Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2004
str. 11-12
"Urodziłem się w
Ostrowcu Świętokrzyskim, przemysłowym miasteczku w
południowo-wschodniej Polsce, położonym między rzeką Kamienną i
Młynówką. Było to typowe shtetl, nie za duże, ani nie za małe.
Akta miejskie podają, że już w 1765 roku mieszkało tam 717 Żydów;
a w 1815 było ich 903 – prawie 60% całej populacji liczącej 1512
mieszkańców. Według spisu powszechnego z 1921 roku, ich liczba
wynosiła 10 095, a z początkiem lat trzydziestych dwudziestego
wieku osiągnęła około 17 tysięcy. Wśród Żydów z Ostrowca
znajdowało się kilku bogatych wytwórców, lecz większość była
uboga – zaliczali się do niej domokrążcy, rzemieślnicy, krawcy
i szewcy, z trudem wiążący koniec z końcem. Duży odsetek
stanowili właściciele straganów i drobni sklepikarze, którzy
prowadzili handel na rynku. Dni targowe przypadały dwa razy w
tygodniu, w poniedziałki i czwartki, kiedy nadciągali chłopi z
okolicznych wsi, aby sprzedawać na rynku swoje towary. Kiedy pod
koniec dnia odjeżdżali do domu, ich wozy załadowane były towarem
zakupionym od żydowskich handlarzy.
Większość ostrowieckich
Żydów była bardzo ortodoksyjna. Zgodnie z tradycją przekazywaną
z pokolenia na pokolenie, za dnia ciężko pracowali, a wieczorami
studiowali Torę. W 1888 do miasta przybył nowy duchowy przywódca,
rabin Mejer Jakiel Halawi Halsztok. Wielbiony przez swoją
społeczność za czynione dobro, wkrótce dał się poznać także
poza granicami Ostrowca jako człowiek dużej mądrości i prawości.
W początkach dwudziestego wieku zasłynął w świecie żydowskim
jako „ostrowiecki rabin”. Utrzymał ten tytuł do dnia swojej
śmierci w 1929 roku, osiągnąwszy wiek 79 lat.
Mój dziadek, Chaim
Rosenberg urodził się w bogatej ostrowieckiej rodzinie. Był
właścicielem gospodarstwa rolnego i młyna. Jego syn Froim (później
Frank), a mój ojciec, urodził się w tym gospodarstwie. W młodości
rodzice wysłali go do słynnej Jesziwy w Wilnie, gdzie studiował
Torę. Tam stał się bardzo religijny, modląc się z takim zapałem,
że bardziej przypominał aktora, śpiewnie deklamującego swoje
kwestie, niż kogoś odmawiającego modlitwy. A jakiż piękny głos
miał ten Froim! Był tak niezwykły, że ludzie przystawali na
zewnątrz synagogi podczas najważniejszych żydowskich świąt, po
to tylko, żeby usłyszeć jego śpiew.
Dzięki rodzinnej fortunie
Froim nie musiał iść do pracy po powrocie do Ostrowca, lecz mógł
spędzać większość czasu w synagodze na studiowaniu świętych
ksiąg. Jednakże, kiedy spalił się młyn, stracił on źródło
dochodów i musiał znaleźć inny sposób zarobkowania. Wkrótce
ożenił się z Brandlą Flicker, piękną młodą dziedziczką
bogatej ostrowieckiej rodziny, której posag był na tyle duży, że
umożliwił mu otwarcie własnego biznesu, polegającego na handlu
owocami z importu i słodyczami.
Po ślubie młoda para
wprowadziła się do domu rodziców Brandli. Przyszedłem na świat w
tym domu 5 marca 1908 roku. Chociaż byłem zdrowym dzieckiem,
urodziłem się z drobnym wrodzonym defektem – brakowało mi dwóch
palców u lewej ręki.”
str. 18-19
"W Ostrowcu mieszkałem
z moją babką ze strony ojca, spędzałem także dużo czasu z
ciotką Miriam Rapaport, której mąż Moisze pomógł mi odzyskać
spadek po babce ze strony matki. Nagle zyskałem zabezpieczenie
materialne i rodzina doszła do wniosku, że powinienem się ożenić.
Nie upłynęło wiele czasu, jak znaleźli dla mnie odpowiednią
szidoch (partię). Wybrana przez nich dziewczyna miała na imię
Hinda i była siedemnastoletnią córką Arona i Perl Tochtermanów.
[…]
Pobraliśmy się w 1931 roku. Po ślubie zamieszkaliśmy w
jednym z pokojów w domu jej rodziców, dzieląc pierwsze piętro z
dwoma braćmi Hindi, Szloimem i Chielem, oraz siostrą Tobą. Po
zamieszkaniu tam podjąłem się pracy dla teścia, który był
właścicielem Zakładów Cukierniczych Esperanto, fabryki słodyczy
z długoletnią tradycją, mieszczącej się na parterze naszego
budynku.
Tochtermanowie byli znaną
i szanowaną ostrowiecką rodziną, bardzo religiją i bardzo
szczodrą. Co piątek zapraszali na obiad jakiegoś biedaka z ulicy.
W każdy Szabat rano, przed pójściem do synagogi, jedliśmy
specjalne śniadanie składające się z jajek i chleba z masłem
posypanego siekanym szczypiorkiem i cebulą. W Szabatowe popołudnia
nasza rodzina miała zwyczaj składania wizyt krewnym mieszkającym w
naszym miasteczku. Życie było proste i harmonijne i płynęło bez
żadnych prawie zmian z roku na rok.
W 1933 przyszło na świat
nasze pierwsze dziecko – córeczka, którą nazwaliśmy Brandla na
cześć mojej matki. W dwa lata później, 27 lipca 1935 roku urodził
się nasz syn Jakub (później zmienił imię na Gerald).
Zakłady Cukiernicze
Esperanto były dobrze prosperującą firmą rodzinną, która
odniosła jeszcze większy sukces po 1936 roku, kiedy wprowadziłem
na rynek nowy typ cukierka, podobnego do cukierków marki Lifesaver.
Musieliśmy rozwinąć firmę, by móc produkować te i inne cukierki
w ilości wystarczającej do pokrycia zapotrzebowania całego kraju.
Po wykupieniu kawałka ziemi na peryferiach miasteczka, wybudowaliśmy
nowy dwukondygnacyjny budynek, który był gotowy do zagospodarowania
w 1937. Fabryka, wyposażona w najnowocześniejsze maszyny i
urządzenia, mieściła się na parterze. Na piętrze znajdowało się
kilka mieszkań, z których jedno zajęliśmy my, a drugie
wynajęliśmy."
str.21-22
"Wczesnym rankiem 7
września 1939 roku niemieckie wozy pancerne i czołgi wtoczyły się
do Ostrowca. Natychmiast po zajęciu miasta przez nazistów, duża,
licząca 200 uczniów szkoła hebrajska zamknęła swe podwoje.
Wkrótce SS powołało do życia Judenrat, Radę Żydowską, zlecając
jej pobieranie kontrybucji od ludności żydowskiej i konfiskatę
mienia.
Niespodziewanie na samym początku Niemcy byli całkiem
przyjaźnie do nas nastawieni. Nie tylko pozwolili nam na prowadzenie
fabryki – oczywiście, po przekupieniu ich zwierzchników drogimi
prezentami – ale również zgodzili się nam dostarczać cukier i
inne niezbędne do produkcji składniki. Musieliśmy tylko
odprowadzać pewien kontyngent słodyczy dla ich żołnierzy.
Byłem realistą i
wiedziałem, że nasze dni są policzone i że prędzej czy później
do zarządzania fabryką zostanie wyznaczony Treuhänder,
nadzorca nie będący Żydem. Aby pozyskać osobę godną zaufania,
mającą w końcu przejąć naszą fabrykę, zwróciłem się do pani
Kwiatkowskiej, żony poborcy podatkowego. Na krótko przed wybuchem
wojny ona i jej mąż byli naszymi lokatorami. Kiedy pan Kwiatkowski
został przeniesiony do innego miasta, którego nie lubił, poprosił
mnie, abym użył swych wpływów w radzie miasta i załatwił mu
przeniesienie z powrotem do Ostrowca. Na moją prośbę radni miejscy
wystosowali pismo do władz podatkowych, w którym było napisane, że
usługi pana Kwiatkowskiego są niezbędne w naszym mieście.
Ponieważ umożliwiłem mu powrót, wydawało mi się całkiem
logiczne, że powinienem wybrać jego żonę na nadzorcę fabryki.
Szczególnie ważny był fakt, że była ona Niemką z pochodzenia i
miała dwóch braci w Gestapo, który wykorzystali swoje wpływy, aby
załatwić jej to stanowisko. Tak oto pani Kwiatkowska została Treuhänderem Zakładów Cukierniczych Esperanto.
Umówiłem się z panią
Kwiatkowską w następujący sposób: razem z teściem miałem dalej
prowadzić fabrykę pod jej nadzorem i dostarczać Niemcom
obowiązkowe kontyngenty. Wiedząc, że cukier, jako suchy składnik,
w końcowej fazie produkcji waży około 7 procent więcej ze względu
na zawartość wody, podsunąłem pani Kwiatkowskiej pomysł, abyśmy
sprzedawali nadwyżkę cukru na czarnym rynku i dzielili zyski na
trzy części: dla niej, dla teścia i dla mnie."
str.25-26
"Mając na względzie
bezpieczeństwo moich dzieci poprosiłem znajomą Polkę, żeby
wzięła do siebie nasza najstarsza córkę Brandlę. Byłem
przekonany, że sowita zapłata zagwarantuje właściwą opiekę nad
dzieckiem. Okazało się to największym błędem mojego życia. Jak
tylko Niemcy oznajmili, że rozstrzelają każdego Polaka, który
będzie przechowywał Żyda, przerażona kobieta wygoniła Brandlę z
domu. Dziecko błąkało się po mieście przez jakiś czas, dopóki
nie zostało znalezione przez polską policję i przekazane
żydowskiej policji działającej na terenie ostrowieckiego getta.
Kiedy dowiedziałem się,
że w getcie będą mogli pozostać tylko młodzi, fizycznie sprawni
ludzie, zdolni pracować na rzecz niemieckiego przemysłu wojennego,
skontaktowałem się z Awromem Kerbelem. Awrom Kerbel był Żydem
zarządzającym obozem pracy znajdującym się w pobliskim
Bodzechowie i podobnym do tego, który opisany był w „Liście
Schindlera”. Sądząc, że praca tam może zapewnić mi
przetrwanie, zawarłem z Awromem następujący „układ”:
zarejestruje mnie i żonę jako normalnych więźniów – ją jako
sortowniczkę odzieży, mnie jako robotnika budowlanego.
[…] skupiłem się na
znalezieniu bezpiecznego schronienia dla najmłodszej córeczki Heni.
Postanowiłem zwrócić się do Błażeja Wawrzoska, wieloletniego
dozorcy zatrudnionego w naszej fabryce, któremu, jak mi się
zdawało, mogłem zaufać. Zgodził się wziąć do siebie dziecko,
które przyprowadziłem do jego domu 7 października 1942 roku.
Chociaż wtedy już nie wolno mi było pracować w fabryce,
poprosiłem Aleksandra Kwiatkowskiego, który zastąpił swoją żonę
jako zarządca, żeby wypłacał Wawrzoskowi tysiąc złotych
miesięcznie za opiekę nad małą Henią.
Nie czując się
bezpiecznie w Ostrowcu postanowiłem przenieść się do Wolbromia.
[...]
[…] opuściłem
Ostrowiec nocą, która później przeszła do historii jako „noc
czarnych sztyletów”, ponieważ nocy tej dokonano mordu na wielu
niewinnych ludziach."
str. 31
"W nocy z 11 na 12
października 1942 Niemcy zlikwidowali ostrowieckie getto, mordując
na miejscu przeszło tysiąc Żydów, w większości dzieci, starców
i chorych, a pozostałe ok.11 tysięcy wywożąc do Treblinki na
pewną śmierć. Moja córka Brandla była prawdopodobnie wśród
nich, później dowiedziałem się, że mój teść błagał żydowską
policję, żeby ją wypuścili, niestety bez skutku.
W grudniu 1942 roku Gerald
i Hinda zostali wysłani do Sandomierza, jednego z najgorszych
hitlerowskich obozów koncentracyjnych. Na krótko po przybyciu na
miejsce byli świadkami okropnej sceny. Zapędzeni przez Niemców
którejś ciemnej i burzliwej nocy na rynek, wraz z innymi więźniami
musieli przypatrywać się egzekucji syna znanego ostrowieckiego
rabina. Kiedy przybył na miejsce, ubrany w czarny kaftan i kapelusz
z szerokim rondem, tradycyjnie noszony przez ortodoksyjnych Żydów,
jego brodę okrywał ręcznik, ponieważ Niemcy uważali widok brody
za odrażający. Mając po swojej lewej i prawej stornie po jednym ze
swoich wyznawców, kroczył nieustraszony, recytując po drodze
kadisz. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia grupa Ukraińców, będących
częścią znienawidzonego Stafkommando, wywlekła go na sam środek
rynku. Pogodzony z losem, jaki go czekał, spojrzał w oczy swoim
oprawcom. Na ułamek sekundy jakby zawahali się, czy pociągnąć za
spust. Kiedy było po wszystkich, wyglądali na bardziej przerażonych
niż ich ofiara."
str. 71-72
"Armia Czerwona wyzwoliła
Ostrowiec 16 stycznia 1945 roku. Żydzi, którzy mieszkali tam przed
wojną i przeżyli Holocaust, mieli otwartą drogę powrotu. Chociaż
mogli zostać tam na stałe, wielu decydowało się na wyjazd od
innych miejscowości, lub w ogólne na opuszczenie Polski.
Wróciłem
do Ostrowca, żeby przekonać się, czy przeżyli jacyś członkowie
mojej rodziny. Oczywiście byłem załamany, kiedy zastałem tam
tylko kobiety i mężczyzn, mgliście znajonych z przeszłości,
którzy napłynęli do miasta po latach wojny spędzonej w ukryciu.
Ponadto, pragnąłem dowiedzieć się, co stało się z moją
fabryką, która jak mi powiedziano, przez całą wojnę produkowała
słodycze dla niemieckich żołnierzy. Po odwrocie Niemców fabrykę
przejęli Rosjanie, zamienili parter na magazyn i podzielili pierwsze
piętro na piekarnię i szpital wojskowy.
[…]
Po przybyciu do Ostrowca
i wprowadzeniu się do naszego starego domu na ulicy Pierackiego 69,
robiłem wszystko, aby zbudować Geraldowi i sobie nowe życie." […]
str. 73-74
"Cudowną niespodzianką
był powrót z Buchenwaldu mojego kuzyna Jacka Rapoporta, brata
Dorothy. Zatrzymał się u nas przez jakiś czas, tak samo zresztą
jak Gela Katz przed wyjazdem do Izraela, co było spełnieniem
marzenia jej życia. Innym mile widzianym gościem w naszym domu była
Balka, córka kuzyna Dawida Gertnera. Łączyło mnie z nim wiele
wspólnego. On również ratował się ucieczką z transportu do
Treblinki. Udało mu się nawet powrócić do Ostrowca do żony,
jednak wkrótce po jego powrocie oboje zostali wywiezieni do
Auschwitz i słuch po nich zaginął. Balka, która uniknęła obozów
zagłady, wyjechała od nas do pracy w syjonistycznej organizacji w
Kielcach. Niestety, ona i czterdziestu jeden innych Żydów zostało
tam brutalnie zamordowanych w czasie pogromu, urządzonego przez
mieszkańców 4 lipca 1946 roku.
"Wspólnie z Aronem
Friedenthalem, któremu również udało się przetrwać wojnę,
założyliśmy komitet pomocy, aby zapewnić powracającym do
Ostrowca Żydom namiastkę normalnego życia. Powodzenie naszej misji
możemy zawdzięczać tylko rosyjskim oficerom żydowskiego
pochodzenia., którzy stacjonowali w naszym mieście. Nie tylko
zapewnili oni każdemu darmowe jedzenie i przyzwoite zakwaterowanie,
ale również dopilnowali, żeby żołnierze pod ich dowództwem
traktowali nas należycie. Ci oficerowie również pomogli mi dogadać
się z rosyjskimi władzami i załatwić przekazanie fabryki w moje
ręce. Ma się rozumieć, że byłem szczęśliwy, kiedy opuszczali
ją w wyznaczonym dniu. Jednakże szokiem było odkrycie, że
zniknęło całe jej wyposażenie. Ponieważ odzyskanie maszyn było
z góry skazane na niepowodzenie, zamieściłem w miejscowej prasie
kilka ogłoszeń, że pragnę nabyć używane urządzenia
cukiernicze. Nagle zaczęli zgłaszać się różni ludzie, oferując
mi kupno tego, czy innego urządzenia. Co miałem robić? Przełknąłem
dumę i płaciłem wszystkim tym ganowim (złodziejom) słone
pieniądze za rzeczy, które mi wcześniej ukradli. Wkrótce z moim
wspólnikiem, Awromem Bermanem, synem założyciela Słodyczy
Amora, dużej przedwojennej firmy cukierniczej z wieloletnią
tradycją rozpoczęliśmy produkcję cukierków i ciastek."