piątek, 17 listopada 2017

Polacos


Anna Pamuła
„Polacos. Chajka płynie do Kostaryki”
Wołowiec 2017

str. 31
[…]
          Tak jak Montvelisky na przelomie lat dwudziestych i trzydziestych jeszcze kilunastu polskich Żydów przypłynęło do Kostaryki z Kuby. Byli to między innymi Beniamin Cyranowicz Dorfman, krawiec z Ostrowca, Herman Marmelsztejn Lazar, handlarz z Grabowca (jego mieszkanie w Kostaryce, na piętrze nad sklepem, przez kilka lat pełniło funkcję Centro Israelita – tam młodzi Żydzi spotykali się, grali w karty, modlili się w szabat i wszystkie święta) i Izaak Sunikowski, późniejszy przyjaciel poszukiwacza złota i komunisty Jaimego Goldenberga.
[…]

str. 115
          - W porcie pełno było Żydów z całej Polski. Płynęli we wszystkie strony świata. Do Ameryki, Kolumbii, Argentyny, Kanady. Spotkaliśmy tylko jedną rodzinę, która wybierała się do Kostaryki. Flikierowie byli z Ostrowca. Bardzo się do tej pory przyjaźnimy, to nasi hermanos de barco.
          Dawid opowiadał mi wielokrotnie o braciach i siostrach ze statku. O tym zjawisku pisał też Horcio Vazquez-Rial, argentyński pisarz: „ Język jidysz stworzył wyjątkowe słowo, które definiuje przyjaźń zawartą w trakcie ucieczki z Europy: szifbruder, hermano de barco. Te przyjaźnie, z reguły wiążące na całe życie, były charakterystyczne dla masowych migracji. Brat ze statku stawał się wujkiem dla dzieci wychowywanych na drugim końcu świata”.
          - Podróż do Kostaryki trwała długo, czasem miesiąc czy półtora. Razem się jadło i spało, pożyczało pieniądze na nowe życie i snuło plany. Na statku spędziłem trzy tygodnie, grając w berka z moim kuzynem Moszkiem i córką pani Flikier, Ruchlą. Siedemdziesiąt lat później, gdy spotkałem ją w supermarkecie, żartowała z kasjerką: „Z tym panem płynęłam z Polski do Kostaryki. Pamiętam, że bez przerwy ciągnął mnie za włosy!”. Przez całe życie wspominaliśmy naszą przeprawę, był to zawsze nasz ulubiony temat rozmowy.
[…]

str. 119-120
[…]
          Jedną z nich [taksówek] tego samego dnia [8 lipca 1937 r.] jechali Dawid z mamą oraz pani Flikier z dwiema córkami, Chaną i Ruchlą. […] Dawid był w samochodzie po raz pierwszy w życiu. Nie mógł się nadziwić, że w środku grało radio.
          - Syme Flikier, moja nowa ciotka, poprosiła mamę, by pojechała z nią do Paryża. Sama się bała, a bardzo chciała odwiedzić brata.
 Dawid był w stolicy Francji przez dwa lub trzy dni. Nie mieli dużo czasu, statek do Kostaryki odpływał z portu Boulogne-sur-Mer 10 lipca.
          - Nie znaliśmy dokładnego adresu. Po dwudziestu minutach wjechaliśmy w labirynt wąskich uliczek, które pięły się coraz wyżej. Ludzie wychodzili z domu zobaczyć, kto to jedzie, pomyślałem, że pewnie rzadko przejeżdżają tędy taksówki. Kluczyliśmy jeszcze dwa, trzy kilometry, było coraz mniej latarni, ulice coraz bardziej zaśmiecone. Zatrzymaliśmy się by zapytać o drogę, i nagle pani Flikier zaczęła machać gwałtownie rękami, krzycząc: „To mój brat! To mój brat!”. Zabrał nas do domu. Kamienica była zaniedbana. Mieli jeden pokój z kuchnią, w której jedliśmy i piliśmy. Dorośli ciągle powtarzali: Hitler to, Hitler tamto. Ja bawiłem się z dziećmi mówiącymi jidysz. Potem spaliśmy w piątkę na jednym łóżku, słuchałem jak mama mówi ciotce szeptem: „Jakie to dziwne, że twoja bratowa nie nosi peruki!”. Rano pani Flikier uścisnęła swojego brata po raz ostatni w życiu. Kilka lat później cała rodzina wywieziona została do obozu.
           Byłam ciekawa, gdzie dokładnie w Paryżu przebywał Dawid. Zapytałam o to Jeana Birenbauma, którego rodzice przyjechali do Paryża w latach dwudziestych z Piotrkowa Trybunalskiego.
          - Brat pani Flikier mógł mieszkać w Belleville – zgaduje. – Tam mieszkali najbiedniejsi Żydzi, nowi imigranci z Europy Wschodniej. Stanowili dwanaście procent społeczności. Połowa nie miała dokumentów. Mieszkania były tanie. Ulice wąskie: jedenaście i pół metra szerokości, w innych dzielnicach Paryża o pięć metrów więcej, kocie łby nierówne. Żydzi pracowali w domach, byli spodniarzami, prasowaczami, mechanikami, krawcami. Część trudniła się handlem obwoźnym. Szybko zapomnieli język polski, na ulicach było słychać tylko jidysz i coraz częściej francuski, bo chcieli się szybko integrować. Nikt nie wspominał o Polsce, to była przeszłość. Rozstania gwałtowne, tym bardziej trudne, bo wielu Żydów Polskę kochało. Teraz stała się dla nich ziemią wyklętą i tylko nowi imigranci przypominali o minionym życiu. To oni przywozili plotki ze sztetli i informacje o zbliżającej się wojnie, jak pani Flikier i mama Dawida.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz