sobota, 9 listopada 2024

Nie tylko


Nie tylko moje życie
Antoni Wielopolski
Ostrowiec Świętokrzyski 2023
tom 1

s.344-345

Uprzemysłowienie Ostrowca powodowało, iż w mieście mieszkało wielu robotników. Przeważała jednak ludność żydowska, zamieszkująca gęstwinę uliczek skupionych wokół rynku. Wracając tamtędy z głębi lasów ostrowieckich do pałacu w Częstocicach, mijało się ten szwargoczący tłum wiecznie gdzieś pędzący lub tylko siedzący na przyzbie malutkich sklepików oraz rozmaitych zapadających się w ziemię warsztacików. Gdy nadchodził dzień targowy pojawiały się tutaj chłopskie wozy otaczane przez targujących się zawzięcie pomniejszych handlarzy. Na stoku wzniesienia nad rzeką Kamienną stał ładny kościół z cmentarzem. Rzadko do niego zaglądaliśmy, jako że Częstocice należały do parafii w Szewnej i tam rezydował nasz proboszcz ksiądz kanonik Gąsiorowski. 

W mieście pracowały dwa duże młyny przemysłowe, z których jeden był własnością dóbr ostrowieckich. Również tartak na Kuźni należał do majątku, pozostając jednak w stałej dzierżawie bogatej żydowskiej rodziny Heine. W Ostrowcu znajdował się również Syndykat Rolniczy, Spółka Rolna oraz mleczarnia, a wszystkie te przedsiębiorstwa były w polskich rękach. Zaangażowano w nie fundusze okolicznych ziemian, z zasady zamożnych właścicieli majątków regionu opatowskiego i sandomierskiego. Natomiast niewielki Bank Ziemiański finansował w umiarkowany sposób gospodarkę rolną w okolicy.

[...]

Wszelkie zakupy na potrzeby pałacu robiono w miasteczku. Pamiętam, że kanonik Gąsiorowski zgłaszał ciągłe pretensje do Babki, że są one dokonywane w sklepach żydowskich, a nie w katolickiej Spółdzielni Kupców Polskich. No, ale cóż? Przecież żydowscy handlarze wypłacali kupującym odpowiednie renumeracje.

s.399-415

MARIAŻE ARYSTOKRATÓW I BANKIERÓW

Dla zrozumienia genezy ostrowiecko-częstocickiej linii rodziny hrabiów Wielopolskich niezbędne jest opuszczenie na jakiś czas pałacu z lat dwudziestych i przeniesienie się do dziewiętnastego wieku w środowisko wspomnianych neofickich rodzin żydowskich finansistów i przemysłowców. Mąż Stefanii, de domo hrabiny Ilińskiej, to w prostej linii potomek jednego z najbogatszych Żydów polskich z XVIII wieku, warszawskiego milioner Samuela Jakubowicza Zbytkowera, który był bankierem dworu króla Stanisława Augusta w schyłkowym okresie Rzeczypospolitej szlacheckiej. To wówczas na terenie Polski rozpoczynają swoją działalność przedstawiciele rodzin Zbytkowerów, Laskich oraz Fraenklów.

Karol Jan (Chaim) Laski, syn Natana pochodzącego z miasteczka Łask, założył w ostatnim ćwierćwieczu XVIII wieku w Warszawie pierwszy bank przy ulicy Bielańskiej 5. Zmarł młodo – przed rokiem 1800. Pozostawił żonę Atalię Józefinę z Jakubowiczów (1776-1850) – córkę wspomnianego przed chwilą, legendarnego bogacza Samuela Jakubowicza Zbytkowera (1727-1801). Mieli dwóch synów – Józefa Ludwika (1793-?) oraz Aleksandra Karola Bernarda (1796-1850). Po śmierci męża Karola Jana (Chaima), bardzo młoda wdowa, bo w chwili śmierci męża nie miała więcej niż 24 lata, czyli wspomniana Atalia Teresa Józefina wyszła powtórnie za mąż za Samuela Antoniego Fraenkla (1773-1833). On z kolei przybył do Warszawy jako urzędnik filii banku Heritiers w Berlinie. Zostawszy mężem wdowy po Karolu Janie Laskim, przejął założony przez niego bank i prowadził go teraz pod szyldem „S.A. Fraenkel”.

Samuel Antoni Fraenkel był obdarzony nieprzeciętnymi zdolnościami organizacyjnymi, które pozwoliły mu na rozwinięcie działalności swojego banku na skalę europejską i stworzenie jednej z potęg finansowych zarówno w Królestwie Polskim, jak i w cesarstwie rosyjskim. W roku 1828 uzyskał dla Banku Polskiego w Warszawie pożyczkę na rynkach zagranicznych w wysokości 52 milionów złotych, był radcą owego Banku oraz przyczynił się do powstania Giełdy Kupieckiej Warszawskiej. Był też członkiem loży masońskiej „Halle der Bestandikeit” w Warszawie.

31 grudnia 1806 roku Samuel Antoni Fraenkel, wraz z żoną Atalią Teresą Józefiną oraz dwiema córkami, Franciszką (ur. 1802) i Joanną (ur. 1805) oraz synem Alfonsem (ur. 1806), a także z dwoma pasierbami, czyli synami żony z pierwszego małżeństwa – Józefem Ludwikiem Laskim (ur. 1793) oraz Aleksandrem Karolem Bernardem Laskim (ur. 1796), przeszedł na katolicyzm, przy czym obaj Lascy zostali ochrzczeni mimo sprzeciwu rodziny nieżyjącego ojca. Samuel i Atalia mieli potem jeszcze troje dzieci – syna Antoniego Edwarda (ur. 1809) oraz córki – Wiktorię (ur. 1811) oraz Atalię Karolinę (ur. 1814) 

Dzięki tym koligacjom Aleksander Karol Bernard Laski (1796-1850) oraz Antoni Edward Fraenkel (1809-1883) byli przyrodnimi braćmi, co dla dalszej historii tej familii oraz dziejów częstocicko-ostrowieckich dóbr ma istotne znaczenie. Ale o tym za chwilę.

Otóż po śmierci w roku 1833 Samuela Antoniego Fraenkla kierowanie domem bankowym przejął jego syn Antoni Edward Fraenkel i czynił to wspólnie ze swoim bratem przyrodnim Aleksandrem Karolem Bernardem Laskim. Obaj zostali współwłaścicielami domu bankowego „S.A. Fraenkel”, którego podwaliny stworzył u schyłku XVIII wieku Karol Laski.

Antoni Edward Fraenkel energią i przedsiębiorczością dorównywał ojcu. Uzyskał w roku 1832 pożyczkę 150 milionów rubli dla Banku Polskiego. W uznaniu zasług otrzymał w 1839 roku dziedziczne szlachectwo Królestwa Polskiego z herbem własnym, a w roku 1854 tytuł barona Cesarstwa Rosyjskiego. Po śmierci pierwszej żony, Berty Morawskiej, ożenił się powtórnie z Aleksandrą von Essen i przeniósł się do Paryża, gdzie w nowo powstającej dzielnicy Champs-Élysées wybudował wspaniały pałac. Wielka uroda żony oraz słynna w całym Paryżu kuchnia ściągały do jego salonów najlepsze towarzystwo.

Natomiast jego przyrodni brat Aleksander Karol Bernard także w 1839 roku uzyskał dziedziczny tytuł szlachecki Królestwa Polskiego za zasługi, jakie wyświadczał rządowi, organizując pożyczki wewnętrzne. Otrzymał też herb „Laski” – w polu czerwonym między srebrną czapką Merkurego na lewo do góry a złotym lwem wspiętym w prawo u dołu czarny pas ukośny w prawo z trzema sześciopromiennymi gwiazdami złotymi. Nad hełmem w koronie półzłotego lwa wspiętego w lewo. Labry czerwone podbite srebrem. Tarczę podtrzymują dwa charty w obrożach. Godło: „Sapienter et Audacter.”

