Żródło: Facebook Stara Wiara z Ostrowca
Sprawozdanie z pracy na odcinku opieki społecznej w
dystrykcie radomskim
[połowa 1941 r.?]
[…]
Powiat Opatów
Powiat opatowski to jedyny powiat w dystrykcie, w którym
stosunki na każdym odcinku życia żydowskiego kształtowały się i kształtują jak
najpomyślniej. Na terenie powiatu znajduje się szereg miast o pokaźnej ilości
Żydów, w pierwszym rzędzie Ostrowiec z liczbą 11 581 Żydów, Opatów – 6938,
Staszów – 5750, Ożarów – 4192, Klimontów – 3872 i Sandomierz – 2984. Ogółem
żyje w powiecie 46107 Żydów, stanowiących 31,5% ogółu ludności powiatu.
Siedzibą Komitetu Powiatowego jest Opatów. W poszczególnych miejscowościach
czynne są delegatury, na czoło pracy w dziedzinie opieki społecznej wysuwa się
Ostrowiec, który nawiedzony pokaźną ilością uchodźców z Łodzi, Konina itp.,
zdołał sprostać temu olbrzymiemu zadaniu i znakomicie wywiązał się ze swych
zadań. W chwili obecnej czynne są w Ostrowcu 2 kuchnie, szpital ogólny i
epidemiczny, urządzony z wielkim wysiłkiem ze starego, na wpół zrujnowanego
bejt ha-midraszu, przy czym szpital ten prezentuje się w tych warunkach bardzo
dobrze.
Oryg. Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie, American Joint Distribution Comittee, sygn. 237, 1-6
Źródło: Sebastian Piątkowski Stan opieki społecznej wśród
Żydów dystryktu radomskiego w świetle sprawozdania American Joint Distribution
Comittee z 1941 roku, [w:] Miedzy Wisłą a Pilicą, Kielce 2003, t.4
s.344-345
Uprzemysłowienie Ostrowca powodowało, iż w mieście mieszkało wielu robotników. Przeważała jednak ludność żydowska, zamieszkująca gęstwinę uliczek skupionych wokół rynku. Wracając tamtędy z głębi lasów ostrowieckich do pałacu w Częstocicach, mijało się ten szwargoczący tłum wiecznie gdzieś pędzący lub tylko siedzący na przyzbie malutkich sklepików oraz rozmaitych zapadających się w ziemię warsztacików. Gdy nadchodził dzień targowy pojawiały się tutaj chłopskie wozy otaczane przez targujących się zawzięcie pomniejszych handlarzy. Na stoku wzniesienia nad rzeką Kamienną stał ładny kościół z cmentarzem. Rzadko do niego zaglądaliśmy, jako że Częstocice należały do parafii w Szewnej i tam rezydował nasz proboszcz ksiądz kanonik Gąsiorowski.
W mieście pracowały dwa duże młyny przemysłowe, z których jeden był własnością dóbr ostrowieckich. Również tartak na Kuźni należał do majątku, pozostając jednak w stałej dzierżawie bogatej żydowskiej rodziny Heine. W Ostrowcu znajdował się również Syndykat Rolniczy, Spółka Rolna oraz mleczarnia, a wszystkie te przedsiębiorstwa były w polskich rękach. Zaangażowano w nie fundusze okolicznych ziemian, z zasady zamożnych właścicieli majątków regionu opatowskiego i sandomierskiego. Natomiast niewielki Bank Ziemiański finansował w umiarkowany sposób gospodarkę rolną w okolicy.
[...]
Wszelkie zakupy na potrzeby pałacu robiono w miasteczku. Pamiętam, że kanonik Gąsiorowski zgłaszał ciągłe pretensje do Babki, że są one dokonywane w sklepach żydowskich, a nie w katolickiej Spółdzielni Kupców Polskich. No, ale cóż? Przecież żydowscy handlarze wypłacali kupującym odpowiednie renumeracje.
s.399-415
MARIAŻE ARYSTOKRATÓW I BANKIERÓW
Dla zrozumienia genezy ostrowiecko-częstocickiej linii rodziny hrabiów Wielopolskich niezbędne jest opuszczenie na jakiś czas pałacu z lat dwudziestych i przeniesienie się do dziewiętnastego wieku w środowisko wspomnianych neofickich rodzin żydowskich finansistów i przemysłowców. Mąż Stefanii, de domo hrabiny Ilińskiej, to w prostej linii potomek jednego z najbogatszych Żydów polskich z XVIII wieku, warszawskiego milioner Samuela Jakubowicza Zbytkowera, który był bankierem dworu króla Stanisława Augusta w schyłkowym okresie Rzeczypospolitej szlacheckiej. To wówczas na terenie Polski rozpoczynają swoją działalność przedstawiciele rodzin Zbytkowerów, Laskich oraz Fraenklów.
Karol Jan (Chaim) Laski, syn Natana pochodzącego z miasteczka Łask, założył w ostatnim ćwierćwieczu XVIII wieku w Warszawie pierwszy bank przy ulicy Bielańskiej 5. Zmarł młodo – przed rokiem 1800. Pozostawił żonę Atalię Józefinę z Jakubowiczów (1776-1850) – córkę wspomnianego przed chwilą, legendarnego bogacza Samuela Jakubowicza Zbytkowera (1727-1801). Mieli dwóch synów – Józefa Ludwika (1793-?) oraz Aleksandra Karola Bernarda (1796-1850). Po śmierci męża Karola Jana (Chaima), bardzo młoda wdowa, bo w chwili śmierci męża nie miała więcej niż 24 lata, czyli wspomniana Atalia Teresa Józefina wyszła powtórnie za mąż za Samuela Antoniego Fraenkla (1773-1833). On z kolei przybył do Warszawy jako urzędnik filii banku Heritiers w Berlinie. Zostawszy mężem wdowy po Karolu Janie Laskim, przejął założony przez niego bank i prowadził go teraz pod szyldem „S.A. Fraenkel”.
Samuel Antoni Fraenkel był obdarzony nieprzeciętnymi zdolnościami organizacyjnymi, które pozwoliły mu na rozwinięcie działalności swojego banku na skalę europejską i stworzenie jednej z potęg finansowych zarówno w Królestwie Polskim, jak i w cesarstwie rosyjskim. W roku 1828 uzyskał dla Banku Polskiego w Warszawie pożyczkę na rynkach zagranicznych w wysokości 52 milionów złotych, był radcą owego Banku oraz przyczynił się do powstania Giełdy Kupieckiej Warszawskiej. Był też członkiem loży masońskiej „Halle der Bestandikeit” w Warszawie.
31 grudnia 1806 roku Samuel Antoni Fraenkel, wraz z żoną Atalią Teresą Józefiną oraz dwiema córkami, Franciszką (ur. 1802) i Joanną (ur. 1805) oraz synem Alfonsem (ur. 1806), a także z dwoma pasierbami, czyli synami żony z pierwszego małżeństwa – Józefem Ludwikiem Laskim (ur. 1793) oraz Aleksandrem Karolem Bernardem Laskim (ur. 1796), przeszedł na katolicyzm, przy czym obaj Lascy zostali ochrzczeni mimo sprzeciwu rodziny nieżyjącego ojca. Samuel i Atalia mieli potem jeszcze troje dzieci – syna Antoniego Edwarda (ur. 1809) oraz córki – Wiktorię (ur. 1811) oraz Atalię Karolinę (ur. 1814)
Dzięki tym koligacjom Aleksander Karol Bernard Laski (1796-1850) oraz Antoni Edward Fraenkel (1809-1883) byli przyrodnimi braćmi, co dla dalszej historii tej familii oraz dziejów częstocicko-ostrowieckich dóbr ma istotne znaczenie. Ale o tym za chwilę.
Otóż po śmierci w roku 1833 Samuela Antoniego Fraenkla kierowanie domem bankowym przejął jego syn Antoni Edward Fraenkel i czynił to wspólnie ze swoim bratem przyrodnim Aleksandrem Karolem Bernardem Laskim. Obaj zostali współwłaścicielami domu bankowego „S.A. Fraenkel”, którego podwaliny stworzył u schyłku XVIII wieku Karol Laski.
Antoni Edward Fraenkel energią i przedsiębiorczością dorównywał ojcu. Uzyskał w roku 1832 pożyczkę 150 milionów rubli dla Banku Polskiego. W uznaniu zasług otrzymał w 1839 roku dziedziczne szlachectwo Królestwa Polskiego z herbem własnym, a w roku 1854 tytuł barona Cesarstwa Rosyjskiego. Po śmierci pierwszej żony, Berty Morawskiej, ożenił się powtórnie z Aleksandrą von Essen i przeniósł się do Paryża, gdzie w nowo powstającej dzielnicy Champs-Élysées wybudował wspaniały pałac. Wielka uroda żony oraz słynna w całym Paryżu kuchnia ściągały do jego salonów najlepsze towarzystwo.
Natomiast jego przyrodni brat Aleksander Karol Bernard także w 1839 roku uzyskał dziedziczny tytuł szlachecki Królestwa Polskiego za zasługi, jakie wyświadczał rządowi, organizując pożyczki wewnętrzne. Otrzymał też herb „Laski” – w polu czerwonym między srebrną czapką Merkurego na lewo do góry a złotym lwem wspiętym w prawo u dołu czarny pas ukośny w prawo z trzema sześciopromiennymi gwiazdami złotymi. Nad hełmem w koronie półzłotego lwa wspiętego w lewo. Labry czerwone podbite srebrem. Tarczę podtrzymują dwa charty w obrożach. Godło: „Sapienter et Audacter.”
Nowy arcybogaty szlachcic polski pozostawił po sobie z małżeństwa z Bertą z Tischlerów (1802-1870) siedmioro dzieci: dwóch synów – starszego Aleksandra Wiktora Antoniego (1829-1880) oraz młodszego Władysława Karola (1831-1889) oraz pięć córek, które z biegiem lat powychodziły za mąż za Wilhelma Rau, Franciszka Kocha, Augusta du Bros, Edwarda Langhaus’a, Aleksandra de Merola. Mężowie ci byli bogatymi przedstawicielami międzynarodowej finansjery oraz energicznej i kosmopolitycznej warstwy mieszczańskiej decydującej o rozwoju przemysłowym, handlowym i finansowym nowoczesnego społeczeństwa europejskiego drugiej połowy XIX wieku, natomiast potomkowie małżeństw pięciu prababek Laskich opletli licznymi powiązaniami rodzinnymi całą Europę, działając w bankowości, handlu i dyplomacji.
[...]
Wróćmy jednak do przerwanej opowieści o losach bankierskiej rodziny Aleksandra Karola Bernarda Laskiego i jego dwóch synów. On sam zmarł w Akwizgranie w roku 1850, a pochowany został we wspomnianym przed chwilą okazałym neogotyckim mauzoleum na warszawskich Powązkach. Jego starszy syn – Aleksander Wiktor Antoni Laski – był prezesem Banku Polskiego w latach 1862-1863. Po powstaniu styczniowym wyemigrował do Paryża, a następnie do Londynu, gdzie był dyrektorem „Maesterman Banque”, instytucji prowadzącej interesy z Ameryką Południową oraz Indiami. Ożenił się z panną Lisboa, córką markiza Jose de Lisboa, posła brazylijskiego w stolicy nad Tamizą.
Ważniejszą postacią dla rekonstruowanego rodowodu jest natomiast drugi syn Aleksandra Karola Bernarda, czyli Władysław Karol Laski. Szkoły ukończył w Berlinie, uniwersytet zaś w Dorpacie. Po ostatecznym osiedleniu się w Warszawie został wspólnikiem domu bankowego „S.A. Fraenkel”, który ciągle pozostawał w rodzinach Fraenklów oraz Laskich. Był aktywnym uczestnikiem życia elity warszawskiej i petersburskiej finansjery. Zarazem członkiem Rady Szpitala św. Jana Bożego w Warszawie, opiekunem Instytutu Moralnie Zaniedbanych Dzieci, starszym Giełdy Warszawskiej, członkiem Rady Zarządzającej Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej, rzeczywistym radcą stanu. Wreszcie dyrektorem Banku Międzynarodowego w Petersburgu z poborami w wysokości 160 tysięcy rubli rocznie. A także kawalerem Orderu św. Stanisława III klasy.
Władysław Karol Laski 1831-1889. Warszawa 1870. Fot. [Karol] Bayer |
Tenże Władysław Karol Laski poślubił hrabiankę Stefanię Ilińską, wnuczkę Józefa Augusta hrabiego Ilińskiego z Romanowa na Wołyniu, której portret przed chwilą opisywałem. Mariage bankierskiej i arystokratycznej rodziny zaowocował dwójką potomstwa, synem Władysławem Aleksandrem nazywanym Gigi, zmarłym bezżennie w roku 1909 w Częstocicach na paraliż postępowy, oraz córką Marią Bertą Karoliną (1867-1940), uznawaną za wybitnie piękną kobietę, która 29 kwietnia 1885 roku wyszła za mąż za Zygmunta hrabiego Wielopolskiego (1863-1919).
[...]
Dzięki tej umowie, która doskonale pokazuje charakter małżeńskiej transakcji, wspaniale urządzone i o znaczącej wartości dobra ziemskie Ostrowiec i Szewna stanowiące posag Marii Laskiej znalazły się w rodzinie Wielopolskich. Władysław Karol Laski, ofiarowując ten majątek swojej córce Marii, wyłączył jednak z darowizny zakłady przemysłowe oraz osadę fabryczną Klimkiewiczów, dla których zostały założone odrębne księgi wieczyste.
Trzeba dodać, że kilka lat wcześniej, 9 sierpnia 1880 roku, na mocy kontraktu zawartego w Warszawie całość tych dóbr Władysław Karol Laski odkupił od swego „przyrodniego” stryja Antoniego Edwarda Fraenkla. Był on bowiem, jak opisałem to wcześniej, przyrodnim bratem ojca Władysława Karola Laskiego. A jaką drogą trafiły one do Fraenkla? To także ciekawa historia świadcząca o powiązaniach między warszawskimi finansistami. Dobra Ostrowieckie przechodziły w posiadanie Fraenkla w dwóch etapach. Najpierw połowę dóbr sprzedał w roku 1867 domowi handlowemu „S.A. Fraenkel” Julian Łubieński. Był on synem Henryka Łubieńskiego, który będąc wiceprezesem Banku Polskiego, zakupił je od Abrahama Cohena. Drugą połowę Łubieński sprzedał w roku 1869 już bezpośrednio samemu Fraenkelowi, który był przecież właścicielem wspomnianego wyżej domu handlowego. W ten sposób całość rozległego majątku o bardzo zróżnicowanej strukturze gospodarczej znalazła się w rękach jednego właściciela. Były tu liczne folwarki rolne, bardzo rozległy obszar leśny oraz zakłady przemysłowe. Będąc posiadaczem całości dóbr, Fraenkel stworzył w Ostrowcu dobrze funkcjonujący kompleks złożony między innymi z huty Klimkiewiczów oraz cukrowni Częstocice. On także zlecił w roku 1871 Leandro Marconiemu zaprojektowanie pałacu w Klimkiewiczowie, czyli późniejszego częstocickiego, w którym po ślubie zamieszkało małżeństwo hrabiostwa Zygmunta i Marii Wielopolskich.
W ten sposób, mieszkając w pałacu częstocickim oraz poruszając się po rozległych ostrowieckich dobrach, nie można było ani na chwilę zapomnieć o neofickich bankierach Fraenklach oraz rodzinie bankierów Laskich, która skoligacona została przez małżeństwo z odwieczną tradycją rodu Wielopolskich. A także nie pamiętać o znaczącej tradycji rodu hrabiów Ilińskich dla tworzącej się w dobrach ostrowieckich linii rodowodowej hrabiów Wielopolskich, kontynuowanej przez potomków wnuka Margrabiego, czyli Zygmunta Wielopolskiego, do dnia dzisiejszego.
Letter by the First Ostrowiec Rebbe Meir Yechiel HaLevi |
Letter by the First Ostrowiec Rebbe Meir Yechiel HaLevi,
(Tsaddik who Fasted 40 Years) - Recommendation for his Disciple Rabbi Yissachar
Tamar, Author of Ale Tamar on the Yerushalmi
Opening: $1,500
Sold for: $6,875
Including buyer's premium
Letter of recommendation to the rabbinate, signed by R. Meir
Yechiel HaLevi of Ostrowiec, to R. Yissachar Tamar, author of the Ale Tamar
series on the Talmud Yerushalmi. Ostrowiec [Poland], 1925.
Scribal writing with signature and stamp of the Rebbe. The
ordination was given to his disciple, the renowned R. Yissachar Tamar, author
of Ale Tamar on the Yerushalmi (seven volumes), who at that time served in the
Breslau (Germany) rabbinate. In the letter, the rebbe writes that "…the
prominent sharp and erudite Rabbi Yissachar son of R. Zvi Tamor of Częstochowa
was ordained by leading Torah scholars and is fitting to fill the position of
rabbi and posek in Jewish communities and can be relied upon as one of the
important rabbis… I have heard men of truth lavishly praise this great rabbi…
Ostrowiec, Tuesday of VaYetze 1925".
R. Meir Yechiel HaLevi Halstock Rabbi of Ostrowiec
(1853-1928), prominent tsaddik and rabbi in Poland. Due to his asceticism and
daily fasts, he became known as the "Rebbe who fasted 40 years". An
outstanding Torah genius and holy person, he abstained from any material
pleasure and for more than 40 years, was accustomed to fasting throughout the
week to annul harsh decrees from the Jewish People and only ate a small meal at
night. He had fixed routines for refraining from all mundane speech. His
tearful prayers lasted many hours. During the week, he never removed his
clothing and would abstain from enjoying music. Served as Rabbi of Skierniewice
from 1880, in 1889 was appointed Rabbi of Ostrowiec. His fame drew thousands of
Chassidim to Ostrowiec who came to learn from his holy conduct and to study
Torah and Chassidism. Simple people also swarmed to his door with requests for
blessing and deliverance. He was known for his genius and proficiency in all
facets of Torah study as well as for his brilliant mathematical calculations in
explaining Torah matters (compilations of these novellae were printed by his
disciples in the Or Torah books). His son, R. Yechezkel Halstock, founded the
Beit Meir chain of yeshivas in his memory, educating many students following the
special methods of the Ostrovtza Rebbes.
His constant fasting sapped his strength and during his
later years he was weak and ill. The trembling of his hands apparent in his
signature on this letter, written about three years before his death, attest to
his weakness and advanced age.
[1] leaf. 15.5 cm. Fair condition. Stains and wear. Tears
slightly affecting text. Folding marks.
Collection of Books by Rabbi Uziel Meisels, Disciple of the Maggid of Mezeritch – Signatures and Stamps
Opening: $400
Sold for: $550
Including buyer's premium
Four books by R. Uziel Meisels of Ritshvol (Ryczywół),
disciple of the Maggid of Mezeritch:
• Tiferet HaTzvi, on Tractate Beitzah, and novellae on Yoreh
Deah. Zhovkva, 1803. First edition. Inside front board, interesting ex libris
label of Yaakov Tzvi Yoskovitz, a survivor of the Łódź ghetto (and other stamps
of his family on title page). Many open tears on first leaves and other leaves,
repaired extensively with tape.
• Etz HaDaat Tov, novellae on Tractate Shabbat. Lviv, 1886.
First edition. Signatures, stamps and ownership inscriptions.
• Tiferet Uziel – Etz HaDaat Tov, Chassidic homilies on the
Bible and aggadot, Part II of Etz HaDaat Tov. Warsaw, 1863. First edition.
Lacking [3] leaves with approbations and lengthy introduction. Ownership
inscriptions on last page.
• Tiferet Uziel, Part I, on the Torah and Five Megillot, and
Part II on the festivals, Neviim and Ketuvim. Bilgoraj, 1909. Two volumes.
Copies of Rebbe of Skernevitz, with his signature on the margins of both title
pages: "Yosef Tzvi son of the Rabbi of Skernevitz" – R. Yosef Tzvi
Kalisch (1887-1957), of the Vorka Chassidic dynasty, served as Rabbi of Karczów
and as the first Rabbi of Bnei Brak.
The author, R. Uziel
Meisels (1744-1786), rabbi and yeshiva dean in Ostrovtza (Ostrowiec), Ritshvol
(Ryczywół) and Neustadt (Nowe Miasto). He was acquainted with the Baal Shem
Tov, and quotes his teachings in his books. After the latter's passing, he became
a disciple of the Maggid of Mezeritch, and was a close friend of his disciples:
R. Levi Yitzchak of Berditchev, R. Elimelech of Lizhensk, R. Zusha of Anipoli,
and others.
4 books in 5 volumes. Size and condition vary. Stains.
Worming and tears. New bindings. The books have not been thoroughly examined,
and are being sold as is.
Be'er Moshe (Kozhnitz) – Lviv, 1858 – First Edition |
Be'er Moshe (Kozhnitz) – Lviv, 1858 – First Edition
Opening: $400
Sold for: $1,125
Including buyer's premium
Be'er Moshe, Chassidic essays on the Torah portions, by
Rebbe Moshe Elyakim Beri'a Hopstein of Kozhnitz. [Lviv, 1858]. First edition.
The author, Rebbe Moshe Elyakim Beri'a (1757?-1828), was a
close disciple of his father, the Maggid of Kozhnitz, and of R. Zusha of
Anipoli. R. Moshe shied away from the public eye his entire life. He remained
unknown during his father's lifetime, and even after his father's passing, the
Chassidim did not intend to accept his leadership, until the Chozeh of Lublin
appointed him his father's successor as rebbe and maggid. R. Moshe served as
maggid in Kozhnitz and Ostrovtza. In his first marriage, he was the son-in-law
of R. Yehuda Leib HaKohen of Anipoli, author of Or HaGanuz, and in his second
marriage of R. Elazar of Lizhensk, son of the Noam Elimelech. He authored other
prominent works, including: Binat Moshe, Daat Moshe, VaYechal Moshe, Mateh
Moshe, Kehilat Moshe, Tefillah LeMoshe, and others. In this book, as well as in
his other works, he quotes extensively thoughts and traditions which he
received from his father and other prominent Chassidic leaders.
The author's son, R. Elazar of Kozhnitz, writes regarding
this book and its author in his book Likutei Mahara (on Psalm 119):
"During the lifetime of my father, author of Be'er Moshe on the Torah,
many rose to oppose him… saying that he is unable to learn, and only recites
psalms, and they dubbed him 'Tehillim zoger' (one who recites Tehillim), and in
terms of study they said he doesn't know what is written in the book; and when
the book Be'er Moshe on the Torah was published, everyone was dumbfounded, and the
mouth of those who speak lies was closed, and the whole world saw that he was
brimming with Talmud, its commentaries, and Pilpul, encompassing almost the
entire Torah".
[1], 188 leaves. Leaf 175 bound after leaf 176. 25 cm. Good
condition. Stains and wear. Worming. New leather binding.
Stefansky Chassidut, no. 74.
Letter of Good Year Wishes from Rebbe Yechezkel HaLevi Halstock |
Letter of Good Year Wishes from Rebbe Yechezkel HaLevi
Halstock, Second Rebbe of Ostrovtza - Inowłódz, 1913
Opening: $700
Unsold
Letter handwritten and signed by Rebbe Yechezkel HaLevi
Halstock, during his tenure as rabbi of Inowłódz (Poland). Inowłódz, Elul 1913.
Addressed to one of his disciples, the rebbe confirms the
reception of his letter containing Torah thoughts, and promises to study it and
write him a longer response in the future. The letter concludes with blessings
for the new year, and is signed "Yechezkel HaLevi, rabbi of this
community, son of the rebbe".
R. Yechezkel HaLevi Halstock, second Ostrovtza Rebbe
(1887-1942, perished in the Holocaust), was the son of Rebbe Meir Yechiel
HaLevi Rabbi of Ostrovtza ("the tzaddik who fasted for 40 years"). An
outstanding Torah scholar and holy man. He served as rabbi of Inowłódz,
Nasielsk and later as rebbe and rabbi of Ostrovtza. He founded the Beit Meir
network of yeshivot, where many students studied following the special study
method of the Ostrovtza rebbes - sharpness and erudition in all areas of Torah
study. He and all his descendants (seven sons, daughters-in-law and
grandchildren) were murdered in the Holocaust.
Postcard. 14 cm. Good-fair condition. Stains and creases.
Postmarks.
Tur Choshen Mishpat and Yoreh De’ah |
Tur Choshen Mishpat and Yoreh De’ah – Many Glosses
Opening: $200
Sold for: $300
Including buyer's premium
Tur Choshen Mishpat, sections 1-2. Warsaw, 1868-1869 [two
volumes], with: Tur Yoreh De’ah, section two [chapters 159-403]. Warsaw, 1867.
All three volumes contain many glosses in fine handwriting;
dozens of glosses in volume Yoreh De’ah, majority lengthy and of significant
erudite content. Stamps of “Rabbi Yechiel Reuven Mendelbaum” [author of Duda’ei
Reuven, disciple of Rebbe Rabbi Yechezkel HaLevi Halstock of Ostrowiec;
published Chidushim of his rabbi in book Meir Einei Chachamim], possibly author
of glosses.
3 volumes, 39 cm. General condition good, dry and fragile
paper. Stains, wear and tear. Damaged bindings.
Letter and Booklet - Land Acquisitions in Eretz Israel |
Letter and Booklet - Land Acquisitions in Eretz Israel -
Signed by Rabbi Yaakov Halevi Halstock, Rabbi of Ostrovtza
Opening: $400
Unsold
Two documents with the signatures of R. Yaakov Halevi
Halstock, rabbi of Ostrowiec (Ostrovtza), son of the holy Rebbe Yechezkel
Halevi Halstock of Ostrowiec.
* Handwritten authorization on the official stationary of
the Beit Din of Ostrowiec (Kielce Voivodeship) regarding the acquisition of
land in Eretz Israel by the "Avodat Yisrael" organization from
Warsaw. On the margin is an authorization signed and stamped by R. "Yaakov
Halevi Halstock", affirming that the document was signed in his presence.
Nissan 1935.
* Membership booklet issued by the "Avodat Israel"
organization in Warsaw - organization for the acquisition of land in Eretz
Israel. With details filled in by hand and various signatures. One of the pages
contains a document of sale between two members of the organization, with an
authorization signed and stamped by R. "Yaakov Halevi Halstock".
Shevat (January), 1934.
The holy R. Yaakov Halevi Halstock, son of Rebbe Yechezkel
of Ostrowiec, and son-in-law of R. Nathan Nachum Hakohen Rabinowitz, Rebbe of
Krimilow-Radomsko, was rabbi of Ostrowiec, where his father served as Rebbe. He
was killed during the Holocaust with his wife Leah and their entire family.
The "Avodat Israel organization for the acquisition of
land in Eretz Israel" was established by Rebbe Yisrael Eliezer Hopstein of
Koznitz (Kozienice) and his followers in Warsaw. The organization merged with
the "Nachalat Yaakov" organization of the chassidim of Jablonna, and
together acquired the land on which Kfar Chassidim is built. "Avodat
Israel", together with the "pioneer Rebbe" R. Yeshaya Shapira,
and the chassidim of Piaseczno, also acquired land in the adjacent Kiryat Ata.
Letter: 22.5X15 cm. Fair condition. Tears and wear.
Wedding Invitation with Letter |
Wedding Invitation with Letter – From R. Yechezkel HaLevi Halstock, Second Rebbe of Ostrovtza – Warsaw, 1933
Opening: $500
Sold for: $3,500
Including buyer's premium
Printed invitation, with a letter handwritten, stamped and
signed by Rebbe Yechezkel HaLevi Halstock of Ostrovtza (Ostrowiec
Świętokrzyski). [Warsaw, Sivan] 1933.
Double leaf, with a printed invitation to the wedding of his
son with the daughter of Rebbe Yitzchak Meir Danziger of Alexander.
On the second leaf, lengthy letter (approx. 20 lines),
handwritten and signed by the rebbe, appealing for help with the wedding
expenses.
R. Yechezkel HaLevi Halstock, second rebbe of Ostrovtza
(1887-1942, perished in the Holocaust), was the son of Rebbe Meir Yechiel
HaLevi Rabbi of Ostrovtza ("the tzaddik who fasted for 40 years"). An
outstanding Torah scholar and holy man. He founded the Beit Meir network of
yeshivot, where many students studied following the special study method of the
Ostrovtza rebbes – sharpness and erudition in all areas of Torah study. He and
all his descendants (seven sons, daughters-in-law and grandchildren) were murdered
in the Holocaust.
Double leaf, including a handwritten page and a printed
page. 22.5 cm. Good-fair condition. Stains, creases and folding marks.
Handwritten inscriptions.
kedem Auction House Ltd. (kedem-auctions.com)
Halstock Meir Jechiel ha-Lewi z Ostrowca
(1852–1928) – cadyk i rabin; syn Abrahama H.; wybitny uczeń Chaima Elimelecha Szapiry z Grodziska Mazowieckiego. Interesował się także naukami świeckimi: astronomią i matematyką. W 1877 został rabinem w Skierniewicach, w 1889 powołano go na stanowisko rabina w Ostrowcu. W 1892 został cadykiem; popierało go wielu chasydów z Grodziska. Był zwolennikiem ascetycznego nurtu w chasydyzmie i kabały. W egzegezie stosował gematrię i pilpul. Główne jego dzieło to komentarz do biblijnej Księgi Rodzaju, pt. Or Tora (hebr., Światło Tory, Piotrków 1921), wydane przez jego ucznia, rabiego Josefa Lejbusza Rozenberga.
Autor: Michał Galas
Źródło: portal Delet
Chasydyzm. Atlas historyczny
Marcin Wodziński, Waldemar Spallek
Kraków 2022
s. 141
[…]
Pomiędzy tymi dwoma typami skrajnymi istniało spektrum grup średnich. Grupy o liczbie sztybli niższej niż w grupach
dominujących, ale podobnie wysokich średnich odległościach tworzą niejednorodny
typ złożony z dwóch podtypów. Jeden z nich to grupy regresywne, takie jak Słonim,
Kock czy Warta-Otwock, które historycznie były grupami dominującymi, ale
straciły tę pozycję, jednak ich sztyble wciąż były rozproszone na dużym terytorium
niegdyś przez nie zdominowanym. […] Drugi podtyp – na przykład Ostrowiec – to dwory
od początku realizujące alternatywny model przywództwa, w którym pozycja cadyka
nie opierała się na intymnym związku z najbliższymi chasydami, lecz raczej na
ogólnokrajowej sławie uczonego, mistyka i cudotwórcy. Przedstawicielem tego
podtypu jest grupa zwolenników cadyka Meira Jechiela Halsztoka z Ostrowca (zob.
il. 4.1.4).
[...]
OSTROWIEC
228. Chajej Hamusar: maamarin wepitgamim mirabotejnu chachmei hamusar neerach
j[oce] l[idfus] a[l] j[edei] chewer talmudei jesziwat „Beit Jesef”. Choweret 8.
– [Ostrowiec Kielecki], ijar-siwan 1936 (Piotrków Tryb., Pl. Trybunalski 4;
Druk. M. Rozensztajn). – 16 s.; 20 cm
Druga k. tyt. Chajej Hamusar: jednodniówka uczniów Wyższej
Szkoły Rabinackiej „Bejs Josef” [Życie etyczne: eseje i maksymy naszych znawców
etyki, uczonych, wydane drukiem przez ligę uczniów jeszywy „Beit Josef” w
Ostrowcu]
[rabin Simcha Zisl, rabin Szalom Parusz, rabin Awraham
Mordechaj Szimenowicz (Szymenowicz), rabin Icchak Orlanski, rabin Boruch Aszer
Noe]
[W dokumencie nazwa miejsca wydania: Ostrowiec Kielecki; wg.
Skorowidz miejscowości Rzeczypospolitej Polskiej…: Ostrowiec; obecnie: Ostrowiec
Świętokrzyski]
hebr.
1000 egz.
Kat. I/9
Rimonim
Podstawa płaska, kolista. Trzon cylindryczny, zdobiony w
jednej trzeciej wysokości wąską opaską rytego ornamentu plecionkowego. Na nim
szerszy cylinder, nakryty dzwonkowatą kopułą. Dolna część cylindra zdobiona
pasem rytego ornamentu plecionkowego z mandorli, górna część ażurowa z motywem
skręconych listków. W dolnej części kopuły wycięte pionowe, prostokątne
prześwity, w górnej w trzech polach – wyznaczonych przez uchwyty na dzwoneczki –
motywy wielolistnych rozet. Zwieńczenia i dzwoneczki niezachowane.
Brak jakichkolwiek znaków uniemożliwia jednoznaczne określenie
miejsca powstania omawianego zabytku. Jednakże analogiczną formę oraz zdobienia
wykazuje para rimonim wykonana przez berlińskiego złotnika Martina Friedricha
Müllera,
datowana na 1804-1815 i 1817 rok, wystawiona na aukcji Sotheby’s w Nowym Jorku
w 1994 roku. Z kolei w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie znajduje się
fragmentarycznie zachowana para rimonim o niemal identycznym kształcie
przykrycia cylindra, określona jako wyrób środkowo-europejski, przypuszczalnie
wykonany w Niemczech w końcu XVIII lub na początku XIX wieku. Pozwala to zatem
przyjąć, że w tym samym środowisku oraz czasie powstała omawiana para rimonim.
Udział w wystawach: MH, Białystok, 50-lecie getta,
1993; MHK, Stara Synagoga, Tradycje i sztuka, 1994-1996.
Bibliografia: CJA (XI) Obj. ID: 2357.
Rimonim |
Kat. I/38
Tarcza na Torę
Tarcza prostokątna, u góry zwieńczona łukiem nadwieszonym,
wzdłuż krawędzi motyw sznura. Brzegi karbowane. Pośrodku owalny, lekko wypukły
medalion, na którym, na gwintowanym trzpieniu, osadzono okrągłą (śr. 5,6 cm),
ruchomą plakietkę, zdobioną rytowanym motywem ośmiopłatkowej rozety, z
wpisanymi między płatki nazwami świąt i dni świątecznych w języku hebrajskim: „Rosz
ha-Szana [Nowy Rok] / Jom Kippur [Dzień Pojednania] / Hoszana Rabba
[siódmy dzień święta Sukkot] / Simchat Tora [Radość Tory] / Szabbat
/ Pesach / Szawuot [Święto Tygodni] / Sukkot [Święto Szałasów,
pol. Kuczki]”.
Plakietkę przykryto drugą, owalną, zdobioną wyobrażoną
dwugłowego orła, również osadzoną na gwintowanym trzpieniu. Między głowami orła
wycięto otwór, w którym widoczny jest fragment napisu.
Z boków dwie kolumny z głowicami w kształcie kampanul, a
powyżej dwa lwy pierwotnie podtrzymujące aplikowaną koronę (obecnie brak). W
łuku duża kampanula, wokół medalionu motyw wici liściastej. U nasady łuku dwa
kółka połączone mosiężnym łańcuszkiem.
Warto zwrócić uwagę na zastosowane w tej tarczy rozwiązanie
techniczne, które pozwala oznaczyć święto, a tym samym rozpoznać odpowiednio
przygotowany zwój Tory. Na którym była zawieszona. Tu wystarczało obrócenie
wewnętrznej plakietki, aby nazwa święta uwidoczniła się w prześwicie między
głowami orła. Tarcza o identycznym rozwiązaniu środkowego medalionu, pochodząca
z kolekcji Róży i Benjamina Mintzów, znajduje się w zbiorach Muzeum Żydowskiego
w Nowym Jorku. Podobnie jak tarcza w zbiorach MNK, została ona wykonana ze
srebrzonej blachy miedzianej i nie nosi na sobie żadnych znaków złotniczych.
Zapewne ze względu na pochodzenie (Benjamin Mintz był znanym warszawskim
kolekcjonerem) została określona jako hipotetyczny wyrób polski z XIX wieku.
Podkreślić trzeba, że takie rozwiązanie wydaje się dość rzadkie – znacznie częściej
spotyka się tarcze wyposażone w prostokątną ramkę, w którą wkładano tabliczkę z
nazwą odpowiedniego święta (zob. kat. I/17; I/33; I/43; I/53).
Udział w wystawach: MNK, Żydowskie zabytki, 1991; MH,
Białystok, 50-lecie getta, 1993; MNK, Galeria Rzemiosła, od 1998.
Bibliografia: CJA (XI) Obj. ID: 18415.
Tarcza na Torę |
Kat. I/46
Tarcza na Torę
Tarcza prostokątna, górą zamknięta łukiem. Wzdłuż krawędzi
wąska listewka. Brzegi karbowane. U dołu kwadratowa tabliczka z inskrypcją w
języku hebrajskim: „Własność szanowanego harawa reba / Lejba syna
szanownego harawa reba / Israela / Rok 603 [=1842/1843].
Powyżej pod nałożoną, ażurową koroną dwie tablice z
pierwszymi słowami przykazań, podtrzymywane z boku przez dwa lwy. Po prawej: „Ja
jestem / Nie będziesz / Nie używaj // Pamiętaj / Czcij”. Po lewej: „Nie /
zabijaj. // Nie / cudzołóż. // Nie / kradnij. // Nie świadcz (kłamliwie) // Nie
pożądaj”.
Korona ozdobiona czterema barwnymi szkłami imitującymi
kamienie szlachetne.
Udział w wystawach: MNK, Żydowskie zabytki, 1991;
MNK, Galeria Rzemiosła, od 1998.
Bibliografia: CJA (XI) Obj. ID: 17722.
Tarcza na Torę |
Kat. I/98
Odblaśnica
Odblaśnica w kształcie stojącego prostokąta o zaokrąglonych
rogach. Pośrodku okrągły, wklęsły, gładki medalion ujęty motywem sznura z nałożonymi
dwoma rozetkami u dołu i góry. Otoczony plastyczną wicią liściasto-kwiatową z
wyobrażeniem szyszki (?) na dole i pelikana karmiącego młode u góry.
Odblaśnice tego typu, nieznacznie różniące się opracowaniem
detali, przed II wojną światową znajdowały się w bożnicach w Nasielsku i Szydłowie.
Udział w wystawach: MNK, Galeria Rzemiosła, od 1998.
Odblaśnica |
Kat. I/100
Odblaśnica
Odblaśnica w kształcie zbliżonym do kwadratu o zaokrąglonych
rogach. Pośrodku okrągły, wklęsły, gładki medalion ujęty motywem sznura. Otoczony
motywem plastycznej wici liściasto-kwiatowej z owocami oraz draperii u dołu.
Ramię świecznika wtórnie dodane.
Udział w wystawach: MNK, Pan Tadeusz, 1999; MNK, Galeria Rzemiosła, 2007-2014, od 2018.
Odblaśnica |
Kat. III/81
Stojak na lulaw używany w czasie święta Sukot
Stopa w kształcie spłaszczonej półkóli, o ośmiobocznej
krawędzi, w której liczne otwory. Zdobiona reliefowym ornamentem
roślinno-kwiatowym. Trzon czworoboczny, o bokach zdobionych ornamentem
roślinno-geometrycznym, a krawędziach ornamentem sznurowym. U góry trzonu
spłaszczony nodus, nad którym płytka czarka, puklowana w grona, o wywiniętym na
zewnątrz płaskim kołnierzu, w którym liczne otwory. Wnętrze trzonu wypełnione
cyną.
Według informacji pozyskanych od Rabinowicza omawiany zabytek
to „lichtarz do palmy na Kuczki z Ostrowca”.
Jednym z istotnych obrzędów święta Sukot było przygotowanie
bukietu z czterech gatunków roślin zwanego lulawem. Podczas
siedmiodniowego święta noszono taki bukiet do synagogi i zgodnie ze zwyczajem
przez cały czas trwania służby bożej nie wypuszczono go z ręki. Według rabiego
Eleazara ben Sadoka „nawet odwiedzać chorych i pocieszać osieroconych szli
mieszkańcy Jerozolimy z lulawem w ręku”. Podczas święta pobożni Żydzi mieszkali
w specjalnie zbudowanym namiocie, gdzie spożywali posiłki i nocowali. Etrog,
który przez siedem dni musiał zachować świeżość, przechowywano w specjalnych
pojemnikach w kształcie tego owocu lub – w przypadku braku takiego – w zwykłym
koszyczku, ew. srebrnej cukiernicy. Lulaw zaś prawdopodobnie był
odkładany do specjalnego stojaka; sytuację taką obrazuje akwarela Solomona
Josepha Solomona (1860-1927) ze zbiorów Żydowskiego Muzeum w Nowym Jorku. W
namiocie, bogato zdobionym roślinnością, zgromadzeni wokół stołu mężczyźni i
kobiety spożywają podwieczorek, a pomiędzy nimi widoczny jest lulaw w
stojaku umieszczonym na podłodze.
Stojak, choć niekompletny, o czym świadczą otwory przy
krawędziach stopy i kołnierza czary (sugeruje brak dodatkowych ozdób?), swą
formą zbliżony jest do świecznika paschału z 1686 roku, przechowywanego w
zbiorach Muzeum Narodowego w Gdańsku. Pozwala to sądzić, że pierwotnie mógł on
pełnić inną funkcję. W stanie, w jakim został zakupiony do Muzeum – tj. z
trzonem wypełnionym cyną – nie mógł pełnić stojaka na lulaw, brak w nim
bowiem otworu służącego do umieszczenia bukietu około metrowej wysokości.
Lejzor Leon Szpilman |
Stryjeczny brat bohatera "Pianisty". Jego losy również mogłyby posłużyć za scenariusz godny Oscara
Janusz Kędracki
Był stryjecznym bratem Władysława Szpilmana, o którym Roman
Polański nakręcił nagrodzony Oscarem film "Pianista". Także grał na
fortepianie.
Lejzor Leon Szpilman urodził się 18 kwietnia 1913 roku w
Ostrowcu nad Kamienną, jak wówczas był nazywany Ostrowiec Świętokrzyski. W
rodzinie o bogatych tradycjach muzycznych, dziadek Lejb grał na kontrabasie,
ojciec Rivn na skrzypcach w orkiestrze.
Mieszkali w nieistniejącej już kamienicy u zbiegu obecnej
alei 3 Maja i ulicy Kilińskiego. Już jako czterolatek zaczął się uczyć gry na
pianinie, a w wieku dziewięciu lat został taperem, czyli akompaniował do
niemych filmów w ostrowieckich iluzjonach. Jako nastolatek trafił też do kapeli
klezmerskiej, z którą występował do wybuchu II wojny światowej i okupacji
niemieckiej.
W getcie i z partyzantami w puszczy
Przed napaścią Niemiec miał przekonywać stryjecznego brata
Władysława Szpilmana do opuszczenia Polski, ale w końcu obaj zostali. Brat,
który przed wojną był pianistą w Polskim Radiu, znalazł się w warszawskim
getcie, on w ostrowieckim.
Uczył tam jednego ze strażników gry na akordeonie. Dzięki
temu przeżył, bo Niemiec ostrzegł go, kiedy w październiku 1942 roku rozpoczęła
się likwidacja getta i wywożenie Żydów do obozu zagłady.
Z poślubioną już podczas wojny żoną Marią, zwaną Manią,
uciekli z miasta. Przez kilka miesięcy przebywali z oddziałem partyzanckim w
rejonie Puszczy Iłżeckiej.
Potem wrócili do Ostrowca, ukrywając się wraz z bratem Mani
Stanisławem. Leon zaczął wtedy pisać dziennik.
– Pierwszy wpis pochodzi z marca 1943 roku, ostatni z lutego
1945. 190 kilka stron z notesików zapisanych maczkiem i szybko – informuje
Hanna Fedorowicz, która rozszyfrowała trudne często do odczytania zapiski po
polsku, przetłumaczyła na angielski i przygotowuje do wydania książkowego.
Dodaje, że to bardzo osobisty dokument, zawierający
najbardziej intymne myśli.
– Leon czuł się odpowiedzialny za Manię, za jej brata. Miał
niewyobrażalną odwagę, ale także bał się i martwił. Nie mógł im się przyznać do
słabości, więc zapisywał do dziennika. Czasem po kilka razy dziennie, nawet co
godzinę bardzo dokładnie notował, co przeżywał. Niektóre zapiski na dworze,
podczas deszczu robił. Czasem są też przerwy, kilka dni, tydzień – podkreśla.
Fedorowicz zdradza, że w dzienniku opisanych zostało mnóstwo
trudnych sytuacji. Niejednokrotnie zdarzało się, że Szpilman był bliski
załamania.
– Prosił Boga, żeby na zawsze zasnąć. Wyszedł z domu, w
którym się ukrywali, i szedł do baraku w obozie pracy, w którym Niemcy trzymali
Żydów. Chciał zobaczyć się tam z siostrą. Przedtem ogolił się, ubrał pięknie. W
pewnym momencie poczuł, że ktoś za nim idzie. Miał przy sobie pistolet. Świeżo
wyczyszczony, bo śniło mu się, że się zaciął. „Pan Bóg mi otworzył usta" –
zapisał. Kiedy tamten krzyknął „Halt!", on też zawołał „Halt!".
Tamten znowu „Halt!", Leon też. Kiedy tamten trzeci raz powtórzył,
powiedział do niego: „Słuchaj, przestańmy, bo obaj zginiemy". Tamten
przestał – opowiada pani Hanna.
W komórce przy Denkowskiej
Najdłużej Leon z żoną i szwagrem ukrywał się w mieszkaniu
przy ul. Denkowskiej, które wynajął dla nich jeden z polskich przyjaciół Henryk
Wroński. – Leon płacił za czynsz, Wroński udawał, że tam mieszka. Kiedy
wychodził, zamykał drzwi. Oni mogli wyjść przez boczne okienko – mówi Hanna
Fedorowicz. Dodaje, że na początku tego ukrywania się Leon wychodził do miasta,
czytał prasę, rozmawiał ze słuchającymi potajemnie radia, głównie o tym, kiedy
wojna się może skończyć.
Żyli w ciągłym zagrożeniu. Bali się kaszleć, żeby ktoś nie
usłyszał. Kiedy Niemcy przeszukiwali kolejne ulice i domy, musieli uciekać,
cały dzień leżeli schowani w trawie.
Tuż przed wycofaniem się z Ostrowca niemieccy żołnierze
zajęli dom przy ul. Denkowskiej. Leon z żoną i szwagrem skryli się w spiżarce,
siedzieli tam całymi dniami, gdy było niebezpiecznie. Potem weszli głębiej, za
spiżarkę do malutkiej komórki. Tam trzy osoby były tak ściśnięte razem, że
ledwo mogły oddychać.
Kiedy nie mogli już wytrzymać z głodu, wyszedł w nocy i
ukradł Niemcom chleb.
– Leon zapisał w dzienniku, że miał sen. Matka mu się
przyśniła i powiedziała, że będzie dobrze – informuje Hanna Fedorowicz.
Napad na ocalałych z Holokaustu
Po wkroczeniu do Ostrowca Armii Czerwonej mogli wyjść z
ukrycia. W marcu 1945 roku w domu przy ówczesnej ul. Radomskiej (obecnie ul.
Sienkiewicza), gdzie mieszkali, wkroczyli uzbrojeni ludzie z poakowskiego
podziemia. Zabili cztery przebywające tam osoby, kilka kolejnych ranili.
O przebiegu tego napadu pisze Joanna Tokarska-Bakir w
artykule „Malarz i dziewczyna. Ostrowiec. 19 marca 1945". Cytuje m.in.
zeznania Szpilmanów ze śledztwa. „Po dokonanym rabunku rzeczy wartościowych
zwrócili się do wszystkich obecnych, żeby podawać nazwiska, i przy podawaniu
nazwisk zaczęli strzelać" – zeznała Mania Szpilman.
„Obecna w domu Krongoldówna, która miała kennkartę na
nazwisko Kwiatkowska, podała przybrane nazwisko. Ten najniższy blondyn mówi:
co, Kwiatkowska? To pani jest Krongoldówna, kierowniczka fabryki Smołopapu!
Druga, Szpiglówna, podała też przybrane nazwisko. Blondyn niski mówi: to pani
Szpiglówna, i stara się pani o mieszkanie. Obecna w tym czasie przyjezdna żona
doktora z Warszawy [Otylia Szrajer], która przyszła przenocować się, podała, że
jest Polką, to śmiał się i pierwszą kulę dostała, i z miejsca została zabita.
Po tym wypadku zabicia pierwszej osoby krzyknęli: »w tył zwrot!«, i zaczęli
strzelać wszyscy. Kiedy wszyscy zostali już poprzewracani na podłodze, zabrali
zrabowane rzeczy, wysoki powiedział: skończone, chodźmy. Wysoki był całym
komendantem. Ta cała scena trwała 30 minut" – opisywał zbrodnię Leon
Szpilman.
Szpilmanowie zostali ranni w tym napadzie. „Zgodnie ze
świadectwem lekarskim wystawionym 25 maja 1946 r. przez kierownika Szpitala w
Ostrowcu dr. Kwiatkowskiego, w dniach 19-29 marca 1945 Mania i Lejzor Leon
Szpilmanowie przebywali na oddziale z rozpoznaniem przestrzału prawego ramienia
jedno oraz przestrzału prawego barku drugie" – pisze Tokarska-Bakir.
Po wyjściu ze szpitala Leon rozpoznał na ulicy w Ostrowcu
jednego z napastników, co doprowadziło do aresztowania także pozostałych. Dwóch
z nich sąd wojskowy skazał w 1946 roku na karę śmierci, wyrok wykonano.
„Proszę o mieszkanie w moim domu"
Monika Pastuszko na swoim „blogu w budowie" cytuje
pismo, jakie 12 kwietnia 1945 roku Leon Szpilman skierował do wydziału
kwaterunkowego urzędu miasta: „uprzejmie proszę o przydzielenie mi mieszkania w
moim własnym domu przy Aleji 3-go Maja nr. 1. Wymienione mieszkanie zajmowałem
także w 1939 roku, a obecnie znajdzie tam pomieszczenie 5 osób (...) W czasie
mego przebywania w szpitalu wprowadził się do wyżej wymienionego mieszkania
nieprawnie obywatel C.".
Z dokumentu ostrowieckiego oddziału Centralnego Komitetu
Żydów Polskich wynika, że nie czuł się też w Ostrowcu bezpiecznie. Groził mu na
ulicy brat jednego z aresztowanych uczestników napadu i również „inni obywatele
ostrowieccy" nie szczędzili gróźb. „Przeto celem zabezpieczenia swego
życia ob. Szpilman zmuszony jest chwilowo Ostrowiec opuścić" – czytamy.
Wraz z żoną opuścił nie tylko Ostrowiec, ale i Polskę. Na
stałe. W 1947 roku trafili do obozu dla wysiedlonych w Fürstenfeldbruck na
terenie okupowanych wtedy przez zachodnich aliantów Niemiec.
Tam Szpilman skomponował „Rapsodię 1939-1945". Mówił,
że ten utwór ma „przywodzić na myśl odgłosy wojny: strzały, płacz, wybuchy i
radość z wyzwolenia".
– „Rapsodia" miała premierę w obozie Fürstenfeldbruck,
grał znany zespół obozowy The Happy Boys – informuje Hanna Fedorowicz.
Granie utworu dla samego Szpilmana okazało się jednak zbyt
bolesne. Dlatego w 1948 roku, gdy wraz z żoną i synem Lesem wyemigrował do
Kanady, schował jego rękopis w walizce trzymanej w garażu w Toronto.
Wtedy także zmienił nazwisko na zanglicyzowaną formę
Spellman, a imię skrócił do Leo. Powrócił natomiast do wykonywanego w Ostrowcu
zawodu pianisty, zakładając Orkiestrę Leo Spellmana. Był to jeden z najlepszych
w Toronto zespołów wykonujących muzykę taneczną.
Pod koniec ubiegłego wieku Spellman powrócił też do
„Rapsodii". Do wydobycia z walizki tego utworu przyczynił się jego kuzyn
Władysław Szpilman, bohater nagrodzonego Oscarem „Pianisty" Romana
Polańskiego. Gdy organizatorzy koncertu w Muzeum Pamięci Holokaustu w
Waszyngtonie zwrócili się do niego o pomoc w poszukiwaniu twórców tradycyjnej
muzyki żydowskiej, polecił im stryjecznego brata Leo.
Amerykańska premiera „Rapsodii 1939-1945" miała miejsce
w styczniu 2000 roku. Później utwór był wielokrotnie wykonywany w Stanach
Zjednoczonych, został też wydany na płycie. Mający 96 lat Spellman nie brał
bezpośrednio udziału w nagraniu, ale cały czas przebywał w studiu. – Grał na
fortepianie codziennie do końca życia – podkreśla Hanna Fedorowicz.
Siedem tygodni przed śmiercią Leo Spellman był gościem
specjalnym kanadyjskiej premiery „Rapsodii", która odbyła się w ramach
Aszkenazy Festiwalu w Centrum Harbourfront w Toronto. Zmarł 24 października
2012 roku w wieku 99 lat.
Polska premiera jego „Rapsodii 1939-1945" odbyła się w
Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie 29 stycznia 2016 roku.
Film czeka na polską premierę
Trzy dni później ostrowieccy radni zdecydowali o nadaniu Leo
Spellmanowi tytułu honorowego obywatela miasta. Jego urodzona już w Kanadzie
córka Helene wspólnie z prezydentem Ostrowca Jarosławem Górczyńskim odsłoniła
tablicę pamiątkową na budynku kina Etiuda.
15 czerwca 2022 roku, podczas Festiwalu Filmów Żydowskich w
Toronto miała miejsce premiera filmu „The Rhapsody" o Leonie Szpilmanie i
z jego udziałem. Opowiada w nim o swoich przeżyciach z czasu wojny.
Jak informuje Hanna Fedorowicz, film został dobrze przyjęty
w Kanadzie. W listopadzie otrzymał nagrodę publiczności na festiwalu filmów
żydowskich w Hongkongu.
Czy doczeka się polskiej premiery? – Jesteśmy zainteresowani
jej zorganizowaniem – deklaruje Jacek Kowalczyk, dyrektor Miejskiego Centrum
Kultury w Ostrowcu Świętokrzyskim.
Źródło: Ale Historia, Wyborcza Kielce, 29.01.2023
s. 64-65
Banki zanotowały przy tym w swoich księgach, do czyich kieszeni trafiło mienie Żydów w GG. Bank Emisyjny w Radomiu, który prowadził konto „zakup” (Beschaffung) dla dowódców SS i Policji w dystrykcie radomskim, otrzymał w miesiącach letnich 1943 r. praktycznie codziennie przekazy, których kwoty opiewały na setki tysięcy złotych. Jako najczęstszy opis podawano w tych wnioskach „kwoty uzyskane z licytacji pożydowskiego mienia”, które wpłacali komendanci Schutz- lub Ordungspolizei i żandarmerii do Banku Emisyjnego właśnie na wspominane konto, którego saldo szybko urosło do sumy wielu milionów złotych. […] A w listopadzie 1942 r. placówka żandarmerii w Ostrowcu Świętokrzyskim uzyskała z konfiskaty i ze sprzedaży mienia żydowskiego łączną sumę ponad 428 tys. zł (przyp. 112 – AIPN, GK 675/1, Meldunek podporucznika rejonowego (Bezirksleutnant) Sommera (Dziennik nr 2641/42), Posterunek żandarmerii w Ostrowcu, powiat Opatów, dystrykt radomski, 26 XI 1942 r., k. 500.). W gruncie rzeczy takie statystyki są tylko ostatnim lub przedostatnim etapem znacznie dłuższego procesu, gdyż – jak pisze Barbara Engelking – „zainteresowanie chłopów żydowską własnością zaczyna się wraz z pierwszymi prześladowaniami i przesiedleniami – gdy tylko Niemcy dają sygnał, że Żydzi zostają wyjęci spod prawa” (przyp. 113 – Barbara Engelking, Jest taki piękny słoneczny dzień…, Warszawa 2011, s. 111. […]).
Konrad Elkana Charmatz
Nightmares: Memoirs of the Years of Horror Under Nazi Rule in Europe, 1939-1945
Translated from the Yiddish "Koshmarn"
by Miriam Dashkin Beckerman
published by the Concordia University Chair in Canadian Jewish Studies
CHAPTER 83
In my city of birth, Ostrowiec
With a throbbing heart, I ride to the city of my birth, Ostrowiec, where I once spent my entire youth, the loveliest years of my life. Here, I started to envision a future life, to weave dreams with the belief and hope of a better world. This is where I was when the war broke out, to be near my mother. I knew nearly everyone in this shtetl. Here, I had a family, near and distant relatives, numbering a few hundred, besides a number of friends and acquaintances. Here, I knew every stone and tree. I was even friendly with the Polish neighbours. Although I already knew about the great destruction, and that I would not find anyone there of my close ones, I still felt nostalgia for my old home, the street, the house where my cradle once stood.
We pass by stations of very familiar cities: Kielce, Skarzysko, Wierzbnick, Kunov. Everywhere, I once had relatives and friends. I knew the communities very well. I knew the institutions and the activists. I also knew the traditional firms, the wealthy of the shtetlach, small towns, those who inherited large fortunes from their parents and were themselves prepared to leave large inheritances for their children. Now, it has all turned to dust and ashes. The sound of the locomotive lulls me to sleep. With my eyes shut, pictures spin in my mind, scenes and people from the past. Like a film unwinding, the colourful magical scenes of those years stretch before me. I see the first beginners' teacher, Reb Mordecai Lifschitz, when the assistant teacher brought me to class on the first day. I did not see any eyes nor face, but a wild beard and sidecurls. I listened to the sound of the words which the other children were repeating after the rebbe, and looked at everything around me with so much anticipation. I recall the shining eyes of my mother and father, when the assistant brought me back home in the evening. I also recalled the Hebrew Bible stories to which I would listen in cheder in the winter evenings, stories from the Book of Genesis, when my fantasy would take off playfully upon hearing the colourful Biblical legends. I also remind myself of my teachers: Pinyele--the best; Ezrl--the quiet one; Myer Pentzik and the Gemara teachers, Leibish, son of Yashe and Reb Gershon Henech. I remind myself also of my Hebrew language teachers and of my yeshiva days and the shtibl atmosphere; the patriarchal personalities, Torah authorities, all of which I guarded in my memory with great piety and respect. I also recall the Ostrowiec famous brilliant Gaon, Rebbe Maier Yechiel Halevi Halstock, of blessed memory, an ascetic and a great genius, who tortured his body and fasted for forty years. I often spent time in his study house, looked into some of his sacred books, and more than once, by chance, sat in on the religious court sessions where he and Shimele, the beadle and a third person would discuss religious cases. Such scenes replayed themselves in my mind tens of times during the night. The rebbe did not sleep. He was restless in bed in his silk caftan and fur. Probably, something was on his mind, so immediately a religious court of three Jews had to gather to pray so that the bad thoughts in his dreams and all evil influences should be dispelled. On one such occasion, I was sitting in his study house, looking into a sacred text. The beadle had gone out. Suddenly, the door of the rebbe's room opened and he appeared in the doorway, with his sharp eyes that shone out of their deep sockets, and his beard and earlocks. When he saw me he asked:
"Are you alone, young fellow?" Come into my room. You'll stay with me until Shimeleh will come."
I trembled from fear and respect. I went in, sat down on the edge of a stool and the rebbe went back to bed in his clothes and dozed off. I do not know how long I sat there, because every minute was like a year. Every stroke of the Hebrew-handed clock resounded in my mind. It seemed to me as though the rebbe was arguing with the angels which ascend and descend, coursing around his head until Shimeleh, the beadle, returned and used me for a third party in the process of getting rid of the spirits that were plaguing the rebbe through dreams.
Now, listening to the clatter of the train wheels, all the scenes came alive in my memory and stretch in front of my closed eyes. Hundreds of events which I had long ago forgotten, sprung in my mind: hundreds of people and types, who tried to remind me of incidents in my youth, drawing them out of my past. A sharp whistle of a locomotive woke me up from my state. I opened my eyes and saw that the day has gone and night had spread its dark wings over the area. I pressed my face against the cold window and looked out, seeing in the light of the lit-up windows the forests and fields through which the train was cutting its way. These were very familiar landscapes to me, which were engraved in my mind. We were getting close to Ostrowiec. I recognized the forests which recalled my young days. I would often spend summer days there on outings. My heart starts to pound, as though I was about to meet relatives and friends whom I have not seen for many years.
Finally, I find myself at the station. The conductor calls out: "Ostrowiec Comyeni!" It is the same red brick building, the same porters, but the people are different than those I used to meet here. They are all cold, strange faces. I look around, searching for my wagoner of former days, Yosl Kobaleh, who used to grab my suitcase from me as soon as he saw me arriving, but Yosl Kobaleh is nowhere to be seen, nor Maneleh, another wagoner. There is no Chiyel-Azeh. None of them are here.
The droshkies (wagons) are there, but the wagoners are others, unfamiliar ones who do not even know me. My world is no longer here. It has vanished together with the people, with the learned ones and the wagoners, together with the refined youth and hard-working Jews, the wealthy ones and the poor. So, who was I looking for here and whom should I approach? The people sitting with me in the droshky are also complete strangers. They look at me strangely, suspiciously, because they can tell from my face that something strange is transpiring in my mind. I do not want to, nor am I able to talk to anyone. My heart is pressed, full of pain, and I do not want to unfold it to anyone. I ask to be taken to a hotel where I register for a room, and sink down like dead. I do not want to open my eyes because I do not want to face reality, to see what has become of all my hopes and dreams. I fell asleep quickly, but soon woke up, covered with sweat, because nightmares were plaguing me. I dreamt that Polish neighbours are chasing me, wanting to grab me and take me to Auschwitz. I run away, wanting to hide myself in the Kinever forest, but I get tripped and fall down; tens of hands stretch out to me with axes and knives. I start to shout and wake up.
Outside, it had started to dawn. I am not able to sleep any more, lest the nightmares start over. I shower, dress and go out. The first thing I want to do is visit my father's, of blessed memory, grave. His grave was right beside the one of the Ostrowiec Rebbe, of blessed memory. It did not take me long to find the cemetery because it had "invaded" the city. Whole streets had been swept away. The walls of the cemetery had also been destroyed, so that the whole city was one large cemetery. There is no longer a border between the living and the dead because everything is dead. The cemetery morgue is also destroyed, as though heavy battles had taken place here, but no battles took place here. The Poles had taken apart the Jewish houses, looking for hidden treasures. A rumour started to circulate in the city that the Jews had hidden large fortunes inside the walls of their homes, so the houses were wrecked in search of these treasures. The Ohel (monument) of the Ostrowiec Rebbe, Reb Meir Yechiel Halevi, of blessed memory, is also destroyed. His gravestone lay on the ground broken into pieces. The gravestone of my father, of blessed memory, was whole. The vandals, though, had torn out the marble plate. Many gravestones lay broken and cows were grazing amongst the graves. Upon this sight, I sat down on the stone of my father's grave and cried bitterly. I cried my heart out. The Nazis dragged my mother off to Treblinka. Her ashes are probably scattered over uncared fields. May her memory be a blessing, but even the dead are not allowed to rest in peace. This is what our "loving" neighbours did. The gravestones were broken and the graves profaned. No doubt, the field will soon be ploughed under because of urbanization with the aim of wiping away all traces of the once great Jewish centre. What will happen then to the graves of our near and dear ones? I do not know how long I sat there at my father's grave, because the sound of voices startled me. When I looked around, frightened, I saw a few Jews near me. They recognized me, and got me up from the gravestone. They told me that approximately 80 Jews had returned to Ostrowiec from various camps and from their hiding places in the forests, but the majority left here or are preparing to leave. A short while ago, they told me, a house where a few saved Jews were living, was crashed into and three of them were killed. A note was left behind saying that, "If you will not leave here promptly, you will all be murdered." The three Jews were buried in the cemetery and monuments erected. The following day the tombstones were found smashed and the graves disgraced.
I was led into the locality where the remaining Jews gather. This was in the "Warshavsky Hotel," a small Jewish hotel on the "Teumah Hill" in front of the church. Here I met a few lonely people, sole ones remaining from large families. These were not human beings in the normal sense of the word. They were wrecks. Their eyes reflected bitterness, disappointment and despair. When they heard that I had come from Paris, they pressed close to me to question me about the situation of the refugees there and how they can emigrate. As I looked at these people, I thought more than once to myself: What was the point of struggling so hard to stay alive? It was not only Hitler who wanted to liquidate us. The whole world helped him and is still helping him to destroy Jewry completely.
***
The following day, I went to see how matters stood in connection with my inheritance. What I found was a brick two-story building which had belonged to my parents, and a whole courtyard area that stretched for three streets from my grandfathers property. These were wooden houses and some also of brick. In the midst of the area was a garden with fruit trees and flowers. My grandfather, Avraham Leibish Waxman, of blessed memory, was once a man of property. He once had an estate in Chmielev, near Ostrowiec, and a mill too. Since that time, he had a love of nature of his own fruit trees and fruit. Later, he bought the property in Ostrowiec, and the first thing he did was to have the garden planted. There, we used to enjoy our free time. Near the garden, my father built his house. We also had many Christian neighbours. We got along very well with them and used to play with their children. One of our neighbours was called Leshkowitz. He was a livestock slaughterer who spoke a very good Yiddish which he learnt from his Jewish neighbours. When I went to see what happened to my inheritance, I happened to chance upon this Leshkowitz on Shener Street. He immediately recognized me and greeted me with these words:
"Take a look! Take a look! You're still alive!?"
My heart received a blow and tears started to stream from my eyes. A neighbour and a so-called friend of so many years, whom my grandfather had helped a lot, and with whom we had lived as a good neighbour; someone who knew what a large family we were, which embraced around 200 people, upon seeing that one of them was alive, instead of welcoming him in a friendly manner, and inviting him into his home to honour him with a drink, regrets instead that I did, in fact, survive. He could not stand to see me. Nothing prepared me for such brutality. I merely answered him:
"Yes, you see with your own eyes that I'm still alive and will probably outlive many of my enemies."
I wiped my eyes and went to see my former home. I met another neighbour living in my mother's house, also a livestock slaughterer. He received me in his kitchen, not allowing me into the salon, but through an opening in the door I saw our green sofa and the large, massive sideboard. I also saw our drapes and our other things on the balcony. On the other side of the premises, on the balcony, near the kitchen, was our glassed-in porch. Here stood containers, probably with cabbage, and sacks of potatoes. I was dying to go into the room that served as my writing room. That was where I had once written my poems and stories, sitting during winter evenings near the stove, but he did not open the door. Not waiting until I would ask him something, he finished with me, saying that he had been given the premises by the magistrate, and that he must not deal with me at all in this regard, but that I have to direct my inquiries to the officials. He eyed me with a pair of murderous eyes, shoving me towards the door. I went out, feeling as though someone had poured a pail of cold water on me. He immediately locked the door behind me, as though he was afraid that I might return. I went away from there embittered, disappointed, and a wreck.
My grandfather's houses were also taken away, and even the garden was destroyed. Even the acacia tree, which I loved so much, and from which I would remove branches each year for our succah, was chopped down. No sign of it remained. I felt physically and mentally crushed, insulted and spat upon. It was only then that I understood our great tragedy and destruction, that it was not only the Germans, the Nazis, who destroyed and rooted us out, but also the other nations who helped them actively such as the Poles, Lithuanians, Ukrainians, Russians, Hungarians, Rumanians and others who helped them actively and participated in the murders; and also those who stood by and watched indifferently, closed their borders, and in no way helped the defenseless people in their desperate situation.
I wandered around in the city like a madman, a lost soul, and could not stop crying. I was physically and mentally broken. I looked into many Jewish homes and stores where, at one time, I met so many friends and acquaintances, precious faces and friendly looks, but I no longer meet there any of the former owners. I look into the yards, and scenes of the Jewish children who once played there flash before my eyes, the Shloimelech, and Peselechs, the Hershelech and Dvorelech, but they have disappeared. I remind myself of the long caravans and transports, the executions, the gas chambers and crematoriums where I met them when they were being led to their death. The Nazis and their partners thought up thousands of ways of death for their victims. Their houses, their residences and their stores were taken over by strangers who took possession of the whole Jewish fortune, the sweat and toil of generations. They stole it all, and now they parade around in the clothing of the Jews, Jewish underwear, Jewish jewelry, everything the Jews owned. Whenever one of the victims of those they helped murder and liquidate, but whose fate was to survive and live, reappeared, they consider him an enemy, an intruder, an evil spirit who has come to disturb their peace. They are ready to kill him, just as happened to so many victims.
The large market square, like a large container, was alive with Jewish stores. The only non-Jewish store was the pharmacy. Many of the houses are in ruin, ripped apart by the Polish neighbours who sought, in the walls, encased Jewish treasures. That market container does not exist any longer. In its place are holes, cracks and wrecks. Piles of bricks are scattered. The market place is only open twice a week, every Monday and Thursday, but they no longer have the former lustre. No longer are there Jewish buyers or sellers. Some "stalls" still remain, operated by Poles, but the peasants do not enjoy dealing with them because they do not know how to sell. They are sour-faced, unpleasant, without any desire to win over the customer, to show him that he is making a good purchase. They treat him badly, mocking him and threatening him. I look into the tavern of Yosl Hurg, where the peasants used to come to gorge themselves and get drunk and afterwards want to kiss Yosl. Now, gentile bosses took over, with ruddy stout appearances, who, themselves indulge in drinking as they serve there, and afterwards try to rob their patrons, create havoc, and start a fight. The peasants run off, cursing and spitting on the proprietor, recalling fondly their "zhid," Yosek, who was a "pazondi chlop" (decent man).
I look into the store of Chana-Rivka, Miriam Bayleh, Hindele Monesen's and the chazantteh (cantor’s wife); these were businesses that the women ran because the men were not capable, or because they were teachers, and the women were the main breadwinners. All these are no longer here, nowhere to be seen. Wherever one looks, it is as though the earth had swallowed them. The iron handrail area, where Jews always used to gather on Sunday, and in the middle of the week, is also empty. The merchants, brokers, "money changers" and the loaners on interest, the cantors and matchmakers--all are gone. The iron handrail area is empty, nobody visits there anymore. A melancholy hangs over it all, a plaintive cry can be felt. The business of Moishe-Mendl Neihoiz stands locked. The show window is knocked out and boarded up. Moishe-Mendl no longer tells jokes and no longer whispers into the ears of friends. In Dudl Boifeld's drygoods store, one now sees Polish people serving the customers. They have changed the stock of silk and velvet, brocade and other fine goods, for coloured kerchiefs, flashy fabrics. No more gentle talk is heard there. There is noise and clamour.
I walk along this way in pain and with swollen eyes which absorb the whole Jewish tragedy, and the unceasing Jewish sorrow, until I come to the place where once stood the old Jewish synagogue and the study houses, but here I find a grassy hill and brush. The grand old synagogue, built in the 16th century, no longer exists. It was one of the most original and noteworthy architectural synagogues. It was a wooden structure, with a round cupola on top of the roof. The ceiling was round, with paintings and quotations of Biblical motifs, from which there hung down heavy brass lamps, with inscriptions of the donors. Legend has it that the painter fell down and was killed. The Holy Ark, where the Torah Scrolls rested, has a work of woodcuts which portrayed birds, flowers and exotic fruits. On the western wall, also decorated with paintings and quotations from the Hebrew Bible, hung the "Seat of Elijah the Prophet." The godfather would sit on it during a traditional circumcision. Amongst the many curtains for the Holy Ark there was also one with a Polish coat-of arms, inherited from an important Polish royal family, in recognition of the Jewish help during the Polish uprising of 1863. On the occasion of important Polish national holidays, when Polish government officials would come to the synagogue, the curtain with the initials P.R, (Polska Republic), would be hung up. Near the synagogue, on the right side, was the old study house with the windows facing the Stara Kanovsky Street. There, prayers went on all day, one quorum after another, and boys would sit at the oak tables engrossed in study. On the left side, the windows faced the river and meadows. There stood the "New House of Study" where Jews in the trades, minor merchants and craftsmen, fine middle class men, prayed. Down a few stairs was the "Little House of Study." where another class used to pray: porters, butchers, bakers and wagoners, people whose workday begins very early. Thousands of Jews gathered at these places for prayers. Now, all that is left are ashes and dust. I sit down on a stone and cry at the destruction. I say prayers of mourning. I was flooded with my own tears and mumbled, which quickly became a cry, in my imagination, the cry of thousands, tens of thousands, which resounded in my mind and in my ears. I shut my eyes and imagined the scenes before Yom Kippur when the synagogue and study houses and prayer houses are filled to overflowing. In the courtyard of the synagogue, thousands of women gathered, in wigs or head-coverings, with tear-filled eyes, holding holiday prayer books in their hands. They awaited the rebbe, The Holy Man (Tzaddik), who comes from his House of Study to the Old Synagogue where he recites the Kol Nidre. A commotion can be heard as the rebbe exits the House of Study, wearing a white linen robe and a prayer shawl. Thousands of Hassidim, similarly dressed, with flowing beards and sidelocks, with radiant eyes, carry the rebbe, so weak, on their hands. The whole Zatilneh Street is full of strong young men, butchers, wagoners, porters, coachmen, horse dealers. They form a pathway through which the rebbe will soon pass, not allowing anyone to break through the line. Here they come, or better still, flutter, storm, these hundreds of Hassidim in white linen robes and prayer shawls, carrying the rebbe in their hands. His eyes are flaming, and his wispy beard sways in the wind. The procession arrives at the synagogue courtyard. Thousands of voices call out:
"Holy rebbe! Righteous holy man! Bring prosperity... Bring salvation... Pray for a good year, redemption for the Jewish people!"
The heavens tremble, the ground shakes and the whole world is moving.
When I awoke, I saw beside me a crowd of people, Poles, who were talking amongst themselves and pointing to me, as though I was crazy. One came closer and asked me:
"You got lonesome for your buznitzeh? (synagogue). The Germans burn it and cleared the place for us. We'll plant a garden here."
Yes, the Germans burnt and destroyed the Jewish synagogue together with the Torah Scrolls and the worshippers. They cleaned the place for the Poles who will plant a garden here. They will make a park from the cemetery too. Polish children will play on the ruins of a destroyed Yiddish world.
***
That very same day, I went away from my home city, Ostrowiec, broken-hearted and crushed physically and mentally. I slid along the walls like a thief, ashamed to look at the houses, the trees and the streets, which still remember me from those fortunate times when I used to stroll hopefully and happily, full of fantasies and dreams. I believed in the world in those days. I believed in humanity, and hoped for a better tomorrow when people and nations will live in mutual understanding, helping one another to build a more beautiful, better and more just world; when the words of the prophet that, "Swords will be turned into ploughshares and when the lion will lie down with the lamb" will come about. Unfortunately, all these hopes and dreams were torn asunder. I ran away from the city of my dreams disappointed and bitter, downtrodden and in pain, insulted and spat upon, because my eyes have seen so much of blood and tears, so much brutality and murder, so much despoilment and vileness. I left, never to return. I left for a new world, to a new continent, and to new unknown surprises in life.