Pamiętnik Tadeusza Halperta -
„Pierwsze 72 lata mojego życia”
oprac. M. Gradoń, A. Orliński
„Szczekociński Rocznik Historyczny”
nr 1
Szczekociny 2013
str. 202-268
XXIII
Zbyt wiele już napisano o tragedii
Żydów, abym mógł dodać do tego coś więcej. Mogę jedynie
opowiedzieć o tym, co sam widziałem. W naszym małym miasteczku
Ostrowcu mordowanie Żydów zaczęło się trochę później niż
gdzie indziej. Przed zagładą Gestapo chciało ogołocić ich
całkowicie, skonfiskować wszystkie pieniądze, kosztowności i inne
przedmioty, dorobek całego ich życia. Dokonano tego szantażem,
obietnicami i groźbami. Pewnego dnia gestapowcy sprowadzili hordy
pijanych żołdaków z tzw. Armii Własowa, do pomocy w masowym
mordowaniu. Ukraińcy byli kompletnie zdemoralizowani. Tylko
nieliczni Żydzi starali się zbiec do lasu, reszta nawet nie
próbowała się bronić. Przechowaliśmy ich przez noc, ale nie
chciałem ryzykować życia mieszkańców domu, najbliższej rodziny,
naszych siostrzenic i uciekinierów, pozwalając im zostać. Tego, po
prostu nie dało się zrobić. Zginęliby oni i my razem z nimi.
Niektórzy znaleźli schronienie u przyzwoitych chłopów, niektórzy
zostali natomiast zamordowani przez innych chłopów, mających
nadzieję znaleźć przy nich parę dolarów.
Pewnego dnia B. [skrót od Bibsia –
pieszczotliwe określenie żony, czyli Marii Stefanii hr.
Wielopolskiej] i ja zobaczyliśmy kałużę krwi przed domem naszego
starego dentysty. Dwaj jego niedawni pacjenci, gestapowcy, wywołali
go i z zimną krwią zabili przed domem. Byli pacjentami przez trzy
lata i często nawet zapraszał ich do swego domu. Biedny doktor
Wacholder był pewien, że wkrótce zginie, pomimo że leczył
gestapowców. Nie więcej niż tydzień przed masakrą Żydów
poszedłem go zobaczyć i pocieszyć. Wyjął butelkę przedwojennego
francuskiego Chartreuse i rozmawialiśmy. Odmówiłem trzeciego
kieliszka mówiąc, że byłby to grzech pić więcej takiego dobrego
i rzadkiego trunku i że powinien go zatrzymać na inną okazję.
„Nie będzie innej okazji, czuję to” - zawołał. Nalegał,
byśmy skończyli butelkę.
[…]
XXVI
Gdy Niemcy odeszli, Żydzi, którzy
pozostali przy życiu, byli wolni. Jeden z czterech naszych
żydowskich „gości” był synem biednego kupca. Gdyby mógł,
pomógłby B. na pewno. Drugi był wybitnym neurologiem, naczelnym
lekarzem dużego szpitala. On także okazywał swoją wdzięczność
jak tylko mógł. Pozostali dwoje to dobrze znany warszawski prawnik
Józef Polikier i jego żona. Ukrywałem ich prawie pięć lat, nigdy
nie zapłacili mi ani grosza za utrzymanie (żaden z naszych
uciekinierów nie płacił), po wojnie nagle stali się komunistami.
Przed wojną Polikier zarabiał mnóstwo pieniędzy i z pewnością
komunistą nie był. Stał się nim z przyczyn praktycznych, jego
bratanek został komunistycznym wojewodą na Śląsku. Tam też
siedziałem w więzieniu. Gdy B. poszła prosić go o pomoc w
uwolnieniu mnie, przyjął ją na stojąco, odmówił pomocy i
poprosił, aby nie nachodziła go więcej. Wydawało się, że
zapomniał, że pięć lat ryzykowaliśmy naszym życiem, aby
uratować go i jego żonę. Prawdziwy dżentelmen, rzeczywiście.
[...]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz