95 lat Gimnazjum i Liceum im. Joachima
Chreptowicza
w Ostrowcu Św.
praca zbiorowa
Ostrowiec Św., 2008.
Andrzej Nowak „Opowieści Witolda
Zapałowskiego”
[…]
str. 337
Tragiczna historia dyrektora
Zwierzyny
Jedna historia jest
szczególnie ciekawa. W Zakładach Ostrowieckich dyrektorem
administracyjnym był Niemiec z Czech o nazwisku Zwierzyna. Pilnował
tego wszystkiego, a potem go oskarżono i pan Witold go bronił. - To
był człowiek wysokiej kultury, zawsze elegancko ubrany, nosił
białe rękawiczki i był bardzo przychylnie nastawiony do Polaków.
- Jak Niemcy powiedzieli, by dał listę pracowników, bo są
potrzebne nazwiska, to on odpowiedział, że przez nieostrożność
papier spalił się od cygara – opowiadał Witold Zapałowski. - A
tak naprawdę to on wcześniej tę listę spalił. Jak widział, że
akowiec rozbroił strażnika, zabrał mu karabin i przez płot
przechodził, to on pomagał przejść przez płot i podał jeszcze
karabin.
Akowcy, partyzanci z lasu,
jak się zaczęło robić zimno, przychodzili do huty i on ich
zatrudniał. Gdy wojna się skończyła, dyrektor Zwierzyna pojechał
do Niemiec. W tamtym rejonie poszedł do miasta, do okulisty, bo
drzazga wpadła mu w oko i tam spotkali go ostrowieccy Żydzi, którzy
narobili awantury, że to jest gestapowiec, który szkody robił,
wrzucał ludzi do pieca. Władze amerykańskie aresztowały Zwierzynę
i przywiozły do Bytomia, a potem do więzienia w Sandomierzu.
Naturalnie nasze władze prokuratorskie oskarżyły go, że on jako
dyrektor huty wrzucał ludzi do pieca. A to było tak, że w pewnym
momencie gestapo z Radomia przyjechało do huty, gdzie znajdował się
obóz żydowski. Gestapo zrobiło zbiórkę Żydów, wszystkim kazali
oddać kosztowności. I potem oskarżono Zwierzynę, że to on kazał
wrzucić dwóch Żydów do pieca martenowskiego, bo nie oddali
kosztowności, upuścili i chcieli zakopać w ziemi.
Witold Zapałowski dostał
polecenie od prezesa Sądu Wojewódzkiego, by bronił Zwierzynę.
Mecenas przejął akta, zeznania Żydów, które nie budziły
wątpliwości. Proces przeniesiono z sądu do Zakładowego Domu
Kultury. Był rok 50. Gdy szedł na rozprawę, przed domem stały
setki robotników. Wołali do niego: - Panie mecenasie, bronić
Zwierzyny, on jest niewinny.
Mecenas zapisał kilka
nazwisk osób, które mogłyby zeznawać przed sądem, co też się
stało. Proces kończył się drugiego dnia o godzinie piętnastej.
Sądził stary sędzia Sawicki, który powiedział do dwóch
ławników, by napisali uniewinnienie, a on w tym czasie pójdzie na
obiad, bo jest zmęczony. O piątej sąd miał ogłosić wyrok.
Jednak nie ogłosił o tej godzinie, nie ogłosił o szóstej,
dopiero o dwudziestej drugiej. Robotnicy czekali na wyrok, władze
sprowadziły większe oddziały UB ze Starachowic, bo bali się
jakichkolwiek rozruchów, a Żydom kazano wyjechać z Ostrowca. Wyrok
był taki, że Zwierzynę skazuje się na karę śmierci. Nie było
od niego odwołania, trzeba było pisać o łaskę.
Witold Zapałowski napisał
takie podanie i robotnicy zebrali 3 tys. podpisów. Ubowcy prowadzili
nawet śledztwo, kto zebrał tyle podpisów. Sąd odrzucił jednak
podanie i wyrok został wykonany w Radomiu.
Po kilku miesiącach od
wyroku przyszedł do pana Witolda jeden z ławników, Radkiewicz i
powiedział, jak się wszystko stało. Nie mogło być wyroku
uniewinniającego, były naciski, by Zwierzyna został skazany.
Sędzia i ławnicy ulegli tym naciskom. Pan Witold chciał potem
wznowić ten proces, by sprostować wyrok. Nie było jednak żadnych
akt sprawy, bo je zniszczono.