wtorek, 8 września 2015

Z pamiętnika Halperta

Pamiętnik Tadeusza Halperta - „Pierwsze 72 lata mojego życia”
oprac. M. Gradoń, A. Orliński
„Szczekociński Rocznik Historyczny” nr 1
Szczekociny 2013
str. 202-268

XXIII

            Zbyt wiele już napisano o tragedii Żydów, abym mógł dodać do tego coś więcej. Mogę jedynie opowiedzieć o tym, co sam widziałem. W naszym małym miasteczku Ostrowcu mordowanie Żydów zaczęło się trochę później niż gdzie indziej. Przed zagładą Gestapo chciało ogołocić ich całkowicie, skonfiskować wszystkie pieniądze, kosztowności i inne przedmioty, dorobek całego ich życia. Dokonano tego szantażem, obietnicami i groźbami. Pewnego dnia gestapowcy sprowadzili hordy pijanych żołdaków z tzw. Armii Własowa, do pomocy w masowym mordowaniu. Ukraińcy byli kompletnie zdemoralizowani. Tylko nieliczni Żydzi starali się zbiec do lasu, reszta nawet nie próbowała się bronić. Przechowaliśmy ich przez noc, ale nie chciałem ryzykować życia mieszkańców domu, najbliższej rodziny, naszych siostrzenic i uciekinierów, pozwalając im zostać. Tego, po prostu nie dało się zrobić. Zginęliby oni i my razem z nimi. Niektórzy znaleźli schronienie u przyzwoitych chłopów, niektórzy zostali natomiast zamordowani przez innych chłopów, mających nadzieję znaleźć przy nich parę dolarów.
             Pewnego dnia B. [skrót od Bibsia – pieszczotliwe określenie żony, czyli Marii Stefanii hr. Wielopolskiej] i ja zobaczyliśmy kałużę krwi przed domem naszego starego dentysty. Dwaj jego niedawni pacjenci, gestapowcy, wywołali go i z zimną krwią zabili przed domem. Byli pacjentami przez trzy lata i często nawet zapraszał ich do swego domu. Biedny doktor Wacholder był pewien, że wkrótce zginie, pomimo że leczył gestapowców. Nie więcej niż tydzień przed masakrą Żydów poszedłem go zobaczyć i pocieszyć. Wyjął butelkę przedwojennego francuskiego Chartreuse i rozmawialiśmy. Odmówiłem trzeciego kieliszka mówiąc, że byłby to grzech pić więcej takiego dobrego i rzadkiego trunku i że powinien go zatrzymać na inną okazję. „Nie będzie innej okazji, czuję to” - zawołał. Nalegał, byśmy skończyli butelkę.
[…]

XXVI

            Gdy Niemcy odeszli, Żydzi, którzy pozostali przy życiu, byli wolni. Jeden z czterech naszych żydowskich „gości” był synem biednego kupca. Gdyby mógł, pomógłby B. na pewno. Drugi był wybitnym neurologiem, naczelnym lekarzem dużego szpitala. On także okazywał swoją wdzięczność jak tylko mógł. Pozostali dwoje to dobrze znany warszawski prawnik Józef Polikier i jego żona. Ukrywałem ich prawie pięć lat, nigdy nie zapłacili mi ani grosza za utrzymanie (żaden z naszych uciekinierów nie płacił), po wojnie nagle stali się komunistami. Przed wojną Polikier zarabiał mnóstwo pieniędzy i z pewnością komunistą nie był. Stał się nim z przyczyn praktycznych, jego bratanek został komunistycznym wojewodą na Śląsku. Tam też siedziałem w więzieniu. Gdy B. poszła prosić go o pomoc w uwolnieniu mnie, przyjął ją na stojąco, odmówił pomocy i poprosił, aby nie nachodziła go więcej. Wydawało się, że zapomniał, że pięć lat ryzykowaliśmy naszym życiem, aby uratować go i jego żonę. Prawdziwy dżentelmen, rzeczywiście.

[...]

Brak komentarzy: