czwartek, 31 grudnia 2020

Kawaler do wzięcia

 

Ryszard Miernik
„Kawaler do wzięcia”
Łódź 1983


s. 7

        Gdy majster przyczepił się do Gibały, na wydziale zawrzało. Powiedział mu, że pójdzie precz z roboty, bo stary i nie płaci mu z zarobków. Ale jak miał mu płacić, kiedy w chałupie było czworo dzieci. Jego kobieta robiła co mogła: prała, szyła, chodziła nawet do Żydów na posługi, ale niewiele to dawało. Stary Szymon wysechł ze zmartwienia, pewnie też nie dojadał, aż zasłabł w robocie, że go musieli wynieść na powietrze.

s. 13

- A wiesz, że dawniej w Ostrowcu kowal ślubów udzielał?
- Żartujesz.
- Przychodzili do niego młodzi i mówili: Mości kowalu, chcemy się pobrać. Kowal kazał im się trzymać za ręce i powtarzać słowa przysięgi: Będziesz ją miłował? Będę. Będziesz jej wierny? Będę. Aż do śmierci? Aż do śmierci. I każde zdanie młotkiem przyklepywał. Dźwięk żelaza łączył serca nowożeńców i niósł wieść po osadzie o powstaniu małżeństwa.
- Skąd o tym wiesz?
- Dziadek opowiadał ojcu, a ojciec mnie… […]

s. 62

- Opowiedz im o Antku – podpowiedziała mu Maria, przysłuchując się ich rozmowie.
- Siedzi Antek w izbie, kołysze żydowskie dziecko i tak mu śpiewa: Lulajże, lulaj, malutki, będziesz kupcem opatowskim, lulajże, lulaj, będziesz kupcem ćmielowskim, lulajże, lulaj, będziesz kupcem ostrowieckim. Słyszy to śpiewanie stary Szmul w sklepie, więc przynosi Antkowi chleb, śledzia, wódkę i cebulę, i każe mu dalej tak śpiewać. Jak się Antek najadł i napił, to powiada do małego: A śpijże, ty jucho, bo i tak Żydem będziesz, i poszedł nad rzekę, położył się w trawie i zasnął.
- A gdzie tu puenta?
- W kieliszkach – odpowiedział „Rumcajs” rozlewając wódkę.

s. 76-78

Godek wrzucił kartkę do skrzynki i wyszedł z poczty na ulicę. Trzeba będzie jeszcze list wysłać do Teofila – myślał. Siedzi w tym Sandomierzu i nie wiadomo, co się z nim dzieje. Może potrzebna jest mu jakaś pomoc, może go zatłukli…
- Coś taki zamyślony? – usłyszał nagle znajomy głos z boku.
- Icek? - zdziwił się. – Nie posadzili cię jeszcze?
- Jak widzisz, a ty kiedy wróciłeś?
- Niedawno, szukam roboty.
- Ciężko będzie, ale nie stójmy tak, bo nas kto przyuważy.
Skręcili w uliczkę prowadzącą do rynku. Gdzieniegdzie widać było kobiety robiące zakupy, na płotach wisiały odezwy wzywajace społeczeństwo do świadczeń na rzecz armii, w radio śpiewała Ordonka.
- Masz atrament w domu? – zapytał Icka.
- Chcesz ulotkę pisać?
- List do narzeczonej w Sandomierzu.
- Uważaj, dopieroś z puszki wyszedł.
Wkrótce znaleźli się w ruderze obwieszonym świeżym praniem.
 […]
- Napisałeś już? To zjedzmy co, bo jak śledź wyglądasz – powiedział Żyd, stawiając przed nim talerz z ziemniakami i barszczem. – Jedz i czytaj – dodał podsuwając mu kartkę.
„Groźba najazdu Hitlera sprawiła, że walka o obalenie systemu sanacyjnego, o demokratyczne wybory, o rządy zaufania mas ludowych staje się zagadnieniem bytu lub niebytu Polski. Taka jest nieodparta logika faktów. W tej dla demokracji polskiej przełomowej chwili Komunistyczna Partia Polski wyciąga bratnią dłoń do socjalistów, ludowców, demokratów, do pracujących mas katolickich, do wszystkich, co gotowi są walczyć ze znienawidzonym reżymem sanacyjnym i endecją – o demokratyczną, pokojową politykę zagraniczną, o rząd zaufania mas ludowych, o rząd ocalenia Polski…”
- Oni tam w Sandomierzu nic nie wiedzą.
- Icek ci mówi, że wiedzą, i o tym też wiedzą, że została rozwiązana Komunistyczna Partia Polski. To, co przeczytałeś, to jest ostatni głos rozsądku.
- Co ty, człowieku, mówisz?
- Tak jest, jak mówię, i dużo naszych z Moskwy nie wróciło.
- I co teraz będzie?
- Wojna z Hitlerem.

s. 108-110

Okupant zorganizował w mieście getto żydowskie między ulicami: Młyńską, Pierackiego i Denkowską. Żydzi pracowali w hucie, w firmach budowlanych i przy budowie dróg. Mieli początkowo własną administrację i policję. Policjantem między innymi był Icek Kierbel vel Kargul.
W 1942 roku hitlerowcy przystąpili do likwidacji ludności żydowskiej w „dużym getcie”. Rozstrzelali około dwóch tysięcy Żydów, a jedenaście tysięcy wywieźli do Treblinki. Dla pozostałych trzech tysięcy Żydów zatrudnionych w różnych firmach utworzono „małe getto”, które wkrótce również zostało zlikwidowane.

Kaplica Sykstyńska zamknięta -
Eintritt verboten.
Straż trzymają maszyny.
Czy maszynowe karabiny…
Nie znam się na tem.
Na plafonie Bóg Michała Anioła
Szaleje, może coś woła,
Może kopie Ziemię i krzyczy: Przeklęta!
My nie wiemy o tem.
Kaplica Sykstyńska zamknięta.
W nachylonym lustrze widać,
Jak krew kroplami ścieka.
To nie farba spod palców Michała Anioła - 
To krew człowieka…

Ewa Lipko

Z fabryki mieliśmy zabrać cukier – mówił pan Władysław. – Akcję omówił „Rogacz” i zlecił przeprowadzenie jej „Hernemu”. Wcześniej nikt jakoś nie pomyślał o tym, że wszystko zależeć będzie od szybkiego załadowania cukru.
W pobliżu fabryki znajdowała się jednostka niemiecka. Stojący na warcie żołnierz zwrócił uwagę na nasze samochody i kręcących się ludzi. Chłopcy ładowali już druga ciężarówkę. Czas wlókł się niesamowicie. Ręce odmawiały im posłuszeństwa.
Przebywający w moim domu „Rogacz” wypatrywał przez okno łącznika. Uspakajałem go, żeby się nie denerwował, ale on wsiadł na rower i pojechał. Kiedy znalazł się w pobliży fabryki, Niemcy już strzelali, a nasi chłopcy nie zostawali im dłużni. „Rogacz” przyłączył się natychmiast do grupy i zaczął osłaniać jej odwrót. Walka była nierówna i dramatyczna, toteż od kul niemieckich zginął on, „Brom”, „Chytry”, „Kudłaty”, „Orzeł”, „Pestka”, a „Herny” został ranny. Niemcom udało się także schwytać „Czarnego” Sidowskiego, ocalał Szpinek.
        Żal nam było wszystkich, ale niepowetowaną startą była śmierć „Rogacza”. Ten odważny i inteligentny człowiek był nadzwyczajnym dowódcą. Gestapowcy z początku nie mogli go zidentyfikować, gdyż nie miał przy sobie dokumentów. Jednakże jakiś sługus powiedział im, że to jest Mieczysław Wąs „Rogacz” na którego od dawna polowali. Oprócz broni znaleźli przy nim listę szpicli i kolaborantów, na których był wydany wyrok śmierci przez podziemie. Wezwali do trupiarni matkę „Rogacza”, pytając, czy to jest jej syn. Odpowiedziała im, że nie. Miała trzech synów, straciła dwóch, Włodzimierza okupant rozstrzelał przy stacji. Wyrzekając się Mietka, starała się uchronić ostatniego syna, który jej pozostał.

s. 125-126

Zadaniem wydziału technicznego – ciągnie opowieść pani Benigna – było usuwanie gruzów i ruin w mieście. Najżałośniej pod tym względem wyglądał teren byłego getta. 
Techniczne bractwo ściągało ze wszystkich stron. Część jednak wracała do swoich miast, z których okupant ich wysiedlił. Znikli nam z oczu chłopcy z Armii Krajowej, między innymi i Tadeusz Kubiak.
Naszym wynagrodzeniem były kartki na przydział żywności, używana odzież z UNRRA, obiady w stołówce, ale praca była tak absorbująca, że nie kończyliśmy jej w ustalonych godzinach. Projektami przebudowy i rozbudowy miasta porywał wszystkich Tadeusz Reński [powinno być: Józef].

piątek, 25 grudnia 2020

Protokół oględzin zwłok


Źródło: Stowarzyszenie im. Jana Karskiego – Instytut Kultury Spotkania i Dialogu w Kielcach

środa, 23 grudnia 2020

Hora

Członkowie różnych grup "Ichudu" tańczą horę na podwórzu domu przy ulicy Planty 7 w Kielcach w czerwcu 1945 roku [?].
Po prawej stronie, w jasnej spódnicy, ustawiona profilem Balka Gertner.
Ze zbiorów The Massuah Institute fot the Study od the Holocaust.

 Dzięki uprzejmości Stowarzyszenia im. Jana Karskiego.

wtorek, 22 grudnia 2020

Kieleckie wspomnienia

Rafael Blumenfeld
„Kieleckie wspomnienia”
tłum. Michael Sobelman
Kielce 2017


s. 44-48
    Idziemy ulicą Sienkiewicza. Kiedyś stanowiła centrum żydowskiego handlu, teraz dawne żydowskie sklepy są w polskich rękach. Skręcamy przy skrzyżowaniu z ulicą Planty, zatrzymujemy się przed dwupiętrowym budynkiem pod adresem Planty 7, gdzie mieszczą się wszystkie miejscowe żydowskie instytucje: […] oraz kibuc „Ichudu”. […]
    […] Młodzi członkowie tego kibucu stanowili bardzo interesującą grupę. Wszyscy pochodzili z Kielc i okolicznych miasteczek, każdy z nich miał za sobą historię, która mogłaby zapełnić grubą książkę, wszyscy mieli również wspólny mianownik: w minionych latach nieustannie walczyli o przetrwanie, żyli w ciągłym niebezpieczeństwie, ale udało im się ocaleć. Widzę ich tu po raz pierwszy: Belką Gartner [powinno być: Gertner] z Ostrowca, szesnastoletnią ładną, inteligentną dziewczynę, która została sama; całą jej rodzinę zamordowano. Jej brat, Ewek Gartner, był jednym z najodważniejszych bojowników getta warszawskiego, a po wojnie odznaczono go jednym z najwyższych orderów Wojska Polskiego za wzorową walkę, poświęcenie i bohaterstwo w getcie warszawskim. Bela jest milcząca i skryta, zawsze pochłonięta swoimi myślami, ale bardzo interesuje się działalnością społeczną w kibucu i jej praca jest zauważalna. Bela pisze wiersze, których nie pokazuje kolegom. Stara się na nowo zbudować swój zniszczony świat, działa w komisji kulturalnej kibucu, redaguje gazetkę ścienną; bardzo to lubi. Rzeczywiście, co tydzień pojawia się nowa gazetka, w której towarzysze prezentują swoje poglądy i spostrzeżenia. Gazetka wydawana jest w trzech językach: w jidysz, po hebrajsku i po polsku. Bela siedzi wśród nas i marzy o wyjeździe do Palestyny – miejsca, o którym marzył również jej bohaterski brat. Pomimo namów i zaklęć rodziny z Toronto, by dołączyła do nich, Bela odmawia, mówiąc, że nie pragnie kolejnego życia na obczyźnie. W trakcie którejś rozmowy mówi: „Wystarczającą zapłaciliśmy cenę życia naszych rodzin, kiedy nie chcieliśmy zbudować domu dla nas samych, który mógłby być naszym schronieniem”. Kiedy opowiada o swoim bohaterskim bracie, stwierdza: „Przynajmniej Ewek zginął w walce z nazistami”.
    Bela ma subtelny, ale ostry humor. Odnosząc się do światowych organizacji żydowskich, mówi, że nie wolno zaniedbywać pytania o to, gdzie oni wszyscy byli, kiedy jeszcze można było ratować dziesiątki tysięcy Żydów. W mojej pamięci zapisało się kilka rymowanych linijek jej autorstwa w języku polskim o księgach pamięci i pomnikach z papieru, które starają się postawić: a przecież słowa te są zbyt małe, by mogły być świadkami śmierci niewinnego dziecka, a i wspomnienia nie zachowują w pamięci Żydów spalonych w krematoriach. „Prości, niewinni Żydzi zginęli w krematoriach, żydowskie dzieci nie ocalały, to tylko słowa i unoszone w powietrzu litery, z których stworzone są książki i wiersze”. Bardzo utalentowana była ta dziewczyna, marząca o dniu, gdy wraz z przyjaciółmi uda się do Palestyny. Jednakże jej sen się nie ziścił. Zamordowała ją antysemicka hołota, pragnąca krwi w tym piekielnym mieście Kielce.

s. 53-54
[…] Kibuc zawdzięczał swoje stabilne istnienie przede wszystkim Jachielowi Alpertowi, ale byli też inni. Nie sposób wymienić wszystkich.
[…]
To Aaron Fridental, pobożny Żyd, przewodniczący Komitetu Żydowskiego w Ostrowcu i prezes „Ha Ichud”. Zasłużony działacz, który pracował z naszym kibucem, pozyskując członków w rodzinnym Ostrowcu.

s. 70
[…] Powiększała się liczba hachszar i w siłę rósł nawet nasz kibuc w Kielcach, dołączyła bowiem do nas grupa młodzieży żydowskiej z Ostrowca, w której były Basia Feldman, siostry Gita i Lodzia Mucmacher oraz Zletka Fiszbin.

s. 76-80
    Motłoch jest uzbrojony z żelazne pręty, kamienie i wszystko inne, co mogli zdobyć na miejscu. Z okrucieństwem biją ludzi popychanych przez żołnierzy. Szturchany przez żołnierzy, spoglądam w górę na balkon kibucowy, skąd dochodzi straszliwy wrzask. Krzyk ten mrozi mi krew w żyłach i sam zaczynam krzyczeć, widząc jak żołnierze na balkonie na pierwszym piętrze chwytają jednego z naszych kolegów i rzucają go prosto w ręce morderczego motłochu, który go boje i kopie. […] 
[…]
    Wraz z powrotem do całkowitej przytomności, wracają sceny zapamiętane z pogromu, kiedy byłem bity przez polskich żołnierzy. Pytam kolegów z kibucu, kogo żołnierzy zrzucili z balkonu wprost w ręce rozszalałego tłumu, a oni – starając się mnie uspokoić – mówią, że to była halucynacja i tylko mi się wydaje, że widziałem to na własne oczy. Stanowczo domagam się, aby mi powiedzieli o kogo chodzi. W końcu poddali się i powiedzieli, że nasza najdroższa koleżanka Belka Gartner została zamordowana w tak okrutny sposób. […]
    W trakcie pogromu w Kielcach zginęło 42 Żydów, z czego pięciu było z naszego kibucu: Simcha Sokołowski, Bela Gartner, Rachela Zonberg, Frania Schumacher i Naftali Teitelbaum. Niech odpoczywają w pokoju wiecznym. Nie było im dane dotrzeć do kraju ich marzeń. Razem z nami robili wszystko, co w ich mocy, aby spełnić marzenia i dotrzeć do Erec Israel i raz jeszcze zaznać prawdziwego żydowskiego istnienia. Polegli, zanim ich marzenie się ziściło. Zostali z zimną krwią zamordowani w antysemickich Kielcach, a ich jedyną winą było to, że urodzili się Żydami. […]

sobota, 19 grudnia 2020

Orkiestra Szpilmanów

 

Orkiestra Szpilmanów, Ostrowiec, Polska, około 1905. [?]
Przedstawia: Zile Szpilman (siedzi, trzeci od lewej);  Rivn Szpilman, ojciec Leo Spellmana (siedzi czwarty od lewej); Izrael Lejb Szpilman, dziadek Władysława Szpilmana i Leo Spellmana (stoi w górnym rzędzie z kontarbasem); Szymon Bajgelman, ojciec Dawida Bajgelmana i Henry'ego Baigelmana (stoi z lewej strony przy krawędzi zdjecia).

Rivn Szpilman
fragment zdjęcia powyżej


Źródło: YIVO Institute for Jewish Research
Dzięki uprzejmości Joela Shore'a

środa, 16 grudnia 2020

Opaska z Gwiazdą Dawida

 

Dawid Bajgelman

 

Dawid Bajgelman

"Komponował utwory o miłości, ale i przerażającej traumie, z którą przyszło mu się zmierzyć. Twórczość skrzypka i kompozytora Dawida Bajgelmana przypomni podczas Festiwalu Kultury Żydowskiej Bester Quartet oraz goście - Grażyna Auguścik, Dorota Miśkiewicz i Jorgos Skolias.

"Grzech"
tango z teatru "Jidysze Bande"
muzyka Dawid Bajgelman, słowa Walery Jastrzębiec-Rudnicki, 
aranżacja Jarosław Bester, śpiew Grażyna Auguścik

Muzyka płynęła w jego żyłach od zawsze. Dawid Bajgelman urodził się 6 kwietnia 1888 roku w Ostrowcu Świętokrzyskim jako syn Szymona, klarnecisty i dyrygenta orkiestry łódzkiego teatru Scala i Łódzkiej Orkiestry Symfonicznej. Pierwsze lekcje muzyki chłopak pobierał właśnie od ojca. Muzykował też z rodzeństwem - miał siedmiu braci i jedną siostrę, wszyscy na czymś grali. Najsłynniejszym wśród jego licznej rodziny był skrzypek Chaim Bajgelman, który, jak się potem okazało, jako jedyny przeżył Holokaust i po wojnie założył zespół The Happy Boys.

W latach 20. XX wieku młody Bajgelman związał się z Teatrem Wielkim Sellina w Łodzi oraz Łódzką Orkiestrą Symfoniczną. I bardzo szybko awansował na dyrygenta. - Jego twórczość opierała się głównie na komponowaniu muzyki dla teatrów. Bajgelman był postacią szalenie ważną dla kultury żydowskiej tamtego okresu. Komponował utwory uniwersalne, to on jest autorem m.in. ścieżki dźwiękowej do legendarnego spektaklu „Dybuk" S. Anskiego. Spektakl grano nie tylko w Polsce, ale też w całej Europie i USA. Utwory, które skomponował, śpiewali m.in. Wiera Gran i Adam Aston, wybitni przedwojenni wokaliści. „Grzech" w ich wykonaniu to rzewna opowieść o miłości - mówi akordeonista Jarosław Bester, założyciel Bester Quartet, autor płyty „Bajgelman. Get to tango”. Bajgelman dyrygował też orkiestrą Teatru Żydowskiego Icchoka Zandberga, grywał w żydowskim teatrze Scala, żydowskim teatrze miniatur Azazel w Warszawie i teatrze Gimpla we Lwowie. Założył nawet własny teatr Ararat w Łodzi, w którym pełnił funkcję kierownika muzycznego. [...]"

Czytaj całość: Festiwal Kultury Żydowskiej: Niezapomniane tanga Dawida Bajgelmana (wyborcza.pl)

Album "Bajgelman. Get to tango" ukazał się 11 grudnia 2020 roku nakładem PWM Anaklasis. Płyta dostępna na stronie pwm.com.pl

Czytaj więcej: Dawid Bajgelman – Wikipedia, wolna encyklopedia

czwartek, 3 grudnia 2020

Azkara

Azkara [spotkanie poświęcone ofiarom Zagłady] przy grobach Szlamy Wigdorowicza i Eli Fiszmana,
kirkut w Ostrowcu, 15 czerwca1942 r., dwa miesiące po zabójstwach 28 kwietnia

Źródło i więcej informacji na temat Szlamy Wigdorowicza: Wigdorowicz Family – Jews of Ostrowiec אתר הנצחת יהודי אוסטרוביץ

Czytaj też: "Akcja" z 28 kwietnia 1942 r.

niedziela, 29 listopada 2020

1944 październik

Niemieckie zdjęcie lotnicze Ostrowca Św., październik 1944 r.
 

Rynek i stare miasto

ulica Sienkiewicza i nad nią kirkut

Obóz pracy przymusowej dla Żydów przy Zakładach Ostrowieckich

Źródło: Zdjęcia lotnicze, Ostrowiec Świętokrzyski - 1944 rok, stare zdjęcia (fotopolska.eu)

piątek, 27 listopada 2020

"Szmul Muszkies – fotograf nowoczesny" - wywiad z 2016

Na wielu starych ostrowieckich zdjęciach można zobaczyć pieczątki jego zakładu. Rozmowa z Wojtkiem Mazanem.


Monika Pastuszko: Kim był bohater twojej książki Szmul Muszkies – fotograf profesjonalny?

Wojtek Mazan: Szmul Muszkies wraz z żoną Małką prowadził zakład fotograficzny „Rembrandt”, który funkcjonował w Ostrowcu Świętokrzyskim przed wojną. Na wielu starych ostrowieckich zdjęciach można zobaczyć jego pieczątki. To „Rembrandt” otrzymał zlecenie z huty, największego zakładu w okolicy, na okolicznościowe fotografowanie pracowników.

Im więcej dowiadywałem się o Muszkiesie, tym bardziej mi się podobał: nowoczesny, przedsiębiorczy, z artystycznymi aspiracjami. Chciałem pokazać go jako przedwojennego ostrowczanina, z którym czuję duże powinowactwo. Zajmował się fotografią, tak jak ja. Był świetny technicznie – zdjęcia do dzisiaj zachowują jakość. Nie żółkną, nie odbarwiają się. Pozostawił po sobie mnóstwo śladów, a jednak bardzo mało o nim wiemy. Tymczasem wykonane przez niego zdjęcia są ważnymi rodzinnymi pamiątkami w wielu ostrowieckich domach. Często są też portretami osób, które to miasto kiedyś tworzyły.

Cały wywiad na stronie Krytyki Politycznej


środa, 18 listopada 2020

Dzieciństwem jego był Ostrowiec

 

Jerzy Liebert
Pisma zebrane
tom 1
Warszawa 1976

s. 476-477

GENIALNY PRZECHODZIEŃ

I

Trudno jest pisać o dzieciństwie. Coś jakby zapach jaśminu i dobra łagodna muzyka.

[…]

Dlaczego, mamo, dzieciństwo, takie malutkie, słabe wlecze się później, przez całe życie niby kula ołowiana u nóg? Pierwszy lepszy wieczór czy poranek ileś lat temu spędzony staje się dziś niedostępną strzelistą wieżycą.

O tych białych dniach mówił mi kiedyś Piotr. Dzieciństwem jego był Ostrowiec. Mogło być tak samo każde inne miasteczko, gdzie wokół kościoła gnieździł się brud żydowski, gdzie rano krzyczały spazmatycznie syreny fabryczne, gdzie była rzeka, most jakiś, jeden na całe miasto dentysta. Ale Ostrowiec posiadał oprócz tego wszystkiego drogę do Szewny. Taka sobie wieś o jakieś dwa kilometry, na wzgórzu (oczywiście kościółek, gdzie chodził się na spacery wieczorne, po których starszych panów bolały nogi, a dzieci miały twarze wesołe i pachnące latem. Zazwyczaj miasteczka prowincjonalne posiadają miejscowości owiane dla niektórych dziwnym, nigdy nie słabnącym urokiem. Dlaczego Piotr kochał właśnie drogę do Szewny, badać byłoby śmieszne. (Tak, jak mnie ludzie pytają, dlaczego kocham niebo. Boże! Czyż ja zdolny jestem odpowiedzieć im na to. To wszystko takie proste, nie trzeba w każdym przejawie doszukiwać się rzeczy złożonych.)

Z okien, dwupiętrowych, czerwonych kamienic leżących na krańcu Ostrowca widać było jeszcze wąwozy. Wiosną bywały zielone, czasami bardzo smętne – a później, już bardzo późno spadały śniegi, wąwozy uciekały, ginęły i mieszkańcy byli coraz częściej zamyśleni.

Najpiękniejsze były wieczory. Wychodziły z fabryk długim korowodem istot zasmolonych, zmęczonych, szeptały liściem zielonym pod weneckimi oknami szkoły, płakały surowymi gwizdami zwiastującymi zmianę robotników – pracę nocną, wtulały się w przedsienie domków, aż je ktoś smutniejszy wyniósł nad rzekę i na falach ułożył. Piotr stawał wówczas w oknie i myślał może o mnie (jeszcze go nie znałem), może o kwiatach, może o wielkich, czerwonych od ognia piecach. Ludzie mają różne dręczące myśli. Wtedy przychodziła matka, ta matka z dzieciństwa, i mówiła słowa miękkie i dobre.

[…]

Ranki były ciche, nudne, prawie wielko mieszczańskie. Ruda Żydówka, Elka, przynosiła bułki i mięso. Sprzątano i froterowano podłogi. Na śniadanie przychodził ojciec. Takie codzienne życie. Zwykła dola dzieciństwa ludzi genialnych. […]

piątek, 30 października 2020

Fajans


 Tradycja wyrobu fajansu i porcelany w Ćmielowie i okolicach
Janusz Wojciech Kotasiak
[w:] 
Tradycje i dziedzictwo przemysłowe na Ziemi Ostrowieckiej
red. W. R. Brociek, Ostrowiec Św. 2010
s. 85-86

        Bardzo interesująco rysuje się nierozstrzygnięta do końca historia produkcji fajansów w Kunowie. Według dostępnych źródeł [przyp. 19 – Moniewski J., XIX-wieczne fabryki fajansu i porcelany…, s.77] jest mowa o dwóch zakładach, jednym w mieście Kunowie oraz drugim w miejscowości Małachów, położonej na gruntach należących do Kunowa, na lewym brzegu rzeki Kamiennej. Zelman Lejzorowicz Brykman posiadał w Małachowie tartak i młyn, które czerpały energię ze zbiornika retencyjnego zasilanego wodą z rzeki Kamiennej. Jednak w związku z regulację rzeki związaną z budową walcowni w Nietulisku, zbiornik pozbawiony został dopływu wody, więc Brykman w 1826 r. rozebrał owe zakłady i na ich miejscu wystawił dom mieszkalny, w którym uruchomił fabrykę fajansu i zwerbował do produkcji bliżej nie znanych specjalistów z Iłży. W 1828 r. zakład przejął jego syn Moszek Zelmanowicz Brykman, który w 1836 r. wszedł w spółkę z Abrahamem Steinmanem, kupcem z Iłży (poprzednio dzierżawcą fabryki fajansu w tym mieście). Za zgodą Urzędu Leśnego w Iłży glinkę do produkcji wydobywali w strażach leśnych Koszary i Kaplica, czemu sprzeciwił się Lewin Selig Sunderland właściciel iłżeckiej fabryki fajansu [przyp. 20 – APR, ZDP 6807, k. 57-59]. Ostatecznie surowiec do produkcji wydobywano nadal z kopalń w lasach iłżeckich za zgodną nadleśniczego Urbańskiego. Brykman i Steinman zaangażowali do produkcji angielskiego ceramika Mateusza Portera, wcześniej zatrudnionego przez Sunderlanda. Po śmierci Brykmana, w I 1847 r., spółka została rozwiązana, zaś zakład przeszedł w ręce wdowy Frajndli z Herszkowiczów, a potem odziedziczył ją syn Pinkwas Brykman. Fabryka nadal działała zatrudniając poza rodziną 12 osób. Wartość roczna wyrobów fajansowych wynosiła 1.825 rubli [przyp. 21 – Bastrzykowski A., Monografja historyczna Kunowa nad Kamienną i jej okolic, Kraków 1939, s. 445]. O dalszej historii manufaktury praktycznie nic nie wiadomo, poza jednym, że jej wyroby sygnowano wyciskiem „FABR. KUNOWSKA” [przyp 22. P Chrościcki L., Fajans. Znaki…, s. 43]. Ks. A. Bastrzykowski w monografii Kunowa wspomina, że „Dnia 19 marca 1878 roku w Urzędzie Gminnym w Kunowie sprzedano na licytacji zabudowania dawnej fabryki fajansu w Małachowie, porzucone przez jej właściciela Pinkusa”. Od tamtego wydarzenia nie odnotowano żadnych inicjatyw zmierzających do reaktywacji manufaktury. Natomiast w aktach stanu cywilnego okręgu bożniczego w Ostrowcu, obejmującego również Kunów napotykamy wzmiankę, że w dniu 18 VIII 1847 r. Hil Zajfman lat 26, czeladnik fabryki fajansów w mieście Kunowie zamieszkały ożenił się z Bruchlą Gielber lat 20 mająca panną, córką grabarza z Ostrowca [przyp. 23 – Archiwum Państwowe w Starachowicach (APS), akta USC Ostrowca, nr 1847 m 24]. Druga informacja pochodząca z tego samego źródła podaje, że 14 IX Berek Lejzerowicz Brykman, lat 23 mający, wyrobnik przy fabryce fajansu w mieście Kunowie zamieszkały, zeznał, że żona jego Łaja z Janklów, lat 22 mająca urodziła córkę. Jedna interpretacja dopuszcza możliwość istnienia jakiegoś drugiego zakładu produkującego fajans w samym mieście Kunowie. Jednak bardziej prawdopodobna jest supozycja, że chodzi tu o osoby pracujące w manufakturze w Małachowie, a zamieszkałe w Kunowie. Należy więc z dużą pewnością sądzić, że drugiej fajansarni w Kunowie po prostu ni było.

Na podobnych przesłankach oparta jest również informacja, że w Ostrowcu w połowie XIX w. działała fabryka fajansów. Mówią o tym akta stanu cywilnego [przyp. 24 – APS, akta Ostrowiec, sygn. 1849 m. 40]. Między innymi pod datą 5 XII 1842 r. o Berku Lejzorze Waycmanie lat 21 fabrykancie fajansów w Ostrowcu, Kielmanie Zaüfmanie także fabrykancie fajansów zamieszkałym w Ostrowcu (pod datą 31 V 1844 r.), Hilu Szmulowiczu Rynku, czeladniku fajansu w Ostrowcu zamieszkałym (pod datą 10 I 1845 r.) oraz Icku Jakubowiczu Grynbaumie utrzymującym się z wyrobu przy fabryce fajansu w Ostrowcu i Majerze Majerowiczu Brykmanie lat 25, fabrykancie fajansu zamieszkałym w Ostrowcu. Hipotezę o istnieniu w Ostrowcu jakiegoś zakładu ceramicznego uwiarygodniałby zapis dotyczący pożaru, jaki zdarzył się w nocy z 26 na 27 V 1863 r. Spłonęło wówczas 19 domów chrześcijańskich i 117 żydowskich. Poszkodowanych zostało 563 rodziny, w tym dwie rodziny garncarzy Lejzora Heniga i Joska Dawida Hirszmana, fabrykantów tandetnego fajansu [przyp. 25 – APR, akta RGR-WA poszyt 2641 s. 471]. Poza tymi skromnymi zapiskami archiwalnymi nie posiadamy żadnych innych informacji, a tym bardziej wyrobów, które można by przypisać wspomnianym warsztatom.

[…]

Na naszej liście przypuszczalnych zakładów ceramicznych pozostaje Chmielów, gdzie dziedzic Mychowa Wincenty Nowosielski zbudował w 1836 r. wielki piec i dwie fryszerki napędzane siłą rzeki Kamiennej. Hutę dzierżawił Hil Mützberg, kupiec z Ostrowca, znany też jako dzierżawca produkcji fajansu z fabryk w Gromadzicach i w Jedlni. Być może ów dzierżawca podejmował jakieś próby produkcji fajansu w Chmielowie, o czym może świadczyć zapis, że w dniu 17 II 1847 r. w chmielowskim dworze zmarł „fabrykant fajansów” Ludwik Wendler. Tenże Wendler był przedtem zatrudniony w fabryce fajansu w Lubartowie, założonej przez Henryka hr. Łubieńskiego [przyp. 27 – Moniewski J., Fabryka fajansu w Lubartowie 1839-1850, Radom 1997, s. 13].

[…]

środa, 28 października 2020

Stanisław Orzeł – literat

Stanisław Orzeł urodził się 19 marca 1911 roku w Chybicach (pow. Iłża), w Górach Świętokrzyskich. Był szóstym synem Jana i Józefy z domu Zieja, rodziny chłopskiej gospodarującej na pięciu morgach ziemi. Po ukończeniu czterech klas Szkoły Podstawowej w Chybicach odbył dwuletni kurs Preparandy Nauczycielskiej w Suchedniowie. W latach 1926-1931 roku uczęszczał do Seminarium Nauczycielskiego w Ostrowcu. W tym też mieście, przez dwa lata, był nauczycielem języka polskiego w szkole żydowskiej Mizrachi.

Stanisław Orzeł
tuż po ukończeniu Seminarium Nauczycielskiego
w Ostrowcu Świętokrzyskim.
Źródło: Tarnobrzeska Biblioteka Cyfrowa

W 1933 roku Orzeł wyjechał na Polesie. […]

Losy biednego chłopca ze wsi Chybice są tematem kolejnej powieści „Chmurne lata”, wydanej w 1956 roku. Główny bohater – parte parole autora – Stanisław Jastrząb, zmaga się z biedą i prześladowaniami ze strony bogatszych kolegów oraz nauczycieli podczas swojej nauki w seminarium w Osowcu [w rzeczywistości Ostrowcu]. […]

W książce „Chmurne lata” mamy szeroką panoramę środowiskową niewielkiego miasteczka, które na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych liczyło około 30 tys. mieszkańców, zdominowanych przez robotników i Żydów. Widzimy więc w tym tyglu kulturowym i etnicznym życie nauczycieli, uczniów, robotników, Żydów i rodzin mieszczańskich. [...]


Źródło: Jerzy Mazurek „Stanisław Orzeł – literat”
[w:] Stanisław Makulski „Księga żywota mego”, Warszawa 2020
 s. 43-51

wtorek, 27 października 2020

Chmurne lata


Stanisław Orzeł
Chmurne lata
Warszawa 1956

s. 25-26

    „Słoń” jest oszczędny. Spiżarnia pani Stajerowej obfituje we wszelakie dobra. Tyle tego jest, że Antoniowa zapomina czasem, która mąka jest stara, a która świeża. Nic dziwnego, że całe pół kopy jaj jej się zepsuło. Zrozpaczona chciała już wyrzucić je do śmietnika, gdy napatoczył się Kosiarski.
— Antoniowa, ja sprzedam te jaja Goldzie.
    Pucołowata, szkląca twarz Antoniowej rozpogodziła się od razu.
— Bóg cię oświecił — powiedziała. — Nieochrzczonego nie grzech oszukać. Żydzi z ludzkiej krzywdy żyją, krew z niewinnych dzieci w beczkach nabijanych gwoździami wytaczają.
    Antoniowa opowiadała nieraz o tym, jak to w Tarłowie, gdzie się u ciotki wychowywała, Żydzi ukradli małą dziewczynkę pana Terleckiego. Policja nawet dziecka szukała i — nic, jak kamień w wodę — znikło. Ludzie mówili, że to na pewno Cyganie dziecko ukradli, bo ładne było. Aż tu po paru dniach znaleźli dziecko nad Wisłą całe pokłute. Wtedy już wszystko było jasne.
— I co powiecie — opowiadała Antoniowa Skuś. — Jezusie Nazareński, w piwnicy rabina beczkę znaleźli. Zaglądają do niej, a tam w środku gwoździ jak igieł u jeża — całe dno, całe ściany nimi najeżone. I czerwone od krwi, której z kwaterka jeszcze na dnie beczki była. Dzieci, antychrysty, męczyli w tej beczce. Świeżą krew swoim ciężarnym Surciom dawali, aby Pomazańca urodziły.
    Jastrząb śmiał się z opowiadania Antoniowej, nie wierzył w takie bajdoły, ale Chrzanowski przysiągł zaraz, że odtąd żadnemu Żydowi nie przepuści.
    Kucharska Skuś ani się namyślała, kiedy jej Kosiarski powiedział o sprzedaży jajek. Do koszyka sieczki nasypała i pół kopy zepsutych jaj włożyła. Na wierzch dwa świeże dodała dla niepoznaki. Kosiarskiemu obiecała pięćdziesiąt groszy i cztery ciastka z najbliższego pieczenia.
    Stary Golda miał mały sklepik na ulicy Kilińskiego. Kupiec był stary, brudny i pachniał cebulą. Mówili, że nic więcej prócz cebuli nie jada. Dzieci miał dużo i często nie starczało mu na chleb dla nich. Wziął od Kosiarskiego koszyk, rozbił jedno jajko z wierzchu, to dodane przez Antoniową na przynętę, i nie namyślając się wypłacił Kosiarskiemu po sześć groszy za sztukę.
    Tego samego dnia, kiedy Kosiarski kończył w kuchni jeść ostatnie ciastko kupione za całe pięćdziesiąt groszy, a „słoń“ rozpływał się w pochwałach jego sprytu, drzwi się otworzyły i do kuchni wtoczył się stary Golda. Kosiarski zakrztusił się ciastkiem, Antoniowa Skuś wybałuszyła oczy, a Golda czerwony z gniewu, postawił na stole tekturowe pudełko z zepsutymi jajami.
— Nu, mam tego złodzieja. Coś ty mi łajdak śprzedał —śmierdzijojko? Ja do pana derektora pójdę, na policję pójdę, tego rabusia nauczę śmierdzijojko sprzedawać.
    Krzyk się podniósł bo Antoniowa za wałek od ciasta chwyciła, aby „żółtka" rozumu nauczyć. Golda jednak wcale się nie przeląkł.
— Pieniądze — albo do dyrektora i na policje pójdzie. — Zjawiła się pani Stajerowa i zwróciła Goldzie pieniądze. Odszedł zadowolony, bo zarobił na „paskudnych jajach" jedno dobre —to stłuczone dla próby. Dostało się przy tym od gospodyni kucharce i Kosiarskiemu, który obiecał zwrócić przejedzone pięćdziesiąt groszy.

s. 141

    Spieszyła teraz na dworzec do osobowego pociągu, kiedy usłyszała okrzyki chłopaków i zobaczyła policjanta biegającego nieporadnie we wszystkie strony. W czerwonym od gniewu i wysiłku posterunkowym od razu poznała Biegasia z Magistrackiej. Dobry był człowiek, wyrozumiały dla chrześcijańskiego narodu. Nie ona jedna to mogła potwierdzić — wszystkie straganiarki, kramarze. Przychodził często na rynek, ale kontrolował tylko stragany żydowskie. O, dla Żydów był bezwzględny i wszelkie próby przekupstwa z ich strony nie odnosiły skutku.
— Komunę, szachraje, przemycają ze swoim brudnym towarem — mawiał zawsze do katolickich kupców. — Draństwo i krwiopijcę.
    Przytakiwali mu, podburzając często do przepędzenia „tamtego tałatajstwa“, gotowi pomóc policji, nie czując własnej winy, nie widząc własnej oszukańczej pracy, którą nazywali uczciwym handlem.
— Babilon — zamruczała do siebie.
    Biegaś tak był zaślepiony pogonią i złością, że omal nie wpadł na nią.
— Dzień dobry, panie władzo. A cóż też pan Biegaś wyrabia. Złodzieja pan goni czy jak — pytała z udaną ciekawością.
    Biegaś jakby nagle oprzytomniał usłyszawszy swoje nazwisko. Podniósł machinalnie rękę do daszka, ale opuścił ją zaraz i fuknąwszy parę razy, splunął ze złością.
— Diabła spytaj o drogę, wiedźmo. Nie wtrącaj się do służby, nie twoja rzecz.
— Juści, że nie moja, ale z dobroci jeno pytam i z politowania, bo to — niech no pan Biegaś się rozglądnie. Ludzie z okien się wychylają i śmiać się gotowi, że władzunia galopuje z dzieciskami po ulicy. Gotowi pomyśleć...
— Milcz, ropucho — przerwał jej Biegaś, ale już łagodniej, oczyma przy tym strzelił spod nawisłych powiek w okna sąsiedniego domu. — To diable nasienie — komunistyczne pieśni śpiewa — dodał po chwili jakby w formie wyjaśnienia.
— Pani Bukowska, już dawno należy się pani kara za ten pokątny handelek — zaczął nagle z całą powagą. — Pani tu całe miasto zna. Czyj to chłopak? O, ten ryży na płocie.
    Ciocia Bukowska obciągnęła spiętrzoną nieco bluzkę z ważnością obrońcy sądowego.
— O, o, widzi pan Biegaś kochany, władzunia nasza serdeczna, tak trzeba było od początku. Ciocia Bukowska wszystko wie i na ludziach się zna. Jak żyję już drugą kopę lat, tak tylko trzy razy widziałam taki płomienisty łeb. Pierwszy nosił na swoim karku Srul Benwitz, który na ulicy Słowackiego miał sklepik, tam gdzie teraz Kurzylski kamienicę postawił. Pan go nie pamięta, boś pan wtedy jeszcze króciutkie majteczki z rozporeczkiem bez guziczków nosił i brzuchuńcia takiego jak teraz nie miał.
    Pani Bukowska spojrzała zezem gdzieś na środek okazałości Biegasiowej.

s. 184-185

    Na Iłżeckiej, w rynku, w zaułkach pełnych żydowskich dzieciaków owionął go zaduch wyziewów lichych, brudnych i przeludnionych domów, przybudówek, nor, w których gnieździła się miejska nędza. Powietrze mimo zbliżającego się wieczoru było duszne, rozgrzane spiekotą lipcowego dnia, gorącem rozprażonych, nie skrapianych jezdni, płytami chodników i odrapanych ścian kamienic.
[...]
    Jastrząb zauważył, że Karolcia zdążyła już zmienić warkocz na ondulowaną fryzurę, rzęsy i brwi miała podczernione i wymalowane usta.
— Widzicie ją, jaka panna — powiedziała bez złości Wojtaszkowa. — Chłopaki już za nią gonią, a rozumu to za trzy grosze nie ma. Wszystko na ondulacje i manikiury wydaje. Izaak obiecuje ją przyjąć do sklepu, ale gdzie się tam uda taka posada. Nie ona jedna się stara.

s. 197-198

    Kupcy-sklepikarze, bo i do nich zachodził, patrzyli na niego nieufnie i wielu z nich przeczącym ruchem głowy odmawiało datków. Jastrząb czerwienił się prawie przy każdej odmowie. Bogaty właściciel składu futer na Kościelnej, pan Pucman, przy całej obsłudze sklepowej zwymyślał go i groził policją.
— To bałamutny interes — te bloczki. Ja będę potrzebował zawiadomić policję. Ja tu nie mam zakład dobroczynny, jeno skład futer, panie kawalerze — krzyczał czerwony aż po złotaworyży zarost na brodzie.
    Jastrząb szybko ulotnił się z ulicy Kościelnej. Stwierdził przy tym ze złością, że zrobił to ze strachu przed policją. Wyraźnie bał się i nawet rozglądał po ulicy w obawie przed zasadzką. Podobnie postąpił znajomy Józia Sosnowskiego, kasjer cegielni pan Mikulski, który przed paroma laty powrócił z Rosji. Jastrząb poszedł do niego z Sosnowskim, któremu wyjawił cel zbiórki ani słowem nie wspominając o MOPR [Międzynarodowa Organizacja Pomocy Robotnikom]. Pan kasjer schował bloczek do kieszeni, ale po namyśle zwrócił go Jastrzębiowi.
— Masz to i wynoś się. I tak będziesz kiedyś siedział. Ja żydokomuny nie popieram.

s. 218-219

    Na Siennej kupcy zamykali sklepy, z trzaskiem opuszczali żaluzje w oknach wystawowych.
— Wczoraj wieczorem wszystkie szyby Żydom powybijali na Podgórzu, to i tu boją się, że hołota endecka skorzysta z zamieszania. Podobno i nasi koledzy z młodszych kursów brali w tym udział razem ze sztubakami z gimnazjum. Policjanta na lekarstwo przy takiej robocie nie znajdziesz. Cieszą się, że żydokomunę w ten sposób niszczą — mówił Nowiński.
[...]
    Wyszli na jakąś wąską, nie znaną Jastrzębiowi, uliczkę biegnącą w dół, równolegle do rynku. Z rynsztoków, z mijanych brudnych podwórzy cuchnęło smrodem gnijących śmietników. Za pędzącymi wyglądały przez uchylone drzwi wylęknione twarze starozakonnych, którzy mieszkali tu na całym Podgórzu. Przez Targowicę, obok straży pożarnej, wydostali się wreszcie w Aleje. Znaleźli się tuż przed czołem pochodu. O sto kroków na wprost nich stała policja.

s. 228-230

Po jej odejściu zdenerwowanie Jastrzębia wzrosło. Wsłuchiwał się z napięciem w odgłosy dochodzące z zewnątrz. Każdy stukot przejeżdżającego ulicą wozu, skrzypot otwieranych drzwi, rozmowa na podwórku przyspieszały bicie serca, podrywały go na łóżku. — „Policja” — myślał i za każdym razem zmuszał się do spokoju. — Tchórz, tchórz — szeptał zły sam na siebie.
— Handełe, handełe, handełe! — doleciał go nagle głos z ulicy.
    Po chwili ten sam głos odezwał się na ścieżce tuż pod oknem.
— Stare szmaty, łaty, stare kapoty, stare buty! — kupi handełes, handełes!
    Tyle razy słyszał już Stach to wołanie. Zawsze wydawało mu się ono smutne, beznadziejne i niepotrzebne. Jaką korzyść mógł mieć skupujący starzyznę? Dzisiaj jednak wołanie starego ,,handełesa” prawie ucieszyło Jastrzębia. Było krzykiem codziennego życia. Głos handełesa oznaczał, że przed domem nie ma policji. Nagle Jastrząb aż poderwał się na łóżku zapominając o bólu. Usłyszał wyraźnie swoje nazwisko wymienione przez Żyda-handełesa.
— Czy tu mieszka pan Jaśtrziąb?
    I zaraz ostry głos panny Jadwigi.
— Wynoś się, łachudro nie chrzczona. Leży chory i jeszcze nie umarł, abyś miał po nim łachy kupować. Nie bardzo by tam było co kupować — dodała ciszej.
— Nu, on miał stare palto do sprzedania — tłumaczył się kupiec.
— Chory jest, słyszałeś? Jeszcze czego — taki brudas będzie się do mieszkania pchał. No, no — już cię tu nie ma, bo pieseczek na podwórku nie zamknięty, mógłby ci twoje skarby z worka wyciągnąć.
    Rozmowa urwała się. Stach usłyszał szurganie butów po wyżwirowanej ścieżce pod oknem. Czego ten Żyd mógł chcieć od niego? Skąd zna nazwisko? On przecież żadnego palta nie ma do sprzedania. Stary płaszcz ma, ale chodzi w nim i nie wiadomo, kiedy kupi sobie nowy. — „Szpieg wysłany przez policję” — pomyślał nagle Jastrząb. Położył się i zrezygnowany czekał. Zamknął oczy i przywołał wyobraźnią jakże szczęśliwe teraz czasy dzieciństwa.
    Ktoś otworzył delikatnie drzwi. Słyszał ciche kroki, ale udawał, że śpi. Na pewno pani Zajdler albo może podejrzliwa, zła Jadwiga Ściskała. „Zaraz odejdzie” — myślał. Kroki zbliżyły się do łóżka.
— Panie Jaśtrziąb.
    Stach otworzył oczy. Przy łóżku stał stary Żyd w jarmułce z małym daszkiem, z brodą, z której ledwie nos i oczy widać było. Jedną ręką trzymał worek na plecach, a wskazującym palcem drugiej ruszał bez przerwy przy ustach ukrytych w białawym zaroście.
— Sza, sza, panie Jaśtrziąb. To ja — Szmul. Sza.
    Zsunął worek z pleców, delikatnie postawił go na podłodze i zanurzywszy w nim rękę szukał czegoś w starych szmatach. Wreszcie wyciągnął z worka związaną paskiem paczkę książek i zeszytów. Śmiał się łzawiącymi, dobrymi oczami starca.
— Niech się pan już nie martwi — powiedział kładąc książki na łóżku.
    Jastrząb nie mógł słowa powiedzieć. Dzieckiem będąc łzy nie mógł nieraz choćby jednej z oczu wycisnąć, a teraz coś go za krtań chwytało przy lada wzruszeniu.
— Uj, panie Jaśtrziąb. Uj, nieładnie. Pan taki duży i taki mądry.
    Stach pokazał ruchem ręki na haczyk przy drzwiach. Szmul okazał się bardzo domyślny. Podszedł na palcach do drzwi i opuścił haczyk. Wrócił do łóżka Jastrzębia gładząc długą brodę przetykaną srebrną siwizną. Stach uspokoił się już i sięgnął po leżącą na krześle portmonetkę. Szmul cofną się, zasłonił rozcapierzonymi palcami, poruszając nimi, jakby coś odpychał od siebie.
— Fe, fe, co pan robi — powiedział szybko, półgłosem.
    Jastrząb zaczerwienił się zawstydzony.
— Przepraszam — wykrztusił wreszcie słowo.
— Pewnie, że nie trzeba. Pana pobili wczoraj. Ja to widział i moja córka widziała. Pan ją zna. Sura Sülzberg. Koleżanka, pan wie, taka szczupła, razem z panem jest w tej samej klasie. Nauczycielką miała być. Ja dla niej cały dzień chodził po podwórkach i handel robił starzyzną. — Ty, tatuś, nie będziesz więcej chodził po cudzych domach. Ja ciebie zabiorę ze sobą. Ubiorę cię i będziesz sobie grywał u mnie na skrzypcach. — Tak, panie Jaśtrziąb, mówiła, bo ja lubię muzykę. Z nut potrafię grać. Ona miała być nauczycielką, ale już wszystko przepadło. Przyszli dzisiaj w nocy i zabrali. Te pisane gazetki znaleźli i też zabrali. I skończyło się. Nie będzie już nauczycielką, a stary Szmul będzie dalej handlował. Aja-jaj, handlował będzie stary Szmul Sülzberg, aby zarobić na paczkę do więzienia dla swojej córki.
    Starcze oczy „handełesa” przykryły się powiekami, spod których ciekły w zarost policzków łzy. Otrząsnął je ruchem głowy i podniósł worek z podłogi.
— Te książki to Sura przyniosła z ulicy. Ona widziała, jak pan szedł z robotnikami. Cieszyła się, jak ona się radowała. — Tatuś — mówiła — takiego kolegi nie widziałam. — Ona jest mądra. Wiedziała, że policja książki może zabrać i wszystko się wyda, dlatego na ulicę pobiegła. Te karteczki, które się jeszcze przy książkach zostały, to ona spaliła. O swoich książkach zapomniała i gazetkach. Schowane były, myślała, że nie znajdą. A książki w tym worku były schowane, panie Jaśtrziąb. Głupie fajfuki worka ze starzyzną się brzydziły. Nu, do widzenia, panie Jaśtrziąb, towarzyszu.
    Szmul wyciągnął do Stacha rękę.
— Kiedyś chłopaki na mnie kamieniami rzucali. „Bij Żyda” — krzyczeli. Nu, pan im to wytłumaczy, że jak Żyd, to jeszcze nie wróg. Im tamci — Steiny, Blombergi przyjaciele, bo mają dużo giełd. My Stilzbergi, Feldlochy — wrogi. Do widzenia. Ta czarna pani to paskudna baba. Żmija, oj, niedobra.
— Panie Szmul, dziękuję i przepraszam za tamtych chłopaków — powiedział Jastrząb do wychodzącego Sülzberga.

 s. 247-248

    Mając takie niewzruszone zasady filologiczne, dyrektor Olędzki zagaił konferencję słowami pełnymi polotu i piękna. Wspomniał więc najpierw o pięknie mowy ojczystej, o powołaniu ludzi nauki, o kagańcu oświaty niesionym przed narodem tak wielkim i szlachetnym, jakim są Polacy. Wreszcie zniżywszy głos opowiedział o „budzących grozę” wypadkach, jakie w ostatnich miesiącach zdarzyły się na terenie obydwóch szkół.
    Do najpotworniejszych należał udział uczennicy seminarium Sülzberg i ucznia gimnazjum Kozyrki w obcej duchowi narodu, wywrotowej pracy komunistycznej, za co zostali wydaleni z zakładów.
— Żydowska robota — powiedział w tym momencie ks. Kania, a prefekt Kapuśniak pokiwał aprobująco głową.
— Protestuję — zawołał profesor fizyki Białostocki, Żyd z pochodzenia.
— I ja też — poparł go profesor Laufer.
— Nie dotyczy to panów profesorów, lecz uczniów — zaczął przerwaną mowę dyrektor Olędzki.
— Kozyrka nie był Żydem, a my nie mamy nic wspólnego z tą brudną robotą — przerwał mu znów podniesionym głosem Białostocki.
— Słusznie — ciągnął Olędzki. — My właśnie szukamy dzisiaj źródła zła, które zdaje się tkwić w szkole kolegi dyrektora Kazimierskiego.
[...]

czwartek, 1 października 2020

Szwarcowie

Ruth Pardess (z domu Szwarc) przyszła na świat w 1940 roku, w Ostrowcu Świętokrzyskim. Jej rodzice Guta Gripel Krongold i Henryk Ignacy Schwarc w trakcie wojny musieli się ukrywać i przebywali w bardzo różnych miejscach. Matka wyjechała z małą Ruth do Warszawy, a później do miejscowości Sambor na Ukrainie, gdzie najpierw przebywały w więzieniu, a później w getcie.

Pewnego dnia w 1942 roku w getcie pojawił się Alojzy Plewa, znajomy rodziny ojca Ruth jeszcze z okresu przedwojennego. Guta poprosiła go, aby zabrał z getta jej dwuletnie dziecko. Młody mężczyzna zgodził się. 
Czytaj dalej

Henryk Ignacy Szwarz i Guta Gripel Krongold, Ostrowiec, fot. Sz. Muszkies [?], 1939 r.

Państwo Szwarz z córką Rutką, przed latem 1942 r.

Rodzina Szwarzów, po 1945 r.

środa, 30 września 2020

„Jesteśmy dziećmi światła”

"Większość z nas chociaż raz zadała sobie pytanie: po co żyję, jaki jest sens mojego istnienia, gdzie się ono kończy, czy żyję tylko raz? Te i inne wątpliwości próbowała rozwiać w trzydniowym cyklu wykładów p. dr Marylin Zwaig-Rossner, profesor Vanier College w Kanadzie, psycholog, psychoterapeuta i psychotronik, która wraz ze swoją asystentką p. Leoną Hartman nauczycielką muzyki, przebywała w Ostrowcu pod koniec marca na zaproszenie ostrowieckiego Klubu Radiestetów. Współtwórczyni instytucji specjalizującej się w psychologii transpersonalnej, psychoterapii indywidualnej i grupowej przybyła do Polski już po raz drugi. Zaproszona przez Monar przebywała w Głoskowi, następnie w Krakowie, Kazimierzu Dolnym, Gdańsku, Częstochowie, Bytomiu, Katowicach, Gliwicach, no i oczywiście u nas. Warsztaty seminaryjne, które prowadziła w każdym z tych miast obejmowały takie tematy jak: parapsychologia w moim życiu, ćwiczenia relaksowo-koncentrujące i medytacyjne, muzykoterapia rew-age, uzdrawianie bioenergetyczne, omówienie i demonstrowanie zjawisk jasnowidzenia i jasnosłyszenia.

Mocno utrwaliło się w pamięci pierwsze wrażenie, pierwszy kontakt z tą niezwykłą osobą. Niewysoka, drobna, szczupła, dojrzała przecież kobieta wyglądająca na dziewczynkę urzeka osobowością, przyciąga uwagę silnym, zdecydowanym głosem. Niepokoją oczy skryte za ciemnymi okularami. Mówi o przyszłości świata. Rysuje jego apokaliptyczną wizję i jednocześnie podaje panaceum. Dobro jest sposobem na zrealizowanie w pełni swojego człowieczeństwa. Czynienie go zapobieże nieszczęściom i kataklizmom, pozwoli na odrodzenie się moralne człowieka. Mówi o istocie ludzkiej, słabej i często ułomnej, ale noszącej w sobie światło, jakim jest dobroć, miłość bliźniego, zrozumienie i tolerancja. Tą drogą człowiek winien podążać. Mówi o chorobach toczących naszą cywilizację – narkomanii, alkoholizmie, AIDS, nosicielach wirusa HIV, o dzieciach niepełnosprawnych bądź kalekich i naszym, ludzi zdrowych, stosunku do nich. Nie krytykuje, nie potępia, namawia do opieki i pomocy dla wszystkich pokrzywdzonych przez los, samych siebie, odsuniętych poza nawias życia. Jakże dziwnie brzmią niektóre słowa. Na co dzień przytłoczeni przez szare, zwykłe sprawy, monotonię codziennych czynności nie mamy czasu na refleksję czy zwykły odruch serca. Jakże niepewnie i często z zażenowaniem uśmiechają się twarze słuchających. Pani profesor mówi o sprawach, o których się mówi  to z przyganą czy wręcz napastliwością. Łatwiej przecież potępić  narkomana, alkoholika niż mu pomóc, łatwiej przecież politować się nad rodzicem mającym kalekie dziecko niż traktować owo dziecko naturalnie, okazywać mu zdwojoną czułość, sympatię i zrozumienie. A przecież wszyscy jesteśmy dziećmi światła, więc jak mówiła pani profesor oferujmy je sobie nawzajem.

Wiele uwagi poświęciła metodom relaksowania się, technikom oddychania, sposobom odżywiania (sama jest doskonałym przykładem jakie efekty daje dieta wegetariańska) a także terapią bioenergią. Ci, którzy mieli okazję uczestniczyć w zbiorowym zabiegu bioenergoterapeutycznym przez nią prowadzonym, wiedzą najlepiej, że ta terapia, chociaż niekonwencjonalna, bywa bardzo skuteczna. Szczupłość miejsca nie pozwala na pełny zapis pobytu p. Rossner w Ostrowcu. Ale ponieważ jej wykłady zostały zarejestrowane na taśmach, zainteresowanych odsyłamy do Klubu Radiestetów ODK, ul. Wspólna 5, w każdą środę o godz. 17.

Ciekawostką w tym niewątpliwym wydarzeniu, jakim był przyjazd p. Rossner do Ostrowca jest fakt, że jest ona naszą krajanką. Jej ojciec Abraham Zwaig (Ćwiek) wyjechał do Ameryki przed II wojną światową, jej matka także pochodzi z okolic Ostrowca. Ona przybyła do Ostrowca powodowana poniekąd ciekawością rodzinnego miasta swoich rodziców. I niewykluczone, że przy okazji  znalazła tu swoich krewnych. A na pewno znalazła wielu przyjaciół i zwolenników swojego widzenia świata. Goszczono ją w prywatnych domach, pokazywano okolicę, uczestniczyła w rodzinnych obiadach. Wywiozła stąd do dalekiej Kanady – jak sama twierdzi – przekonanie o naszej serdeczności, życzliwości, gościnności. Do zobaczenia Marylin…

W zorganizowaniu pobytu pani profesor w naszym mieście uczestniczyło bezinteresownie wielu ludzi. Udostępnili oni noclegi, posiłki, przejazdy, tłumaczenie. Szczególną wdzięczność winniśmy właśnie tym ostatnim. Panowie Krzysztof Susfał, Piotr Sobierajski i Henryk Słodkowski wywiązali się z roli tłumaczy znakomicie. Również nieodpłatnie udostępniły swoje pomieszczenia na sale wykładowe ODK, DDK i Klub Stowarzyszenia PAX."

E. Lipka


Gazeta Ostrowiecka, 20 kwietnia 1990 r.

wtorek, 29 września 2020

Pseudonim "Ząb"

 "Ochotnik Dobrosław Kostkowski jest uprawniony do noszenia odznaki pamiątkowej Krzyż Kampanii Wrześniowej 1939” czytamy w legitymacji nr 7484, która nadeszła z Londynu. […]

[…] Wspomnień z tamtych czasów mam sporo. Ot, jak pomagałem w ucieczce inż. Feliksowi Okołowowi, jak sam ścigany przechowywałem kobietę żydowską, zorganizowałem jej wyjazd do Warszawy, do rodziny. Przeżyła wojnę, wyszła za mąż za Polaka, ale do mnie się nie odezwała. Nie dla jej wdzięczności ją ratowałem […]"

Pseudonim "Ząb", K. Żak, Gazeta Ostrowiecka, 19 października 1990r.

sobota, 26 września 2020

piątek, 18 września 2020

Parochet

Po lewej oryginalna kurtyna na archiwalnym zdjęciu, po prawej kurtyna odrestaurowana jako płaszcz na zwój Tory
Po lewej oryginalna kurtyna na archiwalnym zdjęciu, po prawej kurtyna odrestaurowana jako płaszcz na zwój Tory

 "Wspaniała kurtyna odrestaurowana przez jednego z członków rodziny królewskiej została odrestaurowana Starożytna kurtyna miasta Ostrowiec w Polsce, siedziby cadyka rebego rabina Meira Jechiela z Ostrowca XIV, symbolizowała braterstwo żydów i chrześcijan. Obecnie został odrestaurowany na starożytnym zwoju Tory, który ma sto pięćdziesiąt lat i przetrwał Holokaust.

Potomkowie Ostrowca mogą niemal ustnie opowiedzieć o wspaniałej drewnianej synagodze, w której znajdował się także zmarły w 1928 r. Cadyk rebe rabin Meir Jechiel z Ostrowca.

Mało kto jednak wie, że w tej synagodze tylko w święta arka zdobiła specjalna zasłona. Kurtyna podarowana przez jednego z polskich monarchów, który wygrał „powstanie styczniowe” (styczeń 1863) w podziękowaniu za pomoc w powstaniu przeciwko armii rosyjskiej.

Zdjęcie kurtyny odnalazł Meira Bulkę, prezesa organizacji JNERATIONS ds. Ochrony dziedzictwa europejskiego żydostwa, w archiwach Ostrowca, rodzinnego miasta jego ojca i gdy tylko je zobaczył, zdecydował, że pewnego dnia odrestauruje kurtynę.

Kilka miesięcy temu Bułka otrzymał starożytny 150-letni zwój Tory, o którym wiadomo, że przetrwał Holokaust. Książka, która jest szczególnie niewielka, jest przeznaczona na cele charytatywne za wypożyczenie zwoju Tory na wycieczki rebów do grobów prawych i młodzieżowych delegacji do Polski.

Po zakończeniu prób przez skrybę Stama zrodził się pomysł, aby płaszcz zdobiący zwój Tory był rekonstrukcją tej samej kurtyny z miasta Ostrowiec. Stwórz dokładną transkrypcję tej samej kurtyny, która pojawia się na zdjęciu, nie znając sekretu tych dwóch polskich orłów.

Gridish, który jest już przyzwyczajony do specjalnych życzeń, rozpoczął pracę specjalnej przemyślenia, próbując odszyfrować stary obraz w rzeczywistość, dlatego w czasach przed Rosz ha-Szana płaszcz został przyszyty do zwoju Tory jako niemal dokładna rekonstrukcja oryginału.

Jednocześnie ciekawość nie stała na przeszkodzie i Bułka zaczął dociekać znaczenie orlików, aby też mógł wytłumaczyć tym, którzy proszą o wyjaśnienie dziwnego projektu. W tym celu Bułka skontaktował się z Instytutem Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w celu wyjaśnienia sprawy i rzeczywiście odpowiedź nie trwała długo.

Według polskiego blogera Wojciecha Mazana jest to kurtyna, która ma symbolizować braterstwo między żydowskimi i chrześcijańskimi mieszkańcami Ostrowca. Okazuje się, że kurtyna została przekazana społeczności żydowskiej Ostrowca, ale poza świętami nie była w ogóle wystawiana na widok publiczny. Litery wytłoczone na orlikach AR symbolizują „dzierżawę” króla Augusta (Rex).

O ile wiadomo, zasłona podana jako wyraz wdzięczności Żydom z okolic bezpośrednio po powstaniu została umieszczona w synagodze obok innych żydowskich symboli synagogi i nie ulega wątpliwości, że wszyscy mieszkańcy synagogi i mieszkańcy Ostrowca byli świadomi tego pięknego i ważnego daru.

W Rosz ha-Szana, w czasie istnienia wielu minjanów, zasłona zostanie ponownie odsłonięta, po osiemdziesięciu latach, w nowej wersji dla publiczności, tym razem poprzez odnowiony zwój Tory, dokładnie w te same dni, w które była prezentowana publicznie, w święta i soboty.

Należy zauważyć, że synagoga została podpalona przez hitlerowców dziesiątego dnia miesiąca Tewet 5733 wraz z eksterminacją ważnych Żydów w mieście wraz z synem Rebego i prawdopodobnie poza tym obrazem nie znaleziono ani kurtyny, ani innych obrazów przedstawiających ten ważny dar.

Zdaniem Bułki kurtyna symbolizuje życie w tolerancji, jaka istniała między żydami i chrześcijanami w Polsce i należy to wzmocnić, aby pokazać, że Żydzi postrzegali Polskę jako bezpieczny dom. Odtąd każdy, kto otrzyma ten zwój Tory do użytku, będzie zmuszony do odbycia krótkiej lekcji historii, aby poznać dziedzictwo miasta cadyka rabina Meira Jechiela z Ostrowca, nazwanego jego imieniem.

Zwój Tory poświęcony jest pamięci ważnych polskich buntowników, których Bułka przywiązał do ich dziedzińców po swojej pracy na rzecz ratowania cmentarzy w Polsce."

Artykuł tłumaczony z hebrajskiego za pomocą google translator.

Dzięki uprzejmości Meira Bułki

Zobacz także na tym blogu: Synagoga ostrowiecka

środa, 16 września 2020

"Sklepy pożydowskie"

Po zerwaniu kontaktu z Radomiem, przeszedłem łącznie z drużyną "Szarych Szeregów" pod rozkazy Zastępcy Komendanta Obwodu Opatów ZWZ i później AK - Piotra Tochowicza ps. "Mus", którego znałem przed wojną. Po przysiędze w mieszkaniu kapelana Hufca księdza Stanisława Ciźli, w obecności nieznajomego mi "Wacława", przyjąłem pseudonim "Dragon". Za kilka dni dostałem za pośrednictwem kapelana Ciźli wiadomość od "Musa", że mam starać się o lokal na rzemiosło i mam trzymać w ścisłej tajemnicy, że konspiracja jest tym zainteresowana. Lokal mi przydzielono z pomocą Prezydenta m. Ostrowiec, Franciszka Baranowskiego. Były to dwa bliźniacze sklepy pożydowskie, do generalnego remontu.

[…]

Produkcję granatów zacząłem z drużyną harcerską "Szarych Szeregów", dobranych, zaufanych i zaprzysiężonych harcerzy. Lokal nasz składał się z kilku pomieszczeń. Z frontu był sklep pod szyldem Foto-Technika [Rynek 35], w którym była zatrudniona siostrzenica por. Stanisława Barteckiego "Boruty” - był to sklep deficytowy, maskujący tylko prawdziwą działalność. Wejście ze sklepu na zaplecze, gdzie był duży magazyn, było zrobione z podwójnej ściany z desek i ustawionych regałów, a za ścianą były zamaskowane schowki, zrobione jeszcze przez poprzednich właścicieli - Żydów. Z tego magazynu było mało widoczne wejście do piwnicy o powierzchni około 100 m. kw. Była to piwnica, w której przechowywano poprzednio 2-3 wagony towarów, przeważnie wełnę i bawełnę. 

Jedna ściana w piwnicy była zamaskowana balami drewnianymi, na których były ustawione regały. Po usunięciu regału i dwóch bali odkrywał się otwór do wykopu pod ziemią w głąb rynku, długości ok. 15 m. Były tam ślady (słoma, kołdry, poduszki) świadczące o tym, że Żydzi przygotowywali sobie ten schron, aby ukryć się przed wywiezieniem. [...]

Źródło: Stanisław Dzieciaszek Krótki życiorys oraz przebieg pracy harcerskiej do końca II wojny światowej, Warszawa 1989, s.8

poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Witold Szymański

27 stycznia 1997 r.

Witold Szymański

[...]

Ja, niżej podpisany Witold Szymański, ur. 9 września 1918 r., syn Jana i Zofii małżonków Szymańskich, obywatel Polski oraz USA, zamieszkały w Parsippany, New Jersey, USA, stwierdzam i poświadczam, co następuje:

W czasie okupacji niemieckiej pracowałem jako polski robotnik w niemieckich magazynach żywności w Ostrowcu Świętokrzyskim. Magazyny należały do Wehrmachtu i mieściły się w zajętych przez Niemców budynkach browaru. Oprócz mnie pracowali inni Polacy oraz kilku Żydów z sąsiedniego getta. Magazyny nazywały się Armee Verpflegungslager (AVL).

Zarządzającym browarem był w tym czasie Bolesław Pożoga, późniejszy burmistrz Ostrowca [Świętokrzyskiego]. W browarze pracował również woźnica o nazwisku Kozieł oraz jego córka Janina. Ze strony Niemców nadzór sprawowali: Unteroffizier Otto Vopel pochodzący z Cottbus oraz Unteroffizier Richard Schmidt, Ślązak. W omawianym czasie browar był czynny i nie podlegał niemieckiej administracji.

Otto Vopel zlecił mi wyniesienie drobnej ilości żywności ze wskazaniem osoby. Wydarzenie to zgłosiłem natychmiast kierownictwu konspiracji i otrzymałem instrukcję wciągnięcia Vopla, który był członkiem partii hitlerowskiej (NSDAP) do działania w tym kierunku. Vopel zgodził się, za pieniądze. Do współpracy wciągnąłem Bolesława Pożogę i w następnej kolejności ojca Janiny, który w początkowym okresie wywoził te artykuły wozem browarnianym. Później do akcji przystąpił Richard Schmidt, kierowca ciężarówki Wehrmachtu.

Obaj Niemcy żądali zapłaty według ówczesnych cen rynkowych, na co strona polska wyraziła zgodę. W ten sposób pozyskiwaną żywność i inne artykuły dostarczano na rynek w Ostrowcu [Świętokrzyskim], w tym szczególnie na potrzeby ludności żydowskiej uwięzionej przez Niemców w pobliskim getcie. Bolesław Pożoga zajmował się rozprowadzaniem towarów, początkowo woźnica Kozieł wywoził, do mnie należało przygotowanie i załadunek oraz rozliczanie się z Niemcami. Całość uzyskiwanej gotówki otrzymywał od Bolesława Pożogi przez moje ręce Otto Vopel. Nikt ze strony polskiej nie odniósł żadnych osobistych korzyści materialnych z udziału w przedstawionej akcji. Cały czas zobowiązany byłem raportować o jej przebiegu mojemu przełożonemu z konspiracji Związku Walki Zbrojnej, później Armii Krajowej – Czesławowi Dworczakowi, a po nim raportowałem p. Frankowskiemu. Obu ich znałem osobiście; Frankowski po wojnie był posłem do Sejmu PRL z ramienia organizacji Znak.

Przedstawiona wyżej akcja była działaniem patriotycznym o dużym znaczeniu moralnym dla strony polskiej i żydowskiej ludności Ostrowca. Wyróżnili się patriotycznie obaj pracownicy browaru – Bolesław Pożoga oraz podlegający mu woźnica Kozieł. Obaj nie żyją i pamięć po nich zasługuje na specjalne podkreślenie.

Niniejsze sporządziłem na potrzeby córki woźnicy Kozieła, p. Janiny Kozieł, po mężu Szczechura, zamieszkałej obecnie w Ostrowcu Świętokrzyskim, [...].

Oświadczenie niniejsze jako zgodne z prawdą, świadom odpowiedzialności, a dla zachowania pamięci o dobrowolnie przyjętym w latach okupacji ryzyku przez działanie na szkodę niemieckich okupantów – niniejszym w obecności notariusza publicznego stanu New Jersey, USA własnoręcznie podpisuję.

 

Witold Szymański (ur. 1918), w czasie okupacji członek ZWZ AK. Był czynnie zaangażowany w pomoc ludności żydowskiej w Ostrowcu Świętokrzyskim, m.in. współtworzył siatkę dostarczania niezbędnych towarów do getta. Fot. Archiwum Państwowe w Warszawie

"Witold Szymański (ur. 1918), w czasie okupacji członek ZWZ AK. Był czynnie zaangażowany w pomoc ludności żydowskiej w Ostrowcu Świętokrzyskim, m.in. współtworzył siatkę dostarczania niezbędnych towarów do getta. Fot. Archiwum Państwowe w Warszawie"

Źródło: zapisyterroru.pl

niedziela, 2 sierpnia 2020

1 sierpnia 1947

Ostrowiec, Poland, two men by the grave of Rabbi Meir Yechiel Halevi Halstok.
The photograph was taken right after the unveiling of the tombstone, 01-08-1947.

Ostrowiec, Poland, a group photograph by the grave of Rabbi Meir Yechiel.
The photograph was taken immediately after the unveiling of the tombstone,
01-08-1947.
Ostrowiec, Poland, a group photograph by the graves which were destroyed by the Polish, 01-08-1947.
Ostrowiec, Poland, two men by the grave of Rabbi Mendale which was destroyed by the Polish, 01-08-1947.
Ostrowiec, Poland, graves which were destroyed by the Polish, 01-08-1947.
Ostrowiec, Poland, a monument in the memory of Zayde Akiva, 01-08-1947
Ostrowiec, Poland, a group photograph near a mass grave, 01-08-1947.
Ostrowiec, Poland, a group photograph, 01-08-1947.
Ostrowiec, Poland, a group photograph2, 01-08-1947

Ostrowiec, Poland, a group photograph, after the war.

Źródło: Yad Vashem