sobota, 9 grudnia 2023

Miriam Gutholz

 🇵🇱 Miriam Gutholz córka Groinima i Brandli, pochodziła z Ostrowca.

"Trzeciego dnia poniewierki w zamkniętym wagonie skazańcy zauważyli napis 'Treblinka', dokąd zbliżał się nasz pociąg. Wiedzieliśmy już dobrze co to dla nas oznacza. Pociąg skręcił na boczny tor, który znajdował się tuż przy obozie śmierci. Nie było już nadziei, śmierć była prawie pewna. Moim jedynym pragnieniem było chociaż umrzeć godną śmiercią. Wielu ludzi w wagonie nadal nie chciało wierzyć, że zbliża się koniec. Strach wywołany przez morderców u ich ofiar był tak wielki, że drżano przed najmniejszą myślą o stawianiu oporu. Starałam się przekonać ludzi, że teraz trzeba skakać z pociągu. Niech skacze każdy, kto tylko może, prosiłam wszystkich, ale moje słowa do nikogo nie docierały, nikt mnie nie słuchał. Z wielkim wysiłkiem i tylko dzięki pomocy przyjaciela naszej rodziny, pana Lejbusza Rozenberga, Żyda z Łodzi, już niemłodego, udało mi się dostać do zakratowanego okienka. Przed skokiem męczennik Rozenberg dodał mi jeszcze odwagi mówiąc: 'Jesteś młoda, skacz i opowiedz światu o naszej śmierci… ' Jego słowa okazały się prorocze. Pociąg jechał szybko, a ja wyskoczyłam tak, aby znaleźć się jak najdalej od torów. Strażnicy strzelali za mną. Pobiegłam daleko w głąb zaśnieżonego białego pola i zaczęłam rozglądać się, gdzie jestem. Nie byłam ranna, ale zupełnie sama wśród bezkresnej bieli. Był piękny zimowy dzień, a na horyzoncie rysował się biały zaśnieżony las, wszystko lśniło, jedynie w moim sercu było ciemno, czułam się zbędna na tym świecie. Nie wiedziałam co ze sobą począć i już zaczynałam żałować, że wyskoczyłam z pociągu. Załamana ostatkiem sił doczłapałam do chłopskiej chałupy i poprosiłam, aby mnie wpuszczono i pozwolono trochę się ogrzać. Chłopka od razu rozpoznała we mnie Żydówkę i wygoniła mnie. Uciekając wpadłam do dołu ze śniegiem i cała przemokłam." Następna chłopka ją wpuściła. Potem Miriam poszła do getta w Kosowie Lackim. Z pomocą Polaka Mariana Chamery pojechała do Ostrowca, spotkała tam rodziców. Od marca 1943 była w obozie pracy w Ostrowcu, potem w Auschwitz i obozach w Niemczech.”

***

🇬🇧 Miriam Gutholz daughter of Grojnim and Brandla, Ostrowiec.

"On the third day of misery in a closed car, the convicts noticed the inscription 'Treblinka', where our train was approaching. We already knew what it meant for us. The train turned to a side track, which was located right next to the death camp. There was no hope, death was almost certain. My only desire was at least to die with dignity. Many people in the car still did not want to believe that the end was near. I tried to convince people that now you have to jump off the train. Let everyone who can jump, I asked everyone, but my words did not reach anyone, no one listened to me. With great effort and only thanks to the help of a friend of our family, Mr. Lejbusz Rozenberg, a Jew from Łódź, no longer young, I managed to get to the barred window. Before the jump, the martyr Rozenberg encouraged me even more by saying: 'You're young, jump and tell the world about our death...' His words proved prophetic. The train was going fast, and I jumped out to get as far from the tracks as possible. The guards shot after me. I ran far into the snowy white field and looked around to see where I was. I wasn't hurt, but all alone in the endless whiteness. It was a beautiful winter day, and on the horizon there was a white snowy forest, everything was shining, only my heart was dark, I felt redundant in this world. I didn't know what to do with myself and was already beginning to regret jumping off the train. Depressed with the last of my strength, I shuffled to the peasant's cottage and asked to be let in and let me warm up a bit. The peasant woman immediately recognized me as a Jew and chased me away. Running away, I fell into a pit with snow and I got wet." The next peasant woman let her in. Then Miriam went to the ghetto in Kosów Lacki. With the help of a Pole, Marian Chamery, she went to Ostrowiec, where she met her parents. From March 1943 she was in the labor camp in Ostrowiec, then in Auschwitz and camps in Germany.

#uciekinierzy #escapees

Źródło: www.pamiectreblinki.pl/uciekinierzy/

środa, 6 grudnia 2023

Dziennik dra Zygmunta Węglińskiego


Dziennik dra Zygmunta Węglińskiego (1905-1946)
red. Waldemar R. Brociek
Ostrowiec Świętokrzyski 2023


s. 109

OSTROWIEC 1932-1939

30 października 1932r.

Przeniosłem się na stałe do Ostrowca, gdzie zamieszkałem przy ulicy Iłżeckiej 42 m. 4, w domu organisty p. Władysława Brylewskiego. Rzeczy zostały przywiezione wynajętym od p. Saskiego samochodem, który obrócił 3 razy. W Ostrowcu porozsyłałem pocztą do niektórych miejscowych instytucji i osób, także do okolicznych wiosek, majątków, plebanii ulotkę p.t. „Z pamiętnika lekarza prowincjonalnego”, w której, opisawszy ważniejsze swoje wyczyny lekarskie w różnych gałęziach medycyny praktycznej; w ostatku poruszyłem sprawę bezpardonowego wypierania polskiego żywiołu lekarskiego przez lekarzy żydów, którego i sam padłem ofiarą w Wąchocku.


s. 124-125

11 września 1939r.

Od kilku dni Niemcy zwożą i spędzają do Ostrowca naszych żołnierzy wziętych do niewoli, rannych i zdrowych chociaż wynędzniałych i wygłodzonych. Jednych pozostawiają na miejscu, innych pędzą dalej. Podobno przyprowadzili kilka tysięcy jeńców i sporo kawaleryjskich koni, które na rynku puścili wolno, jako zbędny dla nich balast, gdyż posługują się jedynie motorami, którymi pędzą ciągle z zawrotną szybkością.

Codziennie Niemcy zabijają po kilka osób, których rozkładające się trupy leżą na ulicach i w rowach przydrożnych. Najwięcej ofiar wśród żydów. Ubiegłej nocy Niemcy przy współudziale motłochu rozbili i obrabowali szereg sklepów.

Ulegając namowom p. Emilii i życzliwych mi znajomych pań, od kilku dni nie wychodzę na ulicę.


s. 132-133

20 marca 1940r.

W Ostrowcu panuje tyfus brzuszny i plamisty. Od 6 b.m. środek miasta wraz z odcinkiem Iłżeckiej ulicy, w którym my mieszkamy, został uznany za strefę najbardziej zagrożoną i z tej racji zasiekami z drutu kolczastego z posterunkowymi w przejściach odgrodzony od reszty świata. W strefie zagrożonej wolno chodzić tylko od 10-12 i od 17-18, zaś poza tymi godzinami oraz poza strefę zakażenia mogą chodzić tylko posiadający specjalne przepustki. Jedną taką posiada ja (jako lekarzowi wolno mi za nią chodzić wszędzie), a drugą udało mi się uzyskać dla służącej z prawem chodzenia po całym Ostrowcu do godziny 8-ej wieczorem.

Z powodu blokady dostęp chorych do mnie jest utrudniony; wyjednałem w komisariacie Policji Polskiej zezwolenie na dostęp chorym do mnie na najbliższym do mnie przejściu z zastrzeżeniem, aby wracając przedstawiali ode mnie karteczkę z zaświadczeniem o odbytej wizycie lekarskiej.

Ospa Tereni przyjęła się doskonale w sposób dla otoczenia mało przykry, gdyż dzięki aseptycznemu opatrunkowi przebieg poszczepieńczy był dość lekki. Terenia sama już wstaje i trzyma się mocno na nóżkach; wygląda jak rumiane jabłuszko.


s. 134-135

Z powodu utworzonej dzielnicy żydowskiej zostałem przeniesiony na ulicę Polną 69, gdzie otrzymałem lokal po kilku rodzinach żydowskich, składający się z 4 pokoi i kuchni z połowiczną kanalizacją (rury odpływowe i świeżo wykopane szambo). Mieszkanie brudne z niezliczoną ilością robactwa różnego rodzaju i kalibru.


s. 136

24 maja 1942r.

Halinka przyjechała wczoraj na kilka dni z racji Zielonych Świątek (dzisiaj niedziela i pierwszy dzień świąteczny).

W końcu kwietnia w nocy podobno przybyło do Ostrowca kilka samochodów niemieckiej żandarmerii i nad ranem zostało zastrzelonych 36 żydów, a kilkudziesięciu zostało aresztowanych i wywiezionych.


s. 138-139

12 października 1942r.

Wczoraj od wczesnego rana zaczęło się wysiedlanie Żydów połączone ze strzelaniem podobno do uciekających oraz padających z wycieczenia, o czym świadczyły dochodzące do uszu od czasu do czasu strzały. Wczoraj przed południem ciągnęły całe kompanie wysiedlonych Żydów (mężczyźni, kobiety i dzieci), nie wyłączając inteligencji żydowskiej za miasto w kierunku Piasków (przemieście Ostrowca). Dzisiaj w nocy i rano też od czasu do czasu rozlegały się strzały. Następnie żydów wywożono koleją.

16 października 1942r.

Dzisiaj wieczorem przyjechała Halinka, a pojutrze w niedzielę w południe odjeżdża. Likwidacja żydów w Ostrowcu i okolicznych miasteczkach postępuje dalej.

piątek, 17 listopada 2023

Pocić Puszyc

 


„Pokój z widokiem na wojnę. Historia Izraela”
Konstanty Gebert
Warszawa 2023

s. 265

[...]
Pierwszym skazanym z mocy ustawy o kolaborantach był w 1951 roku Mosze Pocić, któremu udowodniono, że był zastępcą komendanta policji żydowskiej w Ostrowcu Świętokrzyskim. Zarzucano mu, że bił mieszkańców getta i więźniów obozu pracy, ujawniał Niemcom kryjówki Żydów, a nawet, że pogrzebał jednego Żyda żywcem. Sąd uznał jednak, że materiał dowodowy jest zbyt słaby – relacji świadków nie dawało się potwierdzić i były one sprzeczne między sobą, i uniewinnił oskarżonego. Gdy wychodził z żoną z sądu, ktoś krzyknął: „To hańba, że chodzisz wolno w Izraelu!”.
[...]

Dzięki uprzejmości Hanki Grupińskiej

środa, 8 listopada 2023

Motyw z Ostrowca

 


Źródło: Na Szkolnej Ławie : czasopismo ostrowieckiej młodzieży szkolnej. R.13, 1938, nr 4

niedziela, 22 października 2023

"Byłem antysemitą, ale nie bandytą"

Henryk Małkiewicz - tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata w 1986 roku

Pomagałem Żydom. Byłem antysemitą, ale nie bandytą.
 
Oczywiście, że ich znałem przed wojną. Jak mógłbym ich nie znać. Kudłowicze byli z Ostrowca, mieszkali chyba na ul. Młyńskiej [na ul. Siennieńskiej]. Natomiast Alterzy – w Rynku. Kudłowicze byli kupcami i mieli z moim ojcem stosunki handlowe. Kudłowicz, gdy kupował zboże, przemielał je u mojego ojca w młynie w Stokach Starych [gm., Ćmielów, powiat ostrowiecki]. Młyn w nie był nasz, był w długoletniej dzierżawie z Drucki-Lubeckimi. Więc żadna przyjaźń to nie była, po prostu znajomość. Wtedy nie było takich antagonizmów między Żydem a Polakiem. Współżycie było dość miłe. Owszem polskie organizacje – Obóz Narodowo Radykalny – były antysemickie. Ja do niego należałem. Dziwna rzecz: antysemita uratował. Ale to jest w moim charakterze. Byłem antysemitą, tak mnie wychowali. Byłem nawet w Narodowych Siłach Zbrojnych. Byłem typowym polskim faszystą. Myślałem, że Polacy są najważniejsi. Ale zaznaczam: i moja matka i mój ojciec tak myśleli, ale to nie znaczyło, że byliśmy Żydom wrogami. Nie należeliśmy do takich, którzy by im szkodzili. Raczej była współpraca. Do wojny miałem dwóch kolegów, Altermana i Wajnworcla. Jednego rodzice mieli sklep na Kościelnej z aparatami fotograficznymi a drugiego - knajpę na rynku. Ale była też różnica narodowościowa, wyznaniowa. Było ich cztery miliony w Polsce, dziesięć procent ludności. Ale to nie znaczy, że byliśmy wrogami. Byliśmy różni. Ja zarzucam Żydom to, że byli szowinistami. Oni naprawdę wierzyli, że bóg ich wybrał. Oni wierzyli w to święcie. Byli inni. Mieli prawie sześć tysięcy lat, a więc byli inteligentniejsi, i pomimo, że byli w obcych społeczeństwach, umieli się dostosować, uzyskać dużo wpływów. A więc nie było bardzo za co ich lubić. Ale nie znaczy, że trzeba im szkodzić. A najlepszy dowód jest taki, że ryzykowałem dla nich życie. Nie byłem Żydem i traktowałem ich jako słabszych. Krótko mówiąc – byłem antysemitą, ale nie bandytą. Wystarczyło nie chodzić i nie kupować u nich. Po co ich zabijać? Sami by się wynieśli, jakby nie mieli geszeftu. A oprócz tego od tysiąc trzysta któregoś tam roku byli współobywatelami i nie byli gorsi od nas. Byli gorsi ze względu na mniemanie o nas ale oni byli lepsi. Powiem panu taką historię. Jeden z Żydów, którzy handlowali zbożem, poszedł do dziedzica kupować coś i zachował się nieodpowiednio. A ten dziedzic mu na to: „Polaki że są głupie to rozumiem, ale że Żyd jest głupi, to coś nie tak.”

Ukrywałem ich dokładnie półtora roku. Pod koniec, kiedy likwidowali te getta miejscowe i część jechała do Treblinki czy Oświęcimia, [żeby być] na popiół zamienione, a część tych którzy mieli kontakty mogli się przechować. W Stokach mieszkała moja rodzina a ukrywałem ich na Rudzie Kościelnej. Byli to: Henia Kudłowicz, jej brat, Szlama Kudłowicz oraz Jochewet – po polsku Jadwiga – Alter i jej brat Naftali. Czworo.

W gminie, gdzie się ukrywaliśmy miałem prestiż wśród mieszkańców, więc jak przyszedłem do kogoś to mnie przyjmowali razem z nimi. Przecież nie przechowywałem ich u siebie, tylko u znajomych. Oczywiście miałem bardzo ładny pistolet maszynowy z zrzutów amerykańskich, UD 40 coś tam, dwadzieścia cztery strzały i bardzo celne. Jednak nie był mi potrzebny, bo nikt z Polaków się ze mną nie konfliktował. Wszystko to było ukryte i nie było takie jawne. 

Warunki nie były bardzo piękne. To znaczy chowaliśmy się na strychach, w stodołach. Ostatecznie na Krzemionkach mieliśmy bunkier – piwnicę z zamaskowanym wejściem. I tam oni czworo i ja piąty jako wódz. Cały czas z nimi mieszkałem. Jakże mogłem bez opieki ich zostawić, przecież zaraz by ich sprzedali. Bo byli tacy, co sprzedawali. Stałem się bezbrodym Żydem. Wówczas to były kapitalne warunki. Stodoła w lato nie była takim złym pomieszczeniem. W zimie schodziliśmy niżej. To już było w innych miejscach, gdzie były te ziemianki. Pierwsza kryjówka była u wdowy Cholewińskiej. U niej kwaterowali Niemcy. My byliśmy na strychu a oni na dole. Było niebezpiecznie i musieliśmy się stamtąd wynieść. Mało tego, Henia przez pewien czas gotowała Niemcom obiady. I bardzo im smakowało. Zresztą Niemiec nie poznawał kto jest Żydem. Polak z miejsca widział Żyda. Oni nie bardzo znali się na tym. Więc jak Niemcy przyszli i chcieli obiad, to im ugotowała a oni byli z usług Żydówki bardzo zadowoleni.

Oni bardzo dobrze mówili po polsku. Jochweta tylko kaleczyła. Henia miała średnie wykształcenie i po polsku bardzo pięknie rozmawiała. Mało to, ona była bardzo inteligentna, tylko że była brzydka. To jej wada. Ale ją bardzo lubiłem. To był dobry człowiek. Podobna była do mojej siostry. Wszystkim by się podzieliła. Nie jak typowa Żydówka. Alter to typowa Żydówka. Ona się uważała za najlepszą. Była zamożna i piękna. Żeby tak o sobie mniemać miała możliwości i podstawy. Alterówna była bogata. Miała dom w rynku, dziś jest tam bank (ten stary budynek od Kunowa w rynku).  Jej rodzina miała chyba manufakturę i była zamożna jak na ostrowieckie warunki. Mało tego, Alterówna pochodziła z arystokratycznego, chasydzkiego rodu. Całe pokolenia jej przodkowie byli rabinami. Mieli po prostu starożytny rodowód, wyższej klasy kapłańskiej. Piękna była. Uratowałem ją. 

Robiłem to, bo to są ludzie… Jak można? Ci Niemcy są straszni. Piękne stworzenia, te Żydówki, jak można to zabijać, dlatego tylko, że jest Żydówką? To jest coś okrutnego i niemożliwego... Temu Hitlerowi powinni jaja obciąć, powinni go trzymać w klatce. Żydów nie dało się lubić, bo byli inni. Byli inteligentniejsi. Ja ich psyche znam, bo byłem z nimi po bratersku. Mnie się nie krępowali. Mówili dlaczego nas nie lubią. Dlatego, że byliśmy w ich oczach gorsi. 

W 1939 roku miałem szesnaście lat, Kudłowiczówna była o trzy lata starsza. Alterówna miała tyle lat co ja. Alterówna była bardzo piękna, jako kobieta. Kobiece kształty, biodra wydatne. Nogi długie jakby kolumny. Wysoka metr siedemdziesiąt sześć, osiem. O pięknej cerze, o pięknych falujących, gęstych włosach. Zęby miała tylko troszkę zepsute. Tak, to mogła być miss Europy!

Dlaczego jej się nie oświadczyłem? Nie było potrzeby. Gdyby nawet ona mnie bardzo kochała (podobno jak wyjeżdżała to jej poduszka była od łez mokra), to ona była typową Żydówką, szowinistką. Mimo, że uważała mnie za coś nadzwyczajnego, to byłem dla niej gojem. Nie wiem czy pan rozumie. Goj – Nie Żyd. Obcy. A ona z tej rodziny chasydzkiej, tak w tym zatopiona, że mimo, że mnie kochała, to za mnie nie wyszła. Może gdybym ją zmusił do tego. Ja też jej nic nie proponowałem. Lubiłem ją, bardzo mi się podobała, ale o tym nie było mowy. Różnice były, po mojej stronie i po jej stronie. Zdarzały się małżeństwa polsko-żydowskie, ale nie z taką jak ona. Ona była arystokracją duchową. Oni byli przywódcami duchowymi. Ich pradziad był jakimś tam cadykiem. Wyjechała do Izraela. Dostała tam choroby skórnej. I ponieważ bez mojej zgody wyjechała, to powiedziała: „Jahwe ukarał mnie za Henia”. Jechała do swojego kraju, dostali wolność, to jak mogłem powiedzieć „nie jedź”? Ani nie miałem takiej możliwości, ani takiej władzy. Choć myślałem, że ja tam też zawitam. Pojechałem ale już za późno… Zmarła na chorobę skórną. W 92 roku byłem w Izraelu. Dopiero wtedy były możliwości.

[W 1943 roku, gdy naziści zlikwidowali getta], reszta Żydów w barakach była skoszarowana i pracowała. Tam życie było dla nich w miarę bezpieczne. W Częstocicach był taki obóz. Ale co jakiś czas robione były czystki. Żydzi mieli swój wywiad, płacili Niemcom i wiedzieli kiedy będzie wywózka i wtedy uchodzili. Potem znów wracali i pracowali. Moi też tam wracali, jeśli były takie możliwości na kilka miesięcy. Gdy były selekcje, to uciekali i znów ich przyjmowałem. Tak było bezpieczniej. Mieli gorsze żarcie ale nie zabili ich. Normalnie pracowali für Reich

Na Rudzie Kościelnej była gorzelnia i siedziba hrabiny Marii Sobańskiej, a właściwie księżniczki Drucki-Lubeckiej. Bardzo piękna kobieta. Wszyscyśmy się w niej kochali. W Łysowodach mieszkała jej siostra, nazywał się Czartoryska z domu Lubecka, Izabela Czartoryska. Najpierw wyszła za hrabiego Platera, potem za Sobańskiego szwoleżera, który był jej narzeczonym jeszcze za panieństwa, ale wyszła za Platera. Ale potem jak Plater zniknął, Sobańszczyka złapała. Obie były córkami starego Drucki-Lubeckiego. Miały dwóch braci: Bogdan był posiadaczem na Małachowie (pałac był ładny ale majątek malutki), Ksawery był w Bałtowie. U niego ukrywała się młoda Żydówka. Muszkiesówna. Była u nich jako jedna z córek, normalnie nie ukrywała się. Ksawery Drucki-Lubecki był u Żydów zadłużony po uszy, oprócz tego to był dobry człowiek. Podziwiałem go, raz dlatego, że miał filmowa urodę - był podobny do przedwojennego aktora Roberta Tylera. Jak to mogło się stać, że książę przechował córkę zwykłego rzemieślnika? Czy to jest możliwe, że nie wiedział, że jest Żydówką? Wiedzieli! Tylko księciu było wolno, książę miał za żonę Oppenheimównę, baronównę niemiecką, mieli wpływy. Ci ludzie to pierwsza klasa polskiego społeczeństwa, najwyższa. Książę! Panie, wie pan co to książę?! Jest król, a następny jest Drucki-Lubecki. Mieli 16 folwarków, czyli prawie cały powiat, 20 tysięcy hektarów samych lasów. I nie byli najbogatsi. Bo byli Lubomirscy, Sapiehowie. Ja ich bardzo lubię. Sam chciałem być przynajmniej księciem. Bo ja się urodziłem 6 stycznia, więc jestem królem. Jego żona to była paskudna, ruda Niemka, ale miała dobre serce. Ja wtedy byłem szczeniakiem, nie miałem z nimi kontaktów. Z księciem owszem miałem kontakt. On w AK, ja też w AK, więc mieliśmy takie służbowe stosunki. Książę, Polak miałby nie być w AK? Oczywiście nie chodził na jakieś zbiórki. 

Niebezpieczne momenty? Na Krzemionkach spotkałem dezerterów niemieckich. Spotkałem ich w chałupie, w której byliśmy zainstalowani. Wracałem wtedy z miasta i zacząłem rozmawiać myśląc, że są prawdziwymi uciekinierami. Umorusani, biedni, wyglądali na takich co uciekli z Wermachtu. No więc dałem im chleb. I tak mi się odwdzięczyli, choć przyniosłem im dwa bochenki chleba. Dziś analizuję, że albo byli specjalnie wysłani, żeby zbadać teren, albo byli dezerterami ale nie widzieli dalszej możliwości funkcjonowania, Polacy nie bardzo chcieli im pomagać, więc wrócili do swoich jednostek narażając się na to, co z nimi będzie. I oni powiedzieli, że tu przechowuje się partyznaten fiirer - tak mnie nazywali. Dlaczego uznali mnie za partyzanta? W ogóle nie byłem w partyzantce, choć byłem w AK. Może tak wyglądałem. Miałem długie buty, bryczesy skrojona na modę niemiecką, marynarkę z szarym kołnierzem. Wyglądałem na ss-mana. Ja byłem takim Klossem trochę. Broni ze sobą nie miałem. Nie było po co się narażać. Wracałem jako cywil. Po jakimś czasie, pewnego dnia o świcie Niemcy otoczyli ten dom i szukali partyzanta. Gospodynię posadzili i pytali gdzie jest ten partyznaten fiirer. Ona zaprowadziła ich do stodoły, mieliśmy tam gniazdo w snopkach i pokazała, że już nas nie ma. My byliśmy tam pod ziemią. Słyszałem buty niemieckie na deklu, którym się wchodziło do kryjówki. Czekałem tylko, że pojawi się światełko i usłyszę: „Raus!” Wtedy nie myśli pan już o niczym. Widziałem tylko siebie już leżącego tam na górze. Wtedy wyrwało mi się: „No to koniec...” I pomyślałem o swojej matce. Że nie będzie jej miło, gdy mnie tu znajdzie nagiego zastrzelonego. Tak to jest, że jak się umiera, to się wraca do tej kobiety, która cię urodziła. Ale dali spokój i odeszli. Nie wiem kto mnie uratował. Czy Chrystus mnie czy Jahwe ich a ja przy nich się uchowałem. To był cud. Uważam, że to nie było normalne. Przecież przyszli po mnie. No jak mogli nie znaleźć jak chodzili po tym deklu. Może spryt tej kobiety to sprawił, bo zarzuciła kilka snopków na nasza kryjówkę. Jeszcze dziś mam trochę dreszczyków. 

Pieniądze? To mnie nie interesowało. Jochewet była zamożna, ona to finansowała. Wtedy taka dwudziestka twarda [amerykański dolar] – złoty pieniądz - miała dużą wartość. Za taką dwudziestkę można było całą rodzinę dobrze utrzymać przez miesiąc. Nie wiem ile tego miała, przecież nie pytałem. Miała rublówki i dolarówki. Co miesiąc sprzedało się – ja to musiałem robić – i były pieniądze na ich wyżywienie. One jakby same się finansowały. Moje wyżywienie nie zawsze było w tym, bo nie zawsze byłem z nimi. Ale jak już był obiad, to dlaczego nie miałbym zjeść. Dolarówki sprzedawałem najczęściej u cinkciarzy u zegarmistrza Leona Szypulińskiego. Pieniądz jak jest złoty ma wartość zawsze i wszędzie. Bez tego nie miałbym takiej możliwości. Miałem dwadzieścia lat, nie pracowałem, wprawdzie byłem agronomem, ale takim sztucznym. Tylko miałem ten papierek dzięki księciu Druckiemu-Lubeckiemu, który mnie ze swoim listem do starosty do Opatowa wysłał i tam się formalnie zrobiłem niemieckim pracownikiem. „Ich arbeite fiir grose Deutchland” – mówiłem, gdy mnie żandarm legitymował. Kiedyś z obozu prowadziłem tego Naftalego, na ulicy Żeromskiego, na górze po lewej jest willa Radwanów, po drugiej stronie stał żandarm za płotem: „Komm hier”. Idę i od razu wyjmuję to beieinschainigung, i zakrzyczałem że jestem gminnym agronomem. Przeczytał, w porządku, a ten drugi? Także agronom. Puścił nas. Jakoś miałem szczęście. 

Rachelę (Ruchlę) nie bardzo pamiętam, wiem tylko że była taka. Szlamka to był jej starszy brat. Fawel jeszcze starszy. Szlamka był nieożeniony, nie miał dzieci, był kawalerem. I dlatego był zły na mnie, bo ja mu Jochwetę podbierałem. Ożenił się dopiero w Izraelu. Tam miał dzieciaki. On pojechał dalej do Południowej Ameryki, do Brazylii, ponieważ tam miał starszych braci. Pisał do mnie kartki z Rio. Paskudny charakter trochę ale był Żydem, wolno mu było goja nie lubić, ale był pełen szacunku, bezsprzecznie. Ale był typowym Żydem: mimo że był brzydszy, mniejszy i rudy, myślał, że jest lepszy ode mnie, bo jest Żydem. Może tak nie myślał, ale go o takie myślenie posądzam.
Ostatnie miesiące ukrywaliśmy się u rolnika na Maksymilianowie, Dunal Jan się nazywał, średniozamożny. Tam mieliśmy najlepiej, bo chłop bogaty, więc obiady mieliśmy bardzo dobre. Oczywiście trzeba było mu płacić. Ale finansowała to tymi rublami ta śliczna Jochewet. I wszyscy byli zadowoleni. A najbardziej ja. Bo była piękna ta Jochewet… Ale uciekła do Izraela. Byliśmy tam do 17 stycznia 1945 roku. To był ostatni etap. 

Teraz tak opowiadam, ale to nie było tak pięknie i przyjemnie. Ale miałem dwadzieścia lat, więc wierzyłem, że mi się wszystko uda. W ogóle nie myślałem o niebezpieczeństwie i dlatego chyba jestem i rozmawiam z panem. Wierzyłem w swoją gwiazdę. Mało tego, myślałem, że jak jestem urodzony 6 stycznia to będę królem. Nawet żydowskim. 

Z moich opowieści – jeśli potrafiłbym opowiadać – powstałaby książka. Jak pewna Żydówka poszła do pisarki żydowskiej, i mówi: Słuchaj no Salcia, ja ci opowiem moje życie, a ty napisz taki wielki „buch”.

Wysłuchał i spisał Wojtek Mazan
16 czerwca 2016

piątek, 13 października 2023

środa, 7 czerwca 2023

Dzieje szpitalnictwa

 

„Dzieje publicznego szpitalnictwa w Ostrowcu Świętokrzyskim”
Waldemar Ryszard Brociek
Ostrowiec 2005


s. 17
[…] Również ludność żydowska w Ostrowcu posiadała własny szpital, o czym świadczy opis miasta Ostrowca z 1820 r. oraz późniejsze inwentarze sporządzone w latach 1823, 1830 i 1836. Już w dokumentach z lat 1799 i 1805 jest wzmianka o murowanej łaźni żydowskiej położonej w pobliżu synagogi.

s. 18

Urząd lekarski województwa sandomierskiego z siedzibą w Radomiu, mając na względzie przeciwdziałanie chorobom zakaźnym, zlecił w końcu 1840 r. zbadanie wody w miejskich studniach publicznych. W Ostrowcu istniała wówczas tylko jedna taka studnia znajdująca się w górnej części rynku. Po czterech latach miasto odwiedził inspektor gubernialnego urzędu lekarskiego stwierdzając, że wydane wcześniej polecenie analizy wody nie zostało wykonane. Zalecił oczyszczenie i ocembrowanie studni i wybudowanie drugiej. Urząd municypalny zadecydował o lokalizacji kolejnej studni w pobliżu synagogi. Środki na ten cel zgromadzić miał dozór bóźniczy. Zbiórki pieniędzy dokonano wyłącznie wśród 313 właścicieli nieruchomości narodowości żydowskiej.

[…] Drobne zabiegi medyczne wykonywali w dalszym ciągu cyrulicy. Od co najmniej 1819 r. działał w Ostrowcu cyrulik Stefan Ludomirski. Z 1836 r. pochodzi wzmianka o felczerze żydowskim Mośku Dawidzie i cyruliku Eliaszu Trydasie. W 1860 r. pracowało w Ostrowcu 2 cyrulików.

s. 21

Pierwszym stałym ostrowieckim lekarzem medycyny prowadzącym praktykę prywatną był Franciszek Idzikowski. Wchodził on w skład komitetu ratunkowego, powołanego po wielkim pożarze Ostrowca w końcu czerwca 1863 r. (przyp. 13 – Spłonęło wówczas 146 domów (1/3 nieruchomości), a 4 tys. ludzi pozostało bez dachu nad głową. Spaliły się trzy studnie, lecz ocalała apteka, mieszcząca się w murowanym domu w rynku.). W guberni radomskiej i w Warszawie zbierano datki na ostrowieckich pogorzelców. Uzyskano tą drogą zaledwie 242,87 rb, za którą to kwotę postanowiono odbudować dwie studnie. Po bitwie stoczonej w grudniu 1863 r. pod Bodzechowem rannych powstańców w kilku salach budynku fabrycznego w Klimkiewiczowie, w urządzonym prowizorycznie szpitalu, na polecenie administratora huty I. Papiewskiego leczył felczer żydowski z Ostrowca Daniel Frenkiel oraz lekarz ostrowiecki F. Idzikowski. D. Frenkiel został zesłany potem na Syberię.

s. 24-25

W końcu lat 80-tych [XIX w.] do pomocy lekarzowi miejskiemu [Jan Głogowski] magistrat zatrudnił dwóch felczerów żydowskich: starszego Chaima Fiszbajna i młodszego Herszka Bajnermana. Ponadto zaangażowano Zofię Godlewską jako miejską akuszerkę. Niemal rówieśnikiem Głogowskiego był pierwszy lekarz żydowski – Abraham (Abram) Berek Malinger (przyp. 18 – Urodził się on w 1856 r. jako syn Dawida i Glinki z Goldsztajnów. Był również absolwentem wydziału lekarskiego UW.). Po przybyciu do Ostrowca w 1887 r. prowadził prywatną praktykę. […]

Największa śmiertelność istniała wówczas wśród ostrowieckich Żydów. Ogarnęła ich panika. Jak informował korespondent „Gazety Radomskiej”, z powodu zabobonów część tego środowiska sprzeciwiała się leczeniu chorych w szpitalu, a zmarłych grzebano potajemnie. Zarazę stłumiono dopiero latem 1895 r. W ciągu dwóch lat zmarło na cholerę ponad 500 mieszkańców Ostrowca, a wyleczono blisko 300.

s. 28

Za przykładem społeczności katolickiej również wśród zamożniejszych Żydów zrodziła się inicjatywa działalności charytatywnej. Grupa przedsiębiorców i kupców ze Szmulem Mintzbergiem opracowała statut Towarzystwa Wspomagania Biednych Żydów Ostrowca i wystąpiła w marcu 1913 r. do urzędu gubernialnego o rejestrację. W rok później inna grupa ze Szmulem Hejne i Józefem Pfefferem utworzyła Towarzystwo Pomocy Sierotom i Bidnym Dzieciom Ostrowca, którego celem było gromadzenie środków na utrzymanie sierocińca.

S. 41

W budżecie na rok 1919 na szpitalnictwo przeznaczono kwotę 27.600 koron przy ogólnej sumie wydatków 420.612 koron. Sekcja sanitarna miała opracować plan utworzenia małego szpitala i ambulatorium miejskiego. W listopadzie 1919 r. w miejskiej służbie zdrowia pracowali: sanitariusz Antoni Walczak z pensją 550 koron i dodatkiem drożyźnianym 330 (razem 880), felczer Mendel Barszcz – 100 koron + 50 (150) i akuszerka Sabina Saar – 300 koron + 120 (420). (przyp. 50 – MHA, Księga protokołów RM w Ostrowcu za lata 1916-1920. S. Saar pracowała jeszcze w latach 50-tych XX w.).
[…]
4 II 1920 r. radny żydowski L. Wacholder postawił wniosek, aby RM uchwaliła na leczenie stałych mieszkańców m. Ostrowca, a będących w stanie biednym bez różnicy wyznań i narodowości kwotę 30.000 koron. Burmistrz Adam Mrozowski wyjaśniał, iż zgodnie z przepisami koszty kuracyjne za żydów wypłacała gmina izraelicka i do zmiany tych przepisów na drodze ustawodawczej miasto nie mogło tego obowiązku wziąć na siebie. Mimo to w głosowaniu wniosek L. Wacholdera poparło 10 radnych (z tego 8 radnych żydowskich). Burmistrz zastrzegł, iż wykonanie tego punku będzie możliwe po konsultacji z Wydziałem Sejmiku Powiatowego w Opatowie.

s. 44-45

[…] Na początku lat 30-tych XX w. pracowali w Ostrowcu lekarze: M. Kwaskowska-Zalewska, Mieczysław Karwacki (wewnętrzny), Dawid Majer (ginekolog, akuszeria i choroby kobiece), Ludwik Maliszewski, N. Milewska, F. Dąbkowski, M. Radźwicka, M. Scheiber (rentgenolog), R. Schiberowa (laryngolog), Adam Wardyński (ul. Staszica 7), Maurycy Abramowicz (ul. Głogowskiego 47), Abram Jeleń (dziecięcy, ul. Stodolna 3), Z. Filus, lekarze dentyści: M. Blicher (ul. Iłżecka), Hilary Malinger, L. Wacholder (Aleja 3 Maja 15) oraz akuszerki: B. Głowacka, L. Klefasińska (ul. Sandomierska), J. Pasterska, S. Saar, H. Zając. […] Do znanych lekarzy ostrowieckich należeli: Maurycy Abramowicz, Róża Goldman, Aleksander Hall, Mieczysław Karwacki, Dawid Majer i Mojżesz Schieber.

s. 46

Na żądanie przemęczonego ordynatora [dr Adama Wardyńskiego] na początku 1922 r. zatrudniono [w szpitalu Zakładów Ostrowieckich] drugiego lekarza Abrama Malingera na 3,5 godzin dziennie.

s. 50

Pierwsze wybory zarządu Kasy Chorych odbyły się w maju 1926 r. Znaczne wpływy zyskali działacze PPS. W skład zarządu weszli jako przedstawiciele ubezpieczonych: Bronisław Zajdler, Jan Pietrzykowski, Zygmunt Szmidt, Marcin Kędziora, Kazimierz Żukowski, Aleksander Reszczyk, Józef Misura oraz Lejzor Beigelman i Icek Zyger, a pracowników: Stafan Świda, Mieczysław Radwan i M. Buchner. Dyrektorem Kasy został działać PPS Adam Mrowiński (z wykształcenia technik), zaś lekarzem naczelnym – dr Aleksander Hall. Lekarzami Kasy Chorych w 1930 r. byli m.in. Abram Jeleń i Feliks Grauberg.

s. 70

Bardzo ciężkie były warunki sanitarne i medyczne wśród ludności żydowskiej. W lutym 1940 r. w dzielnicy zamieszkałej przez Żydów rozprzestrzeniła się rozprzestrzeniła się epidemia tyfusu. Z tego powodu otoczono ją płotem i wprowadzono zakaz opuszczania obszaru zamkniętego za wyjątkiem dwóch określonych godzin w ciągu dnia. Powołano komisję sanitarną do walki z epidemią. W dwóch domach modlitewnych położonych obok synagogi urządzono szpital zakaźny, którym opiekował się lekarz Dawid Majer. Epidemia wygasła dopiero w kwietniu. W czasie kiedy wybuchła wojna w 1939 r. w Ostrowcu Św. byli następujący lekarze żydowscy: Maurycy Abramowicz (ojciec), Abram Jeleń, Ludwik Grabecki, Malinger (choroby wewnętrzne), Malinger (rentgenolog), Kohas Schaffel (pediatra), Majer Dawid (ginekolog).

W międzyczasie dwoma transportami kolejowymi przywieziono do Ostrowca Św. Żydów wysiedlonych z Wiednia. Rozlokowano ich w kilka osadach powiatu opatowskiego. Wśród nich było kilku lekarzy, którzy w zamian za żywność udzielali pomocy medycznej miejscowej ludności. W kwietniu 1941 r. utworzono ostrowieckie getto, w którym umieszczono 15,8 tys. Żydów miejscowych i z okolicznych miejscowości oraz z dowiezionych z innych regionów (m.in. z Poznańskiego). Funkcje opiekuńcze, w tym dotyczące prowadzenia zakładów służby zdrowia, zlecono powołanej przez władze okupacyjne Radzie Żydowskiej (Judenrat). Istniały przypadki udzielania różnorodnej pomocy Żydom przez ludność polską. Centralny Komitet Żydów Polskich Oddział w Ostrowcu Św. przekazał 22 VII 1945 r. Zarządowi Ubezpieczalni Społecznej w Ostrowcu podziękowania „… Ob. Lekarzom i personelowi Ubezpieczalni Społecznej za troskliwą i pełną poświęcenia opiekę nad chorymi żydowskimi znajdującymi się na leczeniu w szpitalu US w Ostrowcu. (przyp. 106 – MHA, Relacja dr Zygmunta Filusa…).

W getcie działał szpital, których ostatnich pacjentów wymordowano w trakcji pacyfikacji w dniu 10 X 1942 r. Część zdrowych zdolnych do pracy Żydów umieszczono w obozie pracy urządzonym niedaleko Zakładów Ostrowickich na łąkach częstocickich. Istniał tam również szpital, działający w bardzo ciężkich warunkach, który dopiero na wiosnę 1944 r. zaczął rzeczywiście pomagać chorym.

czwartek, 25 maja 2023

piątek, 5 maja 2023

Pogłówne

 

Wykaz pogłównego od Żydów z 1662 roku w województwie sandomierskim


Wykaz pogłównego od Żydów z 1674 roku w województwie sandomierskim

Dzięki Kamilowi Kapturowi

środa, 19 kwietnia 2023

Siksa

 


"Kwestia charakteru.
Bojowniczki z getta warszawskiego"
red. S. Chutnik, M. Sznajderman
Wołowiec 2023

"Frania Beatus"
Karolina Sulej
s. 231-258

Portret Frani Beatus (rys. Jakub Kwiatkowski)

wtorek, 18 kwietnia 2023

Schron

 The Bunker

written by Rokhel Guthaltz-Kempinski -Yizkor Book 1971, Page 342 Translated by Pamela Russ

It was a dark Friday, a typical, overcast, Polish, autumn day. Already at dawn, the skies were cloudy. You could feel in the air that a tragedy in town was approaching.

We lived near the cemetery. That morning, we were awoken by hysterical cries of mothers holding small children in their arms, those who had come to the “ohel” [“tent”; monumental tomb] of our Rebbe [rabbinic leader], not to ask, but to plead that nothing bad should happen to our city. There was activity in the cemetery as there used to be on the eve of Yom Kippur.

I was also carried away by the atmosphere and went to the “ohel” as well. Tens of memorial candles were burning, and the “ohel” was crowded. The women's cries went all the to the heart of the heavens. Our mothers sensed the horrible tragedy that was approaching the city. Their cries were able to open not only the seven gates of the heavens, but also thousands of heavens, if only they could have listened. Women cried in otherworldly voices: “Rebbi, this is your city. This cannot happen here! Tear open the gates of the heavenly courts, just as we are tearing your gravesite. We have nowhere else to turn. You are our father!” Sadly, no voice came out of the grave…

The Ostrowiec Jews shared the same fate as the rest of the Polish Jews. There were no Shabbath preparations in the Jewish homes. People were going around as if intoxicated. “What should we do?” This question lay on everyone's lips. Some prepared bunkers, which, in Polish, we called a “schran.”

At that time, there was a hachshara kibbutz [“training farm”] of “Hechalutz” [youth movement training for agricultural settlement in Israel], which was run by a young man from Slonim, Beryl Broide. I would go there often. The kibbutz had connections with Warsaw. Often, I would find messengers from Warsaw with “nice” (non-Jewish) faces.

Also, a group of young people would come into the group: Bashe and Sarah Sylman, Leibel and Avraham Eiger (these were all the Lublin Rebbe's grandchildren), Yisrolik Hermalin, Dovid Shulman [Dawid Szulman], Franie Biatus [Beatus] (from Konin), and others.

At the Sylman's house on Ilzecka Street, the youth, following Beryl Broide's instructions, built a “schran” [hideout]. They cordoned off a room and walled it off with a door. There was a secret entrance – through the roof in the attic. When I came there with Beryl on Shabbath, and they told me to try and find the entrance, there was no way I could do that because it was simply hidden. After that, I never went out of there. That same night, there were rumors that an Aktzia evacuation was about to start.

The “schran” was made up of a large room. We were about thirty people. First, the entire kibbutz – all strangers. Not from Ostrowiec. And then, residents of the city, whose names I still remember:

Rokhel Sylman and her grandchildren Bashe, Sarah, and Yosele; the son of the Lublin Rebbe, and a few daughters-in-law and some grandchildren; and his daughter Mrs. Rubin from Bielsk, and her little boy “Bobush,” an exceptionally beautiful child, who stands before my eyes to this day: a head of dark locks, and two Jewish eyes that reflected all our pain. The child understood the seriousness of the situation even though he was so young. It is noteworthy that he did not cry the entire time, and did not even speak. From time to time, the beautiful Mrs. Rubin turned to her father with a puzzling question: “Tatteshe [dear father], the child!” But the grandfather had nothing to say, and silently just shook his head.

Beryl Broide distributed Molotov cocktails to all of us youths. The older people did not know about this. He would raise up a bottle and say: “They will not take Bobush alive from us!”

In the “schran” [hideout] there was also Yisrolik Hermal and his little sister Sonia and a little brother; there was also the Mendelevitch family from Kielce; Yisrolik Shulman from Szeroka Street; Yecheskel Krongold and his wife.

In the evening, all the young men who worked in the factory left the “schran.” We stayed behind and waited. At dawn we heard the orders of the SS and we understood that the Aktzia had begun.

The “schran” was located on the second floor and it had small windows, so-called “dimnikes” [chimneys]. We covered up the windowpanes, and through the cracks we were able to see what was going on outside. From time to time, we heard shooting, and people's dying cries. We had prepared provisions, but who could think of eating.

After a few days we found out that they were amassing groups of Jews in the courtyard where we were hiding. This allowed us to go out from time to time and mix with other people, get food, and water from the well that was in the courtyard. I want to mention here the warmhearted Jew Mendelevitch from Kielce, who risked his life and went to buy bread for everyone, and brought water for everyone and distributed it.

We were there for almost two weeks. During that time, the Germans searched for hiding places in the house. We heard the German boots and their shouts. They discovered a few hiding places in the house at that time but did not find our “schran.”

The group that had prepared to go to Warsaw in order to join the Warsaw ghetto uprising consisted of, at the head, Beryl Broide, then Bashe and Sarah Sylman, Leibel Eiger, Franie Beiatus (who served as a courier and went back and forth to Warsaw), Yisrolik Shulman, Yisrolik Hermalin. If I have forgotten someone, please forgive me.

Once, Bashe Sylman went into the street during the day. Her appearance was that of a Christian. They grabbed her up, as well as other Christian girls, and sent them to work in Germany. But she escaped the transport and returned to the “schran” where she told everyone what had happened. Her grandmother, Rokhel Sylman, admonished her strongly as to why she had run away from working, where she could have saved herself. But Bashe replied: “Bubbe, I don't want to die with “Christ the king” on my lips!”

I want to mention another important event that took place in the “schran.”

Once, Beryl Broide came in breathless, and said: “Everyone, I promise you that whoever will survive should not forget this: The vice-commandant of the Jewish police put me on the transport with his own hands, but I escaped!”

I think it is my holy obligation to my friend Beryl to fulfill his wish. I am the only surviving person of the “schran.” The rebels [putschists] knew about the activities of Beryl Broide.

Then, they divided up the entire house where we were for the factory workers, so that once again we were left in the street. By chance, I met Shmuel Zhabner in the courtyard, a policeman who lived with his mother in the ghetto, in our house. He told me that our family was hiding in our attic in a “schran.” I told my friends and soon we all went up into the hiding place, and meanwhile, the entire group went to Warsaw. The last two who left were Leibel Rappaport and Dovid Shulman.

The whole group died in the Warsaw ghetto, and we of Ostrowiec also contributed to the bravery and heroism in the Warsaw ghetto uprising. The first one to die was Sarah Sylman, with a weapon in her hand. The day of the resistance uprising is holy for me.

I want to relate an event that is etched in my memory: Leibel Rappaport, 18 years old, Sarah Silman, 17 years old, and Dovid Shulman, 17 years old, went out on a rainy, dark night, to set fire to the marketplace. They took along with them combustible material. They went into Fridlewski's house on Szeroka Market, set fire to the roof, hoping that the wind would blow up the fire. Sadly, the rain put out the fire.

I remember how they came into the “schran” soaked from the rain, and they called out: “Beryl, we lit it up!” How much courage they must have needed to carry out this act.

In the final days, several other bunkers were discovered in the nearby areas. More people came to us. Our place became too popular and would not be able to last much longer. The police became aware of the house. Two policemen came and they chased all of us out. Some were sent off to Treblinka. I remained with the group from the kibbutz. We had another hiding place. Better said, a living grave – in the house of Franie Beiatus, the one from Konin. The entrance was through a bureau. The drawer in the front was sealed shut, unable to be opened. Inside, there was a masked board which could be removed, and that was the entry point to the “schran.” The cabinet looked regular from the outside. When it was opened, it was filled with linens and clothing.

It is also an honor for me to mention Chan'tche Grinblat from Szeroka Street. Holding her child in her arms, she went at the head of all the children of Ostrowiec who were sent to Treblinka. Let it be said here that our Janos Korczak was Chan'tche Grinblat from Szeroka Street.


Thanks Jews of Ostrowiec Memorial Project

sobota, 11 lutego 2023

Cena

Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie
Anna Bikont
Wołowiec, 2022



czwartek, 2 lutego 2023

Lea Balint w Ostrowcu

Fragment książki Lei Balint o dzieciach bez tożsamości w przekładzie z hebrajskiego. Książka ukazała się w 2008 roku w Izraelu. Redakcja polskiej wersji Katarzyna Meloch.

[...] Deszcz zaczął kropić, kiedy przybyliśmy do Ostrowca. Były to szare i denerwujące krople, jak gdyby niewidzialna ręka wylała na nas pomyje przez zatkane sitko. Człapałam w błocie i z ciekawością rozglądałam się wokół siebie. Pomimo brzydkiej pogody, na chodnikach można było widzieć wielu przechodniów stąpających uważnie, aby się nie poślizgnąć i nie wpaść do jakiejś kałuży. Kałuże, których pełno było na chodnikach, wyglądały jak stare, zużyte ścierki.

Próbowałam pokierować szofera w stronę znanych mi ulic, ale on nie potrzebował mojej pomocy. Zaprowadził mnie na dawny rynek, tak jakby już od dawna znał to miejsce, i nawet zwrócił mi uwagę na wysoki betonowy słup umieszczony na środku placu.– To ku pamięci Polaków, którzy oddali swoje życie za ojczyznę – powiedział. – Polaków? – zapytałam zdziwiona. – Do tego miejsca Niemcy sprowadzili Żydów, zanim wysłali ich na śmierć na starym żydowskim cmentarzu. Tam zepchnięto ich do dołów, które przedtem kazano im samym wykopać – odpowiedziałam podniesionym głosem.

– A Żydzi to nie Polacy? – zapytał zaskoczony. – No może nie walczyli tak jak nasi, ale należy im się oddanie szacunku po śmierci tak samo jak innym. Przed Panem Bogiem wszyscy są równi, nie?

Wysiadłam z taksówki i skierowałam się do grupki starszych ludzi zebranych na skraju placu. W przeszłości to był rynek. Dwa razy w tygodniu był tam targ. Rolnicy z pobliskich wiosek przywozili do sprzedaży płody swoich gospodarstw. Teraz plac stał opuszczony i tylko pomnik pamięci w środku rynku ro- bił wrażenie ostatniego zęba, który pozostał w ustach samotnego staruszka.

Zbliżyłam się do grupki starszych mężczyzn i zapytałam:
– Czy ktoś z państwa mieszkał w Ostrowcu przed wojną? – moje pytanie przerwało rozmowę. Otoczyli mnie i patrzyli podejrzliwie.
– Kto pani jest? Skąd pani zna język polski? Czego pani tu szuka? Dlaczego ma pani dwa aparaty fotograficzne? – pytania padały ze wszystkich stron. Kierowca pospieszył mi z pomocą.
– Ta pani jest turystką z Izraela. Żydówką, która urodziła się w Ostrowcu. Szuka ludzi, którzy znali jej ojca.

– A jak się nazywał ten Żyd? – zapytał jeden ze starców, przesadnie prze-ciągając ostatnie słowo.
– Alterman, Mosze Alterman – wtrąciłam.
– Moszik Alterman, ten, który miał skład meblowy! – rzucił staruszek radośnie. Zanim zdążyłam zareagować, podszedł do mnie i silnie potrząsnął moim ramieniem. Potem zatrzymał moją dłoń i przycisnął ją sobie do piersi. Poczułam, że serce starca trzepocze się jak ptak, który wyleciał z klatki. Stałam i przysłuchiwałam się jego biciu.

Moi rodzice w 1938 r.
 

– Wie pani, kto ja jestem? Hamer, Hamer piekarz, a ta, która do nas idzie, to moja żona. Ja byłem piekarzem i w czasie wojny rzucałem przez płot chleb do getta. Dobrze znałem pani ojca. Jaką piękną miał żonę! Słyszałem, że zamordowali ją kilka dni przed zakończeniem wojny. Szkoda, była piękną Żydówką. A co z pani ojcem? Żyje?
– Mój ojciec żyje, ale dziś jest starcem, który po doświadczeniach Auschwitz nie wrócił nigdy do siebie i nie ożenił się po raz drugi – odpowiedziałam wzruszona.

Moi rodzice w getcie, Ostrowiec 1941 r.

– Stefa, Stefa, chodź szybko, zobacz, kogo tu mamy! – zawołał w stronę żony, która zbliżała się do nas ciężkim, powolnym krokiem. I znów musiałam położyć swoją dłoń na sercu staruszki. Kiedy poczuła mój dotyk, położyła głowę na mojej piersi i zaczęła szlochać. Wyciągnęłam z torebki papierowe chusteczki i ocierałam jej łzy. Czułyśmy się, jakbyśmy obie wróciły z pogrzebu kogoś bliskiego.

– Jestem chora na serce i nie wolno mi się denerwować, ale to spadło na nas nagle jak z nieba. Pamiętam panią jako malutką dziewczynkę z czarnymi włosami i błyszczącymi oczami.

Hamer zaprowadził nas pod dom moich rodziców. [...]

Hamer, który śpiesznie szedł po ulicy Kościelnej, wskazał nam domy, które mijaliśmy i opowiadał o ich żydowskich właścicielach. Wymieniał ich nazwiska i dodawał z dokładnością, kiedy i dokąd wyjechali ci nieliczni, którzy pozostali przy życiu. Wielu z nich wyjechało jeszcze do Palestyny, ale większość udała się do Kanady i od czasu do czasu ich potomkowie przyjeżdżają, aby odwiedzić rodzinne strony.

– Teraz zaprowadzę panią na żydowski cmentarz – powiedział. – Tam koło płotu pozostało tylko kilka nagrobków. Większość z nich jest zniszczona, ale jeszcze można odczytać nazwiska. Z pozostałych Niemcy pobudowali chodniki w mieście. Teraz na miejscu cmentarza będzie plac zabaw. Starego buka nie ścięli, a pod nim znajduje się zbiorowa mogiła. Tam są pochowani Żydzi z Ostrowca pozabijani przez SS. – W tym momencie wykonał palcem gest podrzynania gardła nożem.

– Co ja pani powiem, lepiej nie pamiętać tamtych dni. Byłem „piekarzem getta” i podrzucałem Żydom świeży chleb. To był dopiero wyczyn! Nieustannie narażałem się Niemcom. Każdego dnia groziła nam śmierć, ale ja byłem młody i nie bałem się. Znałem wszystkich Żydów z Ostrowca. Litość brała nad małymi dziećmi, chudły z dnia na dzień. Widać było tylko wielkie i czarne jak węgiel oczy.

Żona Hamera, ciężko oddychając, przecierała od czasu do czasu czoło płócienną, pożółkłą chusteczką. Pochyliła głowę w stronę męża i szepnęła mu coś na ucho. – Pani musi koniecznie napić się u nas herbaty. Od kilku godzin pani kręci się w zimnie i jeszcze pewno niczego nie piła. Córka Altermana nie jest przecież codziennym gościem. Może raz na sto lat…

– Niedługo się ściemni i będę musiała wracać do Warszawy – usiłowałam wymigać się od zaproszenia. – Nie, nie, mamy dla pani niespodziankę, wielką niespodziankę. Mieszkamy dwa kroki stąd.Uliczka, w którą skręciliśmy z ulicznych schodów, zdawała mi się znajoma. Wskazałam zardzewiały szyld przybity zaledwie jednym gwoździem.
– Po wojnie mój ojciec tu mieszkał – zaszeptałam do ucha staruszki.
– Ojciec pani mieszkał pod numerem trzynastym, a my pod drugim. Zapraszamy do środka – powiedział Hamer i pociągnął mnie w stronę klatki schodowej.

Wspinając się po trzeszczących schodach poczułam zapach kartoflanki i kiszonej kapusty. Stefa, która jakby zrzuciła z siebie lata i wagę, biegła po schodach jak młoda dziewczyna. Wyciągnęła z palta wielki klucz, otworzyła nim drzwi, które już od lat nie widziały żadnej farby i zapaliła światło. Uderzył mnie ciężki smród, podobny do wyziewów z klatek w ogrodzie zoologicznym, z tą różnicą, że ten był ciepły i wilgotny.

Widok, jaki zobaczyłam, był jakby żywcem przeniesiony z filmów, przedstawiających życie chłopów na opuszczonej wsi we wschodniej Europie. Po prawej stronie pokoju stał piec obłożony kaflami koloru mocnej herbaty. Ze szczeliny między ścianą a piecem wystawały kromki suchego chleba, powpychane między zmięte kawałki gazetowego papieru. Koło pieca stał mały stół, przykryty gazetą, a na nim szklanka herbaty z pływającymi w niej resztkami papierosa. Chleb, z którego wydłubano wnętrzności, otwierał groźnie paszczę, jakby ostrzegał przed ewentualną próbą zrobienia porządku.

Na szerokim łożu, które zajmowało większą część pokoju, leżały porozrzucane w nieładzie pierzyny, poduszki i mnóstwo szmat. Wyglądały jak stare bety, wyciągnięte z ulicznego śmietnika. Na lewej ścianie wisiał drewniany krzyż, a na półce pod nim stał zielony słoik z plastikowym kwiatami. Obok leżała szczotka do włosów i grzebień. Po podłodze wałęsały się dwa białe króliki, jedyne stworzenia w tym pomieszczeniu, które nie wzbudzały odrazy. Ścierpła mi skóra na myśl, że będę piła herbatę z którejś szklanki stojącej na stole i osłodzę ten napój cukrem wyjętym z jakiejś starej szmaty.

– Ja naprawdę muszę już iść, żeby zwolnić kierowcę. Obiecałam, że nie zajmę mu więcej niż osiem godzin – mówiłam – już się ściemniło i moi przyjaciele będą się niepokoić.
– Zaraz, zaraz, jeszcze musi pani zobaczyć najważniejsze… – Hamer jednym dramatycznym ruchem opróżnił małżeńskie łóżko z rzeczy, z całego bałaganu. Zrzucił wszystko na podłogę. Dopiero teraz zobaczyłam oparcie i poręcze łóżka z wiśniowego drzewa, wykonane ręką artysty. Opróżniony mebel wyglądał jak diament na kupie śmieci. W dalszym ciągu nie rozumiałam, co mam wspólnego z tym łóżkiem, ale Hamer nie dał mi się długo zastanawiać.

– To jest łóżko pani rodziców, pochodzi z ich warsztatu. Pani ojciec podarował mi je w zamian za chleb. Pewnego dnia, kiedy przyniosłem pieczywo do getta, jeszcze w czasach, kiedy pozwalano mi tam wchodzić, powiedział: weź pan to łóżko, bo zajmuje za dużo miejsca. Dodali nam do mieszkania jeszcze dwie rodziny i musimy spać na materacach. – Łóżko wziąłem, a materace im zostawiłem, w ten sposób ocaliłem ten mebel z rąk SS-manów.

Wszystko mnie nagle zabolało. Wydawało mi się, że mam gorączkę. Szeptem poprosiłam kierowcę, żeby mnie wyciągnął z mieszkania Hamerów. Kiedy byliśmy już na dole i głęboko odetchnęłam świeżym powietrzem, [...]

Źródło: zapispamieci.pl

niedziela, 15 stycznia 2023

Nabożeństwo i skandal

 



"Nowa Kronika Dorzecza Kamiennej"
 1 grudnia 1929

Dzięki uprzejmości Jacka Kowalczyka.