Nowy arcybogaty szlachcic polski pozostawił po sobie z małżeństwa z Bertą z Tischlerów (1802-1870) siedmioro dzieci: dwóch synów – starszego Aleksandra Wiktora Antoniego (1829-1880) oraz młodszego Władysława Karola (1831-1889) oraz pięć córek, które z biegiem lat powychodziły za mąż za Wilhelma Rau, Franciszka Kocha, Augusta du Bros, Edwarda Langhaus’a, Aleksandra de Merola. Mężowie ci byli bogatymi przedstawicielami międzynarodowej finansjery oraz energicznej i kosmopolitycznej warstwy mieszczańskiej decydującej o rozwoju przemysłowym, handlowym i finansowym nowoczesnego społeczeństwa europejskiego drugiej połowy XIX wieku, natomiast potomkowie małżeństw pięciu prababek Laskich opletli licznymi powiązaniami rodzinnymi całą Europę, działając w bankowości, handlu i dyplomacji.

[...]

Wróćmy jednak do przerwanej opowieści o losach bankierskiej rodziny Aleksandra Karola Bernarda Laskiego i jego dwóch synów. On sam zmarł w Akwizgranie w roku 1850, a pochowany został we wspomnianym przed chwilą okazałym neogotyckim mauzoleum na warszawskich Powązkach. Jego starszy syn – Aleksander Wiktor Antoni Laski – był prezesem Banku Polskiego w latach 1862-1863. Po powstaniu styczniowym wyemigrował do Paryża, a następnie do Londynu, gdzie był dyrektorem „Maesterman Banque”, instytucji prowadzącej interesy z Ameryką Południową oraz Indiami. Ożenił się z panną Lisboa, córką markiza Jose de Lisboa, posła brazylijskiego w stolicy nad Tamizą.

Ważniejszą postacią dla rekonstruowanego rodowodu jest natomiast drugi syn Aleksandra Karola Bernarda, czyli Władysław Karol Laski. Szkoły ukończył w Berlinie, uniwersytet zaś w Dorpacie. Po ostatecznym osiedleniu się w Warszawie został wspólnikiem domu bankowego „S.A. Fraenkel”, który ciągle pozostawał w rodzinach Fraenklów oraz Laskich. Był aktywnym uczestnikiem życia elity warszawskiej i petersburskiej finansjery. Zarazem członkiem Rady Szpitala św. Jana Bożego w Warszawie, opiekunem Instytutu Moralnie Zaniedbanych Dzieci, starszym Giełdy Warszawskiej, członkiem Rady Zarządzającej Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej, rzeczywistym radcą stanu. Wreszcie dyrektorem Banku Międzynarodowego w Petersburgu z poborami w wysokości 160 tysięcy rubli rocznie. A także kawalerem Orderu św. Stanisława III klasy.

Władysław Karol Laski 1831-1889. Warszawa 1870,
Fot. [Karol] Bayer


Tenże Władysław Karol Laski poślubił hrabiankę Stefanię Ilińską, wnuczkę Józefa Augusta hrabiego Ilińskiego z Romanowa na Wołyniu, której portret przed chwilą opisywałem. Mariage bankierskiej i arystokratycznej rodziny zaowocował dwójką potomstwa, synem Władysławem Aleksandrem nazywanym Gigi, zmarłym bezżennie w roku 1909 w Częstocicach na paraliż postępowy, oraz córką Marią Bertą Karoliną (1867-1940), uznawaną za wybitnie piękną kobietę, która 29 kwietnia 1885 roku wyszła za mąż za Zygmunta hrabiego Wielopolskiego (1863-1919).

[...]

Dzięki tej umowie, która doskonale pokazuje charakter małżeńskiej transakcji, wspaniale urządzone i o znaczącej wartości dobra ziemskie Ostrowiec i Szewna stanowiące posag Marii Laskiej znalazły się w rodzinie Wielopolskich. Władysław Karol Laski, ofiarowując ten majątek swojej córce Marii, wyłączył jednak z darowizny zakłady przemysłowe oraz osadę fabryczną Klimkiewiczów, dla których zostały założone odrębne księgi wieczyste.

Trzeba dodać, że kilka lat wcześniej, 9 sierpnia 1880 roku, na mocy kontraktu zawartego w Warszawie całość tych dóbr Władysław Karol Laski odkupił od swego „przyrodniego” stryja Antoniego Edwarda Fraenkla. Był on bowiem, jak opisałem to wcześniej, przyrodnim bratem ojca Władysława Karola Laskiego. A jaką drogą trafiły one do Fraenkla? To także ciekawa historia świadcząca o powiązaniach między warszawskimi finansistami. Dobra Ostrowieckie przechodziły w posiadanie Fraenkla w dwóch etapach. Najpierw połowę dóbr sprzedał w roku 1867 domowi handlowemu „S.A. Fraenkel” Julian Łubieński. Był on synem Henryka Łubieńskiego, który będąc wiceprezesem Banku Polskiego, zakupił je od Abrahama Cohena. Drugą połowę Łubieński sprzedał w roku 1869 już bezpośrednio samemu Fraenkelowi, który był przecież właścicielem wspomnianego wyżej domu handlowego. W ten sposób całość rozległego majątku o bardzo zróżnicowanej strukturze gospodarczej znalazła się w rękach jednego właściciela. Były tu liczne folwarki rolne, bardzo rozległy obszar leśny oraz zakłady przemysłowe. Będąc posiadaczem całości dóbr, Fraenkel stworzył w Ostrowcu dobrze funkcjonujący kompleks złożony między innymi z huty Klimkiewiczów oraz cukrowni Częstocice. On także zlecił w roku 1871 Leandro Marconiemu zaprojektowanie pałacu w Klimkiewiczowie, czyli późniejszego częstocickiego, w którym po ślubie zamieszkało małżeństwo hrabiostwa Zygmunta i Marii Wielopolskich.

W ten sposób, mieszkając w pałacu częstocickim oraz poruszając się po rozległych ostrowieckich dobrach, nie można było ani na chwilę zapomnieć o neofickich bankierach Fraenklach oraz rodzinie bankierów Laskich, która skoligacona została przez małżeństwo z odwieczną tradycją rodu Wielopolskich. A także nie pamiętać o znaczącej tradycji rodu hrabiów Ilińskich dla tworzącej się w dobrach ostrowieckich linii rodowodowej hrabiów Wielopolskich, kontynuowanej przez potomków wnuka Margrabiego, czyli Zygmunta Wielopolskiego, do dnia dzisiejszego.

[...]

s. 422

Na jednej ze ścian wisiał olbrzymi gobelin. Oceniano go jako cenne XVIII-wieczne dzieło. Przedstawiał scenę ofiarowania Izaaka przez Abrahama. W jednym z rogów gobelinu wyhaftowany był po hebrajsku jakiś napis. Kiedy mój Ojciec chciał skłonić kupca leśnego Heinego do objaśnienia, co ten napis oznacza, Żyd jakoś się wymigał. Później dowiedziano się, że słowo z gobelinu znaczy „Jahwe”, a żaden Żyd nie mógł go wymówić przed gojem. W roku 1924 dwukrotnie podczas mojej obecności w Częstocicach pojawiali się jacyś panowie, proponując Babce Mary kupno tego gobelinu za niezłą kwotę. Jeden z nich był bardzo elegancko ubrany, mówił słabo po polsku i był niesłychanym rudzielcem z głową czerwoną jak marchewka. Gobelin pozostał tam, gdzie był.

[...]

s. 537-538

Rejon dóbr zwany Na Kuźni był to zespół budynków stanowiących ośrodek administracyjny całości rozległych ostrowieckich obszarów leśnych. Przy nadleśnictwie mieścił się obszar Bieliny obejmujący swym zasięgiem rewiry – Bieliny, Rzeczki, Zwierzyniec i Piaski. Na Kuźni mieszkał w ładnym pałacyku nadleśniczy, a obok w zespole drewnianych domków leśniczy, buchalter, a także pracownik zajmujący się łąkami, gdyż do majątku przynależał spory ich obszar leżący przy rzece Kamiennej. Znajdował się tu także młyn, zawsze wydzierżawiany, a wreszcie sprzedany panu Reklewskiemu, oraz tartak, ostatecznie po długoletniej dzierżawie także wykupiony przez żydowskich kupców handlujących
drewnem.

Wincenty Reklewski nieopłacalny dotąd młyn rozbudował, zakładając przy nim piekarnię. Był dziwakiem. Jako właściciel Mirgonowic, Szwarszowic, Linowa i kilku innych folwarków objeżdżał swoje posiadłości bryczuszką w jednego konia, odziany po chłopsku, w maciejówce z lakierowanym daszkiem. Ale jak było widać, dobrze gospodarował, bo dokupywał kolejne kamienice w Warszawie. Po uruchomieniu piekarni rozwoził pieczywo na wózku z napisem „Młyn i piekarnia Reklewski na Kuźni”. Przypadkowo byłem świadkiem, gdy przyjechał malutką bryczuszką do Częstocic, oferując dostawę swojego pieczywa na potrzeby pałacu. Stał w swoim zwykłym stroju przed Babką, trzymając w ręku najzwyklejszy bat. Przypuszczalnie nic z transakcji nie wyszło, gdyż Żydzi ostrowieccy trzymający od lat w swych rękach dostawy do majątku nie dopuścili do zawarcia proponowanej dostawy, oferując zapewne lepsze warunki finansowe. A może stało się tak dlatego, iż bułki pana Reklewskiego były gliniaste i po krótkim czasie wprost nie nadawały się do zjedzenia. W każdym razie mnie jego bułki nie smakowały. Były rzeczywiście ziemiste i nie mogły konkurować ze świetnymi bułeczkami wypiekanymi w którejś piekarni w Ostrowcu. Oczywiście według wygórowanych standardów panujących wśród mieszkańców pałacu.

[...]

s. 551-552

Mimo panującego porządku w administracji i wzorowym zarządzeniu uprawami leśnymi, zwłaszcza przez systematyczne zalesianie poręb, sprzedaż lasu, czyli tak zwanej poręby rocznej, odbywała się w sposób zupełnie prymitywny. Takie transakcje wskazywały, jak mało właściciele interesowali się możliwościami prawidłowej sprzedaży drewna. Chodziło im bowiem o jak najszybsze otrzymanie pieniędzy, naturalnie bez zbytniego kłopotu, czyli wyręczając się nadleśniczymi, plenipotentami czy zarządcami. Nie zastanawiali się, ile na tym tracili. Zwłaszcza nie ciekawiły ich pomniejsze i bieżące sprzedaże, a tutaj byli najbardziej obskubywani i to w sposób tak zorganizowany, że wszystko wydawało się przebiegać w jak najidealniejszym porządku. Stwarzało to wspaniałe pole do działania administratorom i kupcom żydowskim, trzymającym w rękach w Kongresówce i po roku 1918 cały handel drewnem. Obie grupy doskonale się porozumiewały, naturalnie na niekorzyść właściciela. W sumie była to uświęcona manipulacja, zadowalająca sprzedającego, gdyż szybko wręczano mu gotówkę. Przy takiej defraudacji w wielkim stylu nikt w mordę nie dostawał, a przecież byli to ci sami, którzy przy pomniejszych nieuczciwościach szafowali chętnie tą metodą karcenia innych łasych na cudzy dobytek.

W mieście Ostrowcu jedynymi kupcami leśnymi byli bracia Heine, którzy od lat załatwiali leśne interesy pałacu. Zawsze byli na miejscu, zawsze do dyspozycji, bogacąc się z roku na rok. Nabyli wreszcie dzierżawiony tartak na Kuźni. Kupowali też liczne działki na parcelowanych Bielinach. Potrafili wypatrzeć też parcele w mieście należące od lat do dóbr Wielopolskich, o których właściciele nic nie wiedzieli i od ręki je nabywali. Pamiętam tych trzech braci, w jarmułkach z olbrzymimi patriarchalnymi rozłożystymi brodami. Byli oni bardzo wytworni, posiadali elegancko skrojone chałaty, latem jasnopopielate. Ale zawsze po ich pobycie w pałacu pozostawał charakterystyczny zapach, o którym mówiono, że pochodzi od ryb jedzonych na słodko. Przybywając w interesach i wiedząc, że w pałacu pojawiło się młode pokolenie, przywozili ze sobą pomarańcze. Byli chętnie widziani jako handlowi partnerzy, gdyż zawsze mogli służyć zaliczkami na przyszłe poręby albo wypłacaniem określonych, a niemałych sum „a conto” placów, które dopiero w przyszłości miano parcelować. A kiedy już przywozili do pałacu pieniądze „za poręby”, umieszczone one były w malutkich walizeczkach wypełnionych równo ułożonymi paczkami dolarów. Tak działo się po kryzysie walutowym, gdy wszystkie większe transakcje przeprowadzano w obcej walucie.

[...]

s.571-572

Pod koniec lat dwudziestych Babka Mary, pozostająca od lat pod stałym naciskiem finansowym swoich dwóch synów oraz córki i jej męża, przystąpiła do stopniowego likwidowania majątku jako całości. Był to okres szalejącego kryzysu finansowego na świecie, który odbił się i w Polsce bardzo wyraźnie. Kończyła się era doskonałych interesów, zapanował brak gotówki na rynku i wszyscy przyzwyczajeni do rozrzutnego życia oraz korzystania z łatwo uzyskiwanych bez pracy pieniędzy poczuli się zagrożeni. Na pewno inicjatorem likwidacji dóbr ostrowiecko-częstocickich był nadleśniczy Mikusiński, długoletni plenipotent Babki i właściwie jedyny ich administrator. Nie widział szczególnego sensu mordowania się w nadchodzących ciężkich czasach ze sprawami, które nie mogły już być dla niego złotym interesem. Poza tym wszyscy zainteresowani dążyli do tego, by jak najprędzej posiąść należne im części majątku, sądząc, że zrobią na tym doskonały interes. Ale w momencie rozpoczęcia spadkowych podziałów w roku 1930 sytuacja finansowa dóbr była bardzo trudna. Kryzys odbił się katastrofalnie na cenach drewna, gdyż Rosja bolszewicka, pierwszy raz po zakończeniu wojny, rzuciła na rynek europejski wspaniałe drewno sprzedawane po dumpingowej cenie. Handel ostrowieckimi porębami był zdominowany przez kupców Heine, którzy w dogodnym dla siebie momencie zbankrutowali. Naraziło to Babkę Mary na poważne straty finansowe, gdyż okazało się, że podżyrowała Heinem weksle, a wcześniejsze zapłaty za poręby otrzymywała niewypłacalnymi papierami. Jeden diabeł wie, jak to było zorganizowane. No, może Mikusiński i sami Heine. Jednak, skutkiem tego, właścicielka Częstocic została obciążona znacznymi kwotami wynikającymi z podpisanych swego czasu, a obecnie bezwartościowych weksli. Były zwykłym świstkiem, na którym jedyną wartością był podpis Babki. Następne obciążenie to skutki zwłoki w płaceniu należnych podatków, a ta kwota rosła błyskawicznie z powodu naliczanych odsetek. Zarazem Babka Mary nie ograniczyła w żaden sposób wydatków oraz nie potrafiła skończyć z nieustannym finansowaniem swoich podstarzałych już dzieci. Zamiast tego uparcie powtarzała jej ulubione powiedzenie o dawnych czasach dobrobytu – „q’alors en avait tant d’argent, qui on jettait par la fenetre”, co znaczyło – „miano wtedy tyle pieniędzy, że je wyrzucano przez okno”. Nikt wówczas nie pomyślał o oszczędzaniu i pomnażaniu dóbr trwałych, choćby przez kupowanie pomniejszych folwarków członkom najmłodszego pokolenia, co czynili wszyscy zapobiegliwi sąsiedzi. A teraz zaległości i bieżące wydatki regulowano, „wyrzucając przez okno” własne dobra, bo oddając wierzycielom całe połacie majątku, przeznaczane następnie do parcelacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz