"Szumiały nam świętokrzyskie Jodły"
Marian Tadeusz "Bończa" Mazur
Katowice, [l. 80.]
s. 76-77
Mieszkał w Ostrowcu już przed wojną,
w narożnym domu przy ulicach Jana Kilińskiego i Legionów - Żyd z
pochodzenia Szpigiel, który miał żonę Niemkę. Dziwił wszystkich
fakt, że Niemcy pozostawili go w spokoju. Nie został rozdzielony z
rodziną ani nie musiał mieszkać w getcie, a to było sprawą
raczej nie spotykaną. Na domiar złego, zostawiono go w spokoju
również po likwidacji getta.
Oficjalnie pełnił on funkcję
jakiegoś inspektora miejskiego oddziału straży pożarnej, ale dużo
czasu spędzał też, przebywając w pobliskiej komendzie
żandarmerii.
Sprawę należało zatem wyjaśnić, a
w wyniku tych wyjaśnień – wydano na Szpigla wyrok śmierci.
I tutaj jestem zmuszony do odstąpienia
od dotychczasowego sposobu opisywania zdarzeń, ponieważ sprawa
zaczęła mnie dotyczyć osobiście.
Otóż nasz grupowy „Rawicz”,
zwrócił się do naszej trójki z propozycją wykonania tego wyroku.
Piszę o tym dlatego, że byłaby to dla mnie i kolegów, pierwsza
tego rodzaju akcja. Ci, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji,
chyba doskonale wiedzą, czy to łatwo jest się na coś takiego
zdecydować. Przecież, to zupełnie nie tak, jak bywa w otwartej
walce z wrogiem, tam odczuwa się raczej wielkie uniesienie i nie
myśli się o zabitym wrogu – ale tak na „zimno”? Niemniej cała
nasza trójka wyraziła zgodę, bo czyż można było inaczej?
Przebieg akcji zaplanowany został
następująco: „Skała” - Leonard Świątek został ustawiony na
rogu ulic Aleja 3-go Maja i Kilińskiego, z zadaniem
zasygnalizowania, że Szpigiel nadchodzi swoją zwykłą drogą,
zmierzając tuż przed godziną policyjną do domu, a następnie
ubezpieczenia akcji. Natomiast ja i „Gołąb” - Kazimierz Rosół,
czekaliśmy na niego tuż przy domu i tam miał być wyrok wykonany.
Niestety, czekaliśmy przez dwa dni z
rzędu nadaremnie. Nie wiadomo z jakich przyczyn zmienił on swój
czas powrotu, a godzina policyjna i bliskie sąsiedztwo żandarmerii
– zmuszało nas do opuszczania stanowisk. Zostaliśmy za naszą
nieudolność porządnie zrugani przez „Rogacza” i zabrano nam tę
akcję, z czego, tak szczerze mówiąc, byliśmy raczej zadowoleni.
Niemniej nasze „wystawanie” na
ulicy też się trochę przydało, bo w dwa dni później, „Rogacz”
i Adam Kmiecik wraz z innymi – przyszli w nocy do Szpigla, już do
mieszkania i zabrali go ze sobą na zamarznięte stawy „Głowackiego”.
Tam został on zlikwidowany, a ciało dla zatarcia śladów zostało
wrzucone do przerębli – został odnaleziony dopiero na wiosnę.
Ten przypadek przypomina mi jeszcze
jedno zdarzenie, trochę się z tym wiążące.
Niesamowicie w tym czasie zabagnione
tak zwane „Łąki Denkowskie” przecinała bocznica kolejowa toru,
który prowadził do cegielni i browaru. Pewnego razu otrzymaliśmy
polecenie, by na wyznaczone miejsce nasypu tego toru, obok otoczonego
wokół bagniskiem lustra wody – nanosić duży zapas ciężkich
kamieni.
Nosiliśmy te kamienie z odległości
około 1,5 kilometra, klnąc na czym tylko świat stoi, głupie
pomysły, bo komu to było potrzebne?
Po pewnym czasie, uzyskaliśmy
wyjaśnienie, że kamienie te są potrzebne na wypadek, gdyby trzeba
było się kogoś pozbyć w sposób dyskretny, tak aby nie spowodować
represji ze strony okupanta. Podobno w jednym przypadku okazały się
one potrzebne.
A żyją Szpigle chyba nadal w Ostrowcu
OdpowiedzUsuńProszę nie utożsamieć tak łatwo po nazwisku. W Ostrowcu żyła też inna rodzina Szpiglów. Na Czystej (wtedy Legionów) miała kamienicę. Mazur myli te osoby. Fragment ten przytaczam, by m.in. pokazać jak historia Żydów ostrowieckich jest zakłamana
OdpowiedzUsuńSuper wpis. Pozdrawiam i czekam na więcej.
OdpowiedzUsuń