach, to zrobiliby to w pierwszych dniach po zdobyciu terenów wschodnich. Ale było to działanie zaplanowane i zorganizowane. […] Nie był to sporadyczny wybuch. Było to jeszcze, zanim otrzymaliśmy informacje o Chełmie [nad Nerem], które ruszyło cała parą w grudniu-styczniu.”

str. 248-249
„W odległości 100-150 metrów od bramy zobaczyłem Franię Beatus, łączniczkę, której widok zawsze wywoływał mój uśmiech. Była w ruchu Dror, miała może 16 czy 17 lat. Była bardzo sympatyczną blondynką, pochodziła z Konina. Działał tam swego czasu oddział Haszomer Hacair. Pamiętam ich specyficzny dialekt żydowski, jakiego nie słyszałem w żadnym innym miejscu. Przed wojną nie znałem Frani – musiała wtedy mieć 16 lat.
Po wysiedleniu Żydów z Konina dotarła do Ostrowca, gdzie przyłączyła się do ruchu Dror. Berl Braude wciągnął ją do ŻOB-u. Organizacja działała w Ostrowcu do końca 1942 roku, kiedy otrzymali polecenie rozwiązania organizacji, ponieważ nie mieli broni i nie byli w stanie się bronić. Berl przeniósł wówczas całą grupę do Warszawy. Ponieważ Frania miała wygląd typowej sziksy (nieżydowskiej dziewczyny), wysłaliśmy ją, na początku 1943 roku, na aryjską stronę jako łączniczkę. Teraz jej zadaniem było przyjęcie mnie po aryjskiej stronie i zorganizowanie mi mieszkania.”

str. 252
„I oto nadszedł 19 kwietnia. Zaskoczył mnie całkowicie.
[…]
Frania nie przestawała płakać. Powiedziała, że nic więcej nie może zrobić, nie może dłużej żyć i zamierza popełnić samobójstwo. Powtarzała to kilkakrotnie. Na marginesie: Frania miała chłopaka, nazywał się Dawid Szulman. Frania nie wiedziała, czy Dawid żyje, czy zginął. Dawid pochodził z Ostrowca i miał chyba obce obywatelstwo, ale spalił swe dokumenty, przyłączył się do ŻOB-u i odmówił opuszczenia getta. Możliwe jednak, że mylę go z kimś innym. Tak czy inaczej, nie tylko to było przyczyną stanu psychicznego Frani, która nie przestawała płakać i mówić o samobójstwie. […]”

str. 354
„[…] z każdego człowieka – bez względu na narodowość, rasę i wyznanie – można zrobić „Żyda”, zmusić go do tego, by zachowywał się jak „Żyd”.”

str. 357
„W powstaniu warszawskim walczyliśmy w różnych częściach Warszawy. Grupa członków ŻOB-u znajdowała się, na przykład, niedaleko Okęcia. Byłem u nich w bunkrze na krótko przed wybuchem powstania. Niemcy zdobyli bunkier i rozstrzelali naszych bojowników. Była to grupa członków Haszomer Hacair, którzy przyjechali z Ostrowca w grudniu 1943 roku. Przedtem byli w lasach i my ściągnęliśmy ich do Warszawy. Uważałem, że powinni wyjść z lasu, ponieważ w tej okolicy (około 100 km od Warszawy) nie mieli szans na przetrwanie w oddziale partyzanckim. Nie byli związani ani z AK, ani z AL; byli znienawidzeni przez otoczenie. Nienawiść do Żydów, a także do tych, którzy pomagali Żydom, była tam bezgraniczna.”

"Nazywam się Józef Nowak" Joseph Rosenberg


Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2004

str. 11-12
"Urodziłem się w Ostrowcu Świętokrzyskim, przemysłowym miasteczku w południowo-wschodniej Polsce, położonym między rzeką Kamienną i Młynówką. Było to typowe shtetl, nie za duże, ani nie za małe. Akta miejskie podają, że już w 1765 roku mieszkało tam 717 Żydów; a w 1815 było ich 903 – prawie 60% całej populacji liczącej 1512 mieszkańców. Według spisu powszechnego z 1921 roku, ich liczba wynosiła 10 095, a z początkiem lat trzydziestych dwudziestego wieku osiągnęła około 17 tysięcy. Wśród Żydów z Ostrowca znajdowało się kilku bogatych wytwórców, lecz większość była uboga – zaliczali się do niej domokrążcy, rzemieślnicy, krawcy i szewcy, z trudem wiążący koniec z końcem. Duży odsetek stanowili właściciele straganów i drobni sklepikarze, którzy prowadzili handel na rynku. Dni targowe przypadały dwa razy w tygodniu, w poniedziałki i czwartki, kiedy nadciągali chłopi z okolicznych wsi, aby sprzedawać na rynku swoje towary. Kiedy pod koniec dnia odjeżdżali do domu, ich wozy załadowane były towarem zakupionym od żydowskich handlarzy.
Większość ostrowieckich Żydów była bardzo ortodoksyjna. Zgodnie z tradycją przekazywaną z pokolenia na pokolenie, za dnia ciężko pracowali, a wieczorami studiowali Torę. W 1888 do miasta przybył nowy duchowy przywódca, rabin Mejer Jakiel Halawi Halsztok. Wielbiony przez swoją społeczność za czynione dobro, wkrótce dał się poznać także poza granicami Ostrowca jako człowiek dużej mądrości i prawości. W początkach dwudziestego wieku zasłynął w świecie żydowskim jako „ostrowiecki rabin”. Utrzymał ten tytuł do dnia swojej śmierci w 1929 roku, osiągnąwszy wiek 79 lat.
Mój dziadek, Chaim Rosenberg urodził się w bogatej ostrowieckiej rodzinie. Był właścicielem gospodarstwa rolnego i młyna. Jego syn Froim (później Frank), a mój ojciec, urodził się w tym gospodarstwie. W młodości rodzice wysłali go do słynnej Jesziwy w Wilnie, gdzie studiował Torę. Tam stał się bardzo religijny, modląc się z takim zapałem, że bardziej przypominał aktora, śpiewnie deklamującego swoje kwestie, niż kogoś odmawiającego modlitwy. A jakiż piękny głos miał ten Froim! Był tak niezwykły, że ludzie przystawali na zewnątrz synagogi podczas najważniejszych żydowskich świąt, po to tylko, żeby usłyszeć jego śpiew.
Dzięki rodzinnej fortunie Froim nie musiał iść do pracy po powrocie do Ostrowca, lecz mógł spędzać większość czasu w synagodze na studiowaniu świętych ksiąg. Jednakże, kiedy spalił się młyn, stracił on źródło dochodów i musiał znaleźć inny sposób zarobkowania. Wkrótce ożenił się z Brandlą Flicker, piękną młodą dziedziczką bogatej ostrowieckiej rodziny, której posag był na tyle duży, że umożliwił mu otwarcie własnego biznesu, polegającego na handlu owocami z importu i słodyczami.
Po ślubie młoda para wprowadziła się do domu rodziców Brandli. Przyszedłem na świat w tym domu 5 marca 1908 roku. Chociaż byłem zdrowym dzieckiem, urodziłem się z drobnym wrodzonym defektem – brakowało mi dwóch palców u lewej ręki.”
str. 18-19
"W Ostrowcu mieszkałem z moją babką ze strony ojca, spędzałem także dużo czasu z ciotką Miriam Rapaport, której mąż Moisze pomógł mi odzyskać spadek po babce ze strony matki. Nagle zyskałem zabezpieczenie materialne i rodzina doszła do wniosku, że powinienem się ożenić. Nie upłynęło wiele czasu, jak znaleźli dla mnie odpowiednią szidoch (partię). Wybrana przez nich dziewczyna miała na imię Hinda i była siedemnastoletnią córką Arona i Perl Tochtermanów. […]
Pobraliśmy się w 1931 roku. Po ślubie zamieszkaliśmy w jednym z pokojów w domu jej rodziców, dzieląc pierwsze piętro z dwoma braćmi Hindi, Szloimem i Chielem, oraz siostrą Tobą. Po zamieszkaniu tam podjąłem się pracy dla teścia, który był właścicielem Zakładów Cukierniczych Esperanto, fabryki słodyczy z długoletnią tradycją, mieszczącej się na parterze naszego budynku.
Tochtermanowie byli znaną i szanowaną ostrowiecką rodziną, bardzo religiją i bardzo szczodrą. Co piątek zapraszali na obiad jakiegoś biedaka z ulicy. W każdy Szabat rano, przed pójściem do synagogi, jedliśmy specjalne śniadanie składające się z jajek i chleba z masłem posypanego siekanym szczypiorkiem i cebulą. W Szabatowe popołudnia nasza rodzina miała zwyczaj składania wizyt krewnym mieszkającym w naszym miasteczku. Życie było proste i harmonijne i płynęło bez żadnych prawie zmian z roku na rok.
W 1933 przyszło na świat nasze pierwsze dziecko – córeczka, którą nazwaliśmy Brandla na cześć mojej matki. W dwa lata później, 27 lipca 1935 roku urodził się nasz syn Jakub (później zmienił imię na Gerald).
Zakłady Cukiernicze Esperanto były dobrze prosperującą firmą rodzinną, która odniosła jeszcze większy sukces po 1936 roku, kiedy wprowadziłem na rynek nowy typ cukierka, podobnego do cukierków marki Lifesaver. Musieliśmy rozwinąć firmę, by móc produkować te i inne cukierki w ilości wystarczającej do pokrycia zapotrzebowania całego kraju. Po wykupieniu kawałka ziemi na peryferiach miasteczka, wybudowaliśmy nowy dwukondygnacyjny budynek, który był gotowy do zagospodarowania w 1937. Fabryka, wyposażona w najnowocześniejsze maszyny i urządzenia, mieściła się na parterze. Na piętrze znajdowało się kilka mieszkań, z których jedno zajęliśmy my, a drugie wynajęliśmy."
str.21-22
"Wczesnym rankiem 7 września 1939 roku niemieckie wozy pancerne i czołgi wtoczyły się do Ostrowca. Natychmiast po zajęciu miasta przez nazistów, duża, licząca 200 uczniów szkoła hebrajska zamknęła swe podwoje. Wkrótce SS powołało do życia Judenrat, Radę Żydowską, zlecając jej pobieranie kontrybucji od ludności żydowskiej i konfiskatę mienia. 
Niespodziewanie na samym początku Niemcy byli całkiem przyjaźnie do nas nastawieni. Nie tylko pozwolili nam na prowadzenie fabryki – oczywiście, po przekupieniu ich zwierzchników drogimi prezentami – ale również zgodzili się nam dostarczać cukier i inne niezbędne do produkcji składniki. Musieliśmy tylko odprowadzać pewien kontyngent słodyczy dla ich żołnierzy.
Byłem realistą i wiedziałem, że nasze dni są policzone i że prędzej czy później do zarządzania fabryką zostanie wyznaczony Treuhänder, nadzorca nie będący Żydem. Aby pozyskać osobę godną zaufania, mającą w końcu przejąć naszą fabrykę, zwróciłem się do pani Kwiatkowskiej, żony poborcy podatkowego. Na krótko przed wybuchem wojny ona i jej mąż byli naszymi lokatorami. Kiedy pan Kwiatkowski został przeniesiony do innego miasta, którego nie lubił, poprosił mnie, abym użył swych wpływów w radzie miasta i załatwił mu przeniesienie z powrotem do Ostrowca. Na moją prośbę radni miejscy wystosowali pismo do władz podatkowych, w którym było napisane, że usługi pana Kwiatkowskiego są niezbędne w naszym mieście. Ponieważ umożliwiłem mu powrót, wydawało mi się całkiem logiczne, że powinienem wybrać jego żonę na nadzorcę fabryki. Szczególnie ważny był fakt, że była ona Niemką z pochodzenia i miała dwóch braci w Gestapo, który wykorzystali swoje wpływy, aby załatwić jej to stanowisko. Tak oto pani Kwiatkowska została Treuhänderem Zakładów Cukierniczych Esperanto.
Umówiłem się z panią Kwiatkowską w następujący sposób: razem z teściem miałem dalej prowadzić fabrykę pod jej nadzorem i dostarczać Niemcom obowiązkowe kontyngenty. Wiedząc, że cukier, jako suchy składnik, w końcowej fazie produkcji waży około 7 procent więcej ze względu na zawartość wody, podsunąłem pani Kwiatkowskiej pomysł, abyśmy sprzedawali nadwyżkę cukru na czarnym rynku i dzielili zyski na trzy części: dla niej, dla teścia i dla mnie."

str.25-26
"Mając na względzie bezpieczeństwo moich dzieci poprosiłem znajomą Polkę, żeby wzięła do siebie nasza najstarsza córkę Brandlę. Byłem przekonany, że sowita zapłata zagwarantuje właściwą opiekę nad dzieckiem. Okazało się to największym błędem mojego życia. Jak tylko Niemcy oznajmili, że rozstrzelają każdego Polaka, który będzie przechowywał Żyda, przerażona kobieta wygoniła Brandlę z domu. Dziecko błąkało się po mieście przez jakiś czas, dopóki nie zostało znalezione przez polską policję i przekazane żydowskiej policji działającej na terenie ostrowieckiego getta.
Kiedy dowiedziałem się, że w getcie będą mogli pozostać tylko młodzi, fizycznie sprawni ludzie, zdolni pracować na rzecz niemieckiego przemysłu wojennego, skontaktowałem się z Awromem Kerbelem. Awrom Kerbel był Żydem zarządzającym obozem pracy znajdującym się w pobliskim Bodzechowie i podobnym do tego, który opisany był w „Liście Schindlera”. Sądząc, że praca tam może zapewnić mi przetrwanie, zawarłem z Awromem następujący „układ”: zarejestruje mnie i żonę jako normalnych więźniów – ją jako sortowniczkę odzieży, mnie jako robotnika budowlanego.
[…] skupiłem się na znalezieniu bezpiecznego schronienia dla najmłodszej córeczki Heni. Postanowiłem zwrócić się do Błażeja Wawrzoska, wieloletniego dozorcy zatrudnionego w naszej fabryce, któremu, jak mi się zdawało, mogłem zaufać. Zgodził się wziąć do siebie dziecko, które przyprowadziłem do jego domu 7 października 1942 roku. Chociaż wtedy już nie wolno mi było pracować w fabryce, poprosiłem Aleksandra Kwiatkowskiego, który zastąpił swoją żonę jako zarządca, żeby wypłacał Wawrzoskowi tysiąc złotych miesięcznie za opiekę nad małą Henią.
Nie czując się bezpiecznie w Ostrowcu postanowiłem przenieść się do Wolbromia. [...]
[…] opuściłem Ostrowiec nocą, która później przeszła do historii jako „noc czarnych sztyletów”, ponieważ nocy tej dokonano mordu na wielu niewinnych ludziach."
str. 31
"W nocy z 11 na 12 października 1942 Niemcy zlikwidowali ostrowieckie getto, mordując na miejscu przeszło tysiąc Żydów, w większości dzieci, starców i chorych, a pozostałe ok.11 tysięcy wywożąc do Treblinki na pewną śmierć. Moja córka Brandla była prawdopodobnie wśród nich, później dowiedziałem się, że mój teść błagał żydowską policję, żeby ją wypuścili, niestety bez skutku.
W grudniu 1942 roku Gerald i Hinda zostali wysłani do Sandomierza, jednego z najgorszych hitlerowskich obozów koncentracyjnych. Na krótko po przybyciu na miejsce byli świadkami okropnej sceny. Zapędzeni przez Niemców którejś ciemnej i burzliwej nocy na rynek, wraz z innymi więźniami musieli przypatrywać się egzekucji syna znanego ostrowieckiego rabina. Kiedy przybył na miejsce, ubrany w czarny kaftan i kapelusz z szerokim rondem, tradycyjnie noszony przez ortodoksyjnych Żydów, jego brodę okrywał ręcznik, ponieważ Niemcy uważali widok brody za odrażający. Mając po swojej lewej i prawej stornie po jednym ze swoich wyznawców, kroczył nieustraszony, recytując po drodze kadisz. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia grupa Ukraińców, będących częścią znienawidzonego Stafkommando, wywlekła go na sam środek rynku. Pogodzony z losem, jaki go czekał, spojrzał w oczy swoim oprawcom. Na ułamek sekundy jakby zawahali się, czy pociągnąć za spust. Kiedy było po wszystkich, wyglądali na bardziej przerażonych niż ich ofiara."

str. 71-72
"Armia Czerwona wyzwoliła Ostrowiec 16 stycznia 1945 roku. Żydzi, którzy mieszkali tam przed wojną i przeżyli Holocaust, mieli otwartą drogę powrotu. Chociaż mogli zostać tam na stałe, wielu decydowało się na wyjazd od innych miejscowości, lub w ogólne na opuszczenie Polski. 
Wróciłem do Ostrowca, żeby przekonać się, czy przeżyli jacyś członkowie mojej rodziny. Oczywiście byłem załamany, kiedy zastałem tam tylko kobiety i mężczyzn, mgliście znajonych z przeszłości, którzy napłynęli do miasta po latach wojny spędzonej w ukryciu. Ponadto, pragnąłem dowiedzieć się, co stało się z moją fabryką, która jak mi powiedziano, przez całą wojnę produkowała słodycze dla niemieckich żołnierzy. Po odwrocie Niemców fabrykę przejęli Rosjanie, zamienili parter na magazyn i podzielili pierwsze piętro na piekarnię i szpital wojskowy.
[…]
Po przybyciu do Ostrowca i wprowadzeniu się do naszego starego domu na ulicy Pierackiego 69, robiłem wszystko, aby zbudować Geraldowi i sobie nowe życie." […]

str. 73-74
"Cudowną niespodzianką był powrót z Buchenwaldu mojego kuzyna Jacka Rapoporta, brata Dorothy. Zatrzymał się u nas przez jakiś czas, tak samo zresztą jak Gela Katz przed wyjazdem do Izraela, co było spełnieniem marzenia jej życia. Innym mile widzianym gościem w naszym domu była Balka, córka kuzyna Dawida Gertnera. Łączyło mnie z nim wiele wspólnego. On również ratował się ucieczką z transportu do Treblinki. Udało mu się nawet powrócić do Ostrowca do żony, jednak wkrótce po jego powrocie oboje zostali wywiezieni do Auschwitz i słuch po nich zaginął. Balka, która uniknęła obozów zagłady, wyjechała od nas do pracy w syjonistycznej organizacji w Kielcach. Niestety, ona i czterdziestu jeden innych Żydów zostało tam brutalnie zamordowanych w czasie pogromu, urządzonego przez mieszkańców 4 lipca 1946 roku.
"Wspólnie z Aronem Friedenthalem, któremu również udało się przetrwać wojnę, założyliśmy komitet pomocy, aby zapewnić powracającym do Ostrowca Żydom namiastkę normalnego życia. Powodzenie naszej misji możemy zawdzięczać tylko rosyjskim oficerom żydowskiego pochodzenia., którzy stacjonowali w naszym mieście. Nie tylko zapewnili oni każdemu darmowe jedzenie i przyzwoite zakwaterowanie, ale również dopilnowali, żeby żołnierze pod ich dowództwem traktowali nas należycie. Ci oficerowie również pomogli mi dogadać się z rosyjskimi władzami i załatwić przekazanie fabryki w moje ręce. Ma się rozumieć, że byłem szczęśliwy, kiedy opuszczali ją w wyznaczonym dniu. Jednakże szokiem było odkrycie, że zniknęło całe jej wyposażenie. Ponieważ odzyskanie maszyn było z góry skazane na niepowodzenie, zamieściłem w miejscowej prasie kilka ogłoszeń, że pragnę nabyć używane urządzenia cukiernicze. Nagle zaczęli zgłaszać się różni ludzie, oferując mi kupno tego, czy innego urządzenia. Co miałem robić? Przełknąłem dumę i płaciłem wszystkim tym ganowim (złodziejom) słone pieniądze za rzeczy, które mi wcześniej ukradli. Wkrótce z moim wspólnikiem, Awromem Bermanem, synem założyciela Słodyczy Amora, dużej przedwojennej firmy cukierniczej z wieloletnią tradycją rozpoczęliśmy produkcję cukierków i ciastek."