Jerzy Liebert
Pisma zebrane
tom 1
Warszawa 1976
s. 476-477
GENIALNY PRZECHODZIEŃ
I
Trudno jest pisać o dzieciństwie. Coś jakby zapach jaśminu i
dobra łagodna muzyka.
[…]
Dlaczego, mamo, dzieciństwo, takie malutkie, słabe wlecze
się później, przez całe życie niby kula ołowiana u nóg? Pierwszy lepszy wieczór
czy poranek ileś lat temu spędzony staje się dziś niedostępną strzelistą wieżycą.
O tych białych dniach mówił mi kiedyś Piotr. Dzieciństwem
jego był Ostrowiec. Mogło być tak samo każde inne miasteczko, gdzie wokół
kościoła gnieździł się brud żydowski, gdzie rano krzyczały spazmatycznie syreny
fabryczne, gdzie była rzeka, most jakiś, jeden na całe miasto dentysta. Ale
Ostrowiec posiadał oprócz tego wszystkiego drogę do Szewny. Taka sobie wieś o
jakieś dwa kilometry, na wzgórzu (oczywiście kościółek, gdzie chodził się na
spacery wieczorne, po których starszych panów bolały nogi, a dzieci miały
twarze wesołe i pachnące latem. Zazwyczaj miasteczka prowincjonalne posiadają
miejscowości owiane dla niektórych dziwnym, nigdy nie słabnącym urokiem. Dlaczego
Piotr kochał właśnie drogę do Szewny, badać byłoby śmieszne. (Tak, jak mnie
ludzie pytają, dlaczego kocham niebo. Boże! Czyż ja zdolny jestem odpowiedzieć
im na to. To wszystko takie proste, nie trzeba w każdym przejawie doszukiwać
się rzeczy złożonych.)
Z okien, dwupiętrowych, czerwonych kamienic leżących na krańcu
Ostrowca widać było jeszcze wąwozy. Wiosną bywały zielone, czasami bardzo
smętne – a później, już bardzo późno spadały śniegi, wąwozy uciekały, ginęły i
mieszkańcy byli coraz częściej zamyśleni.
Najpiękniejsze były wieczory. Wychodziły z fabryk długim
korowodem istot zasmolonych, zmęczonych, szeptały liściem zielonym pod
weneckimi oknami szkoły, płakały surowymi gwizdami zwiastującymi zmianę
robotników – pracę nocną, wtulały się w przedsienie domków, aż je ktoś
smutniejszy wyniósł nad rzekę i na falach ułożył. Piotr stawał wówczas w oknie
i myślał może o mnie (jeszcze go nie znałem), może o kwiatach, może o wielkich,
czerwonych od ognia piecach. Ludzie mają różne dręczące myśli. Wtedy
przychodziła matka, ta matka z dzieciństwa, i mówiła słowa miękkie i dobre.
[…]
Ranki były ciche, nudne, prawie wielko mieszczańskie. Ruda
Żydówka, Elka, przynosiła bułki i mięso. Sprzątano i froterowano podłogi. Na
śniadanie przychodził ojciec. Takie codzienne życie. Zwykła dola dzieciństwa
ludzi genialnych. […]