niedziela, 28 grudnia 2014

"Dziennik" Hindy i Chaniny Malachi


Dziennik Hindy i Chaniny Malachi
wstęp Jan Grabowski, Lea Balint; oprac. Barbara Engelking
[w:] Zagłada Żydów. Studia i Materiały, nr 3, 2007
str. 241-265


Lea Balint, O Autorach

           Chanina urodził się w Ostrowcu w roku 1918. Jego rodzice, Szmuel i Fajga Szermanowie, prowadzili hurtownię tkanin i byli dość zamożni. Ojciec Chaniny zmarł na raka w roku 1938, a matka, z domu Tanenbaum, zmarła w getcie w 1942 roku. Państwo Szermanowie mieli dwie córki i pięciu synów. Najstarsza córka, Ita, wdowa (jej mąż zmarł śmiercią naturalną w 1938 roku), zginęła w Treblince z dwojgiem dzieci. Ester i trójka jej dzieci także zginęli w Treblince. Lejb Leon, jego żona Rywka i syn Szmuel zostali zamordowani przez Polaków, którzy ukrywali ich za pieniądze. Ich córka Pnina, ukrywana przez polską rodzinę Krasa, przeżyła Holokaust. Po wojnie Pnina wyemigrowała do Izraela i została zaadaptowana przez rodzinę w kibucu. Kolejny brat Chaniny – Szaja został zabity przypadkowo przez Amerykanów w ostrzale pociągu przewożącego więźniów z jednego obozu do drugiego pod sam koniec wojny. Jego żona Dwora i ich dwie córki zginęły w Treblince. Chanina, szósty z braci, autor dziennika, ukrywał się za pieniądze u państwa Piskorskich, a w trakcie powstania warszawskiego podawał się za Polaka o nazwisku Jan Wójcik. Jego żona Hinda, także autorka dziennika, przeżyła okupację, ukrywając się w Warszawie na aryjskich papierach. Szlomo, najmłodszy z braci, był kawalerem. Został zamordowany przez członków polskiego podziemia, wciągnięty w pułapkę, kiedy to grupa młodych Żydów chciała przyłączyć się do partyzantki.
          Także rodzice Hindy prowadzili w Ostrowcu sklep z tkaninami. Specjalizowali się w tekstyliach i materiałach do użytku domowego. Oboje zginęli w Treblince.
          Hinda miała trzy siostry. Najstarsza, Frida, przed wojną pracowała jako skarbnik fundacji Keren Kajemet. Wraz z synem zginęła w Treblince. Druga siostra, Bluma, razem z córką zginęła w Treblince. Także jej mąż przeżył Oświęcim, wyemigrował do Stanów Zjednoczonych i tam zmarł. Trzecia córka, Hinda, i jej maż Chanina, autorzy dziennika, przeżyli Holokaust. Hinda była najbardziej utalentowanym dzieckiem w rodzinie, odznaczała się szczególnie w rachunkach. Jej najukochańszą siostrą była Frida. To właśnie ona zdobyła dla Hindy aryjskie papiery, dzięki którym udało się jej wydostać z getta. Frida nie chciała pójść razem z Fridą. Twierdziła, że z obrzezanym niemowlęciem nie ma żadnej szansy na przeżycie poza gettem. Najmłodsza siostra miała na imię Ester. Była niezamężna. Przetrwała Holokaust dzięki aryjskim dokumentom na nazwisko Janina Sipińska. Ukrywała się w Warszawie u ormiańskiej rodziny, państwa Dabadgian, którzy lubili ją bardzo i chcieli, aby została z nimi także po wojnie.
           Chanina i Hinda poznali się w organizacji młodzieżowej, mieli wówczas po czternaście lat. Pobrali się w czasie wojny i chociaż majątki żydowskie już wtedy skonfiskowano, oboje mieli wystarczająco dużo pieniędzy, aby urządzić wesele. Ślub odbył się w getcie 14 lutego 1941 roku, a wesele zorganizowali w następny piątek w sali rady gminy. W sobotę wieczorem wszyscy przyjaciele z organizacji młodzieżowej, rodzina i znajomi tańczyli horę i śpiewali syjonistyczne pieśni. W jakiś czas po ślubie Chanina zaczął przekonywać Hindę, aby uciekła z getta, posługując się fałszywymi papierami na nazwisko Halina Stawiarska, które zdobyła dla niej siostra Frida. Rozumiał, że z powodu semickiego wyglądu i akcentu on sam nie ma żadnej szansy przeżycia poza gettem. Hinda wahała się, nie chcąc rozstawać się z mężem i rodziną, i odkładała ucieczkę całymi miesiącami. Przy pomocy Polki, która obiecała wyszukać jej kryjówkę w zamian za pieniądze, Hinda wyszła z getta po raz pierwszy 9 października 1942 roku, zaledwie dzień przed pierwszą wywózką.


Hinda i Chanina Malachi
Dziennik


          5 października, wtorek 1943 roku
 […]
          Przed wszystkim postaram [się] przypomnieć sobie co zaszło od dn. 9 października 1942 roku, tj. od daty wyjazdu mojego w nieznane, by ustrzec się przed wysiedleniem.

          Było to w piątek, wśród gotowania i pieczenia zostałam oderwana nagle i już o 4-ej p.p. dzięki staraniom Frani wyjechałam z panią Bram jako Halina Stawiarska do Ćmielowa, skąd wieczorem pociągiem miałyśmy dalej jechać do Skarżyska, a stamtąd na Czerniecką [Czarniecką] Górę. Nigdy nie zapomną mojego wyjścia z mieszkania rodziców. Primo, że chciałam się z nimi pożegnać (jedynie Heniek mnie w czoło pocałował, by nie mieć śladu łez na twarzy, ale czułam wychodząc, że każdy płacze i myśli w tej chwili to samo, co ja: czy się jeszcze w życiu zobaczymy? Niestety – z Franią, Kubusiem, Blimcią i Dorką już się więcej nigdy nie zobaczę. Z przyczyn mnie nieznanych p. Bram zdecydowała wyjechać następnego dnia rano, a na noc mnie ulokowała za protekcją jej znajomej dentystki u jednych z państwa na ul. Sandomierskiej, przedstawiając mnie jako warszawiankę, uciekinierkę przed łapankami. Drugiego dnia rano przyszła po mnie pani dentystka, oświadczając, że p. Br[am] wyjechała do Ostrowca na zwiady, bo chce Franię z Kubusiem też tu zabrać, byśmy już razem wyjechali na Czerniecką Górę.

          Ten sobotni dzień spędziłam u pewnej szmuglerki, która mnie zakluczyła i poszła na wieś. Leżałam cały dzień w łóżku, nic nie jedząc i myślałam o moim smutnym losie, próbując siebie usprawiedliwić, że wyjechałam się ratować sama, ale miałam wtedy szaloną chęć wrócić. Wieczorem przyszła po mnie pani Br[am], przywożąc mi z Ostrowca od mamy kilka jabłek. Jak się później okazało, mama jej dała również majtki wełniane, komplet elastyczny, ręcznik kąpielowy itp. rzeczy, które by mi się bardzo przydały, bo jechałam na letniaka, a zaczynało się robić chłodno. Bramowa mi o tym wszystkim nie wspomniała, skarżyła się, że mama nie miała do niej zaufania, bo mąż chciał dać kilka kuponów materiału, a ona nie dała. I tym razem nie wyjechałam z Ćmielowa, ulokowała mnie znowu u jednej kobiety z synkiem, której mąż był w Niemczech na robotach, na ul. Zamkowej 11. Wtedy już straciłam całe zaufanie do mojej przewodniczki, do której przemawiałam jak do matki, a ona tylko chciała wiedzieć, ile pieniędzy mam przy sobie. Byłam w tym miejscu do czwartku rano, był to dzień przed wysiedleniem w Ćmielowie i moja gospodyni się bała trzymać mnie niezameldowaną. Przez te kilka dni p. Bramowa do mnie przychodziła, odkładając wyjazd z dnia na dzień i wydobywając ode mnie na podróż do Ostr[owca] na zwiady coraz to inne drobne sumki. Wiadomości, jakie przychodziły z Ostr[owca], były bardzo smutne. Wysiedlenie się rozpoczęło w niedzielę rano (przyp. 2 – Ostrowiec zamieszkiwało przed wojną około 10 000 Żydów, napływ przesiedleńców i uchodźców spowodował, że w getcie (zamkniętym w lutym 1941 roku) znajdowało się około 16000 osób. Wysiedlenie z getta odbyło się 11 października 1942 roku. Kilkaset osób pozostało w lokalnych przedsiębiorstwach i fabrykach pracujących dla Niemców) i ludzie siedzieli już 3 dni na placu „stalagu” bez jedzenia i picia. Domyślałam się, że teraz już nie ma sensu spodziewać się Frani, bo od piątku nie zdążyła sobie zrobić potrzebnych papierów. Jak już wspomniałam, w czwartek rano już miałam wymówione mieszkanie. Pani Bram mnie posłała wtedy z posługaczką dentystki na pobliską wieś po locum, ale nikt mnie nie chciał przyjąć. Wróciliśmy, zastając drzwi u p. Br[am] zamknięte. Przenocowałam wtedy u tej posługaczki. Nazajutrz w piątek było wysiedlenie w Ćmielowie, a ja nie miałam gdzie być, bo teściowa posługaczki mnie wyprosiła, bojąc się teraz kogoś w domu trzymać i stałam cały czas niedaleko wagonów do których wpędzano nieszczęśliwych. Zaraz po tym poszłam na miasto, spotykając na ulicach kilka trupów i widziałam, jak Polacy umizgują się do żandarmów, by im coś dali z domów żydowskich, a na chodnikach i szosach moc podartych modlitewników. Weszłam do jednego sklepu kupić gęsty grzebyczek, to mi powiedzieli, że „wszystkie gęste grzebyczki zakupili na swoje wszy Żydzi do wagonów” i to z takim zadowoleniem zostało powiedziane.
          Gdy się nareszcie spotkałam z panią Br[am], radziła mi wyjechać na razie do Krakowa, […]

[...] Z Radomia wyjechałam w poniedziałek wieczór z powrotem do Ćmielowa. Muszę tu jeszcze dodać, że spędzając poniedziałkowy dzień sama, bo Marysia była przy pracy, myślałam o tym, dobrze by było, gdybym spotkała (Semky?) (bardzo lojalny SS-man z Ostr[owca], został tu przeniesiony; wyznać też muszę całą prawdę, może on by mi powiedział coś o Ostr[owcu] i poradził, co robić. Idąc właśnie na stację wieczorem, zobaczyłam go, ale mi zabrakło odwagi, by dojść.

[...] pojechałam do Skarżyska, by odpocząć, dowiedzieć się co w Ostr[owcu] słychać i dalej nie myślałem. […] Przypadkowo przechodząc przez most, spotkałam pana Grosmana z Ostr[owca]. On mnie poznał i poinformował, że w Ostr[owcu] akcja jeszcze nie zakończona, ale następnego dnia kazał przyjść do żony na placówkę, to będzie miała dokładne wiadomości, bo wysłali człowieka. W piątek rano poszłam więc na umówione miejsce i dowiedziałam się, że w Ostr[owcu] było i jest jeszcze strasznie, że jest moc trupów, a wśród nich i kilku policjantów. Postanowiłam więc wrócić do Ostr[owca], by się dowiedzieć już całej prawdy i o ile to możliwe połączyć się z Heńkiem. Wiedziałam jedno, że ja za bardzo nienawidzę Polaków, bym mogła wśród nich przebywać. […] W poniedziałek rano, 26 października, przyjechałam do Ostr[owca]. Na zakręcie ul. Kolejowej zobaczyłam policj[anta] Flajszera, prowadzącego robotników do fabryki. Nie mogłam jednak do niego dojść, bo była moc robotników przed fabryczką. Udałam się do /Suniny/[?] do p. Przestraszyła się na mój widok, ale mnie bardzo dobrze przyjęła. Od niej się dowiedziałam, że ani jedna kobieta się nie została; że jeszcze wyciągają ludzi ze schronów; żydzi mają porobione schrony od Rynku do rzeki, mając wewnątrz wielkie zapasy, nawet żywą krowę. Na moją prośbę zgodziła się pójść do miasta z listem, by pierwszemu napotkanemu policjantowi [żydowskiemu] go oddać. Załatwiła mi to, wróciwszy dowiedziała się przede wszystkim, że Heniek żyje, bo policjant, który odebrał list do niego, to powiedział. Gdy [jej] mąż wrócił z fabryki, opowiedział, że robotnicy fabryczki dwa tygodnie spali na placu fabryki, zastrzelono 3-ch na postrach, by wszystko oddali i zebrano ciężkie majątki; a najważniejsze Heniek żyje. Pani Kr. narzekała na mamę, że jej nic nie dała do przechowania, ona by przecież nie zabrał itd. Później się okazało, że nie tylko mama, ale nawet Frania jej dała bieliznę i inne rzeczy. Niespodziewanie o 5 przyszedł pan Głuch[owski] z poleceniem, bym o 6 była na ulicy Polnej. Moja radość nie miała granic. Zaraz wyruszyłam w drogę, na Polnej zobaczyłam placówkę kobiet, prowadzonych przez Wilka. Oszołomiona, z wielkiej radości wpadłam w ich szeregi, włożyłam naprędce chustkę – imitację opaski, […] Grupa, do której się przyłączyłam, była placówkę Jegera, dopiero razem z nimi poszłam do Cegielni, wróciłam do getta dopiero o 8, było już zupełnie ciemno. Pierwszą napotkaną osobę był Pinek Alterman, z którym się serdecznie pocałowaliśmy i poszliśmy na poszukiwanie Heńka. Gdy[śmy] się nareszcie zeszli z Heńkiem, z wielkiej radości aż mnie na rękach zaniósł do domu. Nasz nowy dom było mieszkanie wspólne z 7-oma policjantami – Ber, Alkichen i Sz. Politański, Zyngier, Zajfman, Bronzajt. Nie poznałam nikogo ze znajomych, wszyscy mieli twarze zmienione po tych ciężkich i strasznych przeżyciach. Czułam, że każdy z naszych żonatych współlokatorów patrzy na radość Heńka z zazdrością, oni bowiem wszyscy potracili żony. Jedną tylko noc spędziłam w getcie i mimo swych najszczerszych chęci musiałam się znowu rozłączyć z Heńkiem, bo on tak chciał, bojąc się dalszego wywożenia. […] Wróciłam więc znowu do Ostr[owca] w środę rano, postanowiłam więcej z miejsca się nie ruszać. Heniek się wystarał dla mnie o placówkę razem z Esterą u Mendy. Miałam tam bardzo miłe towarzystwo sióstr Wajsblum, a ofiarą była panna Klajman, która nas bawiła piosenkami i humorem. Po powrocie z pracy było zawsze w domu wesoło, bo każdy dowcipkował i starał się zagłuszyć, by nie pamiętać o tem, co było. Żarło się, piło i bawiło aż do rozpusty, jak naprawdę przed śmiercią, by wszystko dobro tego świata zużyć przed końcem. Bardzo rzadko odwiedzałam rodziców, czego sobie nie mogę darować. Zawsze będąc u nich, musiałam płakać, wspominając naszych kochanych. Ojciec mocno wierzył, że przeżyjemy i nasi ukochani wrócą i wtedy każdy opowie swoje przeżycia przy wspólnym stole. Jedyną ich pociechą był Abram, który się nimi opiekował i co mógł załatwił, będąc policjantem. Mama przyrzekła go zawsze uważać za syna, choćby już Blimka miała nie wrócić, bo co od tego to mama się nie łudziła tak jak ojciec. Serce mnie mocno bolało, gdy widziałam moją wiecznie chorującą matkę idącą w mrozy i śniegi do pracy na szosę. Raz pamiętam rano, gdy się ustawialiśmy, nasza grupa osobno i taty osobno na Sienkiewicza, ojciec nagle doszedł do mnie i zaczął mnie po prostu obsypywać pocałunkami. Później mama powiedziała, że ojciec jej o tym opowiedział – był to szał tęsknoty za utraconymi dziećmi i zarazem upamiętnienie, że jeszcze mnie ma.

          Wśród tego wesołego życia i hulanek zaczęto jednak szeptać o zbliżającym się drugim wysiedleniu. Heniek już zawczasu upatrzył dla mnie 2 miejsca, bym w razie niebezpieczeństwa mogła tam pójść. 10 stycznia nastąpiło drugie wysiedlenie, podczas którego straciłam swoich kochanych Rodziców. […] Została mi jeszcze Eścia, którą Heniek wprost cudem wyratował. Również ojciec mógł zostać, ale nie chciał bez matki. Później się dowiedziałam o tej tragicznej podróży moich Rodziców. Tochterman i Gertner uciekli z wagonu i nam opowiedzieli, że matka była strasznie spragniona, prosiła się trochę śniegu; przez cały czas nic do siebie Rodzice nie rozmawiali. Mamcia Gutholca też wtedy wyskoczyła z wagonu, leżała dłuższy czas w śniegu i sobie odmroziła obie stopy, które zostały jej później amputowane. Gdy myśmy wyjechali z Ostrowca ona leżała po operacji.

          W getcie znowu wróciliśmy do naszego normalnego „życia”. Przeprowadziłam się z Heńkiem na II-gie piętro, dostaliśmy wspólny pokój z Marianem Psajgielwanem i jego żoną Hanką Wurman. Naszymi sąsiadami, którzy przez nas przechodzili, byli Sztajnbaumowie z żonami i Szlamek Rubinsztajn z Bronką Landau. Ja już do pracy nie powróciłam, więc mieliśmy względnie czysto i sama gotowałam najlepsze rzeczy, bo to nam jedynie zostało. Od czasu do czasu widywałam się z koleżankami i czytywałam listy od Stefci, która była już od października w Warszawie. „Atrakcją” były prawie codzienne ofiary Petera i jego kolegów, zabite na placu obok cmentarza. Najwięcej nas poruszył fakt zastrzelenia Gutka Goldwassera z żoną i dzieckiem, którzy padli ofiarą przez Polaka ich dobrego znajomego. Te sceny nam psuły humor tylko na krótko, później znów przy kartach lub restauracjach staraliśmy się w sobie to zagłuszyć. Ale już po II-gim wysiedleniu zaczęto szeptać o skoszarowaniu, tzn. wiedziano, że placówka Zakładów i najwyżej również Jegera zostaną skoszarowane na placu fabrycznym, co groziło wymarciem z głodu, chorób i ciężkiej pracy. Więc kto mógł szukał sobie wyjścia.

[…] Zanim mój wyjazd do Warszawy był naprawdę aktualny, jeszcze przeżyłam radość zmieszaną z zazdrością. Było to, gdy do getta przyszło 100 depesz z Palestyny pd Ostrowczyków, między tymi wiele od ludzi, którzy w swoim czasie uciekli do Rosji. Większa ilość depesz przyszła do rodzin, które już dawno zostały spalone w Treblinkach.
[…]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